Szczęść Boże, zacznę może od tego, iż bardzo dużo czytałam na
temat miłości, zakochania, małżeństwa i ogólnie relacji między
chłopakiem i dziewczyną. Wydawało się to piękne i proste aż do
czasu, gdy kogoś poznałam. Od kilku miesięcy spotykam się z
pewnym chłopakiem, bardzo go lubię, może nawet wiecej już
sama nie wiem..., jest mi bardzo bliski, mamy podobne poglądy,
kierujemy sie podobnymi zasadami w życiu,dobrze się razme
czujemy. Wydaje mi się, że sporo nas łaczy, gdy jednak wracam
myślami do tgeo, co czytałam, dochodzę do wniosku, ze ja tak
naprawdę się w nim nigdy nie zakochałam, nie pamiętam
przynajmniej, żebym była jakoś szczególnie nim zauroczona,
żebym widziała w nim ideał czy coś w tym rodzaju. ZDaję sobie
sparwę z tego, że miłość i zakochanie to dwie rózne rzeczy, po
zakochaniu może przyjśc miłośc, ale przecież nie musi,
oczarowanie drugim człowiekim może szybko minąć. Wiem też, że
miłośc nie przychodzi z dnia na dzień, że trzeba sie jej uczyć
każdego dnia i do niej dorastać, że wymaga pracy nad sobą, ale
zastanawiam się czy jest możliwe pokochanie parwdziwą, czystą
miłością kogoś, w kim nigdy nie było sie zakochanym. W końcu
dojrzała miłośc jest pewnym zobowiązaniem, obietnicą bycia ze
sobą na dobre i na złe, a nie chwilowym uczuciem, które słabnie z
czasem. Chciałