Chory PiotrekNo, więc zachorowałem na anginę. Dostałem od razu takiej gorączki, że się wszyscy w domu wystraszyli. Musiałem i ja trochę się przejąć. Przez trzy dni to mi się nawet myśleć o niczym nie chciało. Ale potem gorączka przeszła i chorowało się zupełnie przyjemnie. Byłoby wszystko na piątkę, gdyby nie pamięć o tym, że lekcje właśnie się skończyły. Co za pech. Zamiast myśleć z lubością o tym, jak Kartofel otwiera dziennik, długo wodzi palcem po liście, wreszcie woła: "Swoboda, do tablicy!", a chłopaki zaraz: "Piotrek chory, ciężko chory"... A więc zamiast rozkoszować się taką myślą, muszę leżeć i myśleć, jaką nową zabawę wymyślili chłopcy w parku. Żeby mnie pocieszyć, mama kupiła mi balon. Balon, owszem, zabawa niczego, ale o ileż więcej możliwości daje park! Trzeba było jakoś wypełnić czas, zabrałem się więc do organizowania zabawy. Wycyganiłem od mamy szpulkę nici i, uwiązawszy do niej balon, rozpocząłem serię wzlotów na uwięzi: to z włóczkowym misiem, to z papierowym żołnierzem czy innym "drobnym inwentarzem". Lalki Izy okazały się wszystkie za ciężkie. Wtedy przyszło mi na myśl odczepić nitkę i tak dobrać ładunek balonu, żeby po pchnięciu go w górę wracał powoli na łóżko. Tak zaczęła się seria wzlotów balonu wolnego. Ładunek składał się z celuloidowej laleczki i dużego paska kartonu. Po każdym wzlocie obcinałem nożyczkami skrawek kartonu, wskutek czego przy następnym podrzuceniu balon wzlatywał wyżej i opadał wolniej. Za szóstym czy siódmym razem balon w ogóle nie wrócił, lecz zatrzymał się wysoko, niedaleko sufitu. I wtedy zaczął swą wielką podróż. Bo jak się dobrze przypatrzyłem, zauważyłem, że płynie on ku oknu powolnym, ledwie dostrzegalnym ruchem. W pobliżu okien zaczął tracić wysokość, a gdy znalazł się nad podłogą, pożeglował powolutku w stronę pieca. Wtedy znów zaczął się wznosić, aż znalazł się niedaleko miejsca, z którego wyruszył. Wyglądało to tak, jakby ktoś obznajomiony z terenem sterował statkiem powietrznym. Zaraz też wpadłem na pomysł świetnej zabawy. W balonie jest Nobile i podróżuje do bieguna północnego. Raz wypuszcza z powłoki nieco gazu, żeby zniżyć lot, raz pozbywa się balastu, żeby się wznieść wyżej i wykorzystać pomyślny wiatr. Dzień upłynął, zanim się obejrzałem.
Och, chciałbym to wszystko pokazać Jurkowi. We dwóch zabawa byłaby jeszcze lepsza. Lecz cóż? Zobaczę go dopiero wtedy, gdy zaczną się znów lekcje w szkole. Ileż to czasu trzeba na to czekać?
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2021 Pomoc Duchowa |