Święta z rudym warkoczem![]() Uchyliła po cichu drzwi i zajrzała przez szparę. Siedząca w pokoju dziewczyna nie zauważyła obserwującej ją zakonnicy. Wyglądała na nieco zaniedbaną. Prawdopodobnie ze względu na sfatygowane ubranie. Nic dziwnego: jakiś czas temu opuściła dom rodzinny w jednej sukience, spakowawszy się w tobołek z chustki na głowę. Żeby tego dnia przyjechać z Ostrówka, gdzie pracowała, do Warszawy, w poszukiwaniu zgromadzenia, które by ją przyjęło, musiała wcześnie wstać. Klasztor przy Żytniej był kolejnym, do którego pukała; wszędzie ją odsyłano. Była cierpliwa, wiedziała, czego chce, ale odmowy po pobieżnych rozmowach bolały i kładły się cieniem na jej twarzy, którą wielu uważało za "pospolitą". Czuła się zmęczona i zniechęcona. Może także dlatego wywierała nieprzychylne wrażenie. BABA LITOŚCIWA To wrażenie ciągnęło się za Helenką Kowalską od lat. W szkole koleżanki nie chciały z nią siedzieć w tawce ze względu na jej nędzną odzież. Donaszała sukienki po dwóch starszych siostrach. "To nic, że jesteś gorzej ubrana - pocieszał ją nauczyciel - ale za to lepiej się uczysz." Mimo że zaczęła naukę mając 12 lat, była najlepszą uczennicą w klasie. Niestety, za całe wykształcenie miała jej wystarczyć umiejętność czytania i pisania z błędami. Chociaż styl mógł zdradzać spore możliwości, poparte bogatą wyobraźnią. Jednak po trzech latach trzeba było zakończyć edukację. W domu się nie przelewało, a w kolejce do nauki było siedmioro młodszego rodzeństwa. Wesoła, zgodna, uczynna, chwytała za serce matkę, która często strofowała pozostałe dzieci: "Do Heli toście niewarci stanąć!". Bywało, że zazdrosne o rodzicielskie względy, dokuczały jej: "Ty babo litościwa!" - bo Hela wobec żadnej biedy, ludzkiej czy zwierzęcej, nie potrafiła przejść obojętnie. A to przebrała się za żebraczkę i uzbierane datki oddała proboszczowi ze Świnie Warckich do rozdania biednym, a to zorganizowała loterię fantową na rzecz najuboższych. Lubiła się modlić, stroiła kwiatami święte figurki w domu. "Ciągle chciała iść do kościoła" - wspominała jej matka. Cóż, nieraz bywało, że nie mogła. Odświętnych ubrań było za mało, dzieci Kowalskich nakładały je przy niedzieli na zmianę. Kiedy przypadała kolej Heli, żeby zostać w domu, brała książeczkę do nabożeństwa, szła w kąt i nie ruszała się stamtąd, dopóki nie odmówiła wszystkich modlitw. Mając 16 lat, Helenka opuściła mały wiejski dom w Głogowcu. Rodzice nie dawali już rady utrzymać liczną rodzinę z dziesięciu morgów ziemi. Chciała im pomóc, poszła więc na służbę. MOGŁA SIĘ PODOBAĆ
Fotografia z tamtego czasu, z roku 1923 - jakże inna od późniejszych re-tuszowanych portretów - pokazuje prawdziwie miastową pannę. Uwagę zwraca przede wszystkim wysoko upięta fryzura, jak u amantek ze starego kina, i żakiecik w kratę. "Była bardzo zgrabną i wesołą dziewczyną, i mogła się podobać" - tak widziała ją młodsza siostra Natalia. Na czarno-białym zdjęciu nie widać ani jasnoniebieskich oczu, ani rudawego odcienia gładkich włosów, ani piegów znaczących jasną twarz. Widać za to szeroki, ujmujący uśmiech, który odbijał równowagę i pogodę ducha, i tak potrafił pozyskiwać życzliwość innych. Osiemnastolatka-jedyny raz w życiu - dba wtedy o wygląd zewnętrzny. Chyba wręcz przesadnie, skoro jej ówczesna pracodawczyni Marcjanna Sadowska, kiedy Helenka zgłosiła się do niej na służbę, na jej widok pomyślała: "Dziewczyna, która tak się stroi i jest taka pewna siebie, chyba nie może się sprawdzić w pracach domowych". Przy bliższym poznaniu jasne się stawało, że Helenka wcale nie jest paniusią. W umowie zastrzegła sobie możliwość codziennego chodzenia na Mszę Świętą i odwiedzania chorych i konających. "Wciąż pościła, cały rok w środy, piątki i soboty, a w Wielkim Poście to już co dzień" - wspominała jej pracodawczyni. Jednocześnie młoda służąca w niczym nie przypominała surowej ascetki. Śmieszka, posłuszna, pracowita, grzeczna, zapobiegliwa, "aż za dobra" - według stwierdzenia Sadowskiej. Dzieci uwielbiały ją, bo opowiadała im bajki i bawiła się z nimi, w co tylko chciały. MOŻE CO WYGRAMY Próby zagłuszenia powołania przez Helenkę przybierają inne jeszcze formy. W lipcu 1924 roku dała się wyciągnąć swoim dwóm siostrom, które również służyły wówczas w Łodzi, na zabawę do parku zwanego Wenecją. Inicjatorką byłą Gie-nia, która lubiła się zabawić i nawet zafundowała Heli bilet. Miała być potańcówka i loteria. "Może co wygramy?" - zachęcała Gienia. Helenka nałożyła różową kreto-nową sukienkę z falbankami z boku, włosy splotła w warkocz, który nie tylko miał tycjanowski kolor, ale i był gruby jak ręka. Lecz nie czuła się najlepiej. Zaledwie zobaczyła rozbawiony tłum, chciała wracać. Jakiś chłopak wyciągnął ją do tańca, wymawiała się, że nie umie. Przetańczyli kawałek. Ale Helenka zachowywała się coraz dziwniej. Bąknęła coś o bólu głowy i uciekła. Chwilę potem leżała krzyżem w katedrze św. Stanisława Kostki, jeszcze pełnej o tej porze ludzi, którzy ze zdziwieniem obserwowali zachowanie dziewczyny. "Co mam dalej robić?" - pytała. Myślała o Tym, który stanął obok niej, kiedy tańczyła tam, w parku. Odarty z szat i okryty ranami Jezus zadał jej pełne wyrzutu pytanie, godne zakochanego, który upomina się o uwagę swojej wybranki, a które sprawiło, że zamilkła muzyka i zniknęło towarzystwo wokół: "Dokąd cię cierpiał będę i dokąd mnie zwodzić będziesz?". Raz już ta silna wewnętrznie, zrównoważona i pozbawiona jakiejkolwiek afektacji dziewczyna zobaczyła coś, czego nie widział nikt inny. Na swej pierwszej służbie, u Bryszewskich w Aleksandrowie Kujawskim, postawiła kiedyś w nocy cały dom na nogi, wołając, że podwórko się pali. Taki blask bił przez okno jej izby. Wezwano nawet do niej lekarza, i ludzie potem dziwnie już na nią patrzyli. Miejsca zresztą długo nie zagrzała, choć dobrze pracowała i Bryszewscy chętnie by ją zatrzymali. "Czemu odchodzę, nie powiem - tłumaczyła - ale już nie mogę zostać." To wtedy pojechała do rodziców, żeby pozwolili jej pójść do klasztoru. Teraz, przed Najświętszym Sakramentem w łódzkiej katedrze, usłyszała w duszy głos, z którym miała rozmawiać coraz częściej: "Jedź natychmiast do Warszawy, tam wstąpisz do zakonu". ŻEBY SIĘ UDAŁA Następnego dnia wieczorem była już w Warszawie. Nie znała miasta, nie znała nikogo. Po nocy spędzonej u jakichś gospodarzy pod Pruszkowem, wysiadła rano na stacji WKD na Ochocie i skierowała kroki do pobliskiego kościoła św. Jakuba. Ten głos wewnątrz mówił, że proboszcz powie jej, co ma robić dalej. Ksiądz Jakub Dąbrowski zdziwił się, gdy nieznajoma podeszła do niego i opowiedziała mu swoją historię. Ale dziewczyna budziła zaufanie. Dał jej więc adres do swoich znajomych Aldony i Samuela Lipszyców, z którymi zaprzyjaźnił się, kiedy byl poprzednio na probostwie w Klembowie. Mieli oni piątkę dzieci, Aldona była znów w ciąży, prócz tego mieszkała u nich dwójka siostrzeńców, potrzebowali pomocy. "Nie znam jej, ale życzę, żeby się udała" - napisał ks. Jakub w liściku polecającym, który wręczył na drogę Helence. Tak to Helenka, z bezpośredniego polecenia ks. Dąbrowskiego, a pośredniego - Jezusa, trafiła do podwarszawskiego Ostrówka koło Klembowa. Lipszycowie mieszkali na uboczu, wśród dębowego lasu, w modrzewiowej willi letniskowej z przeszklonymi werandami - na Górkach, jak mówili, albo w Dziecinnym Dworze, jak nazywali ten dom inni. Przyjęli nieznajomą serdecznie, szybko została jakby członkiem rodziny. We wspomnieniach Aldony pozostał potem zdrowy, zaraźliwy śmiech dziewczyny. W domu, którego właściciel, Żyd, przyjął chrzest, żeniąc się z katoliczką, rozbrzmiewały nabożne pieśni śpiewane przez Helenkę. Lubiła zwłaszcza śpiewać "Jezusa ukrytego". "Tej pieśni się od niej nauczyłam" - mówiła Lipszycowa. Choć Helenka uczestniczyła w życiu rodziny, była pełna taktu, nigdy nie wypowiadała żadnych uwag na temat pracodawczyni. "To była dziewczyna akuratna" - podsumowywała krótko Apolonia Kurek, z którą Helenka chadzała do kościoła w Klembowie i którą często u Lipszyców odwiedzała. Młoda pomoc domowa znów wykazywała się podejściem do dzieci: bawiła się z nimi, urządzała im przebieranki. Nigdy się nie złościła na nie, więc do niej lgnęły. "Naszą kochaną Hele kochaliśmy bardzo - wspomina jedna z córek Lipszyców Maria Nowicka. - Choć byliśmy kłopotliwi i na ogół mało ulegli, to jej byliśmy posłuszni. Nie dlatego, żeśmy się jej bali, ale za nic w świecie nie chcieliśmy jej sprawić przykrości." Aldona Lipszyc, choć wiedziała od początku, że dziewiętnastolatka zamierza wstąpić do klasztoru, nie traciła nadziei, że zdoła ją przekonać, iż z takim talentem rodzinnym powinna wyjść za mąż. Ale Helenka, kiedy miała wolne, jechała do Warszawy szukać klasztoru. Całą pensję odkładała, nic sobie nie kupując, bo zbierała na wiano. Wreszcie w oktawie Bożego Ciała, między 18 a 25 czerwca 1925 roku, złożyła prywatny ślub czystości. "Od tej chwili uczyniłam celkę w sercu swoim, gdzie zawsze przestawałam z Jezusem" - zapisała. Całym wewnętrznym pędem kierowała się już ku życiu za murami klasztoru. Nic jej nie mogło powstrzymać. NIGDY WAS NIE ZAPOMNĘ Matka Michaela Moraczewska już miała odejść spod rozmównicy, gdy przyszło jej do głowy, że jednak chrześcijańskie miłosierdzie nakazuje chociaż porozmawiać z oczekującą dziewczyną. Krótka rozmowa wystarczyła, by tak jak ks. Jakub Dąbrowski, Aldona Lipszyc i wiele innych osób została ujęta jej uśmiechem, sympatycznym wyrazem twarpy, szczerością, prostotą i rozsądkiem. Zawarły umowę: Helenka pozostanie na służbie, a zaoszczędzone pieniądze będzie przywozić do klasztoru, aż się uzbiera na wyprawkę. Depozyt co miesiąc powiększał się o kilkadziesiąt złotych. Wreszcie 1 sierpnia 1925 roku Helenka po raz ostatni opuściła dom Lipszyców. "Nigdy was nie zapomnę!" - zapewniała. Po latach Aldona miała przypomnieć sobie te słowa, gdy wszystkie jej dzieci, choć powinny się znaleźć w getcie, uszły cało z Holocaustu. Serdecznie się pożegnawszy z ludźmi, z którymi spędziła ostatni rok świeckiego życia, Helena Kowalska dotarła z Ostrówka do Klembowa, a stamtąd koleją do Warszawy. Jak już wielekroć wcześniej, zapukała do klasztoru przy Żytniej. Tym razem furta zamykała się za nią na dobre. Przed nią otwierało się życie siostry Faustyny, Apostołki Bożego Miłosierdzia: trzynaście lat ubóstwa, dziewictwa, a nade wszystko, jak zawsze, posłuszeństwa.
Lidia Molak Pisząc artykuł korzystałam z następujących pozycji: Grzegorz Górny, Janusz Rosikoń; "Ufam. Śladami siostry Faustyny", Rosikon Press 2010; s. Dominika Steć ZSJM, "O św. Faustynie inaczej, czyli duchowość Heleny Kowalskiej", Warszawa 2011; ks. Andrzej Witko, "Święta Faustyna i Miłosierdzie Boże", Kraków 2007; bł. Faustyna Kowalska, "Dzienniczek. Miłosierdzie w duszy mojej", Warszawa 1993.
Tekst pochodzi z Tygodnika |
[ Strona główna ] |
Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty | Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt
© 2001-2023 Pomoc Duchowa |