A może jednak...
Może bym i zaczął
się uśmiechać
zwłaszcza do matki,
siostry, żony, córki.
Może bym zaprzestał wnosić
złość do domu i zauważył,
że ludzie w nim mieszkają.
Ale rola dyktatora
bardziej mi odpowiada.
Wygodniej mieszka się
z ludźmi-rzeczami.
Może bym i poszukał
roboty w jakimś zakładzie,
i wyjeżdżał do pracy na
pierwszą zmianę.
Może bym zarobił sporo
forsy i dał matce na
ugotowanie obiadu.
Ale czy jest mi źle?
Mamuśka ma rentę.
Trochę zahandluje
i jeść da.
Może bym i przypomniał
sobie pacierz i odmówił
go rano i wieczorem.
Może bym i nie tłumaczył się,
że jest za długi,
dłuższy od kolejki po "popularne".
Ale co inni sobie pomyślą?
On się modli?!
On nawet umie klękać?!
Może bym i poszedł do kościoła
i zajął miejsce w kolejce
do spowiedzi.
Może bym i wysłuchał Mszy świętej
i zaśpiewał,
"czy wy wiecie, że jesteśmy
Bożą świątynią?"
Ale na to trzeba
tyle czasu co na mecz.
Jak tu wytrzymać półtorej
godziny bez papierosa.
Może bym porzucił wódkę,
bimber i własną chustką
pozbierał łzy
z niejednej twarzy.
Może bym przestał napadać,
rabować, to i ludzie
nie brzydziliby się mnie.
Ale co powiedzą koledzy?
Kto im, łobuzom, zafunduje?
Może bym i wygrzebał się
z błota i oskrobał wszelki
brud z siebie.
Może bym i przestał
cuchnąć grzechem
i zamieszkał wśród ludzi.
Ale cóż pomyślą sobie
błotni bracia? Przytrzymają!
Nie puszczą!
Może bym i zawołał:
Ratunku!
Ale czy mnie usłyszysz,
Panie?...
Może bym i wydostał się
na osuszony teren.
Ale czy mnie tam wpuścisz?
Panie...
M. Oszkiel

|