Zmartwychwstałego Pana widziałamSłońce już zachodziło, kiedy powracali z pogrzebu. Olbrzymia, rozżarzona tarcza ukazała się na chwilę wśród skłębionych czarnych chmur jak płomień odległego pożaru - zawisła chwilę nad miastem i znikła daleko w głębokich kotlinach Hinnonu."Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani". Cień Golgoty padł na niespokojne i wstrząśnięte miasto. Nieliczni, spóźnieni przechodnie spiesznie wracali do swych domostw na sza- batowe uroczystości. Ale świąteczny nastrój nikł w szarym jak popiół zmierzchu. W pustce ciemnych ulic zamierało echo ostatnich słów Skazańca: "Eli, Eli, lema sabachthani!" Jezus umarł. Niedawno niesiono tędy Jego Ciało. Józef z Arymatei, którego Łukasz ewangelista nazywa "mężem sprawiedliwym", choć należał do Rady Sanhedrynu, był zwolennikiem Chrystusa. Nie przyznawał się jednak do tego głośno "z obawy przed Żydami", jak to podkreśla Jan apostoł. Teraz jednak nabrał odwagi i zajął się pogrzebem Mistrza, odstępując Zmarłemu własny grobowiec. Jezus był więźniem politycznym i tego rodzaju skazańców grzebano na miejscu egzekucji lub wrzucano do jakiegoś dołu. Rodzina, chcąc otrzymać zwłoki, musiała uzyskać pozwolenie od władzy, która ściągała - bezprawnie zresztą - okup. Piłat, od którego zależało wydanie Ciała, wysłuchał raportu setnika o śmierci Jezusa i przychylił się do prośby Józefa, nie żądając okupu. Wśród płaczu niewiast, które za życia towarzyszyły Panu, zdjęto z krzyża jego święte Ciało. Przytuliła je do swego serca Matka Bolesna, której smutek odtąd opiewać będzie cały świat chrześcijański, a wielcy artyści przekażą go w swych dziełach. "Pieta" Buonarottiego, którą już w naszych powojennych dwudziestowiecznych, antybożych i antyludzkich, czasach usiłowano zniszczyć, wciąż jeszcze wzrusza serca. Po zdjęciu z krzyża obmyto Ciało z zaskrzepłej krwi, owinięto w nabyte przez Józefa i na ten cel przeznaczone płótna i chusty. Zbliżał się wieczór, a wraz z nim godzina szabatu. Trzeba było jak najprędzej zakończyć obrzęd pogrzebowy. Uczniowie nie zdążyli namaścić przepisowo Ciała aloesem i mirrą, których to pachnideł, "około stu funtów", dostarczył Nikodem, drugi ukryty i również tchórzliwy wyznawca Chrystusa.
Dzień świąteczny przeszedł im na modlitwie i wspominaniu ostatnich bolesnych wydarzeń. Kobiety płakały. Mężczyźni denerwowali się i robili sobie wyrzuty - a wszyscy razem byli rozbici i bezradni wobec bezwzględnego i okrutnego losu. Dopóki Jezus żył, liczyli na jakiś szczęśliwy przypadek lub nawet cud. "Innych wybawiał, a sam siebie wybawić nie może. Jeśli jest Synem Bożym, niech zstąpi z krzyża" - prowokowali faryzeusze i kapłani. Ale Jezus z krzyża nie zstąpił. Umierał podobnie, jak powieszeni obok Niego złoczyńcy. Męczył się, dusił, aż wreszcie polecając duszę swą Bogu, wydał ostatnie tchnienie. Zapamiętali wszystkie Jego słowa. Ale teraz?... Umarły nie ożyje. Wprawdzie Łazarz ożył, ale wskrzesił go Jezus, podobnie jak chłopca z Naim czy dziewczynkę z Kafarnaum. Potrafił On to z innymi i dla innych czynić. Był cudotwórcą. Teraz jednak jest bez życia, podległy prawu śmierci. Do serc apostołów, jak czerw złośliwy, jęło się wkradać zwątpienie. "A myśmy spodziewali się, że On odkupi Izraela". Na tych ludzi - zresztą podobnych do nas - działała rzeczywistość dotykalna, zmysłowa. Wierzyli w Pana. Kochali Go. Szli za Nim ulegając Jego czarowi i sile Jego osobowości. Podziwiali Jego naukę, która odpowiadała wszystkim pragnieniom ich serc. Zdumiewał i wstrząsał ich widok Jego cudów... Ale to wszystko trwało, dopóki żył i był z nimi. W tej chwili pozostają pogrążeni w bólu, z beznadziejnym pytaniem: "co dalej?" Tylko Matka Jezusa jest spokojna i pełna niezachwianej pewności. Przemógłszy ból, rozważała dawno minione chwile Zwiastowania i tajemnicę słów o Jej Dziecku: "Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego... a Jego panowaniu nie będzie końca". Słowom tym, wspaniałym, głoszącym zwycięstwo, triumf wtórowały inne, o "Znaku", któremu będą się sprzeciwiać, i "Mieczu", który przeniknie serce Matki. O, Synu mój najmilszy, Dziecko moje najukochańsze!... To, co widziałam i widzę, nie może być Twoim "końcem"... Wierzę! Wierzę!... "Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła". * Mimo wszystko coś się waży, coś się dzieje w sercach i w mieście. Apostołowie przypominają sobie słowa Pana o "trzecim dniu". Obóz przeciwny - faryzeusze, "uczeni w Piśmie" boją się tego "Dnia". Teraz nieustannie radzą, jak się zabezpieczyć przed niewątpliwie groźnymi niespodziankami. To przeklęte pokolenie kłamców i obłudników, tępych czcicieli mamony, żądnych władzy, wierzących tylko w złoto i kij - jest pełne niepokoju i najgorszych przeczuć. Ten Człowiek prześladuje ich nawet po swej śmierci. Ich dusze, w których dawno umarło sumienie, teraz dręczy obawa. A może?... Kto to wie?... Nienawidzili Go. Przejrzał ich nikczemną miernotę. Nazwał ich "pokoleniem żmijowym", pochodzącym od "diabła", ojca pychy i kłamstwa... Są jak "pobielane groby", na zewnątrz okazałe i wystawne, ale wewnątrz "pełne trupiego rozkładu i robactwa". Gdy żył, obawiali się, że wykorzysta swą popularność wśród tłumów, odsunie ich od władzy, a tym samym od znaczenia, wpływów i bogactw. Zresztą, przeżarci swym tulmudyzmem, tłumem tym pogardzali, a ciągnąc z niego zyski i żądając dla siebie czci - byli mu obcy. Teraz, po dokonaniu zabójstwa, dręczyła ich myśl, że ten Człowiek może im bardziej szkodzić po śmierci niż za życia. Toteż nazajutrz, chociaż to był jeszcze dzień Paschy, przyszli do Piłata i prosili go o wojskową ochronę grobu. "Panie - tłumaczyli namiestnikowi - przypomnieliśmy sobie, że ów oszust jeszcze za życia powiedział: "Po trzech dniach powstanę^ Każ więc zabezpieczyć grób aż do dnia trzeciego, aby nie przyszli Jego uczniowie, nie wykradli Go i nie powiedzieli ludowi: "Powstał z martwych". I będzie ostatnie oszustwo gorsze niż pierwsze". Kiedy Zbawiciela nie zatrzyma ani opieczętowany kamień, ani warta, która w popłochu "zdezerteruje" z powierzonego jej straży miejsca, faryzeusze będą pewni cudu. Ale się nie nawrócą. Nienawiść zawsze jest ślepa. Tym bardziej znienawidzą Chrystusa i tym usilniej będą zaciemniać Prawdę i walczyć z nią po dzień dzisiejszy. * Nie znamy tajemnic Świętej Nocy. W "Symbolu Apostolskim", powtarzanym w ciągu tysiącleci przez miliardy chrześcijan, znajduje się krótka informacja o pozagrobowych chwilach bytowania Zbawiciela: Descendit ad inferos - "zstąpił do piekieł". Łaciński wyraz infernum - podziemie, przepaść, otchłań - nie oznacza "piekła" w naszym pojęciu. Wyrazem tym określano "miejsce" lub raczej stan dusz oczekujących "Odkupienia".
"Którzy w otchłaniach mieszkali, * Fra Angelico da Fiesole, pokorny i pobożny braciszek dominikański a jednocześnie najsubtelniejszy malarz Odrodzenia, tak odtwarza moment zejścia Zbawiciela do Otchłani. W ciemnościach podziemnej pieczary, owego Sokra- tesowego "hadesu" i hebrajskiego "szeolu" - czekają na wyzwolenie niezliczone rzesze dusz. Jezus stoi na progu otwartych drzwi Otchłani i trzyma w jednej ręce zwycięski Vexillum Regis - sztandar Króla, ozdobiony krzyżem, drugą podaje zbawionym duszom. Światło wypełnia ciemne wnętrze podziemia. Pokonany szatan zapada w przepaść. Apokryficzne "ewangelie" uzupełniają tę scenę modlitwą zbawionych: "Przybyłeś, Zbawicielu świata, i wypełniłeś to, coś zapowiedział przez Pismo i swych proroków. Przez krzyż twój odkupiłeś żywych, a przez śmierć swoją na krzyżu zstąpiłeś do nas, aby swym majestatem wydostać nas z piekła i śmierci. Panie, Tyś na niebie umocnił swój znak chwały, a na ziemi dźwigałeś krzyż na znak odkupienia. Złóż także na piekle znak swego zwycięstwa przez krzyż, aby odtąd śmierć była pozbawiona swej władzy..." I wtedy Pan uczynił znak krzyża nad Adamem i wszystkimi świętymi i ujmując prawicę Adama opuścił Otchłań. Wszyscy święci podążyli za Nim. * Rano zaś, w pierwszy dzień po szabacie, który odtąd będziemy zwać niedzielą, powrócił Zbawiciel z dalekiej, pozagrobowej wędrówki. " ...Powstało wielkie trzęsienie ziemi... Anioł Pański zstąpił z nieba... Odwalił kamień i usiadł na nim. Postać jego jaśniała jak błyskawica, a szaty jego były białe jak śnieg. Ze strachu przed nim zadrżeli strażnicy i stali się jakby umarli" - opowiada św. Mateusz. Pan zmartwychwstał! Niewiasty jeszcze nic nie wiedzą. Spieszą do grobu z pachnącymi balsamami, aby dopełnić namaszczeń i choć na krótki czas uchronić Ciało przed niszczycielskim działaniem śmierci. Są smutne i martwią się: "Kto nam odsunie kamień?" Maria Magdalena, wyprzedzając swe towarzyszki, biegła pierwsza. Niosło ją serce. Przecież tyle zawdzięczała Panu. Podźwignął ją z upodlenia, wyzwolił z opętań nie jednego, a "siedmiu szatanów", była bowiem bardzo grzeszna. Kiedy przybiegła, serce jej zamarło z trwogi. Grób był pusty! Ktoś zabrał najdroższe zwłoki. Nie czekała już na przybycie matki Jakuba i Salome, które podążały za nią. Pobiegła zapłakana do apostołów. W tym czasie nadeszły pozostałe kobiety, ale jeszcze bardziej przeraził ich widok dwóch młodych ludzi, którzy im powiedzieli, że Jezus zmartwychwstał i wkrótce Go zobaczą. Poruszeni opowiadaniem Marii, Piotr i Jan przybyli do grobu. Był pusty i tylko leżące wewnątrz prześcieradło i przepaski świadczyły, że Pan tutaj był, ale teraz już Go nie ma. Ich dusze zaczęła wypełniać łaska wiary. Złocisty krąg słońca wzniósł się wysoko na niebie i jasną światłością napełnił senny jeszcze ogród Józefa. Na wonnych liściach oliwek, na krzewach winorośli, na zielonych łodyżkach traw drżały kryształowe kropelki rosy zabarwione kolorami tęczy. Śpiew zbudzonego ze snu ptactwa, gruchanie synogarlic, cichy lot białych gołębi... Kwiaty, krzewy, drzewa, światłość, dźwięki, barwy, wonność wiosennej przyrody, urok nieba i ziemi - wszystko zespoliło się, splotło we wspólny akord Bożego hymnu. Tylko Marię Magdalenę ogarniał bezmierny smutek. Jej myśl z przedziwną jasnością rozpatrywała wydarzenia ostatnich dni. Do chwili, nim Jezus udał się do Getsemani, łudziła się, że najwyższy kapłan, Kajfasz, wraz ze swym otoczeniem nie odważą się targnąć na Mistrza. Może dojdzie do walki. Znała porywczość Piotra i zdecydowanie uczniów. Stało się inaczej. W ciągu tych strasznych dni i nocy Maria żyła jak w gorączce. Nie jadła, nie spała, pełna przerażenia i bólu. Była wśród tłumu na dziedzińcu namiestnika. Przerażała ją zmienność tłumu, który przed kilku dniami, w niedzielę Palm, pełen entuzjazmu wołał "Hosanna!" na cześć Jezusa, a teraz, okłamany i podburzony przez faryzeuszów, wrzeszczał dziko i okrutnie: "Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj!" Później szła za Panem dźwigającym krzyż. Widziała, jak z wyczerpania słaniał się i upadał, brutalnie popychany przez żołdaków. Nie mogła pomóc. A później zamierała z bólu, kiedy przybijano Mu ręce do belki krzyża, gdy podciągano na palu. Nie mogła oderwać oczu od Jego umęczonej, skrwawionej i posiniaczonej od bicia twarzy. W jej duszy, obok niewypowiedzianego uczucia miłości i współczucia do Cierpiącego, budził się odruch niewysłowionej pogardy do tych bezrozumnych, zdziczałych tłumów, nienawistnych, podłych, nieludzkich, cieszących się widokiem męki człowieka... Co On im złego zrobił - myślała pełna rozpaczy. Ale do jej duszy doszły silniejsze - ponad wszelką nienawiść i zło człowieka, ponad przekleństwo jego nienawiści - słowa Pana, równie niepojęte, wstrząsające niebem i ziemią: "Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą co czynią!" Tak! Zaczynała rozumieć. Tylko Boskość mogła je wypowiedzieć. Maria zapamiętała wszystkie słowa Jezusa i odtąd nie potrzebowała już żadnych słów. Kiedy tłum, zaniepokojony niezwykłymi zjawiskami, jakie towarzyszyły śmierci Mistrza, pospiesznie opuszczał Golgotę, Maria pozostała z Matką Pana i garstką uczniów. Później szła za pogrzebem i namaszczała drogie święte Ciało. W pierwszą noc po szabacie przyszedł sen i ukojenie. Dziwny sen. Mimo lekkomyślnego usposobienia, które tak harmonizowało ze swawolnym, grzesznym życiem, Maria miała zainteresowania umysłowe, których mógłby jej pozazdrościć niejeden "rabbi". Czytała księgi święte, wybierając z nich - zgodnie ze swą kobiecą naturą - to co przemawiało do jej serca. Ciekawiła ją obietnica Jahwe, który zapowiadał potęgę jej narodu. "Rozmnoży się jak piasek morski, jak gwiazdy na niebie" i będzie panował nad światem. Oczywiście potęga ta będzie materialna. Ujarzmi wszystkie narody i rzuci "podnóżkiem" pod stopy Izraela. Jednocześnie przerażały ją przekleństwa proroków rzucane na lud "twardego karku", na jego bałwochwalczych przywódców, nawet arcykapłanów. Ale najbardziej przemawiała do jej natury gorącej, zmysłowej, żądnej uciechy i rozkoszy ciała, święta księga Szir ha szirim, najpiękniejsza, najcudniej sza Pieśń nad pieśniami o M i ł o ś c i. Tak! Uświadamiała sobie w pełni, że Jahwe, stworzył kobietę wyłącznie do miłości. Obdarzył ją w tym celu ciałem, pełnym nieprzepartego uroku. Wiedziała o tym.
"O, jak piękna jesteś przyjaciółko moja Słowa Pieśni nad pieśniami Maria z Magdali pojmowała dosłownie i wcielała je w życie całą mocą swej bujnej natury. "Należę do ukochanego mego i do mnie zwraca się jego pragnienie". Czy istotnie była to miłość? Kiedyś przeraził ją Ezechiel. Stary prorok przeklinał swój lud za zdradę jedynego Jahwe. Porównywał on Izraela do nierządnicy bezwstydnie oddającej się każdemu. Słowa proroka i jego groźby wstrząsnęły ją. Tak - jestem nierządnicą, myślała wówczas. Przeklina mnie prorok. Dręczy własne sumienie. Gardzą mną kobiety, które mają swój dom i swoje dzieci. Lekceważą mnie nawet ci, którym daję własne ciało. Każdy "idzie za mną jak wół, co go na rzeź prowadzą, i jak baran podskakujący, który nie wie, że go do powroza ciągną" - mądrze mówił ten Szelomach, choć go również niewia- stki na powrozku wodziły. Czuła się sponiewieraną, zdeptaną aż do głębi swej biednej grzesznej duszy. A co powiedziałby On?... Ludzie nazywają Go prorokiem. Słusznie, bo czyta w sercach, jak w Piśmie, które wyjaśnia w szabat. Czy odwróciłby się ode mnie, wzgardził?... Jest łagodny, przystępny, dobry. Magdalena znała Mistrza. Słuchała Jego nauk, które były proste i zrozumiałe nawet dla dzieci, choć ich treść była niezgłębiona i potrafiła wstrząsnąć najbardziej zatwardziałym sumieniem. Kiedyś Mistrz mówił o siewcy, który wyszedł siać ziarno na rolę. Nie wszystkie padły na odpowiedni grunt. Niektóre dostały się między ciernie, inne padły na kamienie, jeszcze inne na drogę, po której chodzą ludzie i zwierzęta. Nic z nich nie będzie. Plon wydadzą tylko te, które padły na uprawną rolę. To On, Jezus, sprawił, że Jego słowo zakiełkowało na gruncie jej serca, zarosłego cierniem, skamieniałego w grzechach, serca, po którym jak po szerokim gościńcu hulało wszelkie zło. Maria zerwała z dotychczasowym życiem i poszła za Chrystusem. Nie wiedziała jeszcze, że i Szir ha szirim - pieśń o ludzkiej miłości, tak pięknie i obrazowo przedstawionej na świętych zwojach - skażonej zresztą przez żądze - jest tylko symbolem, zapowiedzią innej, prawdziwej Miłości. Jest nią Bóg, w zjednoczeniu z którym człowiek-dziecko Boże będzie odnajdywał wiekuiste szczęście, do którego został stworzony i przeznaczony. Właśnie ta Miłość, doskonała i czysta, poczęła się w jej duszy, tam, w domu Szymona faryzeusza. Teraz płacząc, przeżywa swe narodziny do nowego życia. Mistrz był ubogi. Nie miał domu. Żywił się najprostszymi darami ziemi. Kiedyś czyniono Mu wymówki, że pozwala głodnym swym uczniom wyłuskiwać z kłosów ziarna, aby oszukać głód. Prawo pozwalało, tylko nie wolno było czynić tego w szabat, w którym zabroniona była wszelka praca, nawet taka jak wydłubywanie z kłosów ziarenek zboża przez umierającego z głodu nędzarza. Powinien raczej umrzeć, niż narazić się przepisom Talmudu.
Maria z daleka obserwowała ucztę. Intuicją kobiety przejrzała grę faryzeuszy. Przecież nie z przyjaźni, ani chęci poznania nauki Mistrza, udawali życzliwość i okazywali względy towarzyskie. Żmija niewidocznie kąsa. Marię ogarnęło oburzenie i żal. Znała zakłamanie mężczyzn, tym bardziej faryzeuszów, ich obłudę, komedianctwo pozorów. Nie mogła dłużej panować nad sobą. Wbiegła do domu Szymona i, nie zwracając uwagi na biesiadników, przypadła do nóg Mistrza. Tak! W sposób niedostrzegalny, pozornie mało albo nic nie znaczący, faryzeusze ujawnili swą podłość, bezgraniczną pychę i pogardę wszystkiego, co nie było "nimi" - ich obłudą, samoubóstwieniem posuniętym tak daleko, że w bałwochwalczym kulcie własnego egoizmu nie zawahają się ukrzyżować swego Mesjasza. Faryzeusz Szymon opuścił najpospolitszy, najprostszy znak przy witalny gościa - obmycie z kurzu jego bosych stóp. W tej chwili klęczała przy nich Maria. Jej łzy spływały na święte, jakże utrudzone bolesną wędrówką Boskie nogi. Całowała je. Miała przy sobie alabastrowy flakonik drogich olejków. Nie będą już nig- dy jej potrzebne. Nigdy!... Wylała zawartość naczynia na stopy i wytarła puklami swych bujnych włosów. Wonny zapach wypełnił pokój. Na chwilę wszystko się uciszyło. Nawet służba z misami pełnymi wykwintnych potraw stała w milczeniu. Maria nie mogła czytać w myślach faryzeusza, ale Jezus czytał. A były proste, podobnie jak i sprzeniewiercznego apostoła, Judasza, który nie mógł odżałować straty wylanych perfum. Szymon myślał: "Gdyby On (Jezus) był prorokiem, wiedziałby co za jedna i jaka jest ta, która Go dotyka... Wiedziałby, że jest grzesznicą"... a takimi trzeba pogardzać, tak jak to czynią oni "Peruschim", "oddzieleni" od wszystkiego, co, prócz nich, było nieczyste, obce, nieświęte - nawet tłumy rodaków nie należące do ich "partii" i nie znające Tory. Tak myślał Szymon, współbiesiadnicy i Judasz. Ale Maria usłyszała Jego słowa, które dotąd nadały nowy bieg nie tylko jej, ale całemu odkupionemu przez Zbawiciela światu. Słowa, dla których Boskość włączyła się w dzieje człowieka, kształtuje je, ratuje i zbawia: "Odpuszczają się jej liczne grzechy, bo wielce umiłowała". Wówczas to w duszy Marii narodziła się nowa, wieczna miłość. Jakże ubogie były strofy Pieśni nad pieśniami... Jak nikłe i wyblakłe w świetle wielkanocnego Poranka. Umarła w niej na zawsze tęsknota za ramionami ludzkimi, jakże niepewnymi - i nawet wówczas, gdy tulą - zdradliwymi. Pokochała te bolesne, napięte jak struny skrwawione, męczeńskie, wyciągnięte na krzyżu... Gdy zdjęto Pana, układała je tkliwie z niewysłowioną bolesną miłością w biały syndon, obsypywała aloesem. Już nigdy innych nie zapragnie. Te, ukrzyżowane, Boskie pociągnęły ją na wieki. Za nikim już nie pójdzie. Nikomu nie odda serca. On je zabrał do grobu. Ale grób jest pusty. Serce Marii Magdaleny było wolne, czyste, odkupione łaską Odkupienia, ale nie doznało jeszcze cudu Zmartwychwstania. Biegnąc do Grobu, nieświadoma była ostatniej strofy Pieśni nad pieśniami, która z symbolu stawała się rzeczywistością. Maria biegła, jak "oblubienica do oblubieńca" - a teraz płacze. "Dokąd odszedł mój umiłowany, w którą się stronę zwrócił, mój miły?" Ścieżką wśród nieruchomych, zadumanych cyprysów szedł nieznajomy człowiek. "Miły mój wszedł do ogrodu, gdzie krzewy balsamu rosną, aby karmić w ogrodzie swą owczarnię". Maria nie wie, że wyjaśnia jako jedyna i nieomylna tłumaczka tekst świętej Pieśni nad pieśniami... Przychodzi jej na myśl, że nieznajomy, idący - być może jest stróżem tego ustronia i zna jego tajemnice. "Wstanę, po mieście biegnąć będę wśród ulic i placów, szukać ukochanego będę... Czy nie widzieliście miłego duszy mojej?"... Nieznajomy podszedł bliżej, a widząc płaczącą kobietę, zapytał: "Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?"... Ona zaś, idąc za swymi myślami, odpowiedziała błaganiem Pieśni: "Panie, jeśli tyś Go wziął, powiedz, gdzie Go złożyłeś". Nieznajomy spojrzał na nią z miłością i rzekł głosem tak słodkim, tak dobrze znanym, tak umiłowanym: Mario! A jej serce zatrzepotało, jak ptak. Fale gorących łez niewypowiedzianego szczęścia spłynęły po jej twarzy. "Rabboni - Mistrzu!" Padła na kolana i chciała ramionami ogarnąć Jego najświętsze, najdroższe nogi. Ale Jezus rzekł łagodnie: "Nie zatrzymuj mnie, bo nie wstąpiłem jeszcze do Ojca mego, ale idź do mych braci i powiedz im: wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego, Boga mego i Boga waszego"... I znikł sprzed jej oczu: rozpłynął się w blaskach słonecznych, w wonnym zapachu kwiatów, w jasnościach wielkanocnego Poranka. A Maria, uniesiona szczęściem, zachwytem, radością, biegła uliczkami śpiącego jeszcze miasta, aby oznajmić Apostołom i całemu światu: "Pana widziałam!" * * * A pod wieczór, tego samego dnia, ujrzeli Pana pod postacią podróżnego dwaj uczniowie idący z Jerozolimy do wioski Emaus. Jezus skarcił ich za zwątpienie, podniósł na duchu, a gdy oni nalegali, żeby wstąpił do ich domu, bo "ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił", Pan się zgodził. "I stało się, gdy zasiadł z nimi do stołu, wziął chleb, błogosławił, łamał i podawał im. I otworzyły się oczy ich i poznali Go, ale On znikł sprzed ich oczu". Wieczorem ujrzeli Go wszyscy w Wieczerniku. Potem zjawił się na brzegu morza Tyberiadz- kiego, gdzie powołał Piotra jako swego Zastępcę, dał mu "klucze królestwa Bożego" i polecił apostołom, aby "idąc, nauczali wszystkie narody i chrzcząc je w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego" kształtowali człowieka i jego dzieje miarą Bożą. A później?... Aż po dzień dzisiejszy Pan Jezus ukazuje się każdej duszy i każdemu sercu, które w Niego wierzy, idzie krzyżową drogą życia i budując swój byt ziemski na Prawdzie Ewangelii podąża do nieśmiertelności, do "żywota wiecznego". Ks. Stanisław Tworkowski
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |