Pokusa - Panie, pomóż mi!"Potem [Jezus] wsiadł do łodzi, a uczniowie towarzyszyli mu. Wtem zerwała się wielka burza na morzu, tak że fale zalewały łódź. On tymczasem spał. Zbliżyli się więc uczniowie do niego i przebudzili go wołając: "Panie, ratuj [nas], giniemy". On zaś odparł im: "Czemu ogarnia was strach, ludzie małej wiary?" Potem powstał, rozkazał wichrom i morzu i stała się wielka cisza" (Mt 8, 23-26)."Zaprawdę powiadam wam: Jeżeli nie staniecie się znów jako dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego" (Mt 18, 3). Ja już nie mogę, Panie! Jestem rozbity, zmordowany. Od samego rana walczę, by uciec od pokusy, która, raz dyskretna, przekonywająca, to znów czuła i zmysłowa, tańczy przede mną jak wabiąca dziewczyna przed jarmarcznymi budami. Już nie wiem, co robić, już nie wiem, dokąd iść, bo czatuje na mnie, idzie za mną, ogarnia mnie. Gdy uciekam z jednego pokoju, siedzi czekając na mnie w drugim. Chwytam gazetę - pokusa kryje się w niewinnym artykule. Wychodzę - spotykam ją w uśmiechniętej twarzy nieznajomego. Odwracam się plecami i patrzę na mur - ona wyłania się z afisza. Wracam do pracy - ona drzemie na stosie akt i budzę ją biorąc potrzebne mi papiery. Z rozpaczą kryję moją biedną głowę w dłoniach, zamykam oczy, by jej nie widzieć. Ale odkrywam ją jeszcze ruchliwszą, usadowioną jak u siebie w moim zamkniętym domu. Bo wywaliła drzwi mego domu, wśliznęła się w moje ciało, w moje żyły, aż do czubków palców. Wciska się w zakamarki pamięci, śpiewa w ucho wyobraźni, gra na mych nerwach jak na strunach gitary. Już nie Wiem, co się ze mną dzieje, Panie. Już nie wiem, czy chcę tego grzechu, który mnie kusi, czy od niego uciekam, czy gonię za nim. Kręci mi się w głowie, otchłań pociąga mnie jak nieostrożnego alpinistę, który nie może ani dalej posuwać się, ani się cofnąć. Panie, Panie, pomóż mi! Moje dziecko, jestem przy tobie. Nie opuściłem cię. Jakże mało masz wiary! Jesteś za bardzo pyszny. Wciąż liczysz na siebie. Jeżeli przez wszystkie pokusy chcesz przejść bez upadku, bez słabnięcia, spokojny, pogodny, to trzeba, byś oddał się w moje ręce. Trzeba, byś uznał, że jeszcze nie jesteś dojrzały, jeszcze nie dosyć silny. Trzeba, byś zgodził się na kierowanie sobą, jak dziecko, jak moje jedyne dzieciątko. Więc podaj mi rękę i nie bój się niczego. Jeżeli będzie błoto, poniosę cię w mych ramionach. Ale trzeba, żebyś się stał malutki, maluteńki. Bo tylko małe dzieci Ojciec nosi. M. Quoist
|
[ Strona główna ] |
|