[ Miłość mi wszystko wyjaśniła... ]
[ To Przyjaciel... ]
[ Uwielbiam cię... ]
[ Z wolna słowom odbieram blask... ]
[ Za tę chwilę... ]
[ Pieśń o słońcu niewyczerpanym ]
[ Mysterium Meum Mihi ]
Miłość mi wszystko wyjaśniła...
Miłość mi wszystko wyjaśniła,
Miłość wszystko rozwiązała -
dlatego uwielbiam tę Miłość,
gdziekolwiek by przebywała.
A że się stałem równiną dla
cichego otwartą przepływu,
w którym nie ma nic
z fali huczącej, nie opartej
o tęczowe pnie,
ale wiele jest z fali kojącej,
która światło w głębinach odkrywa
i tą światłością po liściach
nie osrebrzonych tchnie.
Więc w tej ciszy ukryty ja - liść,
oswobodzony od wiatru,
już się nie troskam o żaden z upadających dni,
gdy wiem, że wszystkie upadną.
To Przyjaciel...
To Przyjaciel.
Ciągle wracasz pamięcią
do tego poranka zimą.
Tyle lat już wierzyłeś,
wiedziałeś na pewno,
a jednak nie możesz
wyjść z podziwu.
Pochylony nad lampą,
w snopie światła wysoko związanym,
nie podnosząc swej
twarzy, bo po co -
- i już nie wiesz,
czy tam, tam daleko widziany,
czy tu w głębi zamkniętych oczu -
Jest tam. A tutaj
nie ma nic prócz drżenia,
oprócz słów
odszukanych z nicości -
ach, zostaje ci
jeszcze cząstka tego zdziwienia,
które będzie całą
treścią wieczności.
Uwielbiam cię...
Uwielbiam cię, siano wonne,
bo nie znajduję w tobie
dumy dojrzałych kłosów.
Uwielbiam cię, siano wonne,
któreś tuliło w sobie
Dziecinę bosą.
Uwielbiam cię,
drzewo surowe,
bo nie znajduję skargi
w twoich opadłych liściach.
Uwielbiam cię,
drzewo surowe,
boś kryło Jego barki
w krwawych okiściach.
Uwielbiam cię,
blade światło
pszennego chleba,
w którym wieczność
na chwilę zamieszka,
podpływając do
naszego brzegu
tajemną ścieżką.
Z wolna słowom odbieram blask...
Z wolna słowom odbieram blask,
spędzam myśli jak
gromadę cieni,
- z wolna wszystko
napełniam nicością,
która czeka na
dzień stworzenia.
To dlatego,
by otworzyć przestrzeń
dla wyciągniętych
Twych rąk, to dlatego,
by przybliżyć wieczność,
w którą byś tchnął.
Nie nasycony jednym
dniem stworzenia,
coraz większej
pożądam nicości,
aby serce nakłonić
do tchnienia
Twojej Miłości.
Za tę chwilę...
Za tę chwilę pełną
śmierci dziwnej,
która w wieczność
niezmierną opływa,
za dotknięcie
dalekiego żaru,
w którym ogród
głęboki omdlewa.
Zmieszały się chwila
i wieczność,
kropla morze objęła -
opada cisza słoneczna
w głębinę tego zalewu.
Czyż życie jest falą podziwu,
falą wyższą niż śmierć?
Dno ciszy, zatoka zalewu
- samotna ludzka pierś.
Stamtąd żeglując w niebo
kiedy wychylisz się z lodu,
miesza się szczebiot
dziecięcy - i podziw.
Pieśń o słońcu niewyczerpanym
O Panie, przebacz mej myśli,
że nie dość jeszcze miłuje,
Przebacz miłości mej, Panie,
że tak strasznie
przykuta do myśli -
Że chłodnym myślom,
jak nurt, Ciebie odejmuje
I nie ogarnia płonącym ogniskiem
Ale przyjmij, Panie,
ten podziw, który
się w sercu zrywa,
Jak zrywa się potok
w swym źródle -
- znak, że stamtąd
przypłynie żar -
i nie odtrącaj, Panie,
nawet tego chłodnego podziwu,
który nasycisz kiedyś
kamieniem płonącym u warg -
i nie odtrącaj, Panie,
mojego podziwu,
który jest niczym dla
Ciebie, bo Cały
jesteś w Sobie,
ale dla mnie teraz
jest wszystkim,
strumieniem,
co brzegi rozrywa,
nim oceanom niezmiernym
tęsknotę swoją wypowie.
Mysterium Meum Mihi
Pan, gdy się w sercu przyjmie,
jest jak kwiat,
Spragniony ciepła słonecznego.
Więc przypłyń,
o światło z głębin
niepojętego dnia
I oprzyj się na mym brzegu.
Płoń nie za blisko nieba
I nie za daleko
Zapamiętaj, serce,
to spojrzenie.
W którym wieczność
cała ciebie czeka.
Schyl się, serce, schyl się,
słońce przybrzeżne,
Zamglone w głębinach ócz,
Nad kwiatem niedosiężnym,
nad jedną z róż.
Aż dotąd doszedł Bóg i
zatrzymał się krok
od nicości,
Tak blisko naszych oczu.
Zdawało się sercom otwartym,
zdawało się sercom prostym,
Że zniknął w cieniu kłosów.
A kiedy uczniowie
łaknący łuskali
ziarna pszenicy,
Jeszcze głębiej
zanurzył się w łan.
- uczcie się, proszę,
najmilsi, ode mnie
tego ukrycia.
Ja, gdzie ukryłem się,
trwam.
Powiedzcie, kłosy wyniosłe,
czy wy nie wiecie,
Gdzie się zataił?
Gdzie Go szukać
- kłosy, powiedzcie,
Gdzie go szukać
w tym urodzaju?