"Ufajcie, a wszystko będzie wam dane..."...Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przy odziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary? Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie Wam dodane. (Mt 6,30-33)Kiedy spojrzymy na amerykańską monetę jakiegokolwiek nominału, zauważymy na niej napis: "In God we trust" (W Bogu nasza ufność)- Zapewne wielu ludzi nigdy się nad tym napisem nie zastanawia lub uznaje go za kolejny slogan, i to do tego stopnia, że nawet nasi zaangażowani w politykę ateiści zapomnieli przeciwko niemu zaprotestować... Słuchać Ewangelii, a żyć według niej, to jednak nie to samo. Czy zaufanie Bogu nie jest czymś szlachetnym i ważnym? Tylko - do jakiego stopnia potrafimy zaufać? Jako liczący sobie dziś ponad 80 lat ojciec ośmiorga dzieci i dziadek szesnaściorga wnucząt, patrząc wstecz na minione lata dostrzegam, jak wielki był wpływ powyższego fragmentu Ewangelii i zaufania Bogu na nasze życie rodzinne. Moja żona często nas zapewniała, że wszystko jest zawsze w rękach Boga... W artykule, który niedawno przeczytałem, jego autorka napisała: Ludzie bogaci często uważają, że to co posiadają, udało im się osiągnąć jedynie dzięki własnym wysiłkom, że od dawna wszystko im się udaje, bo po prostu na to zasługują. Mają "wszystko", gdyż podejmowali w życiu lepsze decyzje i trafniejsze wybory. Wygląda na to, że tacy ludzie zapomnieli o tym, że Pan Bóg ma z tym cokolwiek wspólnego (Peggy Noonan: Dlaczego bogaci ludzie obawiają się Dziewicy Maryi? "Catholic World Report", luty 2004). Jako Amerykanin przyznaję, że postawa taka często spotykana jest wśród moich rodaków. Jestem jednocześnie przekonany, że nie mogę sobie samemu przypisywać zasługi utrzymania i wychowania rodziny wielodzietnej. To właśnie zwrócenie się w chwilach kryzysu o pomoc do Boga przynosiło zupełnie niespodziewane owoce. Zarówno moi dziadkowie, jak i dziadkowie żony urodzili się w Polsce. Nasi przodkowie posiadali wielodzietne rodziny - nie mniej niż siedmioro dzieci. Jednak już w pokoleniu naszych rodziców standardem stała się rodzina z trojgiem dzieci. W planach dotyczących przyszłości my również nie przewidywaliśmy licznej rodziny, aczkolwiek wychowani w wierze katolickiej nie odrzucaliśmy takiej możliwości. Pamiętam, że kiedy urodziło się nasze nieplanowane czwarte dziecko, zastanawialiśmy się, czy podołamy dodatkowym obowiązkom, czy jesteśmy odpowiedzialni? Żartowaliśmy, że każde maleństwo to również ulgi podatkowe... O dziwo, wkrótce okazywało się, że po narodzinach nasze życie toczy się normalnym torem. Każde kolejne dziecko niosło z sobą radość i łaski. Nie brakowało problemów i trosk życia codziennego, niespodziewanych zachorowań, jednak doświadczenia niosły wiedzę i mądrość. Bo każde kolejne dziecko to wielki dar! Pamiętam, jak odpoczywająca na szpitalnym łóżku po kolejnym porodzie żona, trzymając na rękach dzieciątko spojrzała na mnie zabawnie mówiąc: Słuchaj - kiedy to się skończy..? Dzisiaj odpowiedziałbym jej: Wola Boża - kiedy Pan zechce... Jednak wtedy wykrzyknąłem: Kochanie! Mamy kolejne, piękne dziecko! I jak zawsze, żona odpowiedziała: Tak. Wszystko jest zawsze w rękach Boga. To On decyduje. Wychowywanie rodziny wielodzietnej było nieustannym wyzwaniem. Nigdy nie doskwierała nam nuda, zaś aniołowie stróżowie byli przeważnie nami bardzo zajęci. Nasz rodzinny pediatra żartował, że za każdym razem, kiedy niespodziewanie dzwoni jego telefon, spodziewa się wezwania do porodu naszego kolejnego dziecka. I znowu - dobry Pan Bóg o wszystko się zatroszczył, bo chociaż nie omijały nas różne dziecięce wypadki, nigdy nie przeżyliśmy czegoś o charakterze kataklizmu. Przekonałem się, że jeśli tylko wykażemy dobrą wolę i przyjmiemy wszystkie dzieci, którymi obdarzy nas Bóg, On ukaże możliwości, które w innym przypadku by nas po prostu ominęły. Już wkrótce nawiązaliśmy przyjaźnie z innymi rodzinami wielodzietnymi. Jako że dużo taniej kosztowało nas mieszkanie na prowincji, zmuszeni byliśmy zawozić dzieci do znajdującej się w mieście szkoły katolickiej. Dzieliliśmy się wspólnie kosztami transportu i każdego ranka jeden samochód wyruszał w drogę wypełniony dziećmi. Ponieważ szkoła zlokalizowana była na trasie mojego miejsca zatrudnienia, to głównie ja zapewniałem dojazd. Były to bardzo radosne chwile - nasze pociechy nieraz głośno powtarzały materiał przed lekcjami i dzieliły się różnymi wesołymi anegdotami. Mógłbym opowiedzieć wiele historii na poparcie tego, że Pan Bóg zawsze niesie pomoc, gdy chodzi o wychowanie licznej rodziny. Pozwolę sobie przytoczyć dwie z nich. Pierwsza związana jest z tym, że któregoś dnia, po wielu latach pracy w rządzie federalnym, zupełnie nieoczekiwanie zostałem zwolniony. Moja emerytura - jak to się mówi - wisiała na włosku. W dodatku właśnie w tym czasie byliśmy w długach, gdyż najmłodsze dzieci kończyły studia. Wbrew radom znajomych (nie wyłączając prawnika), zdecydowałem się złożyć protest. Cała rodzina gorąco się modliła i Pan Bóg tych modlitw wysłuchał. Po zapoznaniu się z moją sprawą, zarząd podjął zgodną decyzję: nie tylko zostałem ponownie zatrudniony, ale zapłacono mi za okres, w którym nie mogłem pracować oczekując wyroku. Druga historia dotyczy tego, że jako rozwojowa rodzina wielodzietna, musieliśmy często przeprowadzać się do większego mieszkania. Związane z tym długi stały się chlebem powszednim, jednak nikt przeciw temu nie protestował. Dzieci dorastały i po kolei zakładały własne rodziny. A my, kiedy nadszedł zasłużony okres emerytalny, pozostaliśmy sami w dużym domu. Utrzymanie pustych sypialni przy wciąż wzrastających podatkach stało się trudne, niełatwo było tak duży dom sprzedać. Z niewielką emeryturą ponownie popadaliśmy w finansowe problemy. Prosiliśmy o pomoc św. Józefa. Któregoś dnia zapukała do nas matka wielodzietnej rodziny. Jak najszybciej potrzebowała dużego domu. W błyskawicznym tempie transakcja została sfinalizowana. Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży udało nam się zbudować domek w ładnej dzielnicy. Zarówno ja, jak i żona odczytaliśmy to jako szczególne Boże błogosławieństwo, niejako wynagrodzenie trudów związanych z utrzymaniem i wychowaniem wielodzietnej rodziny. Jak obserwuję z perspektywy czasu, liczne łaski Boże, o których wcześniej nawet nikt nie marzył, spotkały również naszych znajomych - rodziców innych rodzin wielodzietnych. Wszyscy zawsze powierzaliśmy swoje rodziny Bogu. A skoro mowa o zaufaniu Jemu, zacytuję ulubiony wierszyk mojej żony:
by je naprawił. Temu, Który jest moim przyjacielem, przyniosłam swoje niespełnione marzenia. Jednak zamiast pozostawić Go w spokoju, by mógł je naprawiać, wciąż się koło niego kręciłam, próbując po swojemu pomóc... W końcu wyrwałam je i zaczęłam płakać: dlaczego tak wolno je naprawiasz? - Moje dziecko, jakże mam je naprawić? Przecież ty nigdy nie wypuszczasz ich z dłoni... Leo Kazyak, Stany Zjednoczone tłum. Alicja Babkiewicz
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |