Życie ludzkie - świętość czy zabawka?Kiedy zabieramy głos w dyskusji nad eutanazją, aborcją lub sztucznym zapłodnieniem, zapominamy, że jesteśmy tylko ludźmi. Nie jesteśmy stwórcami ani twórcami życia, nie jesteśmy obiektywnym źródłem wiedzy o życiu ludzkim i nie jesteśmy obiektywnymi sędziami. To, co szykujemy innemu człowiekowi, może spotkać nas samych. To, jak traktujemy innych, może się obrócić przeciwko nam.Zadajmy sobie uczciwie pytanie: jak chciałbym/chciałabym przyjść na ten świat? Czy chciał(a)bym zostać poczęty(-a) podczas pijackiej orgii, po której moja matka nawet by nie wiedziała, kto jest moim ojcem? Czy chciał(a)bym być owocem "wpadki" - czyli zawodności antykoncepcji? A może chciałbym czy chciałabym być sztucznie utworzoną w probówce kombinacją genów jakiegoś "dawcy spermy" i mojej mamy?... Nie dam sobie wmówić, że jakikolwiek normalny człowiek zapragnąłby innej tożsamości niż przynależność do rodziny, zapragnąłby żyć bez poczucia więzi biologicznej i uczuciowej z ojcem i matką, że zapragnąłby być produktem przemysłowym, a nie owocem miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. Dlaczego więc tak często powracamy do dyskusji nad tym, czy powinniśmy zgotować taki los naszym dzieciom? Dlaczego ciągle udajemy, że sztuczne zapłodnienie rozwiązuje jakikolwiek ludzki problem? Czyżby nasze społeczeństwo już całkiem zapomniało, że człowiek bez miłości nie jest człowiekiem? Czy nie stać nas już na ludzkie traktowanie naszych własnych dzieci? W tym kontekście absolutnym nieporozumieniem jest to, że pewne środowiska przekonują nas, iż powinniśmy akceptować sztuczne metody zapłodnienia ze względu na złą sytuację demograficznąw Europie i w Polsce, i jednocześnie domagają się legalizacji aborcji oraz upowszechnienia antykoncepcji. Człowiek, który troszczy się o przyszłe pokolenia, bez trudu zauważy, że wystarczy pozwolić żyć poczętym dzieciom, by zapewnić przyrost naturalny. I odwrotnie - ile trzeba wybudować fabryk produkujących "dzieci w probówkach", by "wyrównać straty" po aborcjach? Dla przykładu: w Wielkiej Brytanii dokonuje się rocznie ok. 200 rys. legalnych aborcji. Jeżeli ktoś ma odrobinę zdrowego rozsądku, zauważy, że zamiast wykonania 200 tys. zabiegów in vitro wystarczy nie zabijać 200 tys. dzieci. Demograficznie wynik byłby ten sam - lecz z punktu widzenia zdrowia społeczeństwa niezabijanie jest zdecydowanie lepsze.
Sztuczna "hodowla istot ludzkich" w żaden sposób nie zaspokaja naturalnych potrzeb człowieka związanych z budowaniem relacji małżeńskich i rodzinnych. Pobieranie przez lekarza komórek jajowych w żaden sposób nie przypomina pełnego miłości oddania się żony mężowi. Pobieranie spermy jest zwykłym aktem masturbacji, nie związanym ani z miłością, ani z szacunkiem dla własnej płciowości. Zapłodnienie przebiega w inkubatorze, poza organizmem kobiety, którą trudno w tej sytuacji nazwać matką. Trudno też nazwać ojcem mężczyznę, którego plemniki zostały wrzucone do tej probówki. Czyżbyśmy woleli, by nasze dzieci mówiły na nas "dawco spermy" i "dawczyni komórki jajowej" zamiast "tato" i "mamo"?... Ale to jeszcze nie wszystko. Najtrudniejszym etapem procesu technologicznego jest przeniesienie embrionu (czyli istoty ludzkiej, choć i poczętej w nieludzki sposób) do macicy kobiety, która w ten sposób usiłuje zaspokoić swoje pragnienie macierzyństwa. Czy ona wie, że szansę przeżycia tego małego człowieka są znacznie mniejsze niż ryzyko jego śmierci? Czy ona przejmuje się tym, że lekarz zawczasu "produkuje na zapas" więcej jej dzieci, a do organizmu kobiety wszczepia się jednocześnie 3-4 embriony, by zwiększyć szansę na przeżycie przynajmniej jednego? Co prawda, obecnie w większości krajów wprowadzono ograniczenie do 2 zarodków, co nie zmienia faktu, że "nadwyżka" jest nadal "usuwana". Czy dla matki nie ma znaczenia świadomość, że tylko połowa jej sztucznie poczętych dzieci przeżyje rozmrażanie? Czy to naprawdę nie jest dla niej istotne, że z tych pozostałych, które przeżyją; jedynie co piąte ma szansę rozwinąć się w udanej ciąży? Mnie to przypomina raczej "ścieżkę śmierci" niż metodę prokreacyjną. Być może warto zastanowić się również nad tym, że nawet najlepsze kliniki nie gwarantują sukcesu urodzenia zdrowego dziecka poczętego w probówce. Mało kto wie, że w żadnym z ośrodków na świecie nie uzyskano wyników lepszych niż 33%, natomiast średnio jedynie 15 -20% par, które przeszły proces in vitro, zostało "rodzicami". Jest oczywiste, że przy takim"przemysłowym" podejściu do istoty ludzkiej wartość życia człowieka sprowadza się jedynie do pieniędzy, jakich można zażądać za "usługę" sztucznej ciąży. Pieniądze są niemałe: w samym tylko 1999 roku ogólny dochód z zapłodnień in vitro przekroczył 1,3 miliarda dolarów. Dlatego też "usługodawcy" muszą zadbać również o jakość swojej makabrycznej usługi. A ponieważ prawdopodobieństwo poczęcia w probówce zdrowego dziecka jest niskie, eksperymenty na embrionach ludzkich stają się niezbędnym elementem "procesu produkcyjnego" w ramach "kontroli jakości". Wyodrębnia się tutaj dwie metody: redukcję płodów i selektywną eliminację. Eliminacja selektywna oznacza prowadzenie obserwacji rozwoju dziecka i zamordowanie go w razie wykrycia u niego jakiejkolwiek wady rozwojowej. Redukcja płodów jest zabójstwem bez badań, po prostu w celu zmniejszenia liczby dzieci w macicy. Jeżeli początkowo, w latach 80. XX wieku, redukcja płodów została wprowadzona w celu ratowania życia przynajmniej części dzieci w ciąży wielopłodowej, to dzisiaj jest ona szeroko stosowana w celu zmniejszenia liczby dzieci na życzenie rodziców. Niewinna nazwa "redukcja" oznacza jednak to samo co "eliminacja" i jest realizowana poprzez wstrzyknięcie dziecku do tchawicy chlorku potasu lub (według bardziej nowoczesnej technologii) na podawaniu KC1 do pęcherza owodniowego. Inaczej mówiąc, ten biedny, mały, niechciany człowiek, sztucznie powołany do życia i nazywany "zarodkiem", spala się żywcem w agresywnym środku chemicznym... Czy można się dziwić, że ta nowa "technologia" nieuchronnie ciągnie za sobą lawinę nieporozumień, problemów zdrowotnych i prawnych oraz niezmierzoną ilość zniszczonych relacji międzyludzkich? Poniżej jedynie kilka wstrząsających przykładów:
Zastanówmy się nad jedną tylko sytuacją. Kiedy banki zamrożonych embrionów miały problem z nadmiarem sztucznie zapłodnionych dzieci, to czy ktoś uznał, że in vitro jest niepotrzebne? Czy ktoś zaczął się zastanawiać, jak ograniczyć liczbę niepotrzebnie "wyprodukowanych" dzieci? Nie! Nikogo nie interesował los, odczucia lub stan poczętych zamrożonych dzieci. Jednak pragnąc zminimalizować swoje straty, zakłady produkujące ludzi rzuciły hasło: "Nie chcesz, aby zamrożony ludzki zarodek stał się obiektem badań naukowych? Adoptuj go!". W ten sposób, odwołując się do naszych ludzkich uczuć i odruchów, a jednocześnie kontynuując swój makabryczny biznes, ukazali oni swoją obłudę i cynizm. Chyba powinniśmy wziąć to sobie do serca. Mirosław Rucki
Publikacja za zgodą redakcji
(Duszpasterstwo Małżeństw Pragnących Potomstwa)
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2021 Pomoc Duchowa |