Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki

Ostatnie słowo należy do Boga

Przeklęty, kto zabija! Przeklęty jak Kain!

Ks. Jaques Ntamitalizo miał 60 lat, był Ruandyjczykiem i pochodził z plemienia Hutu. Urodził się 14 września 1942 r. w Rungu, na północy Ruandy, został w kilka dni potem ochrzczony w Ruhengeri. Uczył się najpierw w Rwesero, w stronach rodzinnych, potem przeniósł się do kolegium im. św. Franciszka Salezego w Lubumbashi w Zairze. Obie szkoły prowadzili salezjanie. Po ukończeniu ich wstąpił do nowicjatu w Kansebula, gdzie złożył śluby w 1965 r. Święcenia kapłańskie otrzymał 13 sierpnia 1972 r. w Rwa- za. Na obrazku prymicyjnym umieścił słowa z Ewangelii św. Jana: "To jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa (J 17,3)". Po kilku latach pracy przełożeni wysłali go do Rzymu na dalsze studia. Po uzyskaniu licencjatu z teologii duchowości na Universita Pontificia Salesiana wrócił do Afryki. W 1984 r. został mistrzem nowicjatu w Butare a potem w Kansebula. Następnie podjął pracę na stanowisku delegata inspektora na Ruandę i Burundi, pełniąc w tym czasie też funkcje dyrektora IFAK (Institut Formation Apostoliąue Kimihurura) w Kimihurura w Ruandzie. Za jego kierownictwa instytut ten bardzo się rozwinął. Gdy w 1990 r. zachorował, wrócił do Rango (Butare) w południowej Ruandzie.

Na ile zdrowie mu pozwalało, udzielał się w pracy duszpasterskiej. Gdy w kwietniu 1994 r. rozpoczęła się straszliwa wojna domowa nie opuścił kraju. Narażając się współplemieńcom uratował przed śmiercią wielu Tutsi. 25 czerwca 1994 r. odwiedził go po raz ostatni ks. inspektor Mario Valente z ks. Leopoldem Feyen. Walki przesunęły się na południe kraju. Przez jakiś czas zatrzymały się w Gitarama, ale niebawem ogarnęły i Butare. Ks. inspektor, jadąc do Rongo na peryferiach miasta, celowo ominął samo Butare, przedzierając się przez zasieki i patrole na szosie. Był to ostatni salezjański dom w Ruandzie, który nie uległ zniszczeniu i dewastacji a ocalał dzięki nieustannej obecności ks. Jaques'a. Był sam. Jego towarzysz, ks. Danilo Lisjak, pojechał z transportem Caritas do Bujumbura. Swoje dotychczasowe ocalenie przypisuje pomocy i opiece Maryi Wspomożycielki. A oto jedno z wielu świadectw tej opieki: Któregoś dnia w kwietniu - były to pierwsze tygodnie polowania na ludzi - grupa młodych ludzi wtargnęła na misję. Twierdzili, że przechowuję broń, i dlatego muszą przeszukać cały dom. Trwała ta sarabanda dwie godziny. Ze spokojem idę w ślad za nimi. Ojej, przecież jest fuzja w pokoju Danila. Nie ma jednak z nią problemu. Zabrali ją razem z wielu innymi cennymi rzeczami, które kradli po drodze w pokojach, w jadalni, w kuchni. Zadziwiające jednak jest to, że część skradzionych rzeczy zwrócono mi po kilku godzinach. Nic nie zniszczono. Zagroziwszy mi tylko odeszli. Nareszcie sam! Zaczynam oddychać swobodniej i dziękować Bogu. Ale po jakimś czasie, gdy zabezpieczyłem zamknięcie bramy i wracałem do kaplicy, zobaczyłem z lewej strony drzwi, które ostrożnie się uchylają. Drzwi tych, choć rzucały się w oczy, nie otworzyli rabusie. Było to wejście do ubikacji. Poprzez uchylone drzwi ktoś spogląda na mnie. Gdy spostrzegł, że jestem sam, wyszedł stamtąd mężczyzna, za nim kobieta, za nią jeszcze jedna i dwoje dzieci. Pięć osób zamkniętych przez całe godziny w ciemnościach w pomieszczeniu o powierzchni metr na metr. Proszę sobie wyobrazić, co przeżywali, gdy ktoś się zbliżał do drzwi! "Co tu robicie?!" - wykrzyknąłem - "Nie wiecie, że narażacie na pewną śmierć siebie i mnie, gdyby was tu znaleziono?" "Ojcze, "ktoś" nas ustrzegł. Na pewno, aby ustrzec i ciebie."

Opowiadali mi potem, że dowódca bandy zatrzymał się przy tych drzwiach, jakby chciał je otworzyć. Poznali go po głosie. Wstrzymali oddech, a on zatrzymawszy się chwilkę odszedł, oświadczając, że wszystko w porządku. Czy to nie cud? Ks. inspektor spytał: "Jaques, nie sądzisz, że już czas pójść z nami? Jak długo możesz tu zostać praktycznie sam? Nie boisz się, że pewnego dnia z ręki jednych lub drugich spotka cię coś złego?" "Bać się? A któż się nie boi? Ale jest coś, co nie pozwala mi poddawać się strachowi. Spójrz na te młode osoby, które mieszkają ze mną. Niektóre oficjalnie, inne ukrywają się. Od dawna powierzono mi je. Nie odmówiłem, nawet dlatego, żeby ocalić siebie. Jeżeli odejdę, kto się nimi zajmie? Coś, a raczej "ktoś" daje mi do zrozumienia, że chroniąc ich, chronię i siebie." "Ależ, Jaques, wiesz przecież dobrze, że jest to zbyt wielkie ryzyko, do którego nie jesteś zobowiązany!" "Nie tylko ja tak robię. Znam innych ludzi, zwłaszcza matki, które ukrywają cudze dzieci we własnych domach, aby je ustrzec przed śmiercią. To Bóg daje nam moc!" "Ale przecież mówiłeś, że ci grożono." "Oczywiście i to ile razy! Szczególnie jeden typ, którego znam doskonale. Wiele razy przedtem pomagałem mu dając leki i inne rzeczy. Kto wie, dlaczego ?! Nienawiść ma przeogromną siłę. To grzech, który rodzi tyle innych!... Ale nie zabronią mi mówić prawdy. Przed kilku dniami w niedzielę wołałem: "Przeklęty, kto zabija! Przeklęty jak Kain!" Przyszli potem mnie ostrzec, że o pewnych rzeczach nie powinno się mówić w ten sposób." "A ty?" "Ja im odpowiedziałem, że jest to Słowo Boże, a Bóg jest większy od ludzi!"

Związki krwi powinny skłaniać go ku Hutu, ale wiara, która związała go od dzieciństwa z Chrystusem, kazała mu akceptować każdego człowieka, niezależnie od pochodzenia, dlatego bronił z narażeniem życia także i Tutsi. Wiara nakazywała mu także odwagę. Nie bał się mówić prawdy ani uzbrojonym bandytom ani potem żołnierzom "regularnych oddziałów". Stąd narażał się wielu. Wiara była też u niego źródłem nieustannego spokoju. Gdy do Butare wrócili inni współbracia, a wojna, zdawało się, już się przewaliła, ks. Jaąues pojechał za radą ks. inspektora na odpoczynek do Zairu. Przez prawie sześć miesięcy był gościem wspólnoty w Kinshasa. Tam właśnie odprawił rekolekcje. Niepokój o losy wspólnoty w Butare nie opuściła go jednak. Pod koniec czerwca postanowił wrócić do swoich. Wracając zatrzymał się kilka dni w Goma, gdzie część jego rodziny przebywała w obozie dla uchodźców. 9 lipca dotarł do Bujumbura. Zatrzymał się w diecezjalnej Prokurze Misyjnej. Następnego dnia po południu wyszedł z domu na przechadzkę. Wtedy właśnie w dniu 10 lipca 1995 r. został zastrzelony. Przeczuwał śmierć już dużo wcześniej. W liście do jednego ze współbraci z Goma, w którym powiadamia, że będzie wkrótce tamtędy przejeżdżał, napisał: Załączam też piękny fragment z książki, wydanej przez Instytut Teologiczny w Belgii. Tekst ten umocnił tylko moją decyzję powrotu jak najprędzej do Butare: "W Zmartwychwstaniu Chrystusa jest podstawa nadziei aktywnej i twórczej: Zmartwychwstanie pozwala zastraszonym uczniom zrozumieć, że krzyż, klęska, śmierć nie są ostatnim słowem. Ostatnie słowo należy do Boga". Prawdopodobnie nie poznamy nigdy dokładnie okoliczności jego śmierci. Zginął, zanurzając się w tragedię swego narodu. Pochowano go we wspólnym grobie.

Warto tu wspomnieć jeden fakt, gdy jako delegat swej inspek- torii, Afryki Centralnej, wygłosił niezapomniane słówko wieczorne. Było to na Kapitule Generalnej 21 w 1977 r. w Rzymie, gdzie prosił współbraci o ratowanie zagrożonej Afryki. Przejęty jego słowami ks. generał Idzi Vigano i inni współbracia uznali, że jest to signum temporis, znak czasu a słowami ks. Jaquesa przemawia Duch Święty. Tak zrodził się sławny "Projekt Afrykański" - "Progetto Africa".

(por. "Bollettino Salesiano" 1(1996), s. 27-29)

 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej