Do ostatniego tchu...Na plebanię przyszła pierwsza. Stara, spracowana, pomarszczona.- Może coś pomóc? Słyszałam, że mama księdza w szpitalu, a ja mam daleko do kościoła - siedem kilometrów, to bym parę dni pozostała. Co potrafię, to zrobię; ugotuję, posprzątam. Gdy byłam młoda, to sprzątałam w pałacu dziedzica. Ale uciekłam, bo tam wielkie państwo i nudziło mi się. Dobrze mi było. Wszystko miałam, tylko bardzo tęskniłam za domem. Później wyszłam za mąż. Po śmierci męża jestem u syna, mam wnusię i pomagam, jak mogę. Ale do kościoła muszę iść nawet codziennie, gdy mam trochę czasu. Na nogi jestem lekka, choć mam siedemdziesiątkę. Nie pamiętam, żebym opuściła niedzielną Mszę św. ... - tak streściła swe życie: szare, wiejskie, pracowite i pobożne. Tak więc pani Aniela została przy kościele do wiosny. Bez pracy nudziła się. Wstawała rano o godzinie piątej i szukała, co by zrobić. Cieszyła się, że ma blisko kościół i Pana Jezusa. Żadnego dnia nie opuściła Mszy św. Codziennie przyjmowała Komunię św. z wiarą i radością. - Bez Pana Jezusa to byłoby smutno - mówiła. Trochę narzekała na ból ręki. Reumatyzm był widoczny na palcach. - U lekarza nie byłam, jak żyję. Najgorzej, że usnąć nie mogę, a w dzień oczy się kleją. Ofiarowałam to Panu Jezusowi... Był styczeń. Sroga zima i duży mróż. Doroczna Adoracja Najświętszego Sakramentu w parafii. Gdy wstałem rano, byłem zaskoczony gołoledzią. Po chwilowej odwilży padał marznący deszcz. Nie liczyłem, by ktoś zdołał przyjść na Mszę Św., przewidzianą na godz. 9. Sam trzymając się płotu ledwie doszedłem do kościoła, by otworzyć drzwi i bramę. Gdy spojrzałem z górki na długie schody, zdziwiony zobaczyłem, że pani Aniela idzie do kościoła. Szła powoli, w skarpetkach, by nie upaść, niosąc buty w ręku. - Inaczej bym nie przyszła po tym lodzie. Nie chciałam się wracać. Do ostatniego tchu będę chodzić. Kochanego Jezusa nie opuszczę. Było na Mszy świętej dwanaście osób, jak apostołów, przeważnie młodszych. Ona jedna przyszła siedem kilometrów mimo siedemdziesiątki w taki czas. Po Mszy świętej słońce rozgrzało lody. Można było wrócić spokojnie do domu. Gdy wyprowadzałem się na inną parafię, powiedziała: - Żałuję, że nie umarłam wcześniej, to by mi ksiądz ładny pogrzeb sprawił. Odwiedziłem ją po dziesięciu latach. Jeszcze żyła i miała tyle siły, że co niedziela szła do autobusu (2 km), by dojechać do kościoła. Ks. Włodzimierz Skoniecki OSJ
Prosimy Portal Fronda o nie kopiowanie tekstów
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |