Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki

Samotność - dramat czy powołanie?

     Ostatnio coraz częściej słyszy się o "powołaniu do samotności". Nawet młodzi ludzie, nieraz dopiero po studiach postanawiają nie zakładać rodziny. Robią to całkiem dobrowolnie albo - nie mogąc znaleźć kandydata na małżonka dochodzą do wniosku, że samotność jest ich drogą. Utwierdzają ich w tym media lansując bardzo popularny ostatnio model "singla".

     A jak to wygląda naprawdę? Czy faktycznie jest takie powołanie? Czy Bóg dla tak wielu osób przewidział właśnie taką drogę do zbawienia? A może to tylko ucieczka przed odpowiedzialnością, modne wytłumaczenie dlaczego nie mam rodziny? A może za etykietką "singiel z wyboru" kryje się dramat współczesnego człowieka, któremu coraz ciężej znaleźć bratnią duszę? Może to wcale nie jest wolny wybór ani powołanie?

     Popatrzymy co kieruje człowiekiem w podjęciu decyzji o samotności.

     Co do zasady nie ma takiego powołania, by człowiek był sam. Słyszeliście kiedyś o takim? Bo my nie. Jest kapłaństwo, małżeństwo, zakon. Sam Bóg stwarzając człowieka stwierdził, iż nie jest dobrze by pozostał on samotny. Oczywiście, nie oznacza to, że każdy musi się żenić czy iść do zakonu. Rzeczywiście, są ludzie, którzy nie widzą się w żadnej z tych sytuacji. Całkiem dobrowolnie postanawiają pozostać bezżennymi. I to jest OK - pod jednym warunkiem: że poświęcą się czemuś konkretnemu, jakiejś wielkiej sprawie, idei, której wykonywanie nie dałoby się pogodzić z pełnieniem roli męża czy żony. Tylko my to rozumiemy tak: najpierw następuje zaangażowanie w jakąś działalność, najpierw zaczynamy coś robić dla innych.? Widzimy, że to nas pochłania całkowicie, że staje się to naszym zadaniem życiowym, nie wyobrażamy sobie siebie w innej roli i dochodzimy do wniosku, że ta działalność jest dla nas ważniejsza niż realizacja siebie w rodzinie czy zakonie. I wtedy dobrowolnie z tej rodziny rezygnujemy, bez żalu, z poczuciem, że to jest właśnie najwłaściwsza droga. Oczywiście jest to wymodlone, rozpoznane, skonsultowane z kierownikiem duchowym, spowiednikiem itp. I daje nam to taką radość i poczucie spełnienia, że chcemy to robić całe życie. To jest właściwa kolejność. A nie taka: chłopak czy dziewczyna zastanawia się na powołaniem i dochodzi od wniosku, że jest powołany/a do samotności. I dopiero potem zaczyna się zastanawiać co by tu w życiu robić. No bo skoro nie rodzina czy zakon to coś "na usprawiedliwienie" bycia samemu wypada mieć. Zaczyna trochę działać w Caritasie, trochę w jakiejś wspólnocie, troszkę tego skubnie, trochę tego. W niczym dłużej miejsca nie zagrzewa. I co się dzieje? Nie jest spełniony/a, nie jest do końca szczęśliwy/a. Bo brak jest tej głębi, tego ducha ożywczego, kierującego ich zapałem. Lata lecą, czasem ktoś się koło nich zakręci, ale - według nich - "to nie to", bo oni mają przecież inne powołanie. Każdy dzień wygląda tak samo: praca, dom, jakiś obiad, zakupy dla jednej osoby, weekendy u rodziców. Natarczywe pytanie ze strony rodziny co dalej, na które nie bardzo wiadomo co odpowiedzieć. Przyjaciół coraz mniej, bo każdy zajęty swoimi sprawami. Nic za bardzo nie daje satysfakcji, bo dla kogo ubierać choinkę, dla kogo piec ciasto? W końcu naprawdę zostają sami i zastanawiają się co tu dalej robić, czym się zająć. Pojawia się myśl: a może trzeba było wyjść za mąż? A może trzeba było pójść do zakonu? Przystają do jakiejś grupy przy kościele, coś robią, ale nadal brak tego "ducha". I tak rodzą się stare panny i starzy kawalerowie.

     Nie chcemy broń Boże nikogo urazić! Nie kpimy ze starych panien (ja sama nią byłam, bo wyszłam za mąż jak miałam 30 lat). Chcemy tylko powiedzieć, że jest ZASADNICZA RÓŻNICA między byciem samemu z wyboru (dla idei) a domniemanym powołaniem do samotności (z braku pomysłu na życie). I znów: wiemy, że nie wszyscy założą rodzinę. I nie z ich winy tak będzie. Po prostu - nie znajdą kandydata na męża czy żonę. I my tego absolutnie nie krytykujemy, doskonale rozumiemy ich ból, bo w pewnym momencie życia wydawało nam się, że będzie to też naszym udziałem. Należy takim osobom współczuć bólu niespełnionego powołania i na ile to możliwe starać się im pomóc - tak bardzo konkretnie: przez poznawanie ze swoimi znajomymi, którzy także jeszcze są sami, przez zachęcanie do szukania tej drugiej osoby przez internet czy choćby biuro matrymonialne. Natomiast zmierzamy do tego, że nie ma POWOŁANIA DO SAMOTNOŚCI. Bo nikt nie może żyć dla siebie. A zatem albo wybiera poświęcenie życia czemuś i z tego powodu rodziny nie zakłada, bo nie pogodziłby obowiązków albo nie z własnego wyboru pozostaje sam, choć chciałby mieć rodzinę. I wtedy realizuje się inaczej. Natomiast nie może to być wybór z wygody, lenistwa, nierealnych oczekiwań co do kandydata na małżonka, lęku przez zobowiązaniem się. Wiecie kto to jest tak bardzo ostatnio lansowany singiel? Ktoś komu się wydaje, że "ma powołanie do samotności". Ktoś kto boi się wejść w formalny związek. Ktoś kto zostawia sobie furtki. Ktoś kto podejmuje wybory wygodne a nie słuszne. Trudno nam sobie nawet wyobrazić, by dobrowolnie zrezygnować z miłości: do małżonka lub w służbie bliźnich. Bo "powołanie do samotności" jest rezygnacją z miłości do innych na rzecz miłości tylko do siebie. I przeciwko takiemu powołaniu protestujemy. NIE WOLNO zatem robić założenia, że "może takie jest moje powołanie".

     Zdarza się też, że ktoś owo powołanie do samotności tłumaczy np. koniecznością pozostania z rodzicami. Zawsze w tym przypadku mamy mieszane uczucia. No bo faktycznie: rodzicom zawdzięczamy życie i wychowanie, a zatem sumienie nawet nakazuje nam zająć się nimi na starość. No i oczywiście rodzicom zawsze należy się pomoc. Ale pomoc nie może być rezygnacją z własnego życia. Bo co się stanie jak rodzice umrą?

     Gdy dostajemy listy z pytaniem czy nie powinno się poświęcić rodzicom zawsze przychodzi mi na myśl moja kuzynka, której wydawało się że takie właśnie jest jej zadanie życiowe. Po śmierci rodziców, która nastąpiła wcześniej niż się komukolwiek wydawało zawalił się jej świat. Dosłownie. Skończyło się dla niej wszystko czym żyła. Nagle straciła cały sens życia, bo to co do tej pory robiła, czyli życie z rodzicami przestało istnieć. Została sama. Nagle spostrzegła, że jej rówieśnicy dawno już pozakładali rodziny, rodzeństwo ma dzieci i swoje małżeńskie sprawy i problemy i w zasadzie nawet nie bardzo ma o czym rozmawiać z koleżankami ze szkoły. Wcześniej nie bardzo jej to przeszkadzało, bo zawsze mogła wrócić do domu i porozmawiać z rodzicami. Zbliżała się do czterdziestki ale była ładną, zadbaną kobietą i z pewnością mogła się jeszcze podobać. Jednak zamiast próbować wyjść do innych ona była już tak zgorzkniała, że nie wierzyła w swoje siły, w to, że ktoś chciałby się z nią spotykać i stwierdziła... że jej powołaniem jest samotność, nic już w jej życiu się nie zmieni i widocznie zawsze już będzie nieszczęśliwa. Czy musiało tak być?

