Tulipan dla Pana JezusaOstatnio spełniły mi się trzy marzenia... Ale o tym za chwilę. Wszystko zaczęło się od choroby Ani.Był listopad 1991 roku. Dziewczynka miała 7 lat i choroba pojawiła się skrycie. Szukanie przyczyny i terapia okazały się bardzo trudne. Mama nie mogła pogodzić się z losem. Była młodą, pełną życia i aktywną zawodowo kobietą, ze wspaniałymi córkami, kochającym mężem i mnóstwem marzeń. Aż nagle wszystko jakby załamało się. Konieczność częstych pobytów w szpitalach, skazywały chorą dziewczynkę na nauczanie indywidualne, a mamę na bezradność i narastający niepokój o przyszłość. Ania początkowo sprawna fizycznie, jak umiała - pocieszała mamę. Niestety choroba postępowała. Dokuczliwe stawały się drżenia rąk i twarzy, nasilał się ból. Spotkanie nasze z Jezusem - wspomina mama Ani - zaczęło się w maju 1992 r. Po raz kolejny znalazły się razem w szpitalu. Nowym, specjalistycznym. Czas był trudny, trzeba go było jakoś wypełniać. Ania była jeszcze dosyć sprawna, ciągnęły się badania, leczenie prowadzone było w zależności od nasilenia objawów. Wciąż próbowano znaleźć przyczynę choroby. Gdzieś w głębi serca płonęła iskierka nadziei na wyzdrowienie. Któregoś dnia rysując, dziewczynka postanowiła: "Wiesz co? - narysuję tatusia". "Dobrze" - ucieszyła się mama. "Tylko nie patrz, nie podglądaj" - upominała mała. Podsuwa wreszcie mamie swoje dzieło. Mama nieco zmieszana i zdziwiona mówi: "bardzo ładnie, ale... przecież tatuś nie ma długich włosów". "Tak, mamusiu. Bo to jest Pan Jezus. Pan Jezus to jest mój pierwszy tatuś. A tatuś to jest mój drugi tatuś". Mama w duchu zadała sobie pytanie: "Boże, co chcesz mi przez to powiedzieć? Inne wydarzenie z tego pobytu w szpitalu. Ania uwielbiała spacery do kaplicy szpitalnej . Mogła tam chodzić kilka razy dziennie. Skakała, aby dosięgnąć stóp Jezusa ukrzyżowanego i je pogłaskać i ucałować. Dziwiła się, że nikt Panu Jezusowi nic nie przynosi. Ani kwiatów, ani pieniędzy. Pytała mamę: "czy tutaj przychodzi się tylko modlić?" Kiedyś, zanim matka się spostrzegła, szybko zerwała tulipana z klombu przy portierni szpitala i zaniosła Panu Jezusowi. Tak pamięta mama Ani początek wspólnego cierpienia, a jednocześnie nowej drogi. "Ona uczyła mnie cierpliwości. To ona wyznaczyła mi drogę do Jezusa" - stwierdziła kilka lat później. Tymczasem rezygnuje ze swojej pracy zawodowej, by opiekować się dzieckiem. Mijają lata. Choroba nie odstępuje dziewczynki. Pobytów w różnych szpitalach robi się ponad 20, krótszych i dłuższych. Kontynuowanie nauki w szkole, okupione dużym wysiłkiem, przynosi radość. Zaraz jednak kolejny cios. Po uzyskaniu świadectwa piątej klasy, Ania idzie ponownie do szpitala. Nasiliły się bowiem bolesne napięcia mięśni i występują okresowe drgawki. Diagnoza lekarska, już wówczas znana, nie jest optymistyczna, leczenie mało skuteczne. Współczujemy dziecku, które cierpi. Podziwiamy poświęcenie mamy, która nieustannie towarzyszy córce. Pomimo smutku w oczach, staje się silniejsza duchem. Modli się żarliwiej i nie traci wiary, że dziewczynka wyzdrowieje. Patrząc na Anię, leżącą w bolesnych skurczach, a mimo to próbującą uśmiechać się i żartować ze swojego ciała, odnosi się wrażenie, że spełniają się słowa proroka Izajasza: "On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby". Ania umie dostrzec drugiego człowieka. Na swój dziecięcy sposób uczy miłości i wiary. Jest radosna. Każdemu stara się powiedzieć coś miłego, pochwalić za ładny fartuch, fryzurę czy kolczyki. Dziękuje za okazywaną pomoc. Nie skarży się. Nie mówi o chorobie. Lubi temat swojej miłości do Boga i Maryi. Do Jezusa zwraca się: "Moje maleństwo, kocham Cię najbardziej na świecie". Ma na swoim koncie także wierszyk dla Jezusa. Modli się z mamą. Przyznaje, że najbardziej pragnie modlić się wspólnie z rodzicami, zwłaszcza z ojcem. Wiemy jakie ma swoje ulubione bajki i bohaterów. Kiedy czuje się lepiej i może wrócić na urlop do domu, mówi, że będzie tańczyć, śpiewać, przebierać się i oglądać bajki na video. Lubi rysować. Ostatnio kwiatki. Chwaliła się kiedyś, że sama "załatwiła" sobie katechetę, który uczy ją religii w domu. "Jak Bozia mi pozwoli - w przyszłości będę uzdrawiać innych". Chce być lekarzem, ale prawdziwym. Kiedy pytam o inne marzenia, mówi, że chciałaby spotkać w Rzymie Ojca Świętego i polecieć samolotem do Betlejem. A ostatnie życzenia mamy Ani? Były one jak w bajce - trzy. Pierwsze, aby zdążyć z Anią na powitanie Matki Bożej Fatimskiej i oddać Jej wszystkie zmartwienia. Kolejnym, by móc przeżyć radość Dobrej Nowiny, głoszoną przez o. Emiliena Tardifa oraz Jose H. Prado Floresa w lipcu 1996 r. w Łodzi. Spełniło się i jedno i drugie. "Od spotkania z ojcem Tardifem czuję się inaczej, czuję jeszcze szczególniejszą opiekę Bożą" - zwierza się parę miesięcy później. "Miałyśmy zaszczyt uczestniczenia także w indywidualnym spotkaniu charyzmatyka dla chorych. Jego obietnica modlitwy w intencji Ani bardzo pomogła". Trzecim spełnionym, choć bardzo nieśmiałym marzeniem było zobaczyć uzdrowienie w czasie modlitwy ojca Tardifa za chorych. Ujrzała ten cud tuż obok, kiedy z wózka inwalidzkiego wstała pewna pani. Nie mogła nie wziąć sobie tego do serca. Wierzymy, że tak samo wyzdrowieje Ania. Mówienie o Bogu stało się łatwiejsze i jest wewnętrzną potrzebą. Dodaje, że pomagają jej w tym osoby duchowne, audycje radia Maryja, świadectwa wiary innych ludzi. Rodzi się naturalne pragnienie modlitwy za innych ludzi. Aldona Kasprzak
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2023 Pomoc Duchowa |