Brzuch do wynajęciaŁódź to zapewne piękne miasto, ale nie w tym miejscu. Ponure zabudowania, sypiące się tynki, powiewające na sznurach pranie, w oknach umieszczonych najwyżej metr nad ziemią kołdry i poduszki. Czy to tutaj żyje Beata - surogatką?Mieszkanie pani Beaty i jej dwóch córek to przedpokój, który jest jednocześnie ciemną kuchnią, i niewielki pokój z metalową kozą; tani dywan próbuje wyrównać zapadającą się podłogę. Pięcioletnia Gabrysia i dziewięciolatka Natalia to delikatne, śliczne blondyneczki, długowłose - jak mama. Mała przytula się do mamy. - Ona tak zawsze - uśmiecha się Beata - a odkąd media rozniosły moją historię - córki nawet śpią ze mną. Usłyszały od koleżanek na podwórku, że je zabiorą, że trafią do domu dziecka! Pod koniec sierpnia sąd z urzędu wystąpił przeciw pani Beacie, z wnioskiem o odebranie jej praw rodzicielskich. Nie rozumiem powodu: dziewczynki wyglądają zdrowo, są radosne, widać, że pomimo skrajnej biedy kobieta stara się, żeby miały wszystko, co potrzebne: ich jedyny pokój wygląda jak typowy dziecięcy kąt. Jest komputer, pudła z zabawkami, gry i książki... - Ja też pytam, dlaczego - mówi Beata. - Córki są kochane, zadbane, uczą się dobrze, ja żyję tylko dla nich. Odkąd pięć lat temu odszedł mąż, radzę sobie, jak mogę. One są całym moim światem! Rok wcześniej pani Beata zgłosiła się do mieszczącej się w Piasecznie agencji Elizabeth, zajmującej się pośrednictwem w... "wynajmowaniu brzucha!!". Za 30 tysięcy - wręczone po urodzeniu - miała zajść w ciążę i urodzić dziecko zamożnym ludziom. - Dlaczego zdecydowała się pani na coś takiego? - zapytałam. - Wydawało mi się, że to jest dla mnie jedyny sposób poprawienia losu moich córek. Nie mogłam znaleźć pracy, nikt nie chce zatrudnić kobiety bez wykształcenia, która w dodatku ma małe dziecko... Miałam do zapłacenia czynsz, a właściciel groził, że nas wyrzuci! Nie miałam znikąd pomocy - mąż nie płaci alimentów, nie mam żadnej rodziny: byłam jedynaczką, rodzice zmarli. Wokół mnie żyją sami ludzie, którzy jak ja, nie mają pieniędzy. Pomyślałam: kupimy węgiel na zimę, zapłacę rachunki! Pani Beata - po miesiącu oczekiwania w agencji -jednak zrezygnowała z jej usług. - Ale ta pani - opowiada Beata - dała moje namiary parze farmaceutów z Warszawy, a oni zaczęli do mnie wydzwaniać i namawiać mnie. Ofiarowali mi pomoc finansową i wsparcie, obiecywali, że pomogą mi wyremontować mieszkanie - poczułam, że może wreszcie mam przyjaciół... Zgodziłam się urodzić im dziecko. Miałam zdrowy organizm, a taki się chyba nie nadaje od razu. Potrzebne były odpowiednie przygotowania hormonalne - ale cały instruktaż odbywał się przez telefon, recepty przychodziły pocztą. Dopiero we wrześniu 2008 roku pojechałam do Poznania na zabieg in vitro w prywatnym gabinecie. Lekarz bez słowa wykonał - jak mówił - transfer. Czyje to były komórki, skąd zarodek - lekarz nic nie mówił. Miesiąc później testy wykazały ciążę! - Czułam się dobrze, oni dzwonili. Ustaliliśmy, że co miesiąc przyślą mi dwa i pół tysiąca na leki, odżywki, żywność. W grudniu przyjechali do mnie, do Łodzi, wtedy widziałam ich pierwszy raz. Wszyscy byli zadowoleni. Wręczyli mi kolejne dwa i pół tysiąca i instruowali: nie myśl o dziecku, nie dotykaj brzucha, traktuj ciążę jako pracę do wykonania. - Jednak w czwartym miesiącu ciąży poczułam, że to... moje dziecko! Kiedy zaczęło się ruszać, córeczki przytulały się do brzucha. Wiedziałam, że to niemożliwe, żebym je oddała! Powiedziałam im to - nie chcieli słuchać. Kiedy już zrozumiałam, w co się wpakowałam, próbowałam o tym rozmawiać. Ale z kim?! Tu naokoło taka sama bieda mieszka jak ja, to kto miał mi pomóc? Oni twierdzili, że się zgodziłam, że to nie moje komórki, że jestem tylko surogatką. W lutym było już między nami tak źle, że przestali przysyłać mi pieniądze. Pani Beata urodziła synka w ósmym miesiącu - zdrowego i ślicznego. Nikt jej w szpitalu nie powiedział, że zgodnie z polskim prawem matką jest ta, która urodzi. Kobieta - nawet, jeśli chce zrzec się dziecka - ma trzy miesiące na zastanowienie. Będącej w szoku kobiecie zabrano czterodniowe dziecko, chociaż już wtedy błagała o pomoc! - Przystawiałam go do piersi - płacze - przytulałam, zasypiał przy mnie. Potraktowali mnie jak "szafę" do rodzenia dzieci, a kiedy zaczęłam walczyć o synka, sąd z urzędu wystąpił przeciw mnie, chcąc pozbawić mnie jeszcze moich córek! Czy to jest sprawiedliwość? Czy ktoś mi pomoże? To, co zrobiłam, jest straszne i wiem, że będę cierpieć przez to do końca życia. Chcę, żeby mój głos był ostrzeżeniem dla innych. Jeśli usłyszy mnie kobieta, która myśli, że w ten sposób poprawi swój byt - niech popatrzy na mnie! Elżbieta Ruman
Tekst pochodzi z Tygodnika
(Duszpasterstwo Małżeństw Pragnących Potomstwa)
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2021 Pomoc Duchowa |