     Dlatego moja Droga i mój Drogi: jeśli wydaje Wam się, że musicie pozostać całe życie przy rodzicach pomyślcie co Wy zrobilibyście w takiej sytuacji. Bo ona może stać się też Waszym udziałem. Czy naprawdę pragniecie być całe życie sami? A Wami nawet Wasze dzieci się wtedy nie zajmą bo...nie będziecie ich mieli. Ani zatem dzieci nie powinny czuć "takiego obowiązku" ani też rodzicom nie wolno tego od dzieci wymagać. A jeśli tak się dzieje to znaczy, że po którejś stronie jest duży problem. Waszym obowiązkiem jest zrealizować swoje powołanie. Jeśli czujesz się powołana do małżeństwa to znaczy, że masz wyjść za mąż i mieć rodzinę. Opiekować się rodzicami, ale nie być ich wiecznym dzieckiem. Tego Ci robić nie wolno, bo zmarnujesz życie. A co robić w sytuacji gdy rodzice na to nalegają? Delikatnie tłumaczyć i pokazywać jaka jesteś szczęśliwa z kimś. A jak nie akceptują - robić swoje. I nie bać się, że rodziców zasmucisz, zdenerwujesz. Może tak będzie, ale to nie będzie Twoja wina. Powtórzymy jeszcze raz: należy rodzicom pomagać, należy ich odwiedzać i za nimi tęsknić, należy nawet na starość wziąć ich do swojego domu. Ale nie wolno koniecznością pomocy rodzicom tłumaczyć sobie "powołania do samotności". Bo ani rodzicom nie dogodzicie ani Wy nie będziecie szczęśliwi.

     Jeszcze innym argumentem jaki zdarza nam się słyszeć to taki, że "nikt mnie nie pokocha" lub "nie nadaję się do związku". Jeśli tak twierdzisz to zapytamy przewrotnie: skąd wiesz? Skąd wiesz, że jak do tej pory nikt Cię nie pokochał to już nigdy się to nie zdarzy? Nie wiesz co Cię spotka za tydzień, pół roku, rok. Nie wiesz i nie możesz wiedzieć więc się nie zarzekaj. Dlaczego ktoś miałby Cię pokochać? A dlaczego nie? Zrób listę za i przeciw, tylko bądź obiektywny. Wpisz na nią konkretne argumenty dlaczego nie i dlaczego tak. I co? Taki najgorszy nie jesteś, prawda? Jasne, nie jesteś najpiękniejsza i nie jesteś najmądrzejszy, ale jest takie ludowe przysłowie: "Każda potwora znajdzie swego amatora". Nawet Shrek znalazł żonę. A Ty przecież trochę od Shreka jesteś przystojniejszy, prawda? No właśnie. A zatem nie wiesz czy ktoś nie szuka właśnie kogoś takiego jak Ty. Ja też myślałam, że takiej jak ja nie szuka i mój mąż też tak myślał. A teraz jesteśmy małżeństwem.

     Jeśli nie byłeś w związku, to nie wiesz czy się nadajesz czy nie. Bardzo rzadko się zdarza, że ktoś nie dojrzał do bycia w związku, ale to raczej kwestia osobowości jako takiej a nie "nieumiejętności". Nie możesz powiedzieć, że nie lubisz szpinaku jeśli nigdy go nie jadłeś. Jeśli zatem nie kochałeś to jak możesz twierdzić, że się do tego nie nadajesz?

     I wiecie co kochani? Ile razy dostajemy takie listy z twierdzeniem, że ktoś chce żyć bez miłości, że ktoś się nie nadaje itp. to jednego możemy być pewni: że to pisze ktoś kto myśli dokładnie na odwrót. Ktoś, kto bardzo chce kochać i być kochanym. Jak ktoś pisze, że chce nauczyć się żyć bez miłości to mamy 100 % gwarancji, że miłości właśnie najbardziej w życiu pragnie. A wiecie skąd to wiemy? Z autopsji. Kiedy człowiek czegoś w życiu bardzo pragnie a tego nie otrzymuje, kiedy bardzo się stara i robi wszystko by to osiągnąć a mimo wszystko to "coś" od niego nie zależy to przychodzi taki moment, że ma już dosyć. Taka chwila, kiedy nie ma już siły wołać, błagać, szukać. Kiedy jest już tak psychicznie zmęczony, że chce już tylko przestać pragnąć. Myślę, że być może w takim stanie był Jezus w Ogrójcu kiedy wołał: "Ojcze, oddal ode mnie ten kielich.". Nic nie pomagało na oporność ludu: ani nauczanie ani cuda, nic. Wiedział, że ostatecznym środkiem jest Jego Męka i Śmierć. I już nie mogąc udźwignąć tego ciężaru modlił się o ulgę. I dlatego takie listy są wołaniem o miłość. Bo wydaje nam się, że stosując technikę: "kwaśne winogrona", czyli wmawiając sobie, że to co jest obiektywnie dobre to dla mnie będzie niedobre odczuwamy ulgę. Nie jest tak, prawda? Albo jest na chwilę a w najmniej spodziewanym momencie zmora wychodzi i dusi za gardło. Dlatego nie wypierajmy się miłości. Nie wypierajmy się jej pragnienia. Bo to tak jakbyśmy chcieli zrezygnować z jakiegoś wymiaru swojego człowieczeństwa. Nie da się. I nie potrzeba.

     Doszliśmy zatem do wniosku, że życie w pojedynkę może być wyborem (ktoś decyduje się poświęcić pracy charytatywnej, nauce itp.) lub stanem, w którym znaleźliśmy się wbrew woli. No właśnie i co wtedy? Jeśli czujemy powołanie do małżeństwa powinniśmy szukać nadal. No, ale są ludzi którzy chcą założyć rodzinę, szukają i nie znajdują, znamy przecież takie osoby z naszego środowiska. Co z nimi? Najpierw należy się zastanowić czy mają one realne wymagania co do drugiej osoby, bo czasem różnie z tym bywa. Jeśli tak to czy nie boją się pokochać, czy nieświadomie nie odrzucają innych poprzez swoje zachowanie np. głębokie poranienia, z którymi sobie nie poradzili czy jakieś cechy, które utrudniają wspólne życie (np. jakąś niezaradność życiowa, niezdecydowanie itp.). Jeśli nie - módlmy się i szukajmy dalej. My zawsze zachęcamy, by nie pozostawać biernymi. Powiedzenie: "Siedź w kącie, znajdą Cię" może było dobre w początkach naszego wieku gdzie się wszyscy na wsi znali i chłopak wiedział w którym domu jakiej dziewczyny się spodziewać ale nie bardzo ma zastosowanie w dzisiejszym zwariowanym świecie. Dlatego my zachęcamy, nie tylko chłopaków ale i dziewczyny, by zawierzając Bogu kwestię małżonka sami także byli aktywni. By "dali Bogu szansę". By nie izolowali się od ludzi, by nie unikali spotkań towarzyskich. Aby nie odmawiali np. pójścia na wesele jako osoba towarzysząca. A może właśnie na tym weselu okaże się, że ten kolega z osiedla to całkiem fajny, dobrze wychowany chłopak? A może na jakichś imieninach okaże się, że brat koleżanki jest całkiem interesującym facetem, który ma swoją pasję? A może ta szara myszka, na którą nie zwracałeś uwagi to wspaniała dziewczyna, która wiele robi dla innych i piecze pyszne ciasta przy okazji?

     Nie wstydźmy się poznawać kogoś przez biuro matrymonialne. Najbardziej "sztandarowym" przykładem małżonków z takiego biura są oczywiście rodzice obecnego papieża ale też wiele bardzo zgodnych, dobrych małżeństw, które nie wiadomo dlaczego wstydzą się przyznać, że w ten sposób się poznali. A przecież tam się jasno określa swoje oczekiwania i preferencje i przychodzą tam poważni ludzie - właśnie w tym celu, więc jaki tu powód do wstydu? Jak to jest, że współczesny świat nie wstydzi się grzechu, wręcz chlubi się z powodu jawnego łamania przykazań a "biuro matrymonialne" budzi zażenowanie. Przyznacie, że to dziwne, prawda? Ostatnio bardzo wiele osób poznaje się też przez internet. Na naszej stronie za pośrednictwem działu "Źródełko" poznało się około 20 małżeństw. Jest też wiele innych, wartościowych, chrześcijańskich portali gdzie szanse trafienia na "swego" człowieka - w sensie wartości i poglądów są ogromne! Oczywiście, internet jest większym ryzykiem niż biuro i dlatego zachęcamy do korzystania ze stron sprawdzonych i takich, o których wiadomo, że mają coś wspólnego z wiarą. Nie bójmy się: nic nie tracimy a możemy zyskać wiele.

     A może jakaś wspólnota? Wcale nie jest tak, że to dobre tylko dla studentów czy licealistów. Są też wspólnoty tworzone przez młodzież pracującą, duszpasterstwa postakademickie. Może warto? My sami poznaliśmy się w maleńkiej wspólnocie, gdzie na 10 osób utworzyły się ...cztery małżeństwa! To niezwykłe a dla nas dowód na to, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych a "Duch wieje kędy chce...". A nawet jak małżonka we wspólnocie nie poznamy to wzbogacimy życie duchowe. A może któraś z koleżanek ze wspólnoty ma brata, którego poznamy odwiedzając ją w domu? Nigdy nic nie wiadomo.

     Kochani - i jeszcze jedno. Dawajmy sobie nawzajem szanse. Nie można stwierdzić, że "to nie ten człowiek" po pierwszym spotkaniu (pomijamy przypadki ewidentnego chamstwa, cwaniactwa i sytuacje gdzie ktoś jest wulgarny albo otwarcie manifestuje swoje nienajciekawsze poglądy). Spotkajmy się minimum 2-3 razy. Rozmawiajmy ze sobą. Trzeba się bowiem poznać, by podjąć decyzję i nie jest tak, że od pierwszego razu "się wie". No, ale to już temat na osobny artykuł.

     A jeśli już wyeliminujemy wszystkie powody braku małżonka, wypróbujemy wszystkie sposoby i nie znajdujemy odpowiedzi na swoją samotność to pozostaje tylko się modlić by Bóg to zmienił.

     W jednym z psalmów czytamy: "Bóg spełni pragnienia twego serca". W pierwszym odruchu chciałoby się odczytać te słowa dokładnie tak jak one brzmią. Że Bóg spełni nasze pragnienia założenia rodziny, że da nam poznać tą właściwą osobę. To normalne odczucia, bo to są właśnie pragnienia naszego serca. Jednakże wiemy, że mimo wszystko nie zawsze tak będzie. Jak wtedy odczytywać słowa psalmu? Czy pragnienie serca człowieka może być sprzeczne z pragnieniem Boga np. odnośnie założenia rodziny? A jeżeli tak to chyba jest to jakiś niesamowity dramat, na który Bóg nas skazuje. Czy naprawdę zaspokojenie pragnienia naszego serca w miłości może być nierealne?

     Nie. Nie, bo gdyby tak było Bóg nie byłby Ojcem miłosiernym. Bóg natomiast - jak już wielokrotnie mówiliśmy wcześniej - nie jest złośliwy. On nie bawi się naszymi uczuciami i nie skazuje nas na bezsensowne cierpienie - choć pewnie w chwilach rozpaczy każdemu z nas zdarzało się tak myśleć. Ale tak nie jest, bo gdyby tak było całe dzieło stworzenia byłoby bez sensu. Może być naturalnie tak, że Bóg, chcąc dla nas zawsze dobra inaczej postrzega to dobro niż my w danej chwili. A zatem obietnicę zaspokojenia pragnienia naszego serca należy rozumieć szerzej. Należy ją rozumieć jako zaspokojenie pragnienia serca w ogóle, nie tylko w tej chwili. Bo na każdym etapie życia mamy jakieś pragnienia i wyrywkowe przeczytanie jakiegoś fragmentu Pisma św. daje nam natychmiastową obietnicę ich spełnienia. Natomiast w tym przypadku chodzi o największe pragnienie serca człowieka, czyli pragnienie Boga. Bóg dając nam zbawienie daje nam obietnicę zaspokojenia właśnie tego największego głodu człowieka - znalezienia się w obecności Boga na wieczność, zbawienia i "przygarnięcia" przez Boga. Bo to jedno, jedyne pragnienie ludzkiego serca jest najbardziej ponadczasowe i niezmienne pośród wszystkich etapów życia i okoliczności, bo do tego przecież sprowadza się cel naszego życia. I dlatego należy modlić się, żeby Bóg zaspokoił to konkretne pragnienie naszego serca i przemienił tą tęsknotę za drugim człowiekiem w tęsknotę za Bogiem i działanie dla innych. Ale takie, by nie był to środek zastępczy, wypełniacz czasu, coś na zapomnienie czy metoda klina tylko autentyczne zaspokojenie serca przynoszące ukojenie i szczęście. Dopiero wtedy nie będzie dramatu gdy Bóg to uczyni, gdy będziemy tego zaspokojenia pragnąć i godzić się na to.

     Nie wypierajmy się zatem pragnienia miłości: prośmy o nią Boga a On da nam ukojenie. I wtedy nawet "samotność" nie będzie dramatem.


Kasia i Tomek


Redakcja portalu




Wasze komentarze:
 Dorota 44: 21.07.2009, 22:15
 Marcinie! Jeżeli żyjesz według tych zasadi,to znaczy,że jesteś szlachetnym człowiekiem. Cieszę się,że są tacy młodzi ludzie... :)
 Asiula88: 21.07.2009, 21:54
 Czesc wszystkim:) trafiłam tu przypadkiem i musze przyznać, ze powyzszy artykuł bardzo mi sie spodobał. Też często zastanawiałm sie nad tym czy ja kiedykolwiek sie z kims związe, czy bede potrafiła z kims byc, bo mam dośc dziwną naturę, nie potafię sie z kims zwiazac na długo , bo od razu wydaje mi sie ze ktoś mnie ogranicza. Moze pomyslicie ze jestem egoitka , ale tak nie jest. Ja mysle ze chodzi tu po prostu o to , ze kazdy z nas musi trafic na swoja "drugą połowke" na tego , kto jest mu przeznaczony, a wtedy wszytsko bedzie ok:) Ale wiadomo , ze czasem trzeba pomóc swojemu szczesciu, bo miłosc po nas sama nie przyjdzie. Wszystkim samotnym życze szczęscia w odnalezieniu " drugiej połowki" Nie załamujcie się!! bo ktos napewno na Was czeka:) pozdrawiam serdecznie.
 Marcin (1985): 19.07.2009, 21:06
 Akurat miałem służbę i pożyczyłem na noc laptopa. Często to robię. :-) A słowa Anthoine'a de Saint-Exuperry'ego, które zacytowałaś, są dla mnie bardzo istotne, podobnie jak inne, wypowiedziane także przez lisa z "Małego Księcia": "Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za swoją różę".
 Dorota 44: 19.07.2009, 19:35
 A dlaczego Ty nie śpisz w nocy? :)
 Dorota 44: 19.07.2009, 18:48
  To świetnie! Tak trzymaj i pamętaj,że "dobrze widzi się tylko sercem,najważniejsze jest niewidoczne dla oczu"... Życzę Ci serdecznie, abyś spotkał prawdziwą miłość.
 Marcin (1985): 19.07.2009, 03:48
 Może... Z drugiej jednak strony o jakichś tam swoich przywarach, które mogą wpłynąć na moją samoocenę (fakt, niezbyt wysoką, ale pracuję nad jej poprawą) nie mówię jakoś śmiertelnie poważnie, ze spuszczoną głową, ale raczej ze śmiechem, żartując sam z siebie. Nie wiem, jakim cudem opanowałem tę sztukę, ale to by wskazywałoby na to, że chyba ze mną nie jest tak najgorzej. :-)
 Dorota 44: 18.07.2009, 20:26
 Myślę Marcinie,że jesteś bardzo wartościowym młodym człowiekiem.Rzeczywiście,potrafisz wlaściwie ocenić sytuację...Dobrze byłoby,gdyby udało Ci się pokonac nieśmiałość-wiem,jak ona może człowieka ograniczać.Zastanów się,z czego ona wynika...moze masz zbyt niska samoocene?
 Marcin (1985): 18.07.2009, 08:57
 Może się uda... Bardzo bym tego chciał choć może mi przeszkodzić to, że jednak jestem trochę (tylko trochę?) nieśmiały. Tego nie widać po moich wpisach, można by wręcz pomyśleć że bardzo odważnie wyrażam swoje poglądy, ale jak po raz pierwszy coś tu napisałem, to z drżeniem rąk i serca. Fakt, teraz jest już trochę inaczej, można powiedzieć że się rozluźniłem, bo widzę, że zostałem ciepło przyjęty (zwłaszcza przez Twoją osobę). Ale tak jest chyba zawsze, początkowo człowiek czuje się niezbyt pewnie, bo nie wiadomo czego się spodziewać, ale potem nawet nie zauważa jak się wkręci. A co do twojej przyjaciółki... Faktycznie, narzucanie się nie jest dobrym pomysłem. Też tego nie stosuję, bo to jest jak pojenie na siłę np. konia, któremu nie chce się pić. Myślę, że ona tak naprawdę ucieka w ten ogródek, do mamy, do siostry, ale gdzieś tam w środku czegoś jej brak. Jednakże ona sama musi to odczuć, jak koń pragnienie, by się napić. Nie mam jednak pomysłu, jak wywołać takie pragnienie... Owszem, stojąc z boku łatwo mi mówić. Co prawda Pan Bóg dał mi dar dobrego wyczucia sytuacji, bo moja starsza o trochę ponad dwa lata przyjaciółka z Jeleniej Góry (skąd zresztą pochodzę) nawet w sercowych sprawach przychodziła do mnie i okazywało się, że pomimo braku doświadczenia własnego dobrze doradziłem (nie sam jednak - nad tym na pewno czuwał św. Paweł, mój patron bierzmowania). Tym razem jednak mogę się mylić...
 Dorota 44: 17.07.2009, 21:42
 Dziękuję Narcinie za świadectwo! Od czasów studenckich miałam- wydawało mi się-przyjaciółkę.Myślałam,że tak będzie zawsze,ale ostatnio zachowuje się dziwnie-twierdzi,że już nie chce jej się wychodzić z domu,wystarczy jej praca i ogródek, nie szuka towarzystwa.Próbowałam przekonać ją,że nie ma racji,ale nie pomogło,więc przestałam narzucać się jej.Może rzeczywiście nie czuje się samotna-mieszka z mamą ,w sąsiedztwie mieszka jej siostra z rodziną.Ale mi jest przykro,bo po "przyjaźni"...Dobrze,że Ty dotarłeś do D.A.Może tam też spotkasz bliską Ci osobę,czego Ci serdecznie życzę.


 Marcin (1985): 15.07.2009, 00:37
 Doroto, wiem (pomimo bardzo młodego wieku - 1985 to mój rocznik) jak tragiczne jest zamknięcie się w sobie, bowiem sam tego zdążyłem - niestety - doświadczyć. Umiałem sobie jednak powiedzieć, że to nie tędy droga no i na różne sposoby pomału z tego wychodzę. A powodem takiego zamknięcia był właśnie zupełny brak zrozumienia przez otoczenie. Całe szczęście, że trzy lata temu trafiłem do Duszpasterstwa Akademickiego "Dominik"... Służę na wrocławskich Strachowicach, więc zbyt blisko to nie mam, ale z dominikanami związałem się już tak bardzo, że jeżeli tylko nie muszę zostawać na jednostce, to jadę na Dominikański. Właśnie dzięki DA wychodzę z tego zamknięcia, potrafię bez obaw otworzyć się na drugiego...
 Agnieszka: 13.07.2009, 13:17
 Dorotko! JA tez z okolic. Odezwij sie na gg7183128
 Dorota 44: 13.07.2009, 10:02
 Agnieszko-jestem z Wrocławia(okolice).A Ty? Betko -ja też tak myślę-nie byłoby ludzi samotnych,gdybyśmy wspierali się wzajemnie.Niestety,coraz częściej doświadczam tego,że ludzie zamykają się na innych.Ja coraz bardziej czuję,że "nie pasuję" do moich znajomych,którzy też chyba mnie nie rozumieją.Moje samotne koleżanki zachowują się trochę dziwnie-"zamykają się w sobie".Nie chcę narzucać się innym-jeżeli tylko zauważam,że coś jest"nie tak",wycofuję się.Nie siedzę w moich"czterech ścianach",ale staram się pomagać-w rodzinie-bo są tutaj duże potrzeby.Zdaję sobie jednak sprawę z tego,że nie mogę liczyć na to,że moi bratankowie zaopiekują się mną,gdy będzie taka potrzeba- jestem tylko ciocią...
 Agnieszka44: 12.07.2009, 22:44
 Dorotko! Skąd jesteś?
 beta: 12.07.2009, 17:09
 Wiem Dorotko:) Nie pisałaś o spotkaniu. Pomyliłam imiona. Bardzo przepraszam. A walka? Podobno staropanieństwo zaczyna się w momencie kiedy kobieta przestaje wypełniać swoje powołanie do macierzyństwa. A zapewne znasz dzieciate mężatki które są swarliwe jak stare panny. Być może już nimi są? Dobija ich nie brak męża i dzieci ale brak miłości. Miłość domaga się spotkania. Ja także boję się relacji, ale jeszcze bardziej boję się że stanę się niepotrzebna i samotna. Uważam że ludzie mogą nawzajem sobie pomóc. I o to by nikt nie był samotny, nawet jeżeli nie ma rodziny uważam że warto walczyć.
 Dorota 44: 12.07.2009, 12:01
 Betko, ja nie pisałam o spotkaniu...A na czym ta walka miałaby polegać? Wydaje mi się,że w pewnym wieku trudno spotkać kandydata na męża,żonę...i nic tutaj nie pomoże.Widzę po sobie-źle mi samej,ale boję się ,zresztą zawsze bałam się bliższych relacji. Niekiedy myślę,że za późno już na małżeństwo...
 beta: 11.07.2009, 16:27
 Wydaje mi się że trzeba walczyć. Siedząc w domu za klawiaturą komputera nic w swoim życiu nie zmienimy. Zauważcie że większość wpisów to posty kobiece. Faceci jakoś inaczej radzą sobie z samotnością. Poza tym inaczej wyglądają babskie spotkania na których gromadzą się dzieciate mężatki lub przygotowujące się do ślubu przyszłe panny młode. Takie spotkania mogą rzeczywiście dołować każdą samotną. Ale my także mamy swoje życie, swoje problemy. Agnieszko 44 może napisz do mnie:) Gdzieś tam niżej jest mój numer gg:)
 Agnieszka44: 10.07.2009, 17:36
 Droga Asiu! Każda z nas na to czeka, każda z nas za tym tęskni, każda z nas o tym marzy.Ale co zrobić, skoro wciąż nie dane nam zaznać miłości???
 asia: 09.07.2009, 22:52
 nie, ja sie nie pisze na to spotkanie, przepraszam, ale mam dosc babskich wieczorkow, pogaduch, itp... juz dawno przestalam spotykac sie i wyjedzac z koleznakami, nawet z tymi samotnymi, potrzeba mi spotkania z mezczyzna, zwyklej rozmowy z nim, przytulania, uslyszania, ze jestem piekna kobieta, godna zainteresowania i milosci...
 beta: 06.07.2009, 18:30
 Dorotko:) myślę że raczej na pewno tak będzie. Narzekanie i marudzenie. Ale w tym wszystkim nikt nie będzie sam. A właśnie tego się boimy. Mamy różne doświadczenia. I może ta wymiana jest nam potrzebna. Może dobrze by było poczuć że ktoś nas rozumie. JA jestem z Warszawy. Może ktoś jeszcze się dołączy i coś ustalimy?:)
 lili: 05.07.2009, 17:27
 O ile pamiętam, to gdzieś na adonai była inicjatywa, żeby modlić się za samotnych w poniedziałki o 22.00. Kompletnie o tym zapomniałam, ale może warto potraktować to jako pewna formę spotkania - na modlitwie.
[1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] (23) [24] [25] [26] [27] [28] [29] [30] [31] [32]


Autor

Treść

Nowości

św. Ekspedytśw. Ekspedyt

Modlitwa do św. EkspedytaModlitwa do św. Ekspedyta

Litania do św. EkspedytaLitania do św. Ekspedyta

św. Elfegśw. Elfeg

św. Leon IXśw. Leon IX

Urodziny jeżyka JasiaUrodziny jeżyka Jasia

Najbardziej popularne

Modlitwa o CudModlitwa o Cud

Tajemnica SzczęściaTajemnica Szczęścia

Modlitwy do św. RityModlitwy do św. Rity

Litania do św. JózefaLitania do św. Józefa

Jezu, Ty się tym zajmij - Akt oddania się JezusowiJezu, Ty się tym zajmij - Akt oddania się Jezusowi

Godzina Łaski 2023Godzina Łaski 2023

 [ Powrót ]Następna
 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej