Jak pisać o Panu Bogu? O używaniu (i nadużywaniu) słowa "Bóg"1. Rozmowę tę prowadzimy w momencie, gdy do czytelników dociera pierwszy numer naszego pisma. Zbieramy więc i pierwsze opinie o naszej pracy. Usłyszeliśmy już dwa bardzo skrajne sądy. Pierwszy - że "za mało Pana Boga", zaś drugi - że pismo jest "zanadto dewocyjne". Ta druga krytyka pochodzi, niestety, od tych, do których przede wszystkim chcielibyśmy pisać, czyli do tzw. przeciętnej młodzieży. Jak zatem pisać o Panu Bogu, żeby od Niego nie odstraszać? Nie zanudzać a jednocześnie zachować Jego obecność. Jak ustrzec się błędów popełnianych przez nudnych kaznodziejów i sztampowych katechetów? Jak więc pisać? O czym możemy w naszym piśmie pisać, a o czym nie powinniśmy... Co to znaczy "za mało lub za dużo Pana Boga"? Spróbujmy sobie odpowiedzieć...2. Czytelnicy, zależnie od środowiska z którego się wywodzą, oczekują od pisma (biorąc je po raz pierwszy do ręki) jakiejś jasnej konwencji. Bądź to językowo-mentalnej pism typu "Na przełaj", a więc luzu i słów pochodzących z gwary młodzieżowej. Bądź, jeśli wiedzą, że mają do czynienia z pismem katolickim, spodziewają się (niekoniecznie z aprobatą) kazań w formie artykułów, wyraźnej moralistyki, katechetycznego dydaktyzmu itp. Istnieją zatem dwa szablony, wedle których segreguje się przekazywane treści. Obydwa są konsekwencją długotrwałości ateistycznej szkoły i ponadprogramowej, wyizolowanej z życia katechezy. Były więc miejsca, w których nie mówiło się nic o Bogu (trzeba było milczeć) i miejsca, w których słowo "Bóg" musiało być obecne w każdym zdaniu. Jakże więc łatwo jest przyłożyć tę kalkę także do innych przejawów naszej katolickości, naszego chrześcijaństwa. Choćby do prasy. Ta kościelna musiała się oczywiście odznaczać wysoką częstotliwością występowania słów pobożnych. Co wszelako czasami graniczy z "używaniem ich nadaremno", z nadużywaniem, co z kolei nie przysparza czytelników i naraża na dewaluację. A więc może prowadzić do ograniczenia misji ewangelizacyjnej... 3. Z postawionych nam zarzutów wynika, że nie pasujemy do żadnego z szablonów. Czy grozi nam zatem nijakość, czy w tej odrębności kryje się zło, czy może dobro? Wydaje się, że owa odrębność powinna stać się dla nas szansą. Powinniśmy tak pokierować rozwojem pisma, aby dojść do najstosowniejszej formy. Takiej, poprzez którą nasze intencje będą czytelne lecz nie odstraszą swą natarczywością. Powinniśmy umieć przekonać czytelnika, że Bóg jest wszędzie, nawet tam, gdzie nie wymienia się Jego Imienia. 4. Najważniejsze, że wiemy, jakie treści chcemy przekazywać. Tego jesteśmy pewni. Istnieją natomiast rozbieżności co do sposobu, co do formy właśnie. Czy o istnieniu Pana Boga przypominać czytelnikowi na wzór propagandy? Nie, bo będziemy niejako z góry skazani na niepowodzenie. Ludzie mają dosyć każdej propagandy. Wiadomo, że Pana Boga w życiu nigdy nie może być "za dużo", natomiast za dużo może być mówienia o Nim. To ciągłe mówienie można by porównać do wulgarnej i znienawidzonej agitacji komunistycznej. A tego chcielibyśmy uniknąć. Może być artykuł, w którym w ogóle nie ma słowa "Bóg", a on tam tkwi, uczy i prawdziwie przybliża czytelnika do Siebie. A więc, piszmy tak, żeby uznawane przez nas wartości chrześcijańskie były dostatecznie czytelne, lecz niekoniecznie znajdowały się na powierzchni tekstu i biły po oczach (chociaż czasami i to bicie po oczach jest potrzebne). 5. A więc, jeśli w którymś z numerów drukujemy tekst o młodej prostytutce, możnaby nam z łatwością zarzucić, że nie godzi się tego czynić na łamach katolickiego pisma dla młodzieży. A przecież artykuł o którym mówimy ma bardzo jednoznaczną wymowę. Czytelnik z pewnością zastanowi się nad jej nieszczęściem, jej przegraną. I wcale nie chodzi nam o to, by pokazać przykład ladacznicy, grożąc przy tym palcem. 6. Nie mamy ambicji być swoistą książeczką do nabożeństwa. A jeśli mamy być pomocą w modlitwie, to tylko przez taki sposób pisania, który głęboko wyrażałby etykę katolicką. Jeżeli będziemy poruszać sprawy ważne, które w naszym życiu duchowym są zaniedbane (a jest ich moc), to będzie to działanie dla Boga, z Bogiem. Wyobraźmy sobie poetę, który pisząc wiersz o miłości pisze "miłość, miłość, miłość...", to wiersz nie jest wierszem, a poeta poetą. To byłby koszmar, albo grafomania. Myślę, że chcielibyśmy odejść od uproszczeń tego typu, chcielibyśmy stworzyć coś w rodzaju nowej poetyki pisania o Panu Bogu. 7. Może to za dużo powiedziane, ale z całą pewnością takie pismo jak nasze, powinno mieć ambicje poszukiwania nowego języka, nowego sposobu pisania o sprawach religii i wiary. Po pierwsze dlatego, że na świecie dokonuje się, kto wie czy nie największa w dziejach ludzkości, rewolucja cywilizacyjna. Po drugie, że rośnie, zwłaszcza u nas w Polsce, potrzeba nowej ewangelizacji. Ważne w tej mierze jest także i to, że chcemy się komunikować z ludźmi młodymi. Także z tymi, a może przede wszystkim, którzy znudzeni "lekcjami religii" tak niewiele z nich wynieśli. I to zarówno gdy chodzi o wiedzę, jak i o duchowość. A więc: szukamy nowego sposobu wyrażania starych i niepodważalnych treści, nawet kosztem przełamywania formalnych schematów. To piękne, ale to znaczy też zawsze, że natychmiast pojawią się mocarni zwolennicy owych starych, wygodniejszych schematów... Zdaje się, że czeka nas nieuchronnie przymus kompromisów... 8. Może jednak darujmy sobie rozpatrywanie tego problemu w kategoriach walki starego z nowym, lub młodych ze starymi. Wszyscy, właśnie w imię Boga, powinniśmy sobie uświadomić, że chodzi tu o coś znacznie ważniejszego. Najważniejsze jest to, byśmy w pisaniu byli uczciwi, byśmy zawsze, choćby przy pomocy najprostszych słów bronili prawdy. 9. Powiem o czymś, co mnie w postawie niektórych osób religijnych strasznie denerwowało, a nawet drażniło. Będzie to ilustracja tego, o czym właśnie mówimy. Chodzi mi o postawę religijnej egzaltacji. Spotykamy mianowicie takie osoby, które namiętnie lubią mówić o swojej z Panem Bogiem zażyłości, że wszystko, co robią, jest dziełem Boga, że z Panem Bogiem, że dla Pana Boga, że do Pana Boga... Po czym z równą namiętnością nie zostawiają suchej nitki na bliźnim, by w tym samym zdaniu powołać się jeszcze na Pana Boga. Ja od takich osób uciekam, gdzie pieprz rośnie. Wolę stokrotnie takich ludzi, którzy nigdzie publicznie nie wypowiedzą słowa "Bóg"... ale wiedzą jak się modlić. Robią to w ciszy, w skupieniu, w samotności. Powołam się nawet na Ewangelie, gdzie jest powiedziane, by nie posypywać ostentacyjnie głów popiołem. 10. Niestety, dość szeroko jest u nas rozpowszechnione przekonanie, że dobrym katolikiem można być jedynie poprzez przyjęcie konwencji owej egzaltacji. Dlatego nasze zadanie jest trudne. Chcemy bowiem ominąć tę konwencję na rzecz autentycznego przekazu chroniąc wszakże tę katolickość, a po pierwsze - chroniąc chrześcijańskość. Zgodnie z powszechnie panującym wyobrażeniem pisma, mającego gdzieś w nadtytule lub stopce przymiotnik "katolicki", "chrześcijański", powinno ono zamieszczać przede wszystkim teksty pisane przez księży lub przepisane z książek teologicznych. Nie twierdzę, że księża piszą nudne teksty, albo że zbędna jest szczypta wiedzy teologicznej. Twierdzę jednak, iż konieczny jest umiar. Każda przesada szkodzi wiarygodności każdej gazety. Jako pierwszy objaw odrzucenia występuje znużenie. Zresztą, dotyczy to nie tylko gazet. Telewizji zdaje się, że nadrobi swą mocno nadszarpniętą wiarygodność angażowaniem duchownych do co drugiej audycji. Nie tędy droga, nawet jeśli intencje ma się najuczciwsze. 11. Nie powinniśmy uprawiać katolicyzmu papierowego, a ma on w najnowszej historii Polski dość silną tradycję. Specyfiką katolickiego dziennikarstwa stało się podpieranie cytatami. A to z Ojca Św., a to z Pisma Świętego, a to z ks. biskupa. Ideałem zaś byłoby szukać inspiracji zarówno w Piśmie Świętym jak i w słowach głowy Kościoła i przekładać je na język szarej rzeczywistości, na język naszych problemów. A więc znowu umiar, by nie być "bardziej katolickim, niż sam Papież". Być sobą. Dla nas to znaczy oczywiście być katolikiem, być chrześcijaninem. 12. A z drugiej strony przecież nie możemy ani nie chcemy być gazetą na tzw. luzie. Nie chodzi nam o wymieszanie języka i stylu "Filipinki" lub "Na przełaj" z merytoryczną powagą katolickiej idei (byłoby to wręcz nie do pogodzenia). Chodzi nam o coś więcej. O całkiem inne, całkiem nowe potraktowanie młodego czytelnika. Nie takie jak w komunistycznej szkole, czy przez komunistyczną prasę, ale też niezupełnie takie, jak na katechezie. 13. Młodzież nienawidzi języka katechetycznego. Nie tego, co się mówi, tylko jak się mówi. Nie chłonie, nie przyjmuje i staje się obojętna na treści. Taka jest, niestety, prawda. A przy okazji, dlaczego podręczniki do katechizacji, jeśli już są, to są tak kiepskie, tak anachroniczne w formie? 14. Jesteśmy trochę między młotem a kowadłem. Bo, z jednej strony, nie chcemy pisać językiem katechezy, a z drugiej, z powodów zasadniczych, nie możemy i nie chcemy pozwolić sobie na swobodny język młodzieżowy, który rzeczywiście do proponowanych przez nas treści nie bardzo przystaje. Gdyby ktoś teraz zadał mi pytanie, jaki ma być ten nasz język, to trudno by mi było dziś odpowiedzieć na to pytanie. Wydaje się, że nie można z góry precyzyjnie zaprogramować tego sposobu mówienia do czytelników, nie da się przewidzieć szczegółowych rozwiązań. To w dużej mierze zależy od reakcji czytelników, którzy są dla nas pierwsi po Bogu. 15. Jeżeli jesteśmy pewni tego, co chcemy czytelnikom przekazać i jeżeli mamy wolę przekazania im tego ku ich jak największemu pożytkowi, to wcześniej czy później dotrzemy do najstosowniejszej, najbardziej efektywnej formy przekazu. Drętwe mowy wygłaszają zazwyczaj ludzie, w których nie pali się żaden płomień wiary w to co mówią, mówią bez wewnętrznego przekonania. Jeżeli więc wokół pisma zgromadzi się wielu pasjonatów z wolą pokonania absurdalnych nieraz trudności, to będzie ono miało swą szansę na bycie sobą. 16. Zgoda, ale jeśli pali się już w nas ten płomień, to wciąż musimy stawiać sobie pytanie: jak pisać, czy każdy temat może się na naszych łamach pojawić? 17. Jak się zdaje, podstawowym i pierwszym naszym zadaniem powinno być szerzenie rzetelnej wiedzy religijnej. Wobec szalejącego w tej dziedzinie wtórnego analfabetyzmu, roboty moglibyśmy mieć wbród, moglibyśmy zapełniać każdy numer od deski do deski, tyle, że w końcu stałoby się to nudne. A więc powoli, rzetelnie i konkretnie. Co do doboru tematów, jestem zdania, że jako pismo z przesłaniem katolickim, mamy prawo a nawet obowiązek pisać o wszystkim co dotyczy naszego życia. 18. Moim zdaniem za mało miejsca przewidzieliśmy dla Pisma Świętego. Powinniśmy je na różne sposoby popularyzować, uczyć czytania, uczyć czerpania pożytków z lektury Pisma Świętego. Dlaczego mają nas "wyręczać" świadkowie Jehowy? A zastanówmy się i nad tym, dlaczego tak wielkim powodzeniem wśród młodzieży cieszą się różne egzotyczne filozofie. Dlaczego powstaje tak wiele przeróżnych grup medytacyjnych buddyjskich, zen itp. Młodzi ludzie w Polsce mają bardzo blade pojęcie o istnieniu kontemplacji, medytacji i życiu duchowym chrześcijan! Młodzi ludzie nie znają historii Kościoła, ba, nie znają abecadła wiary, choć mogą się pochwalić świadectwami z religii. Jest więc o czym pisać. Tylko: jak? 19. Nasi czytelnicy powinni poznać Boga lepiej, lecz niejako urzędnika w niebie, który stawia ludziom plusy i minusy, rachuje grzechy. On musi być żywy. Odpowiadając sobie na pytanie, jak pisać o Bogu, zyskujemy zatem coraz wyraźniej świadomość, że oto być może oponujemy przeciwko formom tradycyjnym polskiego katolicyzmu. Ale przecież tym samym nie namawiamy do niczego złego, chcielibyśmy tylko przełamać pewien stereotyp. 20. Podam przykład złego stereotypu. Dwaj młodzi ludzie (i to niezależnie od siebie) zapytali mnie kiedyś co to znaczy modlić się i jak powinno się modlić naprawdę, skoro przy każdej spowiedzi ksiądz zadaje im pytanie "czy mówisz pacierze?" Stereotyp językowy "czy mówisz pacierze" wprowadza ludzi, zwłaszcza młodych, w błąd. Młody człowiek skłonny jest w takiej sytuacji wyobrazić sobie Pana Boga w niebie z liczydłami. A od "mówienia" do "klepania" droga staje się bliska. A więc, gdy będziemy pisać o modlitwie, nie będziemy nazywać jej "mówieniem pacierza". 24. Jakiś czas temu kupiłam w księgarni św. Wojciecha książkę pt. "Św. Maria Goretti". Maria Goretti jest piękną postacią, zginęła od ran zadanych przez gwałciciela. Jest ona patronką młodzieży, lecz przeczytawszy tę książkę stwierdziłam, że nie dam jej nigdy swoim dzieciom i to nie dlatego, że opisano w niej próbę gwałtu, ale dlatego, że sposób, w jaki jest napisana, może u młodego czytelnika wywołać efekt odwrotny do zamierzeń autora. W tej książce nie ma ani żywego człowieka, ani żywego Boga, tylko wstrętny, ohydny lukier. Takie książki, takie pisanie, czynią Panu Bogu więcej zła niż dobra. A weźmy jeszcze przykład św. Teresy od Dzieciątka Jezus, co z tak wspaniałej, wielkiej Świętej zrobił ten lukrowany przekaz, te pęki tandetnych róż. Ten lukrowany i tandetny przekaz wspaniałych żywych treści, żywych, wspaniałych postaci, zabija wszystko. Moim zdaniem to ciężki grzech. Jestem pewna, że jest to bardzo duża krzywda, jaką człowiek rządzą Panu Bogu. 22. Mnie się te róże podobały, kiedy byłam dzieckiem. Szkoda tylko, ze Kościół cały czas tak samo traktuje dorosłych. Przecież człowiek naprawdę wyrasta z tych pęków lukrowanych róż. 23. Z pewnością nie można naszyć h czytelników karmić lukrem, ale tez nie od razu można im podać przyprawiony kotlet, choć niewątpliwie istnieje grupa młodych nawet ludzi o już sprecyzowanych i określonych potrzebach religijnych, ale nasze pismo powinno trafiać także do tych "spod chóru", a może i spoza Kościoła... No i jak to robić? 24. Musimy więc starać się przygotowywać dla każdego coś odpowiedniego. I wsłuchiwać się w głosy czytelników. Nic co ludzkie nie może być nam obce. 25. Pytanie na zakończenie (do nas samych i czytelników) Jeżeli napiszemy w naszej gazecie, że nie podoba nam się brak odpowiedzialności, czyjaś arogancja, niepunktualność bliźnich - to nie będzie to miało nic wspólnego z Panem Bogiem? Czy artykuły polityczne łub historyczne, dotyczące naszej przeszłości lub przyszłości nie powinny ukazywać się na naszych łamach, bo nie widać w nich Boga? Czy pisanie o serze lub czekoladzie nam nie przystoi? I co mamy zrobić z muzyką, dyskoteką i kinem? 26. Ten, kto powiedział, rzuciwszy zaledwie okiem na pierwszy numer naszej gazety, że nie ma w niej Pana Boga, z góry rezygnuje z wielości dróg dochodzenia do ludzi. I dochodzenia tych ludzi do Boga. oprać. WLŁ
Miesięcznik "Być Sobą"
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |