Pan Bóg w szeleszczącej mowieKiedy Francois przyjechał po raz pierwszy do Polski, a było to w 1995 r. w okresie świąt Bożego Narodzenia, była sroga zima. Śniegu w bród, mrozu w sam raz.Mieszkał u dziewczyny, którą poznał i w której się zakochał w Cambridge, podczas wakacyjnegokursu językowego. Z okien jej domu widać było kościół: "Można być wierzącym, ale bez przesady", myślał patrząc na ludzi, którzy ciepło ubrani przychodzili tłumnie na kolejne Msze, "w taki mróz lepiej siedzieć w domu". Miał wtedy 21 lat. Nie był ochrzczony, ponieważ rodzice (obydwoje są katolikami) pokłócili się z dziadkami o to, kto ma zostać rodzicami chrzestnymi. By nie przeciągać sporu, uznali, że ich dzieci, gdy dorosną, wybiorą religię i Kościół sami. Zanim przyjechał do Polski, Franęois trzykrotnie odwiedził kościół. Ostatni raz poszedł z ciekawości, by zobaczyć, jak to jest "być na Mszy". "Zanudziłem się, ta godzina ciągnęła się w nieskończoność" - wspomina teraz. Choć to wspomnienie wyniesione z parafialnego kościółka we Francji nie było porywające, jednak gdy ponownie w 1996 r. święta Bożego Narodzenia spędzał u swojej dziewczyny w Polsce, Franęois bardzo chciał być przy niej, właśnie na Mszy. SPRÓBUJ, BY NIE ŻAŁOWAĆOd czasu, gdy zakochał się w Polce, Franęois zaczął uczyć się języka polskiego. Najpierw sam, potem na kursie w Paryżu. Polska podobała mu się coraz bardziej, więc kiedy dowiedział się o tym, iż można przyjechać tu na dłuższy kurs językowy, zaczął o tym myśleć coraz poważniej. A że podejmowanie decyzji nie przychodzi mu zbyt łatwo, zamęczał rozmowami wszystkich znajomych, dużo i długo rozmawiał o tym z tatą. Wprawdzie rozstał się ze swą dziewczyną, ale to wcale nie ułatwiło mu podjęcia decyzji. Przeciwko przemawiały jego studia w Paryżu, fakt, iż pobyt na kursie w Polsce kosztuje kilka tysięcy dolarów a nie miał pewności, czy się nie rozczaruje. "Nie mogę ci niczego kazać ani zakazać - powiedziała mu wreszcie któraś ze znajomych, zniecierpliwiona jego ciągłym kręceniem się w kółko - ale na pewno powinieneś to zrobić, pojechać tam, bo jeśli nie spróbujesz, będziesz żałował." Gdy to usłyszał, już wiedział: jedzie i to na rok. Do Krakowa.Szkołą języka polskiego dla studentów zagranicznych UJ położona jest z dala od centrum miasta, nic więc dziwnego, iż obcokrajowcy, którzy do niej przyjeżdżają, wolny czas spędzają we własnym gronie. Po kilku tygodniach pobytu w niej Franęois miał wrażenie, iż jego angielski faktycznie jest coraz lepszy, tyle tylko, że w tym celu jeździł wcześniej do Cambridge, natomiast marne są szanse, by szybciej nauczył się polskiego. Tym razem szybko zdecydował, że przeprowadza się do centrum. Pierwszy i jedyny adres mieszkania, jaki dostał okazał się niezłą propozycją. W ten sposób zamieszkał z Piotrem. "Chyba wszyscy Polacy w niedziele chodzą do kościoła", myślał patrząc jak Piotr wychodzi z mieszkania. Gdy już nieco lepiej mówił po polsku zapytał go, czy wybiera się gdzieś po kościele, bo Piotr w niedzielę wychodząc z domu ubrany był o wiele porządniej niż w tygodniu. "Nie, mam dużo nauki". "To dlaczego tak ładnie się ubierasz?" - dopytywał się Franęois. "Jeśli swojemu Bogu daję w tygodniu jedynie godzinę, to mogę dla Niego lepiej się ubrać. To naprawdę niewiele" - usłyszał w odpowiedzi. OLŚNIENIENiebawem sam zaczął coraz częściej bywać w niedzielę w kościele. Co prawda chodził tam z powodów wyłącznie towarzyskich, gdyż albo po, albo przed Mszą umawiał się ze znajomymi, ale podobało mu się. "Dziewiętnastki" u oo. Dominikanów to Msze dla młodzieży szkół średnich, bywają też na nich studenci. Przychodzą tłumy. Franęois ze zdziwieniem patrzył na kościół wypełniony młodymi ludźmi, na zakonników, którzy mieli niewiele więcej lat niż on sam. Dziwił się, obserwował...Pewnego razu, pamięta, że było to w maju, chciał spotkać się ze znajomą, na krużgankach, przed Mszą. Przyszedł spóźniony. "Pewno jest w środku", pomyślał i wszedł do kościoła. Msza już trwała, ksiądz stał za ołtarzem. Franęois popatrzył na niego, na biały opłatek, który trzymał w rękach, na modlących się ludzi i po raz pierwszy w życiu miał absolutną, niezbywalną pewność, że Bóg jest, że właśnie Go widzi, czuje... Zanim Franęois "poczuł" Boga wiele razy o Nim rozmawiał, nie tylko z Piotrem, ze znajomymi, ale też z księżmi, do których został zaproszony. Ale czy to bariera językowa sprawiła, czy czyjaś nieumiejętność, dość powiedzieć, że wciąż nie rozumiał, na czym to wszystko polega: co to znaczy wierzyć, uwierzyć, zawierzyć. Myślał, że jego życie niewiele różni się od życia mrówki. Owszem: ma sens, bo ma swój kawałek mrowiska do wybudowania, czyli jakąś przestrzeń w życiu społeczności, w której przychodzi mu żyć. I tyle. A Pan Bóg? Znał Go z dziecinnego komiksu, który dziesiątki razy oglądał w domu: była to książeczka pokaźnych rozmiarów, bo zawierała wszystkie historie Starego Testamentu. A tu nagle taka pewność - On naprawdę jest. Tak blisko! PAN BÓG NICZYM KONICZYNKAWkrótce poznał księdza, który znał język francuski i był gotów poświęcić Francoisowi swój czas. Zaczęli od rozmów o religii, chrześcijaństwie, katolicyzmie. Ziarno zostało zasiane, Francois wracał do Francji z postanowieniem, że chce kontynuować studia w Polsce (choć będzie musiał za nie niemało zapłacić), bo musi coś zrobić z tym faktem, że Bóg jest, a ponieważ odkrył to w Polsce, w Polsce też chce przygotować się do chrztu. Wiedział, że będzie to trudniejsze niż we Francji, bo w ogóle nie zna języka religijnego, a przez to takie przygotowanie może trwać kilka łat. "Nawet gdyby miało trwać dziesięć, byłem zdecydowany" - mówi. We Francji popracował przez miesiąc, zdał zaległy egzamin i przekonał dziekana, by zgodził się na kontynuowanie studiów w Polsce. Już po powrocie do Krakowa zaczął czytać Biblię, kilkakrotnie przeczytał Nowy Testament. Z końcem października rozpoczął katechumenat. Prowadził go, wraz z siostrami jadwiżankami ksiądz Fedorowicz, który wcześniej rozmawiał z Franęois o religii. Przed katechezą wprowadzał Francoisa (rozmawiając z nim po francusku) w temat katechezy, "I tak siadałem w pierwszej ławce, by lepiej rozumieć o czym jest mowa. Musiałem się nauczyć nie tylko mnóstwa nowych słów, i tej dziwnej odmiany jak choćby chrzest, chrztu, chrzcie" - Francois z uśmiechem i bez najmniejszej trudności radzi sobie z szeleszczącą wymową - "ale też pojąć prawdy wiary. Wtedy, w kościele poczułem obecność Boga, wcześniej nie znałem tego uczucia, a od ks. Fedorowicza usłyszałem, że Bóg jest wszędzie. Co to znaczy "wszędzie", w tej filiżance i w spadających z drzewa liściach też? Albo kim jest Duch Święty? Ksiądz wyjaśniał, że jest On jak ogień i jak wiatr..." - jakby tłumacząc się ze swej ówczesnej ignorancji dodaje: "Ja przez 23 lata żyłem bez Boga, nic nie wiedziałem..."Z Francji zaczął otrzymywać książeczki z czytaniami liturgicznymi na dany miesiąc. W jednej z nich znalazł notatkę o św. Patryku i o tym, jak Irlandczykom wytłumaczył za pomocą koniczynki tajemnicę Trójcy Świętej, że tak, jak trzy listki koniczynki tworzą jeden, tak trzy Osoby są jedną Trójcą. Wtedy poczuł się tak, jakby zrobił krok niczym w siedmiomilowych butach, coś zrozumiał. ...A TE ŁZYNie zawsze było tak prosto. Bywały momenty, gdy czuł się jak na skrzyżowaniu dróg i brakowało mu pewności, czy wybiera właściwą: "Może to nie jest ta najwłaściwsza religia, może buddyzm jest lepszy?" - myślał. Innym razem, gdy akurat jak mówi, "miał pretensję", by porównywać swoje doświadczenia z doświadczeniami Pana Jezusa, gdy był On kuszony na pustyni, spotkał osobę, która go zapytała: "Wierzysz, że Jezus był Bogiem?" - "Tak", odpowiedział. "Coś ty, On był tylko człowiekiem" - stwierdziła przywołując cytat z Apokalipsy dla poparcia swej tezy. Nie był przygotowany na takie argumenty, nie umiał podjąć dyskusji. Poznał też osoby, które odeszły z Kościoła katolickiego do protestantów. Tłumaczyły mu, bardzo logicznie, dlaczego. "Może to dziwne, ale w konsekwencji te spotkania z ludźmi mającymi inny punkt widzenia upewniły mnie, że dobrze wybrałem. To było tak, jakbym szedł korytarzem, uchylał kolejne drzwi i zaglądał do poszczególnych sal, czy to ta właściwa, czy nie. Jeśli nie - idę dalej, aż znajdę. No i znalazłem".Francois przyjął chrzest z rąk kardynała Macharskiego w Katedrze na Wawelu w 2000 r. wraz z dziesięcioma innymi katechumenami. Wcześniej myślał, że będzie to zwykła inicjacja, obrzęd ważny, potrzebny i tyle. Od początku Mszy św. z oczu samoistnie płynęły mu łzy. "Było mi głupio, ale nic nie mogłem z tym zrobić. Czułem, że jestem szczęśliwy, a te łzy..." - uśmiecha się na ich wspomnienie. Wakacje spędził we Francji. "Gdy wróciłem do Polski ucieszyłem się, że znów co tydzień albo i częściej bez problemu mogę być na Mszy. Nie muszę się martwić, jak to było we Francji, czy i kiedy, w którym kościele będzie Eucharystia. Jest w każdym, wystarczy znać godzinę." IWONA BUDZIAK
Prosimy Portal Fronda o nie kopiowanie tekstów
|
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2024 Pomoc Duchowa |