Kobiety w moim życiu, czyli ewolucji ciąg dalszyPropozycja napisania niniejszego tekstu była dla mnie zupełnym zaskoczeniem, ale zgodziłem się od razu, gdyż zobaczyłem szansę uroczystego wypowiedzenia mojej wdzięczności wobec spotkanych w życiu kobiet, a z drugiej strony - znajduję możliwość zadośćuczynienia za wszelkie przejawy mojej niedojrzałości wobec nich. Kto wie, może w ten sposób pomogę też komuś uniknąć sytuacji, za które w późniejszym życiu trzeba płacić, a może ten tekst oszczędzi komuś łez i ran w sercu?Kobietą numer jeden w moim życiu - i w życiu każdego człowieka (nawet jeśli zostanie księdzem) - była i jest mama. Najpierw korzysta się z jej istnienia z całego serca' z całej duszy i ze wszystkich sił swoich, biorąc dosłownie wszystko, ale się tego nie docenia. Potem człowiek (zwłaszcza mężczyzna) przyzwyczaja się do bycia biorcą i jest przekonany, że wszystko, co otrzymuje od matki, mu się należy i że tak będzie zawsze. Wreszcie przychodzi refleksja, że otrzymał SKARB! Czasami Pan Bóg pomnaża skarb domowej kobiecości o babcie, a przede wszystkim - o rodzone siostry. Często dopiero po latach i one zostają docenione jak trzeba i usłyszą braterskie: "dziękuję - dobrze, że jesteś!". Chociaż formacja rodzinna w relacji do kobiet okazuje się w praktyce najistotniejsza, to jednak na drodze każdego z nas stają inne, niezliczone panie, których wpływ na życie mężczyzny jest trudny do przecenienia. Dla jednych byłem kolegą (szkoła, zakład pracy), dla innych sąsiadem, klientem, pacjentem, dla jeszcze innych - byłem i jestem księdzem. Na tej ostatniej płaszczyźnie nauczyłem się i uczę najwięcej. Decyzja o życiu w celibacie kazała mi bardzo dokładnie określić stopień zażyłości i dystansu wobec kobiet, gdyż sam fakt przyjęcia święceń nie zmienia przecież natury mężczyzny. Stąd brały się napięcia, niepokoje, trudności. Bo choć mam być dla kobiet księdzem, zawsze istnieje ryzyko zmienię rolę i zawiodę zaufanie, szczerość, otwartość oraz gotowości pomocy. A co się stanie, gdy któraś z nich postanowi świadomie wypróbować swoją moc uwodzenia na mężczyznie w sutannie? Znalezienie właściwej, dojrzałej postawy i wypracowanie jednoznacznych, jasnych reguł współistnienia i współpracy, okazuje się być procesem, który wymaga czasu i obejmuje również błędy, wypaczenia - a nawet grzechy. Ewolucja mojej postawy wobec kobiet była żmudna i trudna, ale się opłaciła i wierzę, że dzięki temu doświadczeniu teraz mogę moim siostrom w Chrystusie naprawdę coraz lepiej służyć! Najpierw mnie denerwowały, gdyż ich nie rozumiałem, a nie rozumiałem - bo ich nie znałem. Tymczasem one są naprawdę inne niż ja - i to nie za sprawą różnic fizycznych, ale duchowych i psychicznych. Trzeba było wielu lat, by tę niewiedzę uzupełnić. Nie wiadomo też, skąd brało się we mnie przekonanie, że mężczyzna musi być zawsze górą. W naszej rodzinie ojciec był naprawdę głową, więc...? Biedne siostry odczuwały to nieraz boleśnie... Później, co prawda, gnębienie fizyczne odpadło zupełnie, ale pozostały docinki, żarty, podziały (np. na "ludzi" i "kobiety") - zupełnie bezpodstawne, za to powszechne w środowisku męskim. A one cierpliwie czekały na moje nawrócenie, cierpiały z godnością, w milczeniu, dyskretnie. Skąd się to wszystko brało? Może z egocentryzmu, ze strachu przed nimi, z zazdrości, może z braku zainteresowania z ich strony? Na pewno z braku autentycznego dialogu. Dopiero w kapłańskiej posłudze mogłem poznawać stopniowo tajemnice ich wnętrza - i to było fantastyczne! Tak, jak kiedyś bałem się lekarzy i nie przychodziło mi do głowy, że oni także mogą sami chorować i mieć jakieś problemy życiowe - tak teraz zobaczyłem, że nawet za najpiękniejszą buzią i kreacją kryją się często starannie retuszowane dramaty! Samotność, przemoc fizyczna i psychiczna, dyskryminacja, wyzysk (wręcz niewolnictwo!), zagrożenie osobistego bezpieczeństwa, kompleksy, pożądanie, choroby nowotworowe... Poznałem wtedy, że nie wolno mi zatrzymać się na poziomie ciała kobiety, lecz z całą delikatnością wchodzić trzeba w jej wnętrze duchowe, by służyć, pomagać i dać to, czego nie otrzymują nawet we własnym domu ze strony najbliższych! Cóż to za radość patrzeć, gdy po duchowej reanimacji taka kobieta zabiera się do życia i znajduje motywację i siłę nawet do kontynuowania swojej dalszej drogi krzyżowej - bo nareszcie ją ktoś zrozumiał, poparł, utwierdził, duchowo zabezpieczył... A nie jest też tajemnicą, że wtedy, gdy człowiek pochyla się nad biedą drugiego, wydobywa z siebie to, co jest w nim najlepsze i sam staje się szlachetniejszy! Kobiety, spotkane na kapłańskiej drodze, nauczyły mnie cierpliwości, delikatności, empatii, wrażliwości, intuicji, wyobraźni, kultury. Zawstydzała mnie ich dobroć, bezinteresowność, odwaga, realizm życiowy, wiara. To nie jest z mojej strony podlizywanie się paniom! Wszak "prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie" - a tej mi nie brakowało (i nie brakuje). Właściwie nigdy się na spotkanych siostrach w Chrystusie nie zawiodłem, choć na pewno wiele razy dla nich te kontakty okazywały się bardzo trudne. Czy poradziłbym sobie dziś bez kobiet? Tak, choć z trudem. Na szczęście nie muszę. ks. Aleksander Kwartalnik Katolicki Prosimy Portal Fronda o nie kopiowanie tekstów
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |