Świątynia...J 2, 13-12
Łk 2, 41 - 51a
Boże Twoje słowa odebrałam jako ... słowa mówiące o rodzinie, o wychowaniu naszych dzieci. Przez chrzest zostaliśmy powołani do życia w świętości, ale nikt przecież nie rodzi się świętym. Świętym się staje, powoli, czasami nawet przez całe życie. A dziś jesteśmy rodzicami, i to od nas zależy wychowanie naszych dzieci w świętości. Jestem matką, mam dwóch synów, którzy wchodzą w trudny dla siebie okres, okres buntu, złych wzorców do naśladowania, ciekawego życia jakie niesie nasz wiek. Ale nie jestem tu sama... jestem umocniona Bogiem, i wiem że dam rade. Musiałam najpierw sama się zmienić, ja ciągle się zmieniam, bo nie ma ludzi doskonałych, powoli staje się świętością, ale to trwa. Chcąc przekazać dzieciom z siebie jakieś wzorce, sama musze nad sobą pracować. Nie jest to łatwe, być sobą i być odpowiedzialnym jeszcze za drugiego człowieka, tym bardziej że to są jeszcze dzieci. One bardzo szybko chłonną, i nie rozgraniczają co jest dobre a co złe. To ja muszę ich tego nauczyć. Wskazać im tą właściwą drogę. Nikt tego za mnie nie zrobi. Muszę być dla nich autorytetem, kimś kto w przyszłości stanie się kamieniem węgielnym pod ich życie, dom, rodzinę.
Kamień węgielny - cegiełka, którą wbudowuje się pod nową budowlę. Czy ja jestem tą cegiełką? Boże ty mnie znasz, powiedz. Czy ja mogę dać moim synom to coś? Gdy cofam się do swego dzieciństwa, widzę moją babcię. To Ona nauczyła mnie podstaw wiary, pierwszej modlitwy, przekazała mi piękne wzorce rodziny. Rodzina w tamtych czasach była istną Świątynią Boga. I ja w takiej Świątyni się wychowywałam, ale przyszły inne czasy...technika, media, szybkie i współczesne życie. Ten mój wizerunek tej Świątyni został nadburzony, coś w nim się poprzestawiało. Może w pewnym momencie zabrakło Boga, tego spoiwa, cementu co trzyma cegiełki. Założyłam własną rodzinę, miałam dom, męża, rodziły się kolejno dzieci. Wydawałoby się że powinnam być szczęśliwa, ale tak naprawdę to nie byłam, wtedy o tym jeszcze nie wiedziałam. Cały czas goniłam za pracą, ...pieniądzem, liczyło się tylko to co jest potrzebne do domu. Ale zapomniałam o swej duszy... To trwało jakiś czas. Boga miałam, ale za "domem". Ale coś w mym życiu się wydarzyło. Moje małżeństwo rozpadło się... Zaczęłam się bać, straciłam poczucie bezpieczęństwa, takiej stabilności. I wtedy zaczęłam szukać Boga... Ale to Bóg mnie odnalazł... pojawiła się Ania, jej choroba, jej cierpienie. To tam nastąpiłam ma odnowa. To czego nauczyła mnie Babcia, zaczęło powracać. Powoli uczyłam się ufności, miłości, przebaczania. Potrzeba było tak wielkiego cierpienia aby się odnaleźć, ale odnaleźć się w Bogu. Teraz ciągle się uczę, staram się to co zdobyłam wprowadzać w me życie. Mam miłość Boga, moja ufność do Niego. Odzyskałam nadzieję, że każdy dzień jest inny, że ma coś nowego nam do zaoferowania. Ale też nauczyłam się jak nie wiele potrzeba aby ta moja Świątynia runęła, że jeżeli zabraknie cementu, to żaden budowniczy nie wzniesie tej Świątyni na nowo. A dziś ja chcę to wszystko przekazać mym synom. Moje upadki, powstania z nich, moje smutki i radości, porażki i małe sukcesy; bo to wszystko składa się na ową Świątynię. Ale dam im jeszcze coś, zaszczepię w nich te owe spoiwo, ów cement, który wszystko utrzyma. Wtedy żadna ulewa złych słów, czy potok złych czynów nie zburzy ich własnej Świątyni. Boże, proszę Cię z pokorą, pomóż mi wychować me dzieci... Bądź tym spoiwem...
Renata
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |