Jezus i Maryja są przy mnieChyba najwyższy już czas, żebym dała świadectwo. Świadectwo takim ludziom, którzy zatracili wiarę w sens życia, którzy rozczulają się nad sobą i mówią: "Jestem samotny, nikomu niepotrzebny, nikt mnie nie kocha". Może chociaż ktoś jeden czytając to odnajdzie swój cel w życiu.Na imię mam Elżbieta. Mieszkam na północno-wschodnim krańcu naszej Ojczyzny. Jestem w ogólniaku w maturalnej klasie. Moje życie od samego początku nie należało do łatwych. Ktoś z zewnątrz zdziwiłby się może, że pozornie nasz dom wcale nie różni się od przeciętnych innych domów. Tylko, że w tym domu nigdy nie było tego co najważniejsze: nie było Jezusa. Wprawdzie wiszą krzyże nad drzwiami, święte obrazy na ścianach, ale... Moi rodzice nie należą do ludzi wierzących prawdziwie. Ojciec, odkąd sięgam pamięcią, nie chodzi do kościoła, nie przyjmuje Sakramentów świętych. Mama całkowicie uległa jego wpływowi. Jednak chociaż mnie nigdy nie prowadzili do kościoła, miałam kogoś, kto ukazywał mi od kolebki Bożą drogę. Była to siostra mojego taty, która mieszkała razem z nami. Należała do Trzeciego Zakonu Św. Franciszka, codziennie przyjmowała Komunię Św., wiele czasu poświęcała na modlitwę i właśnie ona wpajała mi od dzieciństwa miłość do Jezusa i Matki Bożej. Pod wpływem rodziców opierałam się temu, ile mogłam. Dopiero kiedy miałam 13 lat, z własnej woli zaczęłam chodzić na katechezę, do kościoła, zaczęłam także czytać "Rycerza", zafascynowana postacią św. Maksymiliana. Nie rozumiałam tego, ale to przyciągało mnie jakąś niewidzialną siłą. Dodam jeszcze jedno: bardzo kocham muzykę. Ona jest moim światłem. W VIII klasie zapisałam się także do scholi parafialnej. Podobało mi się to "zajęcie", chociaż wtedy też nie rozumiałam, dlaczego to robię. Potem przyjęłam sakrament bierzmowania, który bardzo przeżyłam i który bardzo mnie umocnił. W sierpniu 1982 przyszło najgorsze: śmierć mojej cioci. Wtedy też nastąpił straszny okres: zaniedbałam znowu swoją wiarę. To było okropne; trwało całą I klasę L.O. Zaś obudziłam się z tego koszmarnego snu w czerwcu 1983 r., kiedy cudem niemal udało mi się uczestniczyć we Mszy św. na Stadionie X-lecia w Warszawie, którą odprawiał Jan Paweł II. We wrześniu tego roku zamieszkałam na stancji, gdyż do szkoły miałam 24 km. Syn tej pani, u której mieszkałam, jest kapłanem, a cała rodzina jest głęboko wierząca. Toteż wraz z nią uczęszczałam codziennie na Eucharystię, na godz. 18.00 do kościółka gimnazjalnego. Ta Msza św. zawsze mnie zachwycała: zupełnie inne śpiewy, komentarze, wspaniała modlitwa... I to była moja pierwsza łączność z ruchem Światło-Życie. W grudniu tegoż roku należałam już do tego ruchu. Wiem, że wtedy byłam prowadzona przez Jezusa, przez Maryję, do której szczególnie się modliłam. Swego Jezusa odnalazłam na rekolekcjach I stopnia. Byłam na nich w pięknej miejscowości otoczonej lasami, jeziorami, gdzie się też znajduje sanktuarium Maryjne. Siedząc na małych, drewnianych schodkach dzwonnicy, wsłuchana w śpiew ptaków, upojona pięknem bujnej augustowskiej przyrody potrafiłam wyciszyć się do tego stopnia, że słyszałam głos Pana, który mówił do mnie, który był w moim sercu. I od tej pory trwa moja wspaniała przyjaźń z Jezusem. Wiem, że On i Jego Matka są przy mnie w każdej chwili życia. Prawda, że są w tyfri życiu chwile dobre i złe, chwile radości i chwile próby, niepokoju i cierpienia. Ale On wciąż jest, wciąż zwycięża. W tym roku tak się złożyło, że nie mogłam jechać na rekolekcje II stopnia w góry. Byłam prawie załamana, ale wiedziałam, że muszę za wszelką cenę ufać. Ufałam do końca i mimo wielu przeszkód udało mi się pojechać na oazę, także do miejscowości, gdzie było sanktuarium Maryi. Ta oaza bardzo odnowiła i pogłębiła moją wiarę i przede wszystkim odczułam, jak dobrze jest przebywać z Braćmi. Tworzyliśmy tam wspaniałą wspólnotę, zewsząd aż tryskąła taka prawdziwa Boża radość. Przeżyliśmy wspaniałą noc paschalną i exodus, dzień wspólnoty, agapę. Jezus i Maryja są ze mną. Wiem to, czuję całym swoim sercem. Chciałabym bez końca wielbić Ich wspaniałymi piosenkami, muzyką. Kiedy nachodzą mnie różne próby, kiedy przeżywam ciężkie chwile, zwracam się do Maryi, a Ona tuli mnie do swego Serca, daje ukojenie, radość. Bo najważniejsza sprawa to zawierzenie. W życiu doświadczam od Niej wiele łask: młodszy braciszek uczęszcza na katechizację, mama chodzi do kościoła, a nawet tato zaczął ostatnio zastępować organistę i od czasu do czasu gra na Mszy św. A to już pierwszy krok do jego nawrócenia. Dzięki Maryi mogłam też w tym roku pielgrzymować pieszo na Jasną Górę w intencji zdania matury. I chociaż było mi tak bardzo ciężko (jestem chora na serce), to jednak doszłam i czułam się bardzo szczęśliwa, a stan mego zdrowia poprawił się. We wrześniu obchodziłam 18-te urodziny. W sam dzień urodzin, tzn. 14 września pojechałam także na Jasną Górę i oddałam całe moje życie w opiekę Pani Częstochowskiej. Za tę łaskę nie przestaję dziękować mojej Matuchnie. Na koniec tej mojej opowieści chciałabym przytoczyć słowa piosenki, jakże bardzo pięknej i dodającej otuchy: To Matka ukoić może Twe serce, Przytulić tak mocno, jak tuli Jezusa, Wziąć wszystko, co Twoje we własne swe ręce I zanieść ten skarb do Syna, Chrystusa. Niegodna sługa Elżbieta
Prosimy Portal Fronda o nie kopiowanie tekstów
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |