Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego Królestwa...Nazywam się Mateusz, mam 21 lat. Chciałbym opisać moje doświadczenia z polskim ruchem neopogańskim i mój powrót do Chrystusa.Pisząc tę relację mam nadzieję choć trochę oczyścić sumienie i przestrzec młodych ludzi przed złudną magią i tajemniczością rodzimowierstwa. Moje zainteresowanie starymi pogańskimi bóstwami rozpoczęło się od muzyki. W wieku 13 lat w moje ręce trafiły płyty skandynawskich zespołów black metalowych typu Mayhem, Darkthrone, Dark Funeral, Satyricon, Marduk, Gorgoroth. Zafascynowany mroczną twórczością artystów pomalowanych na twarzy biało-czarnymi farbami (tzw. corpsepainting-ma upodabniać muzyków do demonów lub zmarłych), ubranych w skóry, fotografujących się nocą w lasach odkryłem zespół który wywarł na mnie największy wpływ - Burzum. Muzyka tego zespołu charakteryzuje się skrajnym mizantropizmem, antychrześcijaństwem i nostalgizmem. Vikerns zawsze określał się jako wyznawca germańskich bogów i neonazista, z tym że przed swym uwięzieniem kładł większy nacisk na to pierwsze. Celem swojego buntu młodzieżowego już wcześniej uczyniłem antychrześcijaństwo. Do dziś zadaje sobie pytanie dlaczego... Pewnie niemały wpływ na to miała muzyka metalowa jaką już wcześniej słuchałem. Podświadomie czując, że robię źle próbowałem zastąpić pustkę religijną, powstałą po świadomym wyparciu się Chrystusa najpierw satanizmem a potem rodzimowierstwem - decydujący wpływ na to miała postać Vikernsa. Oszukując się, że "też wierzę w bogów, tyle, że wielu" uspokajałem swoje sumienie. Już nie byłem "tym złym", opozycjonistą Chrystusa ale "neopoganinem". Znalazłem jakby "trzecią drogę" i byłem z tego bardzo zadowolony. W końcu czciłem bóstwa, które były na tej ziemi jeszcze przed nadejściem chrześcijaństwa. Ukończyłem 14 lat i systematycznie powiększałem swoją wiedzę na temat kultury przedchrześcijańskiej Europy, szczególnie religii Słowian, Germanów i Celtów. "Z racji pochodzenia" najbardziej skupiałem się na słowiańskich wierzeniach. Czytałem Chodakowskiego, Gieysztora, Brücknera i innych. To na odkryciach tych naukowców budowałem swój "pogański" światopogląd, podpierając się dziełami Nietzschego czy Evoli. Pamiętam, iż dość ciężko było mi uwierzyć w "słonecznego Swaroga", "mocarnego Swarożyca", "gromowładnego Peruna", "płodną Mokoszę", wzbudzić w sobie sztuczną "cześć" dla kamiennych pomników na Ślęży i drewnianych posągów Świętowita czy Trygława itp. Dziś wydaje mi się, że Bóg cały czas do mnie przemawiał, przez co podświadomie wiedziałem, że sprzeciwiam się Jedynemu Stwórcy. Jednakże im bardziej czułem, że tylko w Chrystusie odnajdę ukojenie tym bardziej zagłębiałem się w "wiarę przodków", tonąc w ciemnościach. Pustkę usiłowałem wypełnić jak najgorliwszą "służbą bogom". W końcu na przeszkodzie w osiągnięciu spokoju ducha przeze mnie stanął absolutny prymitywizm rodzimowierstwa. Rozumiejąc ubogość wierzeń naszych przodków usiłowałem je zracjonalizować. Doszedłem do wniosku, że wszystkie ludy pogańskie wierzyły w tych samych bogów (np. celtycki Taranis to nordycki Thor czy słowiański Perun), którzy w istocie są personifikacjami sił natury i że to natura jest najwyższym bóstwem. Wtedy podstawą mojego rodzimowierstwa uczyniłem panteizm (rodzimowiercy w ogromnej większości określają się jako politeiści bądź panteiści). Doszło wtedy do absolutnej ateizacji mojego światopoglądu religijnego - czciłem przyrodę, która była dla mnie jakby wielką całością, jednakże całkowicie bezrozumną i jej siły - burzę personifikowaną przez Peruna, słońce personifikowane przez Swaroga, ziemię personifikowaną przez Mokoszę itd. Wyrzekłem się Żywego Boga na rzecz rojeń o "sławskiej przeszłości". Pamiętam, iż zawsze głęboko wierzyłem w życie pozagrobowe, czułem, że jeśli dalej będę postępował wbrew Bogu nie ominie mnie kara po śmierci. W momencie przyjęcia rodzimowierstwa niejako zabijałem powoli zwątpienie w to co robię - w końcu Nawia to tylko metafora "wiecznego życia w pamięci potomnych, dzięki swym bohaterskim czynom". Oczywiście moje wnioski były bardzo naciągane, pojawiło się wiele pytań bez odpowiedzi ale wtedy skończyłem 15 lat i "bycie rodzimowiercą" dawało mi silne poczucie wyjątkowości. Dlatego na razie odpowiedzi na pytania takie jak: - po co czcić przyrodę skoro jest bezrozumna?, - po co personifikować "sławskich bogów" i oddawać im cześć skoro to tylko zjawiska atmosferyczne? - po co zachowywać się jak neandertalczyk w XXI wieku? - po co organizować obrzędy skoro bogowie ich nie widzą, bo nie są rozumni? - po co wskrzeszać imaginacje ludzi sprzed tysiąca lat?, - po co postępować "zgodnie z wolą bogów, skoro i tak oni cię nie rozliczą z twych czynów bo są bezrozumni?, postanowiłem pozostawić bez głębszego zastanowienia. Wtedy przyszło pierwsze zwątpienie. Górę wziął głos serca, który mówił, że Bóg wciąż pragnie mego nawrócenia. Czułem, że burzę jaka huczała w moim sercu może ukoić tylko Chrystus. Jednakże przypomniałem sobie wszystkie bluźnierstwa, zdewastowane obrazki, spalone kartki Pisma Świętego i wyrzuty sumienia zagłuszyłem muzyką black metalową. Ilość zespołów jakich słuchałem stale się powiększała - oczywiście wszystkie teksty były o tematyce antychrześcijańskiej i rodzimowierczej. Powoli mój gust muzyczny zaczął ewoluować w stronę NSBM - Narodowo Socjalistycznego Black Metalu. Cały czas poszukiwałem ludzi myślących podobnie do mnie - szczytem moich marzeń było uczestnictwo w obrzędzie rodzimowierczym, wśród neopogan takich jak ja. Wiedziałem, że moje aspiracje najlepiej zrealizuję w jednym z dwóch "pogańskich" związków wyznaniowych w Polsce - RKP (Rodzimym Kościele Polskim) lub RW (Rodzimej Wierze). Rodzimy Kościół Polski wyznaje henoteizm - pogląd, że "bóg jest jeden ale ma wiele imion". I tak odprawiając pogańskie obrzędu uważają, że czczą tego samego Boga co chrześcijanie, Żydzi czy muzułmanie, tylko nazywają go słowiańskim imieniem - Świętowit. Z kolei Rodzima Wiara pozostawia większe pole do własnego samookreślenia się - możesz być panteistą, politeistą, paneteistą czy henoteistą - ważne, że czcisz słońce, ziemię, księżyc itp. W wieku 16 lat w moje ręce trafiły dwie ważne pozycje: 88 twierdzeń Davida Lane -kilkadziesiąt sentencji autora na temat natury i nabożnego stosunku "białego człowieka" do niej, oraz broszurka Rodzimej Wiary - tzw. "Wyznanie wiary Lechitów" napisane przez naczelnika RW Stanisława Potrzebowskiego. Dzięki lekturze tych "dzieł" mniej lub bardziej odpowiedziałem sobie na nurtujące mnie wątpliwości co do rodzimowierstwa. Mój światopogląd religijny nieco się skonkretyzował. Już wiedziałem, że chcę zasilić szeregi RW. Analogicznie poznałem wtedy na czacie człowieka, który był czynnie zaangażowany w polski ruch rodzimowierczy. Utrzymywałem z nim kontakt internetowy aż w końcu spotkaliśmy się. Dorosły, inteligentny człowiek zrobił na mnie duże wrażenie. Większość jego poglądów zgadzała się z moimi, może prócz niektórych nacjonalistycznych elementów politycznych ale i to miało się wkrótce zmienić. Wytłumaczył mi, że jeśli chcę regularnie uczestniczyć w obrzędach rodzimowierczych sam muszę starać się je zorganizować, głównie dlatego, że w ośrodku w którym mieszkam nie ma neopogan. Pełen sił i zapału po spotkaniu postanowiłem poszukać "współwyznawców" bądź "nawrócić" kilku znajomych. Dość szybko dobraliśmy się z trzema znajomymi i postanowiliśmy zorganizować obrzęd na święto Jarych Godów (równonocy wiosennej). Instrukcje dostałem od członków RW i ceremonia została odprawiona. Za rozpoczęcie tego ruchu w swoim mieście ponoszę największą odpowiedzialność - to ja byłem "głównym kapłanem" - tzw. żercą i motorem napędowym rodzimowierstwa. Promieniałem z dumy, że na przekór wszystkim co w nas wątpili potrafimy się zorganizować. Każdy z nas indoktrynował tych znajomych, co do których uważaliśmy, że mogliby wziąźć udział w kolejnych obchodach święta. Instynktownie czuliśmy, że robimy bardzo źle sprzeciwiając się Bogu w tak agresywny sposób. Miało to swoje skutki w naszym życiu - każdego z nas spotykało coraz więcej niepowodzeń. Dziś myślę, że każdy zdawał sobie sprawę, że to co robimy jest także i niepoważne - choćby to ilu w Polsce było rodzimowierców (zrzeszonych około 500, niezrzeszonych a organizujących święta może 1000) powinno nas skłonić do takiego wniosku. Mimo to fakt, iż jest nas tak mało wzbudzał w nas uczucie elitaryzmu. Poza tym już wtedy każdy z nas, podobnie jak ja wcześniej odrzucił Jezusa, mimo, iż wcześniej był głęboko wierzący. Niektórzy byli nawet ministrantami. Łaknąc Jedynego Boga, w swojej pysze staraliśmy się go zastąpić Perunem czy Swarożycem. Dręcząca wina, że tkwimy w pozorach i kłamstwie powodowała w nas coraz bardziej gwałtowny atak na chrześcijaństwo. Zaczęliśmy pisać artykuły w których przedstawialiśmy własne wywody na temat słowiańskich bogów oraz szkalowaliśmy wiarę w Chrystusa. Bluźniliśmy w najgorszy sposób przeciw Maryi Dziewicy. Naszą nienawiść tłumaczyliśmy głównie tym, iż chrześcijanie wycięli święte gaje, zniszczyli posągi bogów i pomordowali żerców. Uważaliśmy, że tylko religia naturalna jest zdrowa dla ludzi. Zapomnieliśmy, że natura jest tylko skutkiem stworzenia jej przez Boga a nie bóstwem samym w sobie. Wtedy "zaszczycił" nas swą obecnością naczelnik RW. Z rozmowy z nim pamiętam jedynie jego zapiekłą nienawiść do krzyża i Pisma Świętego. To na skutek jego sugestii wprowadziliśmy do obrzędów rytualne palenie Biblii i krzyży jako sposób pokazania iż sprzeciwiamy się chrześcijaństwu. Tymczasem ilość ludzi w naszym kręgu rosła. Na obchodach Kupały (przesilenia letniego) było już około 20 osób. Kolejne obrzędy gromadziły jeszcze więcej "wyznawców". Nawiązaliśmy kontakty z rodzimowiercami z innych miast - zapraszaliśmy ich do siebie i byliśmy zapraszani, czy to na obrzęd czy to na rozmowy światopoglądowe, wymianę doświadczeń. Staraliśmy się coraz bardziej doskonalić nasze święta. Kupowaliśmy specjalne szaty - giezła czyli tuniki do kolan, najczęściej z solarnymi symbolami, lniane spodnie, buty uszyte ze skór zwierzęcych, rogi z których wznosiliśmy toasty do bogów itp. Także sam przebieg obrzędów się zmieniał - odczytywaliśmy wiersze, przemówienia, artykuły, urywki z książek filozoficznych. Zbudowaliśmy kanon obrzędów - bardzo rozbudowany. Taka sytuacja trwała dwa lata. Obchodziliśmy święta całego cyklu rocznego (Godowe święto, Jare Gody, noc Kupały, święto Peruna, święto Plonów i Dziady) w gronie około 40 osób, w lasach, na polanach bądź nad rzekami. Potem nastąpił rozłam w szeregach RW. Ze związku wystąpił nasz dobry znajomy. Zaczął tworzyć własne stowarzyszenie neopogańsko - nacjonalistyczne inspirowane myślami przedwojennych działaczy Ruchu Nacjonalistów Polskich - Zadrugi. Swe odejście z RW tłumaczył stagnacją w szeregach oraz brakiem perspektyw a przede wszystkim brakiem konkretnej linii politycznej. Zapoznaliśmy się z dziełami Jana Stachniuka (min. "Człowieczeństwo i kultura", "Zagadnienie totalizmu", "Chrześcijaństwo a ludzkość", "Kolektywizm a naród", "Mit słowiański" czy "Dzieje bez dziejów"), Antoniego Wacyka (min. "Mit polski", "Na pohybel katolictwu ", czy "O polski charakter narodowy") i innych teoretyków Zadrugi. W ideologii Zadrugi dostrzegliśmy nowe horyzonty dla naszej działalności - możliwość jeszcze efektywniejszego przekazywania społeczeństwu neopogańskich wzorców myślowych. Struktura była już stworzona - wystarczyło zmienić nazwę z oddziału RW na oddział Zadrugi. Tak powstała Zadruga w naszym mieście. W największym skrócie ideologia Stachniuka zakładała, że "zdrowy" rozwój Słowiańszczyzny został zakłócony przez "militarne" wprowadzenie chrześcijaństwa, które nazywał "wspakulturą". Stachniuk uważał, że wszystkie niepowodzenia Polski spowodowane są religią, która "nie jest zgodna" z etniczną przynależnością Polaków. Według niego to religia wpływa w największym stopniu na zachowanie ludzi, więc, idąc jego tokiem myślenia, jeśli zmieni się "ideomatrycę" narodu polskiego (czyli chrześcijaństwo) na nacjonalizm i powrót do dawnych wierzeń, Polska stanie się potęgą. Bezkompromisowy atak na katolicyzm odpowiadał nam, tym bardziej że nasza rodzimowiercza religia uzyskała podbudowę polityczną. Zmieniły się także nasze obrzędy. Zmieniliśmy stroje na bardziej militarne, pojawiły się flagi ze swarzycami i płonące symbole świaszczycy bądź rodła. Powstała strona internetowa na której umieszczaliśmy zdjęcia z obrzędów oraz nasze artykuły. Strona web miała dość dużą liczbę odwiedzin i w krótkim czasie wzbudziliśmy zainteresowanie mediów. Byliśmy bardzo zadowoleni, że interesują się nami dziennikarze - uważaliśmy, że dzięki ich pomocy dotrzemy do szerszych grup w społeczeństwie i zyskamy nowych "współwyznawców". Udzieliliśmy dwóch wywiadów do portali internetowych, jeden wywiad dla lokalnego oddziału znanej gazety plus kilka artykułów oraz dwa występy w radiu. Cały czas atakowaliśmy chrześcijaństwo. W moim życiu pojawił się smutek - widziałem już wyraźnie, że popełniam wielkie, nieodwracalne błędy. Mimo to brnąłem w tą ślepą uliczkę dalej organizując kolejne obrzędy, pisząc kolejne artykuły, przekonując nowych wyznawców. Stałem się niewolnikiem własnych "idei", nie wyobrażałem sobie kim byłbym bez "religii przodków" - ostatecznie poświęciłem jej całą swoją młodość. Z takiej działalności trudno się wycofać - przecież większość znajomych są rodzimowiercami, większość kontaktów oparta jest na neopogaństwie. Pojawiają się wątpliwości, pytania typu - jak mógłbym pójść do kościoła, skoro kilka lat poświęciłem na walkę z chrześcijaństwem? Taki stan rzeczy trwał ponad pół roku. Przez ten czas nachodziły mnie złe przeczucia. Kiedyś, gdy byłem dzieckiem wiedziałem przecież, że Bóg jest nie tylko miłosierny ale i sprawiedliwy, że "za dobre wynagradza a za złe karze". Wtedy uległem poważnemu wypadkowi. Trafiłem do szpitala, po chwili jechałem już na blok operacyjny. Mimo, iż byłem w pełni świadomy moje szanse przeżycia malały z każdą chwilą. Jak to zwykle bywa w szpitalach podszedł do mnie ksiądz z pytaniem czy nie chciałbym się wyspowiadać. Jeszcze wtedy odmówiłem, usilnie starając się utwardzić swe serce przed Chrystusem. Po jego wyjściu zrozumiałem, że wreszcie stanąłem przed groźbą śmierci. Nie uszkodzenia zdrowia, uzyskania paru blizn czy stracenia zębów ale śmierci. Zapragnąłem jeszcze raz przemyśleć swoje życie, co by było gdybym je radykalnie zmienił. Przypomniałem sobie przypowieść o zagubionej owcy, którą już wielokrotnie słyszałem od znajomych chrześcijan. Kiedyś śmialiśmy się z niej, uważając, że jest tak napisana aby pasowała do każdej sytuacji. No i my, neopoganie, wcale nie byliśmy "zagubieni", byliśmy przecież spadkobiercami "mądrości" naszych przodków. Zrozumiałem, że słowa "Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia." (Łk 15,7), są wezwaniem Jezusa skierowanym do mnie, do mojego nawrócenia i obrania nowej drogi życia. Lecz czy ja, zdeklarowany wróg chrześcijaństwa mogę się zmienić? A może te słowa są skierowane tylko do ludzi, którzy obciążyli swe sumienia drobnymi grzeszkami, a nie do pałających nienawiścią do krzyża? Wtedy nasunęła mi się na myśl jeszcze jedna przypowieść, o nawróceniu Szawła (Dz 9, 1-19)Dotychczasowy prześladowca chrześcijan i Chrystusa zmienia się w Pawła, Apostoła Narodów. Zrozumiałem, że nieważne, jak ciężkie grzechy masz na sumieniu, Bóg, który jest miłością zawsze na Ciebie czeka. Już wiedziałem, że jeśli uda mi się przejść pomyślnie operację zmienię swoje życie. Po raz pierwszy od wielu lat szczerze zmówiłem "Ojcze nasz" i spłynął na mnie spokój. Po wyjściu ze szpitala staram się cały czas nawracać. Zacząłem chodzić do kościoła, modlić się. Znalazłem w sobie siłę by wyprzeć się dotychczasowego życia. Jedyne co odczuwałem przez kilka tygodni to głęboki żal za grzechy i radość z nawrócenia. Dziś mogę tylko modlić się słowami: "Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa"(Łk 23, 42). Piszę tę relację kilka miesięcy po tej jednej nocy, która zmieniła mnie całkowicie. Piszą ją nie po to aby kogokolwiek oczerniać czy przekonywać do czegoś ale aby dać świadectwo. Po pierwsze dlatego, że nigdzie nie spotkałem się jeszcze z opisem nawrócenia neopoganina na chrześcijaństwo a po drugie, iż z doświadczenia wiem, że przytłaczająca większość neopogan, jakich poznałem na obrzędach szuka w tej "religii" namiastki wiary, wypełnia nią pustkę po odrzuceniu swej dotychczasowej religii. 99 % tych ludzi nie przyzna się do tego osobie postronnej ale w kręgu "zaufanych" można usłyszeć takie głosy. Wiem także głównie z rozmów jakie przeprowadziłem ze "współwyznawcami", że wielu z nich szuka nawrócenia ale nie może się na nie zdobyć tak jak ja kiedyś. Być może Bóg nie doświadczy ich w taki sposób jak mnie, powodując w nich przewartościowanie swego życia i w konsekwencji ich nawrócenie? Może nigdy nie zdobędą się na to "zaparcie się siebie" aby podążyć za Chrystusem, zgodnie z głosem własnego serca? Może do końca życia będą zabijać w sobie wątpliwości co do obranej drogi nienawiścią do chrześcijaństwa? W takim wypadku mam nadzieję, że ta relacja trafi w ich ręce i spowoduje krótką refleksję. Jeśli choć jedna z osób, jakie odciągnąłem od Boga wróci do Niego, będę uważał, że było warto spisać te słowa. Mateusz
Prosimy Portal Fronda o nie kopiowanie tekstów
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |