Polski dom dziecka w JerozolimieNiemalże u samego wierzchołka Góry Oliwnej polskie elżbietanki zbudowały dom dziecka. Stosując własne zasady pedagogiki opiekuńczej osiągają bardzo dobre rezultaty wychowawcze. Stworzyły osieroconym dzieciom normalny dom, który daje wychowankom nie tylko godziwe warunki egzystencji, ale zapewnia poczucie bezpieczeństwa w klimacie rodzinnego ciepła. Stąd idą w świat kolejne roczniki solidnie przygotowane do rozpoczęcia samodzielnego, dorosłego życia.Nazwa tej placówki - "Dom Pokoju" (Home of Peace) jest nieprzypadkowa. Sierociniec powstał bowiem w 1967 roku, kiedy to po tzw. wojnie sześciodniowej na ulicach Jerozolimy przebywało wiele bezdomnych dzieci, których rodzice zginęli w czasie walk. Wówczas to siostry: Rafała i Imelda z Domu Polskiego zaopiekowały się osieroconymi dziewczynkami i otworzyły przytulisko w wynajętym domu arabskim na zboczach Góry Oliwnej. W 1971 roku z funduszy ofiarowanych przez polonię amerykańską elżbietanki kupiły plac i przystąpiły do budowy własnego sierocińca. Określenie "przystąpiły do budowy" należy rozumieć dosłownie, ponieważ większość prac, co może wydawać się niewiarygodne, wykonały same. Mogłem się o tym przekonać osobiście, kiedy to w 1994 roku pierwszy r,ąz odwiedziłem polskie siostry na Górze Oliwnej. Zastałem je przy pracach na budowie. Na podwórku betoniarkę obsługiwały dwie siostry, a dwie następne stały na rusztowaniach i wlewały beton do szalunku. Zaoferowałem swoją pomoc, ale siostra przełożona Rafała, która wcieliła się na ten czas w kierownika budowy, odparła, że na tego rodzaju pracy trzeba się znać, dając mi do zrozumienia, że do tak fachowej roboty amatorów nie przyjmuje. Mimo to udało mi się wówczas napełnić kilka wiader z piaskiem i wsypać i}o betoniarki. Obecnie dom dziecka wygląda imponująco, ale jak wspominają siostry, pracę zaczynały od uprzątnięcia terenu, na którym było wysypisko śmieci. By czuwać nad budową siostry "mieszkały" pod gołym niebem. Same zaprojektowały budynek i zdecydowały, że dom będzie zbudowany solidnie, z tradycyjnego budulca - białego kamienia. Tempo budowy, jak na miejscowe warunki, było fantastyczne, bo już po czterech latach kardynał Jan Król z Filadelfii mógł poświęcić dom. A gdy tego lata ponownie złożyłem wizytę w "Domu Pokoju", mogłem się przekonać, że jest to jeden z piękniejszych budynków w okolicy, tak pod względem architektonicznym jak i zewnętrznego wystroju. Lecz może nie to jest najważniejsze w dokonaniach dzielnych elżbietanek, bo sprawy większej wagi dzieją się we wspólnocie wychowawczej, jaką tworzą siostry i ich wychowankowie. O powołaniu do służby zakonnej i o pracy pedagogicznej rozmawiałem z siostrami Rafałą i Konradą. Ugościły mnie zgodnie ze staropolskim zwyczajem - czym chata bogata, a że trafiłem akurat na zakończenie roku szkolnego, na stole znalazły się prawdziwe smakołyki - sernik i inne ciasta domowego wypieku. Aktualnie w domu dziecka pracuje pięć sióstr: przełożona Rafała, Imelda, Kryspina, Joanna i Konrada. Każda z nich pełni jakąś ważną funkcję, ale oprócz tego pomaga we wszystkim wedle aktualnych potrzeb, czyli tak jak to dzieje się w rodzinie. Np. siostra Konrada, rodem ze Starogardu Gd., jest kucharką, ale jeśli jest to konieczne, dziećmi też się zajmuje, pracuje przy budowie i bierze udział w innych zajęciach związanych z funkcjonowaniem domu. Do tego domu przyjmowane są głównie dzieci z rodzin zagrożonych, których rodzice nie są w stanie zapewnić im dostatecznej opieki: alkoholików, narkomanów, bezrobotnych, odsiadujących kary w więzieniach. Wiek dzieci waha się od dwóch lat do osiemnastu. Dom zapewnia dzieciom pełne utrzymanie i pokrywa koszty kształcenia. Mimo że siostry nie otrzymują żadnych dotacji i utrzymują się wyłącznie z ofiar, nie było dnia, w którym dzieci nie miałyby co jeść. Lecz dla wychowania, oprócz środków utrzymania niezbędne jest środowisko społeczne, w którym wzrasta dziecko. Zasadniczym rysem tej wspólnoty jest tworzenie więzi na wzór rodziny. Siostry są dla dzieci oddanymi opiekunkami, darzącymi je bezinteresowną miłością. Wychowanie w domu ma charakter chrześcijański, w duchu ekumenicznym, dlatego rodzice, głównie muzułmanie, to akceptują. We Mszy św. uczestniczą wszystkie dzieci, natomiast lekcje religii każde wyznanie ma oddzielnie. Wspólna obecność na Mszy św. przynosi dobre owoce, bo dzieci są razem, nie pozostają więc bez opieki i nie ma okazji do czynienia zła. Muzułmanie wierzą przecież w tego samego Boga, znają Stary Testament, o dziesięcioro przykazań, a Chrystusa traktująjak proroka, więc nie ma przeszkód, by I się łączyć w modlitwie z chrześcijanami. Podstawy wychowawczej skuteczności sióstr tkwią w religijnej motywacji podejmowanych zadań. Moje rozmówczynie powołały się na ewangeliczną przypowieść o bogatym młodzieńcu, by scharakteryzować swoją postawę wychowawczą. Trzeba iść za Chrystusem, cieszyć się Dobrą Nowiną i pięknem zawartym w Nowym Testamencie. A nie jest to łatwe, bo ten kto odważy się kroczyć tą drogą, uważany jest za głupca. Dlatego bogaty młodzieniec zrezygnował i odszedł zasmucony. Ale ci, którzy się zdecydują na to, by poświęcić wszystko dla drugiego człowieka, z którym nie są związani rodzinnie, otrzymają łaskę, czyli siłę pozwalającą bez żalu wyzbyć się wszystkiego dla dobra innych, nie oczekując z ich strony na gratyfikacje. Są wówczas otwarci na każdą ludzką biedę i mogą oddać potrzebującemu dziecku wszystko co mają, łącznie z sobą samym. A wówczas Bóg takim "głupcom" pomaga. Jest to łaska. Inaczej będzie się podchodzić do dziecka z ulicy wówczas, gdy nie ma łaski, a inaczej wtedy gdy się ją posiada. Bo wychowawca, który nie ma łaski nie zadowoli się tylko tym, że dla dziecka zrobi coś dobrego bezinteresownie. Wychowanie chrześcijańskie oznacza więc praktykowanie miłości Boga i bliźniego nawet wówczas, a może głównie wtedy, gdy dziecko nie okazuje wdzięczności, przywiązania, czy nastawione jest wręcz nieprzychylnie. Trzeba być otwartym na biedę każdego spotkanego człowieka, a nie tylko z kręgu swoich najbliższych. Jako chrześcijanie należymy przecież do ogromnej rodziny ludzkiej - dzieci Bożych. Dzieci w "Domu Pokoju" nigdy nie zostają same. Ciągle towarzyszą im siostry w duchu troski o to, by pomagać im w wytrwaniu w dobrym i zapobiec popełnieniu zła. Jak kochające matki, służą im zawsze radąi pomocą. Również napominają, a czasem też i ganią, ale zawsze z miłością. Swoją postawą świadczą o tym, że wszyscy jesteśmy braćmi, bo należymy do jednego kochającego Boga. Pracują z przekonaniem, że wychowują dzieci nie dla siebie, ale dla Niego, ufając Mu całkowicie. Kończąc rozmowę zapytałem siostrę Konradę, co chciałaby ważnego powiedzieć czytelnikom. Apelowała o to, aby wszyscy trzymali się bardzo mocno Matki Bożej, bo Ona nigdy nie zawiedzie. A najistotniejsze w tym jest to, że należy iść za głosem Pana, bo w innym przypadku nie będzie się w życiu szczęśliwym. SZCZEPAN SKRZYPIEC Pismo Katolickie Pielgrzym nr 3/99
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |