Życie w obfitościBył rok 1989. Za namową jednego z polityków - "wziąłem sprawy w swoje ręce", to znaczy zwolniłem się z państwowej posady i założyłem firmę. Jak kapitalizm to kapitalizm. Zdumiony tym, że w ciągu kilku dni można zarobić tyle, co przez cały miesiąc, rozkręcałem się. Więcej i więcej, coraz więcej. Samochód, towarzystwo, mieszkanie. Żona, moja miłość, miała wszystko - od stóp do głów.Szybko układy zdominował handel. Coraz huczniejsze i swobodniejsze zabawy wciągały nas. Żona, otoczona wianuszkiem adoratorów, kwitła. Ja nie byłem jej dłużny, bo garbaty nie jestem. Mijały lata. Zaczęliśmy z pewnym dystansem i nieufnością odnosić się do siebie. W takiej atmosferze dojrzewały dzieci. Niekiedy chodziliśmy do kościoła. Pod koniec łat dziewięćdziesiątych miałem dosyć. Przecież zwolniłem się z pracy, aby obdarować żonę, wykazać się przed nią, słuchać jej pochwał, radosnego głosu, a tu co? Złe spojrzenia, awantury, "ciche dni", zrozpaczone spojrzenia dzieci. Co ja robię, do czego doprowadziłem? Przecież miało być tak pięknie! Rozpacz. Na samym dnie rozpaczy pojawiła się modlitwa: "Maryjo, pomóż!" (słyszałem, że pomaga ludziom). Listopad 1999 r. Jakiś kapłan wcisnął mi w dłoń obrazek, na którym był cytat: Nie lękaj się, bo cię wykupiłem, wezwałem cię po imieniu, tyś Moim. Jakby piorun we mnie strzelił! Nie mogłem odłożyć tego obrazka. Do tej pory wisi nad moim biurkiem w pracy. Zerwałem wszystkie kontakty towarzyskie i "ekonomiczne"... Rozpoczął się rok 2000. Pan Jezus wziął sprawy w swoje ręce. W styczniu zostaliśmy zaproszeni na Mszę św. z modlitwą o uzdrowienie. Ponieważ w tym czasie rozpoczęły się ferie, moja żona wraz z synem wyjechała. Ja zostałem, aby pilnować interesów. Postanowiłem więc udać się na tę mszę i pomodlić się za chorego syna. Pomyślałem: "Co mi szkodzi?". Takiej mszy nie widziałem jak żyję! Radość, modlitwa, żywa. wiara i "słowa poznania" na końcu - informacje, kogo Pan Jezus uzdrawia. Najciekawsze, że jedno z nich brzmiało: "W tej chwili Pan Jezus uzdrawia mężczyznę w średnim wieku z bólu lewego kolana". "Ciekawe, ilu może być w tym kościele mężczyzn w średnim wieku, - pomyślałem - których boli lewe kolano, bo mnie boli" Była to kontuzja sprzed kilku miesięcy. Już zacząłem myśleć, że to jakiś cud, ale kolano nadal bolało. Gdy Msza św. skończyła się, kupiłem kilka książek i wróciłem do domu. Trochę podekscytowany tą atmosferą - postanowiłem pomodlić się i wtedy coś przeskoczyło mi w kolanie. Z niedowierzaniem uklęknąłem i wstałem. Ból powoli mijał. Długo nie mogłem usnąć. Postanowiłem iść na spotkanie modlitewne. Najbliższe było spotkanie grupy "Zwiastowanie". W następnym miesiącu podczas Mszy św. przeżyłem następne uzdrowienie - z cholesterolu, który spadł z 300 jednostek do 200. "Niemożliwe" - tak mi wpisał do karty chorobowej lekarz, kierownik przychodni. Teraz wita mnie słowami: "O, witam cudownie uzdrowionego!". Wobec tych wydarzeń nie mogłem przejść obojętnie i udawać, że nic się nie stało. Postanowiliśmy z żoną razem chodzić na spotkania wspólnoty "Zwiastowanie". Skruszały więzy małżeńskie, ale pragnienie miłości w nas pozostało. Na kolejnym spotkaniu o. Józef Kozłowski SJ podpisywał modlitewnik. Poprosiłem o dedykację (pomyślałem, że będę miał podpis sławnego księdza). "Adamowi i Bogusi, aby świadczyli o Chrystusie zjednoczeni w modlitwie"- tak brzmiał wpis. Minęło kilka dni. Nie mogliśmy nie spróbować modlitwy wspólnej, według słów z dedykacji. Pierwszy raz po 22 latach małżeństwa mówiliśmy "Ojcze nasz" razem, na głos. Aniołowie w niebie śpiewali, dzieci podsłuchiwały pod drzwiami. Ruszyła lawina miłości, porwała nas... Przeżyliśmy Seminarium Odnowy w Duchu Świętym, chrzest w Duchu Świętym, rekolekcje ignacjańskie w Wolborzu. Pan Bóg objawił nam swoją miłość i miłosierdzie. Ukazał małżeństwo, rodzinę jako wspólnotę, gdzie może-Uji my zjednoczeni miłością wyciągnąć ręce do Miłości z wysoka, chwalić, wielbić i błogosławić Pana. Każdego poranka, gdy budzę się i patrzę na ukochaną, jak spokojnie oddycha, mówię: "Chwała Ci, Panie!" Ona otwiera oczy, uśmiecha się i odpowiada: "Chwała Ci, Panie!" I tak przez cały dzień. Nawet młodszy syn mówi: "No, niech wam będzie, chwała Ci, Panie". Starszy, razem ze swoją sympatią, przeżył Seminarium Odnowy w Duchu Świętym i uczęszcza na spotkania grupy "Mocni w Duchu". On, student III roku ekonomii, stwierdził, że chce być ministrantem. A myślałem, że już jestem przyzwyczajony do niespodzianek, które czyni Duch Święty! W święto Świętej Rodziny (31 grudnia) modliliśmy się wspólnie z dziećmi. Zabawę sylwestrową spędziliśmy razem w Ośrodku Odnowy w Duchu Świętym w Łodzi, u Ojców Jezuitów. Towarzyszyła nam sympatia starszego syna. O północy nasz młodszy syn służył do Mszy świętej... Zrozumiałem, co to znaczy mieć życie i to życie w obfitości! Rok 2000 naprawdę był rokiem łaski i miłosierdzia. Także dla naszej rodziny. Anonim
Prosimy Portal Fronda o nie kopiowanie tekstów
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |