Kevin sam w PolsceRozpoznawany jest powszechnie jako bohater dwójkowego talk-show "Europa da się lubić". Tam zaczęta się jego kariera. Wkrótce stał się najsłynniejszym Anglikiem mieszkającym w Polsce.Urodził się niemal czterdzieści lat temu w Londynie. Jako dziecko chciał pracować w NASA, w wieku 17 lat wstąpił do marynarki, dorywczo pracował również jako fotoreporter dla BBC. Z zawodu jest chemikiem w dziedzinie metali szlachetnych. To właśnie w zakładzie jubilerskim, gdzie pracował razem z Kazimierzem, który był Polakiem, dowiedział się, że Polska nie jest częścią Rosji. Niewiele brakowało, a dostałby od Kazimierza po głowie. - W Anglii miałem dość mgliste pojęcie o Polsce. Słyszałem, że jakiś elektryk skakał przez mur, ale o co chodziło, to już nie wiedziałem. Potem każdą przerwę na kawę lub papierosa przeznaczali na rozmowy. Kazimierz opowiadał mu o polskich pisarzach, noblistach, sławnych aktorach, polskich zwyczajach i o historii. - W końcu pewnego dnia Kazimierz miał dosyć opowiadania, wręczył mi klucze i powiedział: jedź sam i się przekonaj. Moje mieszkanie stoi puste, co moje to i twoje. Największe zdziwienie Kazimierza wywołały wrażenia Kevina po powrocie. - Kogoś ty tam spotkał?! - zapyta! uśmiechniętego od ucha do ucha kolegę. - Powiedziałem mu, że bardzo mi się spodobało i chciałbym tam wrócić, żeby pobyć dłużej. - Ale po co? Przecież wszyscy stamtąd uciekają? - Kazimierz nie mógł uwierzyć. - To dobrze, będzie więcej miejsca dla mnie - odpowiedział Kevin. Kiedy przyjechał z dwiema walizkami, wszystko miało się jakoś ułożyć, ale początki wcale nie były kolorowe. - Jeśli chodzi o język, to musiałem jeszcze raz stać się dzieckiem. Musiałem myśleć jak dziecko, mówić jak dziecko i cierpliwość też mieć jak dziecko. A co gorsze, inni też mnie tak traktowali. Mówili do mnie szeroko otwierając usta i sylabizowali każdy wyraz. Miałem wtedy 22 lata, a ktoś uczył mnie liczyć, mówił, co to znaczy "talerz", jak mam kupić bilet i że nie mówi się "din dybły" tylko "dzień dobry" - wspomina Aiston. Co pięć minut ktoś mnie poprawiał, tłumaczył gramatykę i pisał notatki, żebym wkuł wyjątki na pamięć. Odebrał przy tym sporo bolesnej nauki. Kiedy okazało się, że bilet kupuje się w kiosku, a nie u kierowcy tak jak w Anglii, natrafił akurat na kontrolera biletów. Myśląc, że może u niego kupić został wyrzucony z autobusu i spałowany przez policje za usiłowanie przekupstwa. Innym razem dowiedział się o tym, że po kupieniu biletu trzeba go jeszcze skasować. - Wtedy to poznałem kolejne nowe słowo - "łapówka", wraz z szerokim jego znaczeniem. Kiedy przyjechał tu siedemnaście lat temu, na wyposażeniu miał tylko dwie walizki i parę funtów w kieszeni. Nie miał mieszkania, pracy ani znajomych. - Młodość rządzi się jednak swoimi prawami, teraz chyba nie byłbym w stanie tego zrobić, ale jakoś wtedy miałem więcej szczęścia niż rozumu - ocenia. Spotkał człowieka, który zgodził się dać mu mieszkanie na trzy miesiące, zanim czegoś nie zarobi. Potem znalazł pracę, znajomi też się wkrótce pojawili. - Wspaniale mnie polonizowali. Co pięć minut ktoś mnie poprawiał, pisał mi notatki, żebym w domu wkuł na pamięć wyjątki i tłumaczył reguły gramatyczne. I dla nauki przynosili mi polskie filmy. Teraz chwali się, że w całości potrafi cytować "Seksmisję", "Jak rozpętałem II wojnę światową", "Vabank", "Kingsazjz" i wiele innych. Żartuje, że poprawnej polszczyzny nauczył go Krzysztof Ibisz. Oglądał wszystkie odcinki programu "Czar par", gdzie najpierw para dostawała instrukcję i musiała ją wykonać. Poczucie największego szczęścia miał wtedy, kiedy para wykonała polecenie dokładnie tak, jak on to zrozumiał. Teraz czuje się bardziej ambasadorem Polski wobec Anglików, niż kimkolwiek innym. Mentalnie nawet czuje się jak Polak. Od tradycyjnej "fish and chips", czyli ryby z frytkami woli "naszego" schabowego, czerwony barszcz czy żurek z kiełbasą. Jednak jak do tej pory nie znalazł się nikt, kto mógłby go przekonać do flaków albo bigosu. - Staram się robić to, co kiedyś robi! dla mnie Kazimierz. Opowiadam Anglikom o Polsce i zapraszam, żeby sami zobaczyli, jak tu wszystko wygląda. Czasem, kiedy jakiś Anglik mieszkający w Polsce jest bohaterem skandalu, do Kevina dzwonią dziennikarze z pytaniem, co on o tym myśli. - Nie wiem, zadzwoń i jego się zapytaj - odpowiada. - Ale przecież to twój rodak! JAK KEVIN ZOSTAŁ STRAŻAKIEM Po wielkim sukcesie w telewizji, posypały się oferty pracy. Przez trzy lata prowadził audycję radiową "Kevin sam w Polsce", później ..Euroqiuz" z Maciejem Dowborem. Napisał książkę, nagrał piosenkę, występuje jako satyryk, aktor, konferansjer. Ale przede wszystkim udało mu się spełnić największe marzenie - został strażakiem. Kiedy czasem wyjeżdża do pożarów, ludzie myślą, że kręcą jakiś serial. - Podczas wypadku, i musieliśmy wycinać z samochodu młodego chłopaka. Bardzo krwawił i trzeba było przeprowadzić akcję jak najszybciej. Siedziałem w pełnym mundurze koło rannego i trzymałem mu tętnicę, żeby mógł dojechać do szpitala, kiedy nagle przybiega jego ojciec i krzyczy: co się stało? A po chwili do mnie: "Kevin Aiston? To już nie ma prawdziwych strażaków w Radzyminie, tylko jakiegoś aktora mi przysyłają?" - opowiada Kevin. - Powiedziałem, żeby się uspokoił i zaczekał, aż lekarza zobaczy! Kiedy przyjechał do Polski, wszystko wyglądało inaczej niż teraz. - W Warszawie na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej zaczęli budować McDonalda. A kiedy go w końcu otworzyli, kolejka po "bigmaki" sięgała aż do Rotundy. Po ulicach chodziła policja, na którą ludzie mówili "milicja", a rosyjscy żołnierze wyjeżdżali z Zachodniego w dwupiętrowych wagonach. Teraz Kevin ze wzruszeniem wspomina czasy, kiedy o godzinie 5.00 rano wstawał, żeby pójść po dwa bochenki chleba i stał dwie godziny w kolejce. - Ale było warto - mówi. W drodze do domu zjadał pierwszy gorący bochenek, a drugi niósł pod kurtką. Takiego chleba nie znajdzie w Anglii. Tamten, zrobiony tydzień wcześniej, nadaje się tylko na tosty. Wtedy problemem było nawet otworzenie oranżady zamykanej na specjalne druciki. Po tylu latach jako urodzony Anglik rozumie nawet polskie dowcipy. - Teraz wszystko już robię po polsku, a mówię, że po ludzku. Występując przed kilkutysięczną publicznością na scenie Opery Leśnej, w katowickim Spodku, w Sali Kongresowej, w Opolu, Krakowie czy Poznaniu, nie czuje już strachu przed mówieniem po polsku. Potrafi przez pół godziny prowadzić z pamięci występ I kabaretowy, rozmawiać z publicznością na żywo, udzielać wywiadów albo występować z największymi sławami polskiej sceny. Za swoje osiągnięcia został w 2004 r. uhonorowany Telekamerą w kategorii rozrywka, chociaż, jak twierdzi, wyróżnieniem jest dla niego sam występ z Jerzym Kryszakiem, Marcinem Dań-cem czy kabaretem Ani Mru Mru. Kiedy wyjeżdża w trasy, w domu nie ma go czasem przez dwa tygodnie. Jeździ od Rzeszowa do Szczecina, wstępując "po drodze" do Szwajcarii, Niemiec, Francji czy Anglii. - Nigdy bym sobie nie wyobraził, że wyjadę z Anglii do Polski, a potem wrócę, żeby tam pracować jako kabareciarz dla Polonii w Liverpoolu, Londynie albo Manchesterze. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem swoje nazwisko na plakacie, to nie wierzyłem, że to ja, dopóki Jerzy Kryszak nie zaprosił mnie na scenę. - Nie śmieję się z Polaków, tylko pokazuję, że nie wszystko, co jest oczywiste dla was, musi być zrozumiałe dla obcokrajowca. Dlaczego nie mogę witać się z kimś przez próg? O co chodzi z tymi kapciami? Albo jeśli ktoś na wejściu mówi do mnie: "rozbieraj się!" - to co ma na myśli? - Żeby być satyrykiem, trzeba mieć duży dystans do wszystkiego - mówi Kevin - ale żeby zrozumieć polski dowcip, trzeba stać się Polakiem. Marta Troszczyńska
Tekst pochodzi z Tygodnika
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |