Jak Przemek po Wiśle żeglowałPrzemek bardzo się niecierpliwił. Gdy tylko słońce wychylało się zza chmur, wybiegał na niedaleki brzeg Wisły, by popatrzeć, czy lód już popękał i spłynął do morza. Niestety. Wierzchem płynęła woda, ale pod spodem lód był twardy i mocny. Nie pomagało rzucanie kamieniami ani szturchanie żerdzią.Kilka dni temu tato powiedział: - Jesteś już prawie dorosły. Gdy ruszą lody, popłyniesz z nami szkutą do morza. - Będę frycem? - O, nie - odparł ojciec ze śmiechem. - Jędrek trzy lata musiał pływać, nim został wyzwolony na fryca ... Będziesz jego pomocnikiem. Przemek zazdrościł swemu bratu, który choć osiągnął dopiero najniższy stopień flisacki, nieraz towarzyszył ojcu w dalekich wyprawach do Gdańska. Po powrocie opowiadał Przemkowi o niezwykłych przygodach, o wspaniałych miastach, które po drodze mijali, i wreszcie o wielkiej wodzie, po której pływały statki większe niż dom. Nie mówił tylko o tym, że praca nawet na niewielkim statku wiślanym jest bardzo trudna i ciężka. Bo wówczas - a działo się to dwieście lat temu - po Wiśle pływało bardzo dużo różnych statków. Zależnie od wielkości nazywano je komięgami, szkutami, dubasami, bykami i kozami. Przewożono nimi zboże, sól, drewno, materiały budowlane i żelazne z południa na północ Polski. Przemek całymi godzinami wysiadywał nad brzegiem rzeki i marzył o chwili, która niebawem miała nadejść. Wreszcie któregoś dnia ojciec powiedział: - No, szykujcie się chłopcy. Jutro wypływamy. Jędrek zerwał się o świcie i patrzył na gramolenie się Przemka z lekceważeniem: - Nie boisz się? Naprawdę wytrzymasz tak długą podróż bez mamusi? - Zobaczysz! - odpowiedział tylko i wybiegł z domu. Szkuta kołysała się łagodnie na Wiśle przycumowana do brzegu. Z daleka przypominała ogromną rybę z pionowo ściętym ogonem. Dziób miała wysoko uniesiony w górę. W przodzie statku górowała drewniana budka, która miała służyć flisakom za mieszkanie w czasie wielotygodniowej podróży. Na środku łodzi sterczał wysoki maszt podtrzymywany grubymi linami. Na statek załadowano już żywność dla załogi: groch, fasolę, suszone mięso i ryby, a takie złożono odzież na dni gorące oraz grube kożuchy na chłodne noce. Dobiegał końca załadunek worków z solą. Łódź coraz bardziej zanurzała się w wodzie. - Nie zatopi się? - z niepokojem zapytał Przemek. - Coś ty! Jeszcze połowy towaru nie ma. Zobaczysz, gdy w Krakowie doładujemy, brzeg szkuty będzie prawie równy z wodą! Przemek chciał jeszcze zapytać Jędrka o różne rzeczy, ale ojciec wołał już na statek. Flisacy usadowili się po obu stronach burt i chwycili za wiosła, pomocnik sternika uniósł ster i na sygnał dany przez ojca odbili od brzegu. Już się ściemniało, gdy Przemek zobaczył na horyzoncie zarysy wielkich budowli. - To Wawel - tłumaczył Jędrek. - A te dwie wieże, jedna większa od drugiej - to kościół Mariacki. - Pójdziemy jutro obejrzeć? - niepewnie zapytał Przemek. - Nie wiem, czy czasu stanie. Może. Przemkowi noc bardzo się dłużyła. Ledwo się rozwidniło, obudził Jędrka: - Wstawaj. Biją dzwony. Rzeczywiście z daleka dochodził odgłos różnych dzwonów z krakowskich kościołów. Gdy wyszli ze swej "kajuty", ojciec był już na brzegu i rozmawiał z flisakami. W pobliżu ich szkuty stały inne statki. Chłopcy, uzyskawszy ojcowskie pozwolenie, pobiegli do miasta. Cuda! Prawdziwe cuda: wielkie kamienne domy, pałace i kościoły, których wieże kąpały się w porannej mgle. Przemek był oszołomiony. - To jeszcze nic! - mądrzył się Jędrek - Zobaczysz Warszawę, Płock i Toruń. A w Gdańsku dopiero się zadziwisz! Gdy przybiegli na brzeg Wisły, słońce stało już wysoko. Ojciec załatwiał jeszcze ostatnie sprawy handlowe i wyznaczał ret- mana i retmańczyków. Ich niewielkie łódki miały płynąć przed karawaną złożoną z kilkunastu statków i wytyczać szlak. Bo Wisła o tej porze roku często niespodziewanie zmieniała koryto. Tam, gdzie roku ubiegłego było głęboko - nagle pojawiała się mielizna. Retman na swej łódce długimi żerdziami miał badać głębokość wody. Gdy napotka płyciznę, miał wbijać kij złamany w połowie. Retmańczycy zaś, płynąc między statkami lub obok, mieli pilnie baczyć, by sternicy dobrze trzymali kurs. Do ich obowiązków należało ponadto ostrzeganie przed niebezpieczeństwem, a także przekazywanie rozkazów szypra, czyli ojca Przemka. Jakże był dumny "pomocnik fryca" - bo taką miał funkcję Przemek - ze swego ojca, który był najważniejszy z najważniejszych w tej wielkiej wyprawie. Nazajutrz o świcie wszystkie statki odbiły od brzegu. Gdy znalazły się na środku rzeki, na maszt wciągnięto żagle. Przychylny wiatr popychał łodzie w dół rzeki. Flisacy zlani potem, zmęczeni, mimo że było już południe, nie jedli jeszcze posiłku. Jędrek z Przemkiem roznosili im po kawałku chleba, słoniny i wędzonego mięsa. Chłopcy musieli spełniać wszystkie polecenia. Wieczorem, gdy zatrzymano się na nocleg, obaj byli bardzo zmęczeni. Przemkowi nawet jeść się nie chciało; powieki coraz bardziej się kleiły... - No, Przemku, ty dziś w nocy wartę trzymasz - usłyszał jakby z oddali głos ojca. - Pełno tu różnych przybłędów i zbójców. Musisz pilnie uważać, aby nas nie napadli. Cóż było robić? Naciągnął Przemek kożuch na plecy, bo noc była chłodna, wziął wielki kij w rękę i zaczął swój marsz tam i z powrotem po brzegu, do którego były przycumowane statki. Strach go oblatywał, zapomniał więc o zmęczeniu. Dopiero wówczas, gdy po kilku godzinach zmienił go inny wartownik, wbiegł na swoją szkutę i tak jak stał zwalił się między worki soli, ledwo przykrywając się słomą. Natychmiast zasnął. ... I tak mijał dzień po dniu. Minął tydzień i zaczął się drugi. Któregoś ranka, gdy Przemek spał jeszcze srodze umęczony poprzednim dniem, zbudził go jakiś hałas, głośne rozmowy. Odgarnął słomę z twarzy. - Gdzie jesteśmy? - zapytał flisaka. - Jak to gdzie? W Warszawie! Kiedy indziej słowo to postawiłoby go na nogi. Tym razem zmęczenie odebrało mu siły. Postanowił: nie będzie zwiedzał miasta, obejrzy je sobie z łodzi i to mu wystarczy. Ciągle był śpiący. Przeniósł się do retmańskiej łódki przycumowanej na brzegu, przykrył kożuchem i po chwili już chrapał... Obudził się wieczorem. Na ojcowskiej szkucie krzątali się nieznani ludzie. Wokół piętrzyły się skrzynie z towarami i workami ze zbożem. Sternik, którego dla szacunku nazywano gospodarzem, wskazywał przybyszom miejsca, gdzie mogą złożyć swoje mienie i usiąść, sprawdzał liny i żagle. ... Nazajutrz ruszyli z Warszawy. Wisła teraz szeroko i leniwie toczyła swe wody. Wiatr był słaby, a statki wyładowane tak, że z burty dłonią można było czerpać wodę. Sternicy musieli bardzo uważać, by na licznych zakrętach i odnogach nie zboczyć ze szlaku; retman zaś płynący daleko przed karawaną coraz częściej się zatrzymywał, by wbić w dno złamane żerdzie. Zaczął padać deszcz. Flisacy, podróżni, a także Jędrek i Przemek nakryli się pustymi workami. Ale niewiele to pomagało. Woda spływała im po twarzach i plecach. ... I znów minęło kilkanaście dni i nocy. Przemek próbował już wszystkiego: płynął z retmanem i retmańczykami, gotował zupę i obierał ziemniaki, wchodził do zimnej wody, gdy rzucona na brzeg lina nagle upadła flisakowi, a także wspinał się po masztach, by zwijać żagle. A jednak podróż coraz bardziej się dłużyła. Marzył o tym, aby jak najszybciej przypłynąć do Gdańska i zobaczyć morze. Zwiedził już Płock i Toruń, ze zgrozą patrzył na potężne mury krzyżackich zamków, o których tyle się nasłuchał, podziwiał wielkie porty i setki, całe setki statków. Wreszcie dopłynęli do Gdańska. To ci dopiero musi być miasto: po Motławie tam i z powrotem płynęły dziesiątki statków różnych wielkości i różnych bander. Karawana, którą przyprowadził ojciec Przemka, stała w sporej odległości od wielkiej budowli wystającej nad wodą. - To żóraw - tłumaczył Jędrek. - Zobaczysz, gdy tam podpłyniemy, jak będzie wyładowywał nasz statek. Po dziesięć worków załaduje na raz i niczym piórko uniesie je w górę ... A teraz mamy sporo czasu: idziemy zobaczyć miasto i zrobić zakupy na Długim Targu. - No, Przemku - powiedział ojciec, gdy poszli prosić go o pozwolenie oddalenia się od statku,- daję ci twoje pierwsze zarobione grosze. Zasłużyłeś na nie pilnością i staraniem. Jeśli będziesz nadal tak pracował i popłyniesz z nami jesienią, to może na drugą wiosnę zostaniesz frycem. Nic bardziej Przemka nie mogło ucieszyć niż ojcowska pochwała. Ucałował ojca w rękę i pobiegł za bratem. * * * Nie znamy dalszych losów Przemka. Ale z pewnością chłopiec wkrótce został, jak ojciec zapowiedział, frycem, później młodszym sternikiem, potem sternikiem, a być może po kilkunastu latach przejął po ojcu zaszczytny wówczas i najważniejszy na Wiśle tytuł szypra. Bo jeszcze długie, długie lata Wisła była główną drogą transportu towarów i przewozu ludzi. Także wtedy, gdy wynaleziono statki parowe i kolej. Dziś również, choć po szosach pędzą wielkie samochody ciężarowe i osobowe, po niebie śmigają samoloty - Wisłą płyną barki motorowe lub całe ich pociągi poruszane tzw. pchaczem. Aby jednak podróż współczesna była łatwiejsza, nie było rozlewisk, mielizn, wiosennych powodzi, a koryto rzeki zawsze było w tym samym miejscu i pełne wody, także w czasie suszy - trzeba Wisłę uregulować: brzegi umocnić, pobudować zapory i utworzyć zalewy. B. W.
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |