Kochajmy ludzi, tak szybko odchodząPamiętam chłód tamtej Sali. Brzmienie twego oddechu, oddzielane słabym już biciem serca. Leżałeś, a ja trzymałam Cię za rękę. Prosiłam, nie odchodź. Obiecałeś. Twe powieki spływające coraz niżej, wzdrygnięto od czasu do czasu powolnym mrugnięciem. I ta cisza, która tak ogłuszała moje myśli. Miałam jej dosyć. Ścisnęłam mocniej Twoją rękę by zapewnić siebie ze jesteś. Nasze plany życiowe. Ślub. Jak los jest nieprzewidywalnie głupi. Jeszcze trzy dni temu byliśmy najszczęśliwszą parą. Nakładałeś mi na rękę obrączkę. Powiedziałeś to magiczne "tak" prosto w oczy, uniesiony ta chwilą. A dziś leżysz na tym szpitalnym łóżku. Gdyby nas wtedy nie było na tej drodze...Gdyby on nie wyprzedzał...Mój mężu. Trwajmy w tej przeszywającej ciszy razem. Obok leży Twoje zdjęcie. Jesteś na nim taki poważny. W tej koszuli ujrzałam cię pierwszy raz w życiu.Teraz oglądam to samo zdjęcie co owego dnia na Sali pooperacyjnej. Siedzę na ławce. Wieje zimny wiatr, a ja wpatruję się w tą granitową płytę z wygrawerowanym napisem "Kochajmy ludzi, tak szybko odchodzą". Boże. Czy to przemijanie ma sens? Po co nas łączyłeś? Dlaczego go zabrałeś? Czuje, że psychicznie nie daję rady. Ludzie często zwykli mówić ze zawalił im się świat. Teraz dokładnie wiem co znaczą te słowa. Choć jest już tydzień po twojej śmierci ,ja nie potrafię sama zrobić sobie herbaty. Boję się. Nie śpię po nocach, leżąc na łóżku które nie tak dawno zakupiliśmy do naszego nowego mieszkania. Jestem sama, tak cholernie sama....Łapię się na tym, ze mimowolnie wypowiadam twe imię. Spotkałam się wczoraj z mamą. Mówiła ze jest ze mną źle, że muszę o tym zapomnieć. Nie potrafię. Chciałam oglądnąć nasze zdjęcia. Przerosło mnie to, nie dałam rady. Te chwile wracały jeszcze pełniejsze, były zbyt radosne. Niezapomniane. Mija drugi tydzień od twojego pogrzebu. Zdruzgotana odnalazłam dziś cudowny sposób, by się z Tobą spotkać. Wybiegłam z domu. Kupiłam. TA pięciometrowa linka wystarczy by przerwać to wszystko. Musi. Wracając ze sklepu wstąpiłam do Kościoła, w którym zawarliśmy nasz najpiękniejszy sakrament. Dekoracje znikły, organista już nie grał. Wszystko znowu było szare...tak strasznie szare...Nawet te wspomnienia na które czekałam całe życie. Jako mała istota czekałam na dzień w którym włożę suknię ślubną, z bukietem białych róż w ręku. Będę czuła się taka potrzebna. Nie wyszło... Z wilgotnej, zaciemnionej zakrystii wyszedł ksiądz. Niósł Monstrancję. Ręce trzymałam złożone jak do modlitwy, a pomiędzy nimi sznurek na którym za pare minut miałem zawisnąć. Myśli mi się kotłowały. Śmiało mogłam powiedzieć, że życie nie miało już dla mnie sensu, ze Bóg mnie opuścił. Zaświecono światło. Jakiś przedmiot odbijał blask promieni. Spojrzałam. "Nie jest tak" usłyszałam w sercu. Czy to sumienie? Może sama już się nie kontroluje. "To ja" usłyszałam ponownie. Był to cichy lecz zdecydowany, męski głos. Chciałam uciec. Widać, już nad sobą nie panuję. Zaczęłam biec"Uwierz we Mnie". Zatrzymałam się przed wyjściem. Odwróciłam się jeszcze raz by spojrzeć na Monstrancję. Silny blask promieni wychodził wprost ze środka. Otoczył mnie. Upadłam na kolana. Klęczałam. Godzinę, dwie, trzy? Nie wiem. Jakiś pan stanął przede mną mówiąc: Już późno. Zamykamy właśnie kościół. Boże. Przepraszam, że zwątpiłam w Ciebie... Choć mój mąż zmarł cztery miesiące temu, ja jakoś pozbierałam się dzięki Tobie Panie. Mam siłę by dalej żyć. Wiem, że jesteś, czuwasz i nigdy nikogo nie opuszczasz Dziękuje Ci za to Boże mój Nadesłał Tomek
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt
© 2001-2020 Pomoc Duchowa |