Tomasz Budzyński"Gdyby człowiek dowiedział się nagle całej prawdy o sobie, to mógłby chcieć skończyć ze sobą, ale Pan Bóg dobry jest i nie chce śmierci grzesznika, lecz jego nawrócenia."Byłem punkiem. Byłem idolem rockowym. Otarłem się o gnozę. Kiedyś miałem sen. Stałem przed zamkniętymi drzwiami i patrzyłem przez dziurkę od klucza. Zobaczyłem świecznik z płonącymi świecami, biały obrus i czyjeś ręce trzymające chleb. Wszyscy zaczęli śpiewać. Myślałem, że to jest raj. Nie umiałem otworzyć drzwi i sen się skończył. Po latach, podczas wspólnotowej Eucharystii, coś mnie tknęło. - Boże, wpuścili mnie! Byłem jak syn marnotrawny, który wrócił do domu ojca. I siedzę przy stole z Jezusem Chrystusem. Czego mogę chcieć więcej? Dzisiaj otworzyłem Pismo Święte na chybił trafił i trafiłem na Ewangelię świętego Łukasza, przypowieść o zaginionej owcy. Bóg zostawił dziewięćdziesiąt dziwięć owiec i biegnie, jak dobry pasterz, za jedną i wiem, że biegł za mną. Znalazł mnie na moim koncercie, kiedy śpiewałem, w miejscu, do którego niektórzy boją się iść, ale On się nie bał. Miałem wizję delfina, który skacząc na falach, wyskoczył nagle tak wysoko, że zaczął znikać w chmurach. Wtedy delfina złapały czyjeś ręce, które były przebite. To były ręce Chrystusa. Z morza nagle wyskoczył olbrzymi potwór, jakby chciał skoczyć za delfinem, ale jego już nie było. Potwór kłapnął zębami w powietrzu i zanurzył się z powrotem w morzu. Później ojciec Krzysztof Kowalski powiedział mi, że zostaliśmy wyrwani z paszczy smoka. To Jezus wyrwał mnie z paszczy smoka. Smok wyskoczył mnie szukać, ale ja już byłem gdzie indziej, w dobrych rękach. Braliśmy z żoną udział w rekolekcjach Odnowy w Duchu Świętym. Przeżyłem tam wylanie Ducha Świętego. Po powrocie z rekolekcji byłem w euforii. Wszędzie słyszałem głos Jezusa widziałem, że uśmiecha się do nas, słyszałem, że rozmawia z nami. Największym marzeniem moim i żony było wstąpienie do Odnowy. Ale ojciec Krzysztof Kowalski powiedział: - Wy pójdziecie do neokatechumenatu. Nie chcieliśmy tam iść, bo nic o tym nie wiedzieliśmy. Ale on powiedział: - Tomuś, ja ciebie proszę. Powiedział to nam wszystkim - Stopie, Malejonkom, Dzikiemu. Wszyscy weszliśmy na Drogę neokatechumenalną dzięki ojcu Krzysztofowi Kowalskiemu. Słuchałem katechez trochę zbuntowany, bo zobaczyłem tam szarych ludzi, katechiści wydawali mi się banalni i zwyczajni, a ja wróciłem z wyżyn: - Co wy możecie wiedzieć... Ale cały czas słyszałem głos ojca Krzysztofa: - Ja ciebie proszę. No dobra, mówiłem sobie, wysiedzę tu. Na konwiwencji moja żona nawet płakała ze złości: - Dlaczego mam tu być, jeśli nie chcę?! Dziś, po trzech latach nie wiem, jak mam dziękować ojcu Krzysztofowi za to: - Ja ciebie proszę... Żona już nie płacze i nawet mówi żargonem "neońskim". Zobaczyłem tam rzeczywistość mojego życia. Rzeczywistość: czego mi brak. Stało się to dzięki czytaniu Słowa Bożego, medytacji. Kiedyś żyłem w iluzji, która nie miała nic wspólnego z prawdą. Kiedyś patrzyłem w lustro i myślałem, że niczego mi nie brakuje, że jestem wspaniały, że mogę być wzorem do naśladowania. Teraz wołam do Niego: - Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną grzesznikiem! Tu na Drodze mam możliwość nawrócić się. Wierzę, że Kościół da mi wiarę, że uwierzę naprawdę. W moim życiu nie zawsze były same sukcesy. Kiedy założyliśmy zespół 2 TM 2,3, w środowisku naszej branży pomyśleli, że nam odbiło - wariaci, oszołomy. W pewnym sensie zaczęło się prześladowanie. Nie takie, że leje się krew... Chociaż gdzie indziej była sytuacja, że polała się krew. Jezus mówił: - Jeżeli mnie prześladowali, to was też będą prześladować. Na koncertach widownia jest podzielona - część jest za, część przeciw nam, nie ma obojętnych. Część śpiewa z nami szema Izrael, a część krzyczy: Nie ma Boga. Krzyki "nie ma Boga" są na początku koncertu, a pod koniec coraz więcej ludzi śpiewa szema Izrael. Nie wiem, co Pan Bóg dla nas przygotował, nie mam jednak złudzeń, może dojść do sytuacji ekstremalnych... Na pewni nie jesteśmy rozpieszczani przez media. Świeckie radia niechętnie grają muzykę chrześcijan. Jestem jednak przekonany, że zespół 2 TM 2,3 jest dziełem Bożym. Pierwszą płytę nagraliśmy w dwa tygodnie... Zawsze marzyłem, żeby grać w zespole, który będzie wspólnotą chrześcijańską. Nie trzeba będzie nikomu nic tłumaczyć, co się dzieje, o czym śpiewamy, będziemy się mogli razem modlić przed koncertem, w czasie koncertu i po koncercie. Ludzie sami do nas przychodzą i jest nas coraz więcej. Nie mamy żadnych zasług. Niczym sobie nie zasłużyliśmy na to, aby uwielbiać Boga w tym zespole. Słowo Boże mówi wyraźnie, że łaskę otrzymuje się za darmo. Zbawienie też mamy za darmo. Można powiedzieć, że Chrystus nas uwiódł Swoją miłością. Nie sposób wtedy nie tęsknić do Niego. Mam córkę. To nie jest nasze pierwsze dziecko. Mamy dwoje dzieci, bo Franek umarł i jest w niebie, ogląda Boga twarzą w twarz i chyba modli się za swojego ojca i matkę. Nina, nasza córka, ma dwa i pół roku. Jestem jej ojcem i gdy ona do mnie mówi, zawsze odnoszę to do Boga, który jest naszym Ojcem. Kiedyś Jezus powiedział do apostołów: - Chociaż źli jesteście, to dajecie dobro swoim dzieciom. A co dopiero Bóg, który jest doskonały, który jest naszym Ojcem i kocha swoje dzieci. Moje dziecko dwuipółletnie uczy mnie wiary. Dziecko nie ściemnia. Kiedy mnie nie ma w domu, żona mi potem powtarza, że siada w kącie i mówi: - Tatusiu, gdzie jesteś? Ja też tak czasem wołam do Ojca: - Tatusiu, gdzie jesteś? A On przecież cały czas jest przy mnie. Ja zamiast siedzieć z rodziną, jeżdżę na koncerty i, jak to powiedział znajomy katechista, stwarzam miłą atmosferę wokół mojego śpiewu. Dopiero po kilku latach zacząłem dostrzegać czym jest rodzina, dzieci, czym jest żona dla mnie, jak ważne, jak bardzo ważne jest to, co ona myśli i mówi do mnie i to, że ja mam się jej słuchać. Ja macho men jestem. Kiedy się żeniłem, nie rozumiałem sakramentu, nie rozumiałem, że to jest świętość. Kto mi tu będzie mówił, co ja mam robić; ja wiem, co mam robić! Dzisiaj widzę, że moja żona jest mądrzejsza ode mnie i zacząłem jej słuchać. Widzę, że źle jest, kiedy tyle czasu nie ma mnie w domu z powodu pracy. Zaczynam mieć z tym problemy. Praca cały czas jest dla mnie bożkiem: och, artysta! Dla artystów praca nie jest czymś zwyczajnym, to jest sztuka. Gówno prawda, to jest taka sama praca, jak każda inna, tylko robi się z niej bożka, misję. To nie jest coś świętego, jak małżeństwo, bo pracę można zmienić. Kto ci powiedział, że masz być śpiewakiem przez całe życie? Sam sobie to powiedziałeś. Odpowiedniego stosunku do żony nauczyłem się w neokatechumenacie, bo przedtem nie byłem dla niej dobry. Powiedziałem sobie: - Dwoje dzieci, po co mi więcej. A teraz mówię: - Dlaczego dwoje? Kiedy patrzę na moją córkę, to mógłbym mieć jeszcze siedem takich córek. Kiedyś byłem w odwiedzinach u Tomka katechisty, który ma dwanaścioro dzieci. Ta rodzina się kocha, to są wolni ludzie, którzy nikogo nie udają. Nie chciałem stamtąd wychodzić, chociaż dzieci krzyczały, skakały i właziły na głowę. Chciałbym, żeby moja rodzina była taka. Oczywiście zaraz myślę, że ja nie dałbym rady, ale powoli z żoną otwieramy się na życie, chodzi tylko o przyjęcie tego dobra. Pismo wyraźnie mówi do kobiet, że będą zbawione przez rodzenie dzieci. Kiedyś wydawało mi się, że kocham żonę, a po trzech latach Drogi neokatechumenalnej widzę, jak mogę ją pokochać, że dopiero teraz zakocham się w niej naprawdę. Do tej pory były namiętności, emocje, które prędzej, czy później się ulatniają. Bóg dał mi tę kobietę - Natalia ma na imię - którą mam pokochać tak, jak w hymnie o miłości w liście do Koryntian. Zespół 2 TM 2,3 śpiewa pieśń trzech młodzieńców w piecu ognistym. Wydaje się, że to beznadziejna sytuacja. A oni zaczęli śpiewać, chwalili Boga. Dziękują Bogu za wszystko. Nie zaczęli szemrać. Takie jest życie chrześcijanina i tak powinna wyglądać jego modlitwa. Bóg uratował ich. Chodzi tylko o to, aby uwierzyć, że Jezus Chrystus wyrwie mnie z płonącego ognia, ze śmierci. Bo wziął na Siebie wszystkie moje grzechy. A grzech jest śmiercią. W neokatechumenacie doświadczam prawdy. Niektórzy nie moga znieść tej prawdy więc dlatego traktuje się mnie na razie jak małe dziecko, któremu nie można dać zapałek, bo może zrobić sobie krzywdę. Dlatego Droga neokatechumenalna trwa dwadzieścia lat, bo do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć, dlatego to wszystko dzieje się tak powoli. I to nawet niezauważalne jest, ale nagle okazuje się, że człowiek jest zdolny do rzeczy, które dla normalnego świata wydają się szaleństwem. Na przykład mieć dwanaścioro dzieci. Ale to jest możliwe. Gdyby człowiek dowiedział się nagle całej prawdy o sobie, to mógłby chcieć skończyć ze sobą, ale Pan Bóg dobry jest i nie chce śmierci grzesznika, lecz jego nawrócenia. Chrześcijaństwo jest jak szaleństwo. Wierzę, że Bóg uczyni ze mnie ubogiego w duchu, prostaczka, abym mógł wejść do Królestwa Niebieskiego, nawet przez ucho igielne, bo dla Boga wszystko jest możliwe. Nie mogę się doczekać na mojego Zbawiciela. Pocieszenie i strapienie zapis audycji z wydawnictwa brulion - nawrócenia Prosimy Portal Fronda o nie kopiowanie tekstów
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |