Dar licznego rodzicielstwaMiałem wtedy niewiele ponad dziesięć lat. Miał mi się urodzić braciszek. Nas dzieci było już pięcioro, on przychodził jako szósty.Nie wiem, co przeżywała moja mama, natomiast jak dziś pamiętam, że sąsiedzi nie oszczędzali dziesięcioletniemu dzieciakowi sygnałów, że to śmiesznie i nieodpowiedzialnie, żeby w rodzinie było tak dużo dzieci. Proszę sobie wyobrazić dorosłą kobietę, do której domu przychodzi rówieśnik jej dziesięcioletniej córki lub syna i która zaczyna wypytywać, czy to go nie wkurza, że jego mama ciągle rodzi i rodzi. Spróbujcie się, Czytelnicy, domyślić, co czuje dziesięciolatek, kiedy na przystanku autobusowym docierają do niego nieżyczliwe komentarze na temat rzekomej nędzy w jego rodzinie. Jakby za mało było tej nietolerancji, jaka spotyka małżonków, którzy ośmielili się mieć więcej niż troje dzieci! Nawet ich dzieciom trzeba uświadomić, jaką mają głupią matkę i nieodpowiedzialnego ojca! Nietolerancja społeczna wobec rodziny wielodzietnej to również docinki i szyderstwa, jakie muszą znosić dzieci, zwłaszcza najstarsze. Jako duszpasterz spotykałem się z wieloma przypadkami, kiedy najstarsze dziecko rodziny wielodzietnej było zbuntowane przeciwko temu, że ma tyle rodzeństwa. Zazwyczaj bunt ten jest nieporadną formą obrony przed różnorodną agresją, jaka spotyka je z powodu pochodzenia z wielodzietnej rodziny. Mnie osobiście przed takim buntem uchroniło to, że jako czterolatek strasznie przeżyłem śmierć mojej najstarszej, prawie siedmioletniej siostrzyczki. Po jej śmierci narodziny kolejnych braci i sióstr przyjmowałem z entuzjazmem, a zarazem nosiłem w sobie dziwny strach, żeby któregoś z nich nie utracić. Myślę zresztą, że podobnie (choć na pewno o wiele głębiej) doświadczali tego moi rodzice. Śmierć córki uprzytomniła im, jak bardzo każde z dzieci jest dla nich bezcennym skarbem. Wychowali nas rodzice dziewięcioro. 0 tym, że nieraz było im bardzo trudno i że byli bardzo dzielni, nie muszę nikogo przekonywać. Bogu dziękować, wszyscy jesteśmy praktykującymi katolikami, wszyscy pokończyli studia i dobrze sobie w życiu radzą. Chociaż rozsypaliśmy się po Polsce i każde z nas mieszka w innej miejscowości, spotykamy się często - nieraz nawet kilkanaście razy w ciągu roku. O tym, że na tej ziemi jesteśmy tylko pielgrzymami, przypomniała nam dotkliwie - przed dwoma laty - niespodziewana śmierć naszego średniego brata Czesława. Nasza śp. mama też pochodziła z wielodzietnej rodziny, była najmłodszym dzieckiem. Kiedyś wyrwałp jej się: "Kiedy pojawiłam się na świecie, moją mamę musiało to strasznie ucieszyć". Rzecz jasna, powiedziała to z dobrotliwą ironią. Myślę, że mówiła wtedy bardziej o sobie, niż o swojej mamie. Nie sądzę, żeby nas wszystkich rodzice sobie zaplanowali. Zapewne niejedno z nas samo wprosiło się na świat, nie zważając na to, że swoim przyjściem przymusza rodziców do trudu ponad siłę. Niezwykłe u naszych rodziców było to, że kolejne dzieci przyjmowali nie z obowiązku, ale z radością. Każde dziecko było dla nich prawdziwym i bezcennym darem Bożym. Jacek Salij OP
Tekst pochodzi z Tygodnika
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |