Wyraźny znak obecności Chrystusa w moim życiu, i drogowskazy ku Nowej DrodzeChciałbym się podzielić z Wami świadectwem działania Chrystusa w moim życiu. Opiszę, jak Chrystus wskazał mi właściwą drogę, którą teraz kroczę.Zacznę od początku. Od zawsze miałem do czynienia z "młodzieżą osiedlową", dziś bardziej znani jako dresy. Wychowywałem się właśnie w takim otoczeniu. Już w podstawówce sięgnąłem po alkohol i po papierosy, choć długo i tak nie piłem ani nie paliłem. Byłem typowym dresem, gdzieś tak do czasów klasy pierwszej gimnazjum. Przesiadywałem z kumplami do późna na klatkach schodowych, wspólnie dokuczaliśmy komuś, często zdarzały się bójki między nami. Do kościoła nie chodziliśmy, chyba, że rodzice nam kazali. Zresztą, nie zawsze tam trafialiśmy. Do dziś pamiętam, jak bardzo bluźniłem na niektóre osoby, ciężko było mi się dogadać z rodzicami lub starszym rodzeństwem. Słuchałem muzyki typowej dla dresiarzy, czyli hip-hopu, gdzie to "artyści" wyzywali policję, niekiedy nawet religię. Ale do rzeczy, opisałem już siebie sprzed okresu nawracania, a teraz opiszę, jak to Jezus zaczął działać w moim życiu. Był to 17 wrzesień 2006 roku, wieczór. Siedzę sobie sam w domu, przed komputerem. Nagle słyszę dzwonek do drzwi. Przyszedł chłopak mojej siostry, obecnie mój szwagier i powiedział, abym się ubierał, że idziemy do mojego brata. Upierałem się, że mi się nie chce, ale zmusił mnie do tego i poszedłem z nim. Powiedział mi, że coś się stało, lecz powie mi dopiero na miejscu. Doszliśmy. Wchodzę do pokoju gościnnego w mieszkaniu mojego brata, widzę mamę, tatę, bratową, rodziców mojej bratowej. Wszyscy płaczą. Ja przerażony, nie wiem co się dzieje. Dopytuję się sióstr o co chodzi, dlaczego wszyscy płaczą. Odpowiedzi prędko nie otrzymałem. Dopiero jak wyciągnąłem siostrę na rozmowę, to się dowiedziałem czegoś strasznego. Mój starszy brat nie żyje. Jaka była moja reakcja? Zdziwienie i łzy w oczach. Uczucie straszne, wielki ból. Długo miałem pretensje do Boga o to, dlaczego mój brat zmarł, dlaczego to właśnie moja rodzina została w tak straszny sposób ukarana. Ciągłe pytania, co ja lub moja rodzina zrobiła złego. Jakoś z tym żyłem. Po śmierci brata zamknąłem się w sobie, zerwałem stare kontakty, byłem ze starymi kumplami tylko na "cześć!". Przesiadywałem całe dnie w domu, czytając przeróżne artykuły i odkrywając różne zainteresowania, a zarazem nawiązywałem nowe znajomości. Lepsze znajomości. Poznałem kolegów z mojej szkoły, z którymi zawsze mogłem porozmawiać, byli otwarci na rozmowy. Po dwóch latach od śmierci brata, nadszedł czas na przygotowanie się do sakramentu bierzmowania. Nadarzyła mi się okazja, aby dołączyć do ministrantów. Bardzo chciałem dołączyć do służby liturgicznej, ale bardziej było to powodem tego, że będę miał łatwiej na egzaminie do bierzmowania. Zdecydowałem się i dołączyłem do ministrantów. Krótko potem, pewien ksiądz, moderator naszej parafialnej oazy powiedział, że zapisuje mnie do grupy oazowej przygotowującej się na ONŻ 1. Bez większego zawahania zgodziłem się. Pierwsze spotkania nie bardzo mi się podobały. Chyba jeszcze nie wiedziałem, czym jest oaza, itp. Dopiero na oazie wakacyjnej zacząłem odkrywać działanie Chrystusa w moim życiu, zacząłem się bardziej angażować w życie kościoła, coraz częściej się modlić, praktykować (jeszcze nieregularnie) namiot spotkania. Byłem zachwycony tym, że potrafię dostrzegać pewne rzeczy, których kiedyś nie potrafiłem dostrzec. Nauczyłem się rozpoznawać dobro i zło. Na dwa miesiące przed ONŻ 2, czyli moją drugą oazą, pewien ksiądz na niedzielnej Mszy Świętej powiedział kazanie, które bardzo mi zapadło w pamięć. Przytoczę tutaj tę historię. Ksiądz opowiadał, jak to kiedyś przyszło do niego małżeństwo (wierzące, nie praktykujące). Zapłakani małżonkowie pytali się, co mają robić, ich syn był w krytycznym stanie po wypadku samochodowym i może z tego nie wyjść. Ksiądz się ich spytał, kiedy ostatnio byli u spowiedzi, na co dostał odpowiedz, że kilka lat temu. Doradził im, aby wyspowiadali się, modlili się za syna i przyjmowali Komunię na Eucharystii. Tak też postąpili, lecz ich syn zmarł. Ksiądz pięknie podsumował tę historię. Bóg daje nam przeróżne znaki, drogowskazy, aby pokazać nam co robimy źle. Chce nam pokazać, że kroczymy złą drogą, że powinniśmy się zmienić. Często mamy pretensje o Boga za jakieś tragiczne wydarzenia, takie jak śmierci syna tego małżeństwa. Ale nie powinniśmy za to winić Boga, tylko samych siebie, ponieważ wcześniej źle żyliśmy. To kazanie uświadomiło mi, że niepotrzebnie Boga obwiniałem o śmierć brata. Że to Jezus dał mi wyraźny znak, abym się zmienił. On ciągle mi wskazywał właściwą drogę, którą teraz staram się kroczyć. Nową drogę. Wierzę, że Jezus mnie i nas wszystkich kocha i chce dla nas jak najlepiej. Teraz, jeśli spojrzę z perspektywy czasu i porównam siebie sprzed czterech lat, do siebie z dnia dzisiejszego, to widzę, jak wiele Chrystus dla mnie zrobił. Zmienić się z niezłego dresa na oazowicza jest bardzo ciężko, a ja widzę, że jednak z Bożą pomocą mi się to udało. Za to wszystko chwała Panu! 17 września jest rocznica śmierci mojego brata. Proszę Was o modlitwę za niego. PS. Proszę o umieszczenie tego świadectwa dnia 17 września 2010 roku, w dniu rocznicy śmierci mojego brata Piotr F.
Prosimy Portal Fronda o nie kopiowanie tekstów
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |