Jak to Bóg przyszedł do mnieSzczęść Boże Chciałbym podzielić się z wami moim świadectwem. Jak to Bóg przyszedł do mnie. Urodziłem się w rodzinie uważanej za katolicką. Otrzymałem wszystkie sakramenty. Od dzieciństwa Bóg był mi przedstawiany jako sędzia, który każe za nasze złe uczynki a za dobre wynagradza. Budził we mnie bardziej lęk a niżeli miłość, bo nigdy od Niego nic dobrego nie dostałem (tak mnie się wtenczas wydawało) a życie moje nie było szczęśliwe. Raczej zawsze próbowałem się przed Nim chować a nie Go szukać. Często bałem się Go spotkać aby przypadkiem czegoś mi nie kazał albo czegoś nie zabronił. Bo wiadomo jak mi coś będzie kazał to będzie się wiązało z jakimś wyrzeczeniem, dyskomfortem, to raczej pogorszy mi się w życiu a nie polepszy. Odkąd pamiętam mój Ojciec nadużywał alkoholu. Często z tego powodu wybuchały w domu kłótnie awantury. Będąc w wieku około 5 lat przyglądałem się rodziną moich rówieśników z tak zwanych normalnych rodzin i zapragnąłem mieć właśnie taka kochającą się rodzinę. Babcia mówiła mi, że Bóg może spełniać nasze prośby, więc prosiłem go sercem dziecka aby ojciec przestał pić, aby nie było kłótni w domu, aby tata był zemną, abym był kochanym dzieckiem. Niestety po paru moich modlitwach zobaczyłem, że nic się nie zmienia moja sytuacja w rodzinie, ojciec jak pił tak pije, bieda jak była tak i jest itd. Wniosek przyszedł szybko (...)Bóg mnie nie słucha. Bóg nie spełnia próśb. Bóg się mną nie interesuje, Bogu też na mnie nie zależy. Bóg jeśli jest, to mało go obchodzę. Muszę sobie radzić w życiu sam i nikogo nie potrzebuję. Sakramenty Komunii Świętej oraz Bierzmowania przyjąłem bez wiary, bez wewnętrznej potrzeby oraz wiedzy o co tak naprawdę w przyjmowaniu sakramentów chodzi. Inni je przyjmowali to ja też, właśnie żeby nie być innym. Lecz moje serce wcale do Boga się nie zbliżyło a przynajmniej tego nie odczułem i zdanie o Nim pozostało podobne jak w dzieciństwie. Jeśli chodziłem do kościoła to pod przymusem, katechety, mamy, nakazu, bojaźni przed karą Bożą a nie z własnego wyboru. W kościele czasem byłem (dla tradycji) ale na Mszy Świętej raczej myślami, duchowo nie obecny. Sąsiedzi uważali nas za katolicką rodzinę. Tak mijały lata bez Boga, bez spowiedzi . Ożeniłem się mamy dwójkę dzieci Pracując zawodowo układało się nam wspaniale, ale do czasu. Spotkałem kiedyś człowieka z innej kultury, który zapytał się mnie czy wieżę w Jezusa i czy jestem katolikiem. Trochę zaskoczony pytaniem, trochę przestraszony, na dwa pytania odpowiedziałem negatywnie(czyt. zaparłem się Boga) Po chwili pomyślałem ale ze mnie żenada nawet nie przyznałem się, że jestem ochrzczony, po Komunii, Bierzmowany, Ślub kościelny. I od tej chwili, od tamtego momentu z perspektywy czasu dostrzegam, że Jezus wziął się za robotę. Wspaniałą prace którą miałem od kilku lat (czyt. dobrze płatną i nie męczącą) straciłem w chwilę (podczas nieobecności urlopowej). W gospodarstwie domowym zaczęło nam brakować pieniędzy, aby żyć na dotychczasowym poziomie, więc zaciągnąłem ogromny kredyt, którego nie mogliśmy spłacić. Po czasie pieniądze się skończyły. Nie widziałem wyjścia z sytuacji, nawet małego światełka. Pewnego wieczoru kupiłem alkohol aby się upić. Miałem nadzieję, że smutki może staną się lżejsze do zniesienia. W domu byłem wtedy sam. Po upiciu się, myśli w mojej głowie stały się koszmarnie złe (ktoś mi myślał czyt. zły duch) Zły zaczął mi przypominać wszystkie tragiczne momenty w moim życiu. Jakby patykiem rozdrapywał zagojone, zapomniane rany. Przypominał sytuacje z mojego życia, aby pokazać jaki jestem do niczego, nie kochany, wyśmiewany, nie potrafiący wyżywić rodziny, niechciany, nic dobrze nie potrafiący zrobić, bez talentów, jedno wielkie dno nie zasługujące na czyjakolwiek miłość lub szacunek. I Ja wgłębi serca przyznawałem temu rację Powodowało to ogromny ból, ból mojej duszy, taki ból, że jedyna ucieczką od niego wydawała się śmierć, a właściwie pewność, że śmierć to najlepsze rozwiązanie. Zacząłem robić wyrzuty Bogu bez nadziei, że mi odpowie. -Dlaczego moje życie jest takie popaprane ? Nie takie jak mają inni, nie takie jakbym chciał. Nie było odpowiedzi. Po około godzinie takich rozmyślań i płaczu byłem zdecydowany. Wstałem z wersalki i poszedłem do kuchni, aby poszukać sznurka, paska może odkręcić gaz, wiedziałem, że nie chcę żyć. Było koło godz. 23. W drodze z pokoju do kuchni zrobiłem kilka kroków I nagle. Wszechogarniający Pokój..../jest mi tak bezpiecznie, niczego się nie boję/ Potężny ocean Miłości ogarniający dusze moją i wlewający się do niej. Światłość niepojęta, wszędzie, biała tak ogromna, że powinna razić a nie razi, parzyć a nie jest mi wcale gorąco. Jest mi tak Dobrze. W życiu nie było mi tak Dobrze. Wiedziałem już. Moja dusza wiedziała (mimo, że byłem przed sekundą pijany dusza moja była trzeźwa). To Ty Jesteś Jezu (stwierdzenie ze zdziwieniem). Istniejesz naprawdę/ pewność, radość/ Myślałem, że Ciebie niema, może żyłeś kiedyś, ale nie dziś. Nie wierzyłem w Twoje istnienie tu i teraz, wiesz przecież. Już dusza moje wie i pragnie poznawać Ciebie w każdej sekundzie więcej i więcej, chcę o Tobie wiedzieć jak najwięcej, być jak najbliżej Ciebie, w Tobie, poznawać Ciebie. Tu padły słowa, których nie zapomnę do końca życia i jeszcze dłużej. Jezus (słowa): Kocham Cię (ciepły męski spokojny głos) Wielka fala miłości. Poznałem ogrom miłości Boga do mnie. Miłość zalała całą moja duszę. Rozpłakałem się. Łzy nie chcą przestać płynąć, wylewają się zemnie strumieniami (to nie był zwykły płacz ale rzeki łez) Jezus dał mi zobaczyć swoją duszę. Widzę, stojąc przed Tobą Jezu jak nędzna jest dusza moja, mała, czarna, skulona jakby mokra spleśniała cuchnąca szmata, którą nawet dotknąć przez rękawiczkę bym się brzydził, powiedziałem.. Zapytałem. -Mnie? za co mnie możesz kochać? Nędzny, marny jestem, Ty wiesz jaki jestem. -Nie jestem godzien Twojej Miłości. -Nie jestem godzien kochania. Poczułem uderzenie strumień miłości bezinteresownej, pełnej akceptacji, bezwarunkowej, za nic, od zawsze i na zawsze. Zobaczyłem małe nierozerwalne strumienie (miłości, opieki) wychodzące ze światła Jezusa do każdego człowieka i poczułem że Bóg sam opiekuje się każdym człowiekiem i każdego bezgranicznie zna i kocha. Po odczuciu bezwarunkowej wielkiej miłości moje nastawienie do mojej osoby się zmieniło. -Skoro jesteś i mnie kochasz tak wielka miłością i jest mi tak dobrze z Tobą...to ja już nie chcę sam sobie odbierać życia, nie ma już we mnie takiej woli (jakby nigdy nie było), ale chce być z Tobą na zawsze, zawsze przy Tobie, zabierz mnie ze sobą. Już wiedziałem, że On jest, jest Miłością i najlepiej przecież się zajmie moja rodziną, nie odczuwałem żadnego lęku, żalu, że zostawię bliskich na ziemi. Wręcz przeciwnie cieszyłem się, że Bóg się o nich zatroszczy w najlepszy dla nich sposób. Była chęć odejścia ale motyw był już inny, nie chciałem odchodzić z tego świata, bo mi tak źle, ale chciałem odejść bo jest mi tak dobrze z Jezusem. A może nie tyle odejść z tego świata, co wrócić do Ojca, do domu. Bo tam jest mój dom, moje miejsce. Nie jestem z tego świata. Jezus (myśl do mojej duszy. Z Bogiem można rozmawiać bez słów) : -znajdziesz mnie w Kościele i w Moim Słowie, nie zostawię Cię sierotą, jestem zawsze przy tobie. Teraz wiesz, że Ja jestem zawsze przy tobie i zawsze cię kochałem, kocham i będę kochał. -Ale w kościele mam Cię szukać? Zapytałem. - Ci księża są tacy... no Wiesz jacy... nie lubię ich, denerwują mnie, zawiodłem się na nich. Jezus: Choćby wszyscy kapłani na świecie Cię zawiedli wiedz, że Ja Jestem Najwyższym Kapłanem a Ja Nigdy nie zawodzę. -za kapłanów się módl, bo są ukochanymi duszami Moimi. Wiedz, że mają dwa razy więcej pokus niż Ty. -Panie widzę swoją dusze i wiem jaka jest. Ale stojąc przed Tobą w Oceanie Twojego Pokoju, Miłości i Światła ja nędznik Kocham Cię i chce być z Tobą na wieki. -Prowadź mnie do siebie, do wieczności z Tobą. -Nie puszczę Ciebie, będę się trzymał.... Twojej nogi. Jakbyś chciał pójść gdzieś beze mnie, nie puszczę Cię choćby cierpienia moje na ziemi były ogromne, musze być zawsze z Tobą na wieki, muszę, chce, pragnę. Jezus nie powiedział mi, że mnie nie zabierze ale dał mi odczuć jaki będzie mój największy smutek zaraz przed wejściem do nieba. Poczułem, że będzie to smutek powodowany tym, że tak mało istnień ludzkich doprowadziłem do Boga i na tak mało zaistnień ludzi, dzieci na tym świecie wyraziłem zgodę. Że moja radość nie będzie pełna jeśli w niebie nie znajdzie się więcej dusz, które mógłbym przyprowadzić do Pana. Radość nie jest pełna jeśli nie mamy się nią z kim podzielić. Chciałem, aby jak najwięcej dusz cieszyło się ze mną pobytem w niebie. Spotkanie się zakończyło tak nagle jak się rozpoczęło. Nie wiem ile trwało może sekundę, może dwie godziny. Podczas przyjścia Jezusa, wiem to dziwne, ale nie było czasu. (Po półtora roku urodził mi się syn.) Następnego dnia rano, gdy wyszedłem na ulicę patrzyłem na twarze ludzi. Próbowałem w ich spojrzeniach dostrzec informacje, że do nich też przyszedł kiedyś Jezus, bo przecież nie jestem wyjątkowy skoro był i u mnie to i u nich na pewno też. Miałem przekonanie, że do nich też przychodzi tylko nie mówią o tym fakcie. Chciałem krzyczeć na ulicy z radości, że Jezus jest. Lecz odwagi mi zabrakło. Wahadełko, które miałem z czasów młodzieńczych wyrzuciłem do kanału ściekowego, czułem że tam jego miejsce. Zacząłem nosić krzyż na piersi, chodzić do kościoła w Niedziele i niekiedy w dni powszednie, szukać Jezusa, szukać rozmowy z Nim, tyle chciałem żeby mi powiedział, wyjaśnił. Z wielkim strachem poszedłem do spowiedzi, ale była ona bardzo krótka i płytka. O wizycie Jezusa w moim domu i duszy kapłanowi nawet nie wspomniałem. Znowu strach, że uzna mnie za wariata. Wysłuchałem gdzieś w internecie fragmentów Dzienniczka Siostry Faustyny. Każdą niedzielną Mszę ( przez 4 lata) ofiarowałem za dusze czyśćcowe i prosiłem Świętą Faustynę o obecność przy mnie na każdej Mszy Świętej, gdyż bluźnierstwa w mojej głowie i rozproszenia podczas Nabożeństw były bardzo silne. Prosiłem dusze czyśćcowe o modlitwę za mnie. Po około 4 latach od opisanych powyżej zdarzeń, podczas Mszy Świętej chciałem coś ofiarować Bogu, Jezusowi. Zacząłem szukać w myślach,- co ja mam takiego najcenniejszego cóż bym mógł ofiarować. Pierwsza myśl nic nie mam, za chwile przyszła odpowiedź. Życie Wolną wolę Przyszła myśl do mojej głowy ze słowami. Życie chcesz oddać śmieciu ? Wolną wolę ? Spójrz na świętych jak oni skończyli, w biedzie, zabici, zagłodzeni w celi, odrzuceni, nie rozumiani przez innych, jeden ukrzyżowany głową w dół. Tego chcesz? Wtedy to właśnie powiedziałem szybko, nie rozmyślając nad złym głosem. -Panie po ludzku to nic nie mam (sławy, bogactwa, urody, umiejętności, talentu. pobożności), ale to co mam to oddaje Tobie (ręce, nogi, oczy, słuch). Niech się dzieje w moim życiu wola Twoja, co chcesz to rób. Mam umrzeć dziś. Dobra. Mam być kaleką. Dobra. Mam zwariować albo być uznany za wariata. Dobra. Mam być żebrakiem. Dobra zgadzam się na wszystko. Niech się dzieje wola Twoja. Niech Twój plan, nie mój, względem mojej osoby się realizuje, bezwarunkowo. Oczywiście daj Panie siłę, abym Twoim planom podołał, nigdy nie zwątpił, z Tobą wszystko mogę. Uświadomiłem sobie, że właściwie pierwszy raz się prawdziwie pomodliłem .. bądź wola Twoja (od pojawienia się Jezusa w moim życiu klepałem pacierz rano i wieczorem nie zastanawiając się co właściwie mówię) Oddanie życia i woli było jak skok w przepaść. Lęk odczuwałem. Ale wiedziałem, że jak skoczę bez żadnych zabezpieczeń czyli moich pomysłów na życie On mnie złapie. On ma dla mnie swój plan a ja jestem gotów go wypełnić (byle bym tylko był z Nim w niebie) Kilka dni później prosiłem Ducha Świętego o dobra Spowiedź, był czas przed Wielkanocą. Czułem, że dotychczasowe spowiedzi były nijakie, z marszu, na szybko, pobieżne, bez wiary że w konfesjonale jest Jezus. Chciałem się wyspowiadać z całego życia. Podczas spowiedzi wymieniłem parę grzechów, ale też wyznałem, że zgrzeszyłem łamiąc wszystkie przykazania Boże (z racji na kilkudziesięcioletnią nie rzetelną moja spowiedź, nie byłem w stanie przypomnieć sobie moich wszystkich grzechów), nawet zabiłem, tak zabiłem Boga Jezusa swoimi grzechami, moje grzechy przybiły go do Krzyża, chcę wrócić do Boga, prosić o wybaczenie. Po rozgrzeszeniu, rozpłakałem się jak wariat. Zaczęło się na dobre. Wychodząc z kościoła zobaczyłem, że coś się zmieniło na świecie. Kocham wszystkich ludzi. kocham siebie, kocham trawę, każdy liść na drzewie był bardziej zielony, kontury kształtów bardziej zarysowane. W każdym z tych liści widziałem dzieło Boga. Chciałem tańczyć, śpiewać, skakać. Biec do ludzi ze słowami Jezus mnie i Ciebie kocha. Nogi stały się lżejsze jakby unosiłem się 10 cm nad ziemią. Przyszedłem do domu i powiedziałem, że Jezus będzie z nami mieszkał. Domownicy pomyśleli, że w głowie mi się pomieszało. W tym dniu przyszło morze łask, o które nawet nie prosiłem. Uwolnienie od gier komputerowych. Do tej chwili potrafiłem zaniedbywać rodzinę siedząc przed komputerem. Prosiłem dzieci aby chowały mi pyty jak przyjdę z pracy, abym nie grał. Nieraz grałem do 2-3 w nocy Uwolnienie od internetu. Kiedyś przeglądałem godzinami strony nawet te które mnie nie interesowały. Dar składania rąk do modlitwy na znak czyń Panie ze mną co chcesz. Twoja wola niech się dzieje. Ze smutkiem patrzę jak mało osób składa ręce podczas Mszy Świętej (także kapłanów), modle się za nie aby oddały życie Jezusowi całkowicie i bezwarunkowo. Wola mówienia prawdy. Chrześcijaństwo przestaje być nudne, nijakie jeśli zaczniemy mówić prawdę. Spróbujcie, wtedy się dzieje, zły się wścieka, ludzie zaczynają cię obrażać, wyzywać itd Uwolnienie od pornografii. Uwolnieni od chęci posiadania rzeczy. Kupowania. Marzeń o posiadaniu czegoś materialnego. Niesamowity głód Słowa Bożego. Do dziś trudno przeżyć jeden dzień bez Pisma Świętego i rekolekcji, kazań wysłuchanych w internecie. Bóg zmienił zniewalający internet na służący do wyszukiwania Jego Słowa, nauki kościoła, żywotów świętych. Otoczyłem się przedmiotami przypominającymi mi o Bogu aby w roztargnieniu dnia o Nim nie zapominać: obrazki, cytaty z Pisma Świętego, aplikacja z Biblią w telefonie, wyświetlacz z wizerunkiem Jezusa itp. Tęsknota za Jezusem. Chęć wykonywania każdej czynności z Jezusem. Nawet małej, typu przekopanie ogródka. Dar częstej spowiedzi. Przestały mi się podobać piosenki nie religijne. Dar modlitwy. Modlitwa stała się dziękowaniem a nie proszeniem. Bóg wie co mi potrzeba i to otrzymam. Wystarczy tylko dziękować i Go Kochać, prosić o Miłosierdzie. Jeśli moja modlitwa jest prosząca to raczej za innych niż za siebie. Brak lęku przed śmiercią. A właściwie to ja już do Ciebie Panie chcę, chcę bardzo. (oczywiście proszę Boga, że zejdę z tego świata to tylko dla nieba) Dał mi raz usłyszeć słowa szatana a brzmiały one zniszczę cię świnio.(jak tak o mnie myśli to Chwała Panu, gorzej jak by mnie miał za przyjaciela i kolegę) Kiedyś naliczyłem łask 17 a pewno było dużo więcej, o których istnieniu się niedługo przekonam. Do chwili tej spowiedzi słowo łaska było to dla mnie nie zrozumiałe, martwe, wymyślone przez kościół. Teraz już wiem, czym jest. Wiem, że jak Jezus daje, to daje to co potrzeba i zawsze w nadmiarze. Przez kilka dni czułem przeogromną obecność Ducha Świętego, obecność Boga we mnie, do takiego stopnia, że po paru dniach pomyślałem. -Panie już dość, stonuj miłość do mnie, nie mogę się skupić, pracować, myśleć o niczym innym jak tylko o Tobie (takie głupie słowa do Boga powiedziałem) Bóg oczywiście z miłości do mnie stonował odczucie Jego bliskości po paru sekundach. A co dziwne gdy to zrobił zaraz zacząłem do odczuwania tej miłości tęsknić. Kilka dni później Wyraźny głos w myślach moich powiedział mi, -Idź przeproś księdza z którego się wyśmiewałeś. -Panie o tym też wiesz? Zapytałem. -Nie nie pójdę. Wstyd mi jest iść do niego. Przecież on nie wie, że się z niego naśmiewałem i drwiłem. Nie było go przy tym. -Idź przeproś księdza. Kilkakrotnie Pan powiedział. Nie dał mi spokoju. Glos ten słyszałem nawet w łazience. I tam właśnie znowu się zapierałem, że nie pójdę, nie chcę, nie umiem, słaby jestem, wstyd mi iść do prawie nieznajomego księdza i go przepraszać. Jezus bez słów w myślach w mojej głowie powiedział. -Jak byś wiedział jak mi było wstyd wisząc na krzyżu. Myślisz, że byłem ubrany ? Otóż nie, byłem całkiem nagi. Wstydziłem się ale zrobiłem to dla Ciebie. Wtedy powiedziałem Dobrze jutro pójdę Następnego dnia w pracy uporczywa Boża myśl zadzwoń do księdza sprawdź czy jest na parafii. Wzbraniałem się trochę, bo co ja mu powiem, jak zacznę rozmowę.? -Zadzwoń do księdza czy jest na parafii. Nieustannie w mojej głowie Odszukałem numer w internecie. Dzwonię nikt nie odbiera. Uff .W myślach powiedziałem. -Sam widzisz Jezu, chciałeś dzwoniłem, nikt nie odbiera, zrobiłem co chciałeś. Jezus -wsiądź w auto i jedź do niego Co w auto? Przecież księdza nie ma na parafii. -wsiądź w auto i jedź do niego, Z niedowierzaniem w taką upartość Jezusa sprawdziłem na mapach w internecie jak tam trafić i ruszyłem. Jadąc miałem myśl, zrobię co mi Jezus mówi ale przecież pewno i tak księdza nie zastanę i zaraz wrócę i po kłopocie. Kilkadziesiąt metrów przed domem księdza był Kościół. Jezus -idź do kościoła -ale jak Panie kościół zamknięty jest 10 rano. -drzwi są przymknięte ale naciśnij klamkę Nacisnąłem, drzwi się otworzyły. Kościół był pusty. Zobaczyłem w głębi modlącego się kapłana do którego przyjechałem. Modlił się przed obrazem Jezusa Miłosiernego. Uklęknąłem w ostatniej ławce z nadzieją, że ksiądz zaraz skończy się modlić i będę mógł z nim porozmawiać. Prosiłem Maryję o odwagę do rozmowy. Mijały minuty. Spytałem się Jezusa -jak mam zacząć rozmowę -powiedz prawdę, że Ja cię przysłałem Pomyślałem drwiąco. Tak powiem na wstępie nieznajomemu księdzu, że rozmawiam z Jezusem to na pewno mnie wysłucha. A za chwile pomyślałem, że skoro kapłan modli się do Jezusa to na pewno Jezus zaraz mu powie, że tu czekam i czym prędzej zakończy modlitwę i do mnie przyjdzie znając już moja historię. Mijały kolejne dziesiątki minut -Panie on tyle się modli już prawie godzinę, nie mam tyle czasu, chciałeś dzwoniłem, potem przyjechałem a teraz czekam, pójdę już sobie przyjadę kiedy indziej jak będzie mniej zajęty. Jezus -czekasz już prawie godzinę ? Ile Ja na Ciebie czekałem ? Zrobiło mi się głupio. Wiem Panie czekałeś 38 lat. Przepraszam. Czekam dalej. Po około godzinie ksiądz zakończył modlitwy. Podszedłem z uśmiechem i drżeniem do księdza -Chciałbym z księdzem porozmawiać -A w jakiej sprawie? -Jezus mnie przysłał. Odpowiedziałem radośnie Nastała niezręczna cisza. Ksiądz mi się bliżej przypatrzył. Na buty, nogi, ubiór. Popatrzył w oczy. -czy Jezus to się okaże. Odpowiedział -Jezus, ja wiem, że to on. Odparłem z pewnością i trochę obruszony. Oczekiwałem, że gdy tylko ksiądz mnie ujrzy i powiem, że przychodzę z polecenie Pana, rozłoży ręce i będzie zachwycony moją osobą i że kto to do niego nie przyszedł, gość do którego mówi sam Jezus i w ogóle chwała mi. Ksiądz powiedział, że skoro Jezus, to on zobaczy w kalendarzu kiedy ma wolny termin na rozmowę, a że kalendarz ma w domu więc poszliśmy razem. Dopadło mnie kolejne rozczarowanie i wyrzuty, w myślach sobie powtarzałem -jak to, to ja przyjeżdżam, dzwonie, czekam na niego godzinę a on sprawdzi w kalendarzu. Ksiądz ustalił termin spotkania, za tydzień. Gdy przyszedł termin spotkania pojechałem już bez lęku czy niechęci. Opowiedziałem mu moja historię. A gdy chciałem go prosić o przebaczenie za obmawianie jego osoby, jeszcze nie skończyłem zdania a on już kiwnął głową, że wybacza. Poprosił mnie abym wstąpił do jakiejś wspólnoty, bo sam sobie ze swoimi przeżyciami mogę nie poradzić, muszę być blisko innych katolików, księży. Na koniec rozmowy zaproponował, abym zabrał z kościoła wizytówkę strony o spotkaniach ewangelizacyjnych. W drodze powrotnej tak uczyniłem, wrzuciłem do auta, choć chęci udawania się na rekolekcje wtedy nie posiadałem. Po kilku dniach Pan kazał zapisać się na rekolekcje. Zapisałem się, bo już wiedziałem, że i tak nie da mi spokoju (za co dziś dziękuję Bogu) Było cudownie. Adoracja, Eucharystia, spoczynek w Duchu Świętym, oczyszczający Śmiech, dar języków, dziękczynienie. Kościół katolicki stał się dla mnie żywym kościołem w którym zawsze obecny jest Bóg z jego darami. Jeśli myślicie, że przez moje doświadczenia Boga przestałem grzeszyć, to się mylicie. Może grzechów jest trochę mniej, ale jak się trafią, nie czekam ze spowiedzią, nie staram się na nie patrzeć i rozpamiętywać, pewnie będę grzeszył do końca życia. Teraz jak mam zgrzeszyć widzę jego ogromną miłość do mnie i właśnie dlatego, że mnie tak kocha to ja nie chcę grzeszyć. Mam dla kogo nie grzeszyć. Ważne jest dla mnie teraz to, że kocham Jezusa. Jestem grzesznikiem ale dla Jezusa chcę zrobić wszystko, chcę być z Nim na wieki w niebie, On tak nas kocha.. Jeśli upadnę prędko pójdę do konfesjonału z prośbą Ojcze przepraszam, chcę wrócić, wybacz, chce się poprawić. Wiem, że jest to dopiero początek drogi. Ale drogi najpiękniejszej na świecie, bo wiem gdziekolwiek bym nie poszedł, cokolwiek bym nie zrobił JEZUS zawsze będzie mnie kochał miłością bezgraniczną. Jezus daje tez czasem poczuć mi, że jest zemną, są to chwile szczególnie radosne. Ostatnio wieczorem słuchałem kazań (aplikacja w telefonie). Rano alarm ustawiony w komórce budzi mnie do pracy. Budzę się rano, zaspany a tu zaskoczenie, gdy przy wyłączaniu alarmu w telefonie włączyło się kazanie i padły tylko te słowa: -Ty jesteś mój syn umiłowany Szczęście wlało się do mojego serca i uśmiech zagościł na mojej twarzy na kolejne dni Teraz te słowa są zemną na co dzień (nawet jak robię sobie śniadanie to mówię Dzięki Ci Panie teraz Twój syn umiłowany teraz będzie jadł kanapkę). Pozwolę sobie na parę rad dla was kochani. Nie piszę ich bo jestem mądrzejszy od was ale po prostu jeśli bym te rady wcześniej usłyszał na pewno moja droga do Boga była by krótsza. Wiem, że do każdej osoby tak Jezus mówi Ty jesteś mój syn (córka) umiłowany. Aby to usłyszeć trzeba tylko i aż oddać swoje życie Jezusowi. Jeśli nie słyszysz Jezusa, jego głosu, zachęcam pomódl się krótko Panie chcę słyszeć Twój głos . Jeśli nie czujesz Jego miłości wydaje Ci się, że Jego nie ma. Pomódl się krótko. Panie daj mi poczuć jak mnie kochasz. Pokaż mi proszę Jezus tylko na to czeka choć na jedna szczerą krótką modlitwę. Oczywiście jeśli modlitwa nie zadziała to kolejny i kolejny dzień módl się tak samo .Pan Jezus nieraz chce sprawdzić jak bardzo chcesz. Jeśli chodzisz do kościoła, bądź w nim naprawdę myślami i duszą a nie tylko ciałem. Myśl tam tylko o Bogu nie o sobie (ja tez myślałem kiedyś o sobie, co potrzebuje, co mi Bóg mógłby dać, jeśli nie dał ponawiałem modlitwy na następnej mszy. Ja byłem najważniejszy nie Bóg). Nieraz kościół jest pełen ludzi a dla Boga (ze słowami w sercu bądź wola Twoja)przyszło może tak naprawdę 5,6 osób. Komunia daje życie wieczne w niebie, wszyscy to wiemy. Dlaczego nie chodzisz co niedziela do komunii ? hmm Nie traktujmy Boga w naszych modlitwach jak supermarketu, darmowego sklepu, daj mi to, daj mi tamto, nie przekonujmy Boga, że opłaca mu się coś nam dać. Nie traktujmy Boga jako kogoś trochę mądrzejszego od nas, kogoś komu trzeba wyklarować nasze prośby. Jeśli Bóg jest Twoim Bogiem zaufaj mu do końca i oddaj Jemu swoje życie. Skocz z góry w nieznaną przepaść (bez zabezpieczających lin i nie myśli co będzie jak go tam nie ma) a on Cię złapie i poprowadzi do siebie. Jeśli masz podjąć jakąś decyzję a nie wiesz w którą drogę wybrać nie rozmyślaj, nie analizuj, poproś Ducha Świętego o odpowiedź, a On Cię poprowadzi. Pamiętajmy, że Jezus jest nie tylko w niebie ale i tu i teraz przy tobie. Poszedł do nieba ale i jest tu (choć to sytuacja trudna dla mnie do rozumnego wyjaśnienia i nie wyjaśniam jej tylko przyjmuje, że tak jest). Zastanów się czasem, że BOG JEST CZŁOWIEKIEM. Od jakiegoś czasu Jezus chce abym dawał świadectwo (oczywiście też się opierałem, że nie potrafię, nie chcę, nie umiem) i że moje doświadczenie Boga nie zostało dane tylko dla mnie, opisałem je dla wszystkich, jak kazał Pan. Na pewno to nie koniec mojej drogi świadczenia o Jezusie, bo wiem, że Pan chce abym wychwalał, głosił Jego miłość więcej i więcej. Kiedyś przepraszałem Jezusa, że rozmawiam z Nim jak z kolegą, tatą, przyjacielem myślałem, że to nie stosowne, bo Bóg jest przecież wielki, potężny a ja mały człowiek zadaję Jemu jeszcze pytania. Poczułem Jego uśmiech i że taka właśnie powinna być teraz moja relacja. Na wszystkie nurtujące mnie pytania dostałem odpowiedź. Pytajcie się Pana a wam też odpowie. Masz kłopoty z ojcem, matką ? Zapytaj się np. Panie powiedz mi dlaczego mój ojciec taki jest ? Kłopoty ze zdrowiem powiedz Panie proszę dlaczego tak jest ? i w ciszy wysłuchaj odpowiedzi. Bo a kogo masz się pytać jak nie kochającego Boga, który się o ciebie troszczy !!! Wszystkie opisane wydarzenia są prawdziwe. Z Panem Bogiem, Krzysztof Syn umiłowany :)
Prosimy Portal Fronda o nie kopiowanie tekstów
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |