ks. Zygmunt MalackiKSIĄDZ WŚRÓD ANIOŁÓWDla jednych kustosz relikwii bł. ks. Jerzego Popietuszki i proboszcz parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie. Dla innych wieloletni przewodnik pielgrzymek na Jasną Górę, rektor kościoła akademickiego św. Anny, twórca fundacji pomagającej najbiedniejszym. Dla wszystkich człowiek o wielkim sercu. Ks. prałat. Zygmunt Malacki zmarł w nocy 7 sierpnia. Ostatnie chwile swojej doczesności spędził w Centrum Onkologii. Trafił tam zaledwie miesiąc po beatyfikacji swojego przyjaciela, ks. Jerzego Popietuszki. Nawrót choroby nie byt dla niego zaskoczeniem. Pojawiła się już kilka lat wcześniej. Rokowania byty złe. Wtedy, jak przyznał w ostatnim w swoim życiu wywiadzie, którego udzielił naszemu tygodnikowi, prosił za wstawiennictwem księdza Jerzego, aby mógł przynajmniej doczekać jego beatyfikacji. Doczekał. Podczas uroczystości 6 czerwca na placu Piłsudskiego w Warszawie opiekował się mamą ks. Jerzego. To byt chyba najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Zrobił chyba wszystko, co w ludzkiej mocy, aby ks. Popietuszkę wyniesiono na ołtarze. Nie dlatego, że kontynuował Msze za Ojczyznę i stworzył muzeum ks. Jerzego, tłumnie odwiedzane przez gości z całego świata. I nie dlatego nawet, że dbał o warunki rozwoju kultu dawnego kapelana "Solidarności", pielęgnując jego grób, będąc ciągle do dyspozycji pielgrzymów i otwierając dla nich Dom Pielgrzyma "Amicus". Ale głównie dlatego, że ze wszystkich sił, czasem wbrew możnym tego świata, walczył o odpolitycznienie postaci ks. Jerzego. Nie pozwalał na zawłaszczenie go przez kogokolwiek. Przypominał, powołując się także na osobiste rozmowy i przyjaźń z ks. Popiełuszką, że jego męczeństwo było przyjęte świadomie i dobrowolnie z miłości do Boga i do ludzi, których zawsze bronił. Styl proboszczowania ks. Malackiego na Żoliborzu w niczym praktycznie nie różnił się od wcześniejszych działań jako rektora kościoła akademickiego św. Anny. Pozostała ta sama gorliwość, otwartość na ludzi i serdeczność. Tyle że fundacja dobroczynna, którą założył na Żoliborzu nazywała się "Bonum", a nie jak założona przez niego u św. Anny "Pro bono". I że zainicjowana przez niego wielkopiątkowa Droga Krzyżowa tym razem prowadziła ulicami Żoliborza, a nie Starego Miasta. Trzeba bowiem przypomnieć, że to nie kto inny, tylko ks. Malacki był inicjatorem i pomysłodawcą pierwszej ulicznej Drogi Krzyżowej w Warszawie, na Starówce. Początkowo miało to być wspólne nabożeństwo stołecznych ośrodków duszpasterstwa akademickiego, które w 1992 roku zostały rozdzielone między dwie diecezje. Kiedy jednak inicjatywa zaczęła odnosić sukces, zyskała wielu ojców, a jej twórca stracił wpływ na jej kształt. Jako duszpasterz akademicki wykazywał się niezwykłym talentem nawiązywania kontaktów nie tylko z młodzieżą, ale i z ludźmi najwyżej postawionymi w hierarchii kościelnej, państwowej i naukowej. Sam spotkałem się z nim wkrótce po moich święceniach. Zaprzyjaźniliśmy się od razu. Współpracowaliśmy przy organizacji Warszawskiej Akademickiej Pielgrzymki Metropolitalnej, która była jego oczkiem w głowie. Przywiązywał się do ludzi i długo przeżywał, gdy się na kimś zawiódł, a przecież i tak bywało. Ci, którzy znali go dłużej, wiedzieli, kiedy jest zdenerwowany. Strofowanie zawsze zaczynał od zwrotu "aniołeczku" i głębokiego spojrzenia w oczy. Potem zawsze przeżywał rozterki, czy nie powiedział czegoś za ostro. Miał wrażliwe sumienie. Ale nigdy nie popadał z tego powodu w zły nastrój. Ufał Chrystusowi i do końca był gotów do podejmowania dla Niego nowych wyzwań. W ostatnią drogę wyruszył w tym czasie, gdy jego ukochana pielgrzymka wyszła na Jasną Górę. Oczekiwał tej chwili podczas modlitwy, świadom, ze zbliża się ona nieubłaganie. Wierzył, że wkrótce spotka swego przyjaciela, bł. ks. Jerzego. A ja wierzę, że do nieba wprowadzą go prawdziwi Aniołowie. ks. Henryk Zieliński ks. Henryk Zieliński
Na zawsze zapamiętam moje pierwsze spotkanie z ks. Zygmuntem Malackim. Było to 19 października, w 25. rocznicę śmierci ks. Jerzego Popietuszki. Podbiegłam do proboszcza, informując, że dołączyłam właśnie do Kościelnej Stużby Informacyjnej, że przyjechałam z Kalisza na studia. Wtedy zobaczyłam na twarzy ks. Malackiego uśmiech, a w oczach ogrom cierpienia.- Dobrze, że mtodzi przybywają do ks. Jerzego. Oby tak dalej. Trzymaj się! - powiedział. Potem zawsze zamienił ze mną parę słów. Był bardzo zadowolony i nawet uścisnął mi dłoń, kiedy podjęłam dyżury w muzeum. Kiedy przeczytał mój artykuł "Dziękuję Szefie" o ks. Jerzym, wydrukowany w "Idziemy", nie krył radości. - Niech ksiądz Jerzy śni się jak najczęściej i przyprowadza młodzież - powiedział. Zachęcał, żebym nigdy się nie poddawała i wytrwale głosiła świadectwo życia i śmierci ks. Jerzego. Na początku lipca przyjechał do nas - duszpasterstwa akademickiego od św. Stanisława Kostki - do Zakopanego. Ofiarował nam cudowny czas! Prosiłam, aby nie tracił nadziei, że wszystko musi być dobrze. Wtedy "Wujaszek" - bo tak nazywała Księdza Prałata młodzież - powiedział: "Nie wiem, czy dożyję sierpnia". Ja ufałam, że Nasz Ksiądz przeżyje jeszcze niejeden sierpień. Ewelina Steczkowska
Tekst pochodzi z Tygodnika
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |