Kiedy przyjdzie Pan JezusWbrew pozorom, jest to tekst adwentowy. I wcale nie dotyczy li tylko dzieci przygotowujących się do Pierwszej Komunii. Każdej jesieni rzesza drugoklasistów rozpoczyna ośmiomiesięczne przygotowania do - jak się zwykło mówić - pierwszego przyjścia Pana Jezusa do ich serc. A wraz z nimi rodzice i opiekunowie, którzy zabiegają o sakrament Eucharystii dla swoich dzieci z własnej i nieprzymuszonej woli, na mocy zobowiązania podjętego w chwili ich chrztu. Tak by to z grubsza wyglądało. Ale oczywiście diabeł tkwi w szczegółach. Zarówno z przygotowaniem, jak i z oczekiwaniem na sakramentalne przyjście Chrystusa bywa różnie. Dzieci, z pomocą katechetów, zwykle radzą sobie całkiem dobrze. Gorzej bywa z rodzicami.Na początku roku szkolnego zdarzyło mi się spotkać w budce z podręcznikami ojca z synem, pytającego o ćwiczenia z religii do drugiej klasy. Sprzedawczyni odrzekła, że ćwiczenia miała, ale już nie ma i mieć nie będzie. Pośpieszyłam w sukurs, informując zasępionego tatę, że poszukiwaną książkę z pewnością nabędzie po drugiej stronie ulicy. Gdzie? W księgarni katolickiej, o, w tamtym budynku z krzyżem na dachu i napisem "Dom Słowa Bożego". Zmieniający się w toku mych słów wyraz twarzy mężczyzny: od pełnego ulgi zainteresowania przez niemiłe zaskoczenie po szydercze politowanie - uświadomił mi dobitnie, że w księgarni mieniącej się katolicką noga mojego rozmówcy nie postanie. Jak w ogóle przyszło mi to do głowy? Przecież to, że posyła syna drugoklasistę na religię, a co za tym idzie, do Pierwszej Komunii, nie ma nic do rzeczy! Prawdopodobnie nie widział w tym żadnej sprzeczności, a problemem było tylko, gdzie by teraz kupić te fatalne ćwiczenia. Niestety, najwyraźniej nie myślał też, że problem jest dużo poważniejszy, i nie skończy się pewnego pięknego majowego dnia, w którym szeregi niewiniątek w bieli przystąpią do stołu Pańskiego. Oto inny przykład z życia wzięty, ukazujący drugą stronę medalu. Agnieszka przystąpiła do Pierwszej Komunii przed kilkoma miesiącami. Od zakończenia Białego Tygodnia nie była w kościele, bo znajduje się on kawałek drogi od domu, a rodzice z końcem maja znów nagle chodzić tam przestali. Tym niemniej, gdy na weekend przyjeżdżają goście, którzy szykują się w niedzielę na Mszę św., dziewczynka kwapliwie do nich dołącza, a za nią jej młodsza o rok siostra, przygotowująca się do Pierwszej Komunii. Ich mama, która jeszcze niedawno z dumą pokazywała zdjęcia Agnieszki w albie i z zaangażowaniem zdradzała szczegóły stroju, wizyty u fryzjera i pierwszokomunijnego przyjęcia, nie kryje niezadowolenia i głośno wyraża opinię, że córki "mają fochy". Mimo wszystko dziewczynki idą ze znajomymi rodziców do kościoła. Podczas adoracji Agnieszka zaczyna płakać: - Ciociu, ja bym chciała iść do komunii, ale nie byłam dawno u spowiedzi, i już zresztą bym nie umiała, nic nie pamiętam, tak się boję, czyja jeszcze kiedyś będę mogła przyjąć Pana Jezusa? Nasuwa mi się nieodparcie porównanie z przygotowaniami w stylu minionej epoki. Malowane trawniki, szpaler ściętych zielonych drzewek przysłaniają pustkę i obojętność. Ma być ślicznie i dostatnio. A gdy zwinie się sztafaż, nie zostanie nic. Chrystus przyszedł i poszedł. Niech się lepiej trzyma jak najdalej od nas. Będzie można nareszcie wrócić do normalności. Kto by zważał, że w roli sztucznej dekoracji postawił własne dziecko przystępujące do Najświętszego Sakramentu? W ten sposób główni odpowiedzialni za religijne wychowanie swoich dzieci bez oporów, a może nawet i bez refleksji, przykładają rękę do zdławienia tego, czemu pozwolili przez kilka miesięcy wzrastać. Pozostaje pytanie: w jakim celu? Jakże słona to cena krótkiego świętowania tych, którym wiara - czy też obyczaj - rozjeżdża się z życiem. Cena, którą w pierwszej kolejności płacą dzieci. I tu czas powrócić do zapowiadanej na wstępie refleksji adwentowej. Wszak w każdym Adwencie - czy będzie to majowe oczekiwanie drugoklasisty, czy grudniowe każdego z nas - chodzi zawsze o to samo. Warto tak czekać, by, kiedy przyjdzie Pan Jezus, zrobić wszystko, aby nie przepuścić Go mimo, lecz pójść za Nim. Żeby, gdy umilkną świąteczne dzwony i zgasną światła wielkiej fety, nie zostać ze swoją normalnością, lecz z nowym życiem. Lidia Molak
Tekst pochodzi z Tygodnika
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2023 Pomoc Duchowa |