Nie widziałam dotąd, aby umierający uśmiechał się. Musiał być głęboko wierzącymChciałam podziękować Matce Bożej za nawrócenie mego męża Zdzisława, bo za Jej przyczyną to się stało.W lutym 1981 r. mąż mój bardzo poważnie zachorował. Początkowo nie w wiedziano, jaka to jest choroba, leczono go antybiotykami. Dopiero po dziesięciu miesiącach okazało się. że jest to ziarnica złośliwa. Po pół roku trwania choroby mąż powiedział do mnie: "Przypomnij mi. naucz mnie modlić się na różańcu". A muszę zaznaczyć, że przez 28 lat był bardzo oddalony od Boga, urzeczony ideologią marksistowską. I tak zaczęło się od różańca! Im bardziej cierpiał, im nadzieja na życie i wyzdrowienie była mniejsza, tym bardziej przywiązywał się do różańca. Nierzadko trzymał go w rękach po całych dniach. Potem zapragnął Pisma Św., następnie poprosił o książkę O naśladowaniu Chrystusa Tomasza a Kempis. I tak już było przez półtora roku do końca jego życia. Widziałam jednak, że tyle nieraz sprzeczności w nim nurtowało, tyle pytań podsuwał mu jego skołatany umysł, tyle różnych wątpliwości nim targało. Każda zła postawa drugiego człowieka była bardzo często nowym atakiem wątpliwości, gdy tymczasem dobrej sprawy prawie nie dostrzegał. Było to jakby zmaganie się jego dwu różnych osobowości. Któregoś dnia stwierdziłam, że jest on już dość blisko Boga, ale brak mu odwagi, by przystąpić do Sakramentu Pojednania. Wydawało mi się, że tylko dobry duszpasterz może mu pomóc, wskazując na Miłosierdzie Boże, i że Miłosierdziem może być objęty, jeśli sam tego zapragnie. Dlatego poprosiłam księdza z naszej parafii, aby przyspieszył kolędowanie w moim domu. I tak też się stało. Ksiądz ten pomógł choremu rozwiać jego ostatnie wątpliwości, a były one już tylko takie: 1) czy Bóg mi wybaczy? 2) czy to moje gorące pragnienie pojednania się z Bogiem nie wygląda przed ludźmi, jak obrazuje przysłowie: "Jak trwoga, to do Boga?" A jak krzyk rozpaczy brzmiało wyjaśnienie: "Proszę księdza! - to przez ten piekielny racjonalizm!" Po tej pamiętnej rozmowie mąż poprosił o spowiedź świętą w najbliższą sobotę jako w dzień Matki Bożej. Płakał jak małe dziecko. Ufał Matce Bożej i modlił się do Niej o oddalenie cierpień. Został wysłuchany. Odtąd nie zażądał do chwili śmierci, a żył jeszcze pięć tygodni, ani jednej pastylki, ani jednego czopka uśmierzającego ból, które przedtem zażywał dwa, trzy razy dziennie. Był spokojny jak dobre dziecko. Ksiądz z Panem Bogiem był u niego jeszcze dwukrotnie. Gdy sam już nie mógł się modlić, prosił, abym po kilka godzin dziennie prowadziła modlitwę, a on za mną powtarzał. Najważniejszą modlitwą był jak zwykle różaniec, potem koronka do Miłosierdzia Bożego i przeróżne pieśni, przeważnie maryjne. Umarł, niestety, w szpitalu, ponieważ z powodu przerzutów rakowych na płuca i rdzeń pacierzowy nastąpił obrzęk płuc. Żył jeszcze tylko cztery i pół godziny. Zmarł w sobotę, 26 lutego 1983 r. Umierał uśmiechając się i jeszcze po śmierci był uśmiechnięty. Lekarka, obecna przy zgonie, powiedziała: "Jestem wstrząśnięta tą śmiercią. Nie widziałam dotąd, aby umierający uśmiechał się. Musiał być głęboko wierzącym." Z. S.
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2023 Pomoc Duchowa |