Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki

Uczy nie tylko historii

Uczniom trzeba czasem pokazać, że chce się ich czegoś nauczyć bardziej, niż oni sami by tego chcieli. Wtedy są w stanie zrobić więcej, niż się od nich wymaga.

"Będziemy pisać o Zielonce. Potrzebne są osoby do' prowadzenia wywiadów i spisywania wspomnień. Osoby chętne do współpracy proszone są o zgłoszenie się podczas długiej przerwy do pani Urszuli Wysockiej". Takie ogłoszenia nie raz pojawiały się na ścianach Zespołu Szkół im. Prezydenta Ignacego Mościckiego w Zielonce. Już pięć razy uczniowie byli bowiem proszeni o współpracę w niezwykłym przedsięwzięciu: opisaniu dziejów swojego miasta. Nad wszystkimi projektami czuwała zawsze nauczycielka historii Urszula Wysocka.

PROJEKT: KSIĄŻKA

Zaczęło się niewinnie. - Absolutnie nie uzurpuję sobie przez to prawa do miana głównego historyka Zielonki. To był czysty przypadek, że wstrzeliliśmy się w potrzebę chwili - śmieje się Urszula Wysocka. - Pewnego dnia kolega z czasów harcerskich Grzegorz Dudzik zaproponował, żeby napisać książkę o Zielonce. Był on wtedy prezesem Stowarzyszenia "Porozumienie dla Zielonki", które stało się naszym patronem. Trzeba było przygotować projekt, potem zdobyć fundusze.

Dostaje się określoną sumę pieniędzy, które wystarczają na wydanie kilkuset książek. To nie są książki do sprzedaży, a dostępne jedynie w bibliotekach. Warunkiem było zaangażowanie do tego uczniów. Termin? Niecałe 10 miesięcy. - Wszystko szło na żywioł - wspomina Urszula Wysocka. - Wydawało mi się to całkiem abstrakcyjne. I przyznaję, że początkowo zostałam do tego poniekąd zmuszona.

Tak powstała pierwsza publikacja. Kilkanaścioro uczniów z miejsca zgłosiło chęć współpracy. - Podzieliłam ich na 2-3-osobowe grupy i rozdzieliłam zadania - tłumaczy pedagog. - Mieli na przykład napisać na temat oddziału Armii Krajowej w Zielonce. Musieli odnaleźć kogoś z AK, porozmawiać z nim, przeczytać opracowania i napisać krótki artykuł. Potem spotykaliśmy się co jakiś czas, musiałam koordynować działania, z niektórymi iść na wywiady, potem sprawdzić. Młodzi ludzie są trochę roztargnieni, niedbali i ignorują wiele rzeczy. Poza tym to nie byli zawsze humaniści najwyższych lotów. Siedzieli i pisali czasem całymi godzinami, potem przychodzili do mnie. A ja im mówię: źle, jeszcze raz - opowiada Urszula Wysocka. - Po kilku dniach przychodzą znowu, z poprawionym tekstem, ja mówię: źle, jeszcze raz. I tak do skutku.

Kiedy w końcu tekst przeszedł przez gęste sito, młodych dziennikarzy czekało kolejne wyzwanie, pani mówiła bowiem: "teraz idziecie to autoryzować". - I do dziś pamiętam zdziwienie jednego z uczniów, kiedy przyszedł do mnie pożalić się, że "jeden pan to się czepia o jedno słowo". Bo chłopak napisał słowo pakunek, a dla tamtego pana ważne było, żeby to był "tobołek". "A co to za różnica?" - obruszał się chłopak.

- To była dla nich ważna lekcja - podkreśla nauczycielka - bo ci starsi ludzie uczyli ich, co znaczy słowo i jak wielką ma siłę, że trzeba za nie brać odpowiedzialność i że to jednak nie jest wszystko jedno.

Podczas pisania pierwszej książki młodzi historycy natrafili przypadkiem na ślad wypędzonych z Zielonki w 1944 r. - Sama niewiele o tym wiedziałam - mówi Urszula Wysocka. - Pomógł nam wtedy pan Bronisław Włodarczak, który był wśród wypędzonych. Podawał nam adresy i telefony. Postanowiliśmy więc wydać zbiory wspomnień.

Kiedy informacja o tym, że pisana jest książka o Zielonce, rozeszła się po okolicy, coraz więcej osób chciało pomóc w odnalezieniu bohaterów lub materiałów archiwalnych.

Kiedyś osoba zaprzyjaźniona ze szkołą przyprowadziła pana Zygmunta Świstaka, który przyjechał na kilka dni do Zielonki z Australii. - Zaprosiliśmy go na lekcję i poprosiliśmy, żeby opowiedział o czasie, kiedy był wypędzony. Nigdy nie zapomnę, jak dzieciaki siedziały zasłuchane, kiedy opowiadał o wywózce do obozu koncentracyjnego, o tym jak był wyciągnięty spod stosu trupów, co jadł i jak przeżył - opowiada nauczycielka. Jego relacja znalazła się na ostatniej stronie książki "Wypędzeni". - Na młodzieży zrobiło to piorunujące wrażenie, bo trzeba pamiętać, że 15 lat temu dzieciaki wiedziały, kiedy była wojna, kiedy Powstanie Warszawskie itp. Nowe programy nauczania historii prowadzą do tego, że ta młodzież już nie zawsze to wie - mówi Urszula Wysocka. - I dlatego zawsze irytowało mnie, że kiedy są święta narodowe to my tylko idziemy pod pomnik, wywieszamy flagę, składamy wieńce - i do widzenia. W szkole mamy apel, gazetkę, spacer po miejscach pamięci.

Teraz mamy pretensje, że "dzisiejsza młodzież" nie interesuje się przeszłością, ale co robimy my dorośli? Urządzamy święta narodowe dla znających historię na własnej skórze, dla kombatantów i ich rodzin. Kiedyś dziadkowie uczyli nas historii, opowiadając o swojej młodości, dziś młodzi składają wieńce pod pomnikami i nie wiedzą nawet, czyje one są.

Stąd wziął się pomysł na kolejną książkę "Biografie wojenne" - historie poległych bohaterów. Podzielona została na cztery rozdziały: "Pomnik Rota", "Pomnik Armii Krajowej", "Epitafium Poległych na Wschodzie", "Pomnik na Kruczku".

- Spisując relacje wypędzonych, dotarliśmy do pana Franciszka Drymela, który powiedział, że przechowuje pamiętnik swojej żony z czasów wojny - opowiada pani Urszula. - Postanowiliśmy znaleźć pieniądze, żeby wydać ten pamiętnik. Jedna z uczennic miała za zadanie przeczytać zapiski, skonsultować z historykiem, czy wszystko się zgadza. Pamiętam, że niektóre rzeczy trudno było rozczytać, potem trzeba było przepisać wszystko na komputerze i zredagować. Udało się. W 2006, rok po śmierci Wacławy Drymel, wydano "Mój pamiętnik 1939-1945".

Na koniec wydaliśmy jeszcze jedną publikację. Książka "Małe ojczyzny" opowiada o pobliskich miejscowościach, skąd nasze dzieci dojeżdżają do szkoły.

ZIELONA SZKOŁA

- Trudno to nazwać opracowaniami historycznymi. To był przypadek, że napisaliśmy pierwszą książkę. A potem, skoro relacje same już do nas spływały, to grzechem było tego nie opublikować - wspomina nauczycielka.

Ostatnio cały czas coś się dzieje. Po publikacji przedstawiającej Józefa Rudzkiego, bohaterskiego harcerza rozstrzelanego podczas wojny, odezwał się jego krewny, mówiąc, że ma zdjęcia i kilka dodatkowych informacji. Potem była uroczystość upamiętniająca wypędzonych z Zielonki, ktoś przekazał swój numer telefonu, mówiąc, żeby się skontaktować, bo ma relacje. - Większość już jest chyba teraz przesłuchana, ale na pewno jest jeszcze ktoś - przyznaje pani Urszula - tak jak ten pan, który odezwał się do mnie przez Internet. W życiu nie pomyślałabym, że znajdę zdjęcie Józefa Rudzkiego! - śmieje się.

- Dla mnie najważniejsze było, aby zaangażować młodzież w poznawanie historii własnej okolicy, bo człowiek bez przeszłości jest nikim. Ale dzieciaki nie miały ze mną łatwo. Musiały polegać na swojej wewnętrznej motywacji, bo z ocenami wcale nie szalałam! - uśmiecha się pani Wysocka. - Szczerze mówiąc, stawiałam tylko ocenę w rubryce: aktywność. To, że ktoś pisze książkę, nie oznacza, że może mieć od razu czwórkę z historii. Tak czy inaczej, na koniec roku było mało piątek - przyznaje. Ale radości z wykonanej pracy było bardzo dużo. - Pamiętam, jak podczas kolejnych promocji książek, na które zawsze zapraszamy bohaterów opowieści, dzieciaki przechadzały się po całej szkole. Każdy ze swoim egzemplarzem. Zbierały autografy, pokazywały swoje nazwisko wśród autorów publikacji, udzielały wywiadów w prasie lokalnej. Potem były pytania, kiedy ruszamy z następnym projektem.

- Teraz kilku moich uczniów "od książki" studiuje historię. Jeden z chłopców, który zrobił niemal profesjonalny wywiad z panem Bartnikiem, najmłodszym kawalerem orderu Virtuti Militari, studiuje polonistykę, chociaż mówię sobie, że i tak mógł to studiować. Inni, którzy skończyli już szkołę, wciąż odwiedzają swoich rozmówców. Nigdy bym się nie spodziewała, że za pracę nad pierwszą publikacją dostaniemy z Grzegorzem Dudzikiem Nagrodę Towarzystwa Przyjaciół Zielonki, w kategorii Wydarzenie Roku!

- Całe moje życie zawsze kręciło się wokół historii, co dawniej może nie było nielegalne, ale na pewno źle widziane. Jako mała dziewczynka byłam w zuchach, potem byłam harcerką, potem drużynową zuchów. Jako harcerka kontaktowałam się z matką "Rudego", znałam ją bardzo dobrze i często u niej bywałam. Wydawało mi się, że to jest naturalne, że moja przyszłość to może być tylko historia. Moje dzieci przejęły to chyba w genach. Syn jest zuchmistrzem, córka drużynową, młodsze też są w harcerstwie, dwoje było uczniami tej szkoły, współpracowały przy projektach. Teraz córka studiuje historię.

- Przy wszystkich tych projektach, które tworzyliśmy z Grześkiem Dudzikiem, zawsze dzielnie wspierała nas szkoła, miasto z panem burmistrzem na czele włączyło się w projekt "Wypędzonych", mój mąż robił projekty okładek, a mieszkańcy Zielonki żywo interesowali się każdą nową publikacją. Nikt nie spodziewał się, że podwarszawska miejscowość, która swoje prawa otrzymała dopiero w początkach lat 60., może mieć tak bogatą historię.

- Jednego tylko żałuję. Że nie zajęłam się tym wcześniej. Bo to byłaby kwestia dosłownie 10 czy 15 lat, kiedy żyło więcej osób mogących opowiedzieć nam swoje historie. Teraz wielu spraw już się nie wyjaśni, bo jest po prostu za późno. Ale ja mam już pomysł na następną książkę!

 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej