Nagle w drodze, w samochodzie nastąpił poródDzisiejszy świat jest bardzo zimny, obojętny, nieczuły - lekceważy wszelkie wartości ludzkie. I tak mało w nim miejsca na ratunek dla ginącego, cierpiącego, umierającego... Przykładów na ową znieczulicę społeczną mamy aż nadto. Wszyscy to widzimy, wszystkich nas to razi i zdaje nam się, że nie ma sposobów, by było inaczej. A właściwie - to są sposoby. Wystarczy być człowiekiem, może więcej - chrześcijaninem, a jeszcze bardziej zobowiązująco - katolikiem. Wystarczy na serio przejąć się, co znaczy być katolikiem, to jest - uczniem Chrystusa, Jego wyznawcą naśladującym Go we wszystkim, by tę znieczulicę społeczną, chorobę naszych czasów zwalczyć. Cały problem polega na tym, że się okłamujemy, że głosimy hasła, iż jesteśmy katolikami, a jesteśmy np. za aborcją, lub też mówimy na każdym kroku o miłości, a w rzeczywistości nienawidzimy tych, którym lepiej się powodzi, bo mają więcej i może coś znaczą... I co z naszym katolicyzmem?...Są ludzie tacy i tacy. Zaraz ich zobaczymy na podanym przykładzie. W końcu października ub.r. w późny sobotni wieczór, w pewnej miejscowości (woj. Rzeszów) do bramy państwa K. zaczęło się dobijać dwóch mężczyzn i kobieta, na co natychmiast zareagowali właściciele. Jak się okazało, kobieta była bliska rozwiązania i szukała ratunku. Ciąża w siódmym miesiącu, poród niespodziewany. Kobieta przynaglona rozwiązaniem szukała pomocy. Spotkani po drodze mężczyźni próbowali jej w tym pomóc, stukając do wielu bram, ale daremno. Dopiero państwo K. zaangażowali się w "akcję" skutecznie. Swoim samochodem chcieli szybko odwieźć kobietę do szpitala w Ł. Nie pytali o szczegóły: kto?, co?, skąd? Ważna w danej chwili była pomoc. Państwo K. nie zwracali uwagi, że są po sobotniej kąpieli, że mogą się przeziębić, że na dworze pada deszcz i jest fatalna pogoda - zimno. Naciągnąwszy wierzchnie ubranie na "nocny strój", zapalili samochód i pędem mknęli do szpitala odległego o kilkanaście kilometrów. Nagle w drodze, w samochodzie nastąpił poród. Pani B. odebrała niemowlę, lecz z wielkim lękiem, gdyż dziecko nie wydało głosu. Zatrzymali się. Próbowali też zatrzymywać inne samochody, by ktoś dał szybko znać do szpitala i sprowadził karetkę Pogotowia. Z wielu zatrzymywanych samochodów tylko jeden stanął, ale cóż z tego, kiedy pani zza kierownicy - po wysłuchaniu o co chodzi - odmówiła pomocy. Państwo K. po drodze próbowali jeszcze pukać do bram domów, gdzie paliły się światła, lecz i tu zostali zawiedzeni: ludzie popatrzyli przez okna i pozostali głusi na wołanie. Państwo K. zwiększyli szybkość jazdy i w końcu dotarli do szpitala. Ale cóż, zaraz w bramie dowiedzieli się, że Oddział Położniczy jest w remoncie; udali się więc na Oddział Ginekologiczny. Na głośne pukanie do drzwi zareagowała pielęgniarka dyżurna-położna, która udzieliła informacji, że ta sprawa nie należy do nich, tylko do Położnictwa, a ten Oddział jest nieczynny, i próbowała zamknąć drzwi. Ale pan J. nie pozwolił zamknąć i natarczywie domagał się udzielenia pomocy. Na ten swoisty "dialog" nadszedł lekarz dyżurny, który zareagował podobnie jak pielęgniarka, a może jeszcze i gorzej. Lecz nieustępliwy pan J. wciąż domagał się pomocy - ostro reagując na wulgarne słowa lekarza. Wówczas lekarz przymuszony natarczywością "niemiłych gości", zakłócających spokój sobotniego wieczoru, podszedł do samochodu, nożycami odłączył dziecko od matki. Krew prysnęła na wszystkie strony, plamiąc samochód. I w tych warunkach pozostała kobieta, dziecko i ratująca pani B. do chwili przybycia karetki Pogotowia. Epilog owego wydarzenia to - odwiezienie matki i dziecka do szpitala w Rzeszowie. W tym wydarzeniu zostały pokazane dwie grupy ludzi. Należy przypuszczać, że to katolicy jechali w samochodach, patrzyli przez okna, że to też katolicy pracują w Służbie Zdrowia. I ci katolicy niejednokrotnie słuchali Ewangelii o Narodzeniu Pana Jezusa i może gorszyli się z tamtych niegościnnych, źle postępujących mieszkańców Betlejem, którzy nie przyjęli Matki Najświętszej pod dach swoich domostw. Państwo K. jednakże uratowali honor i dobre imię katolików. Na tym przykładzie pokazali, że nie trzeba tracić nadziei, że z nami nie jest aż tak źle... To nic, że sami znaleźli się w niebezpieczeństwie: do szpitala jechali z wielką szybkością (jezdnia była śliska), że byli narażeni na przeziębienie, gdyż nie zdążyli się dobrze ubrać. To nic, że po drodzo odmawiano im pomocy i sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. To nic, że cały samochód był zabrudzony, zalany wodą i krwią i wymagał potem wiele czasu na doprowadzenie go do stanu używalności. Dla państwa K. to wszystko było niczym w porównaniu z ratowaniem ludzkiego życia. Już po skończonej akcji, gdy wrócili do domu, pan J. powiedział do bohaterskiej żony (która całą drogę ratowała dziecko, robiąc mu sztuczne oddychanie): "Szczęśliwi jesteśmy, że to nas spotkało, że to my mieliśmy tę łaskę ratowania dwojga ludzi". Na drugi dzień pan J. powiedział, że musi odszukać tych dwoje: matkę i dziecko i dowiedzieć się, czy żyją. I dowiedział się, że żyją, co powiększyło ich radość. Opisane wydarzenie jest z jednej strony obrazem dramatu: ogromnej znieczulicy na ludzkie nieszczęście, a z drugiej pięknej, wprost bohaterskiej postawy państwa K., którzy stanęli na wysokości zadania jako ludzie i jako katolicy. Stanisława Magoń
Prosimy Portal Fronda o nie kopiowanie tekstów
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |