Cóż to za szczęście!
Kiedy na pierwszym balu
zgodziła się, ze mną zatańczyć,
trzymałem ją za rękę.
W kinie,
na spacerze w lesie
trzymałem ją za rękę.
Gdy przysięgałem
ją kochać i szanować,
trzymałem ją za rękę.
Kiedy rodziły się
kołejne dzieci,
trzymałem ją za rękę.
Takie drobne dłonie!
Złote dłonie!
Zadziwiająco pomysłowe
w codziennych sprawach.
Zapracowane i stwardniałe,
w pieszczotach
stawały się gładkie.
Teraz te dłonie zbiełały,
pokryły się błękitnymi żyłkami,
lecz wciąż tworzą.
Chłodne na mym rozpalonym czole,
ciepłe i kojące, gdy się smucę.
Gdy idziemy do kościoła
czy sklepu,
właściwie dokądkolwiek,
zawsze trzymam tę
drogocenną dłoń.
George Someryille
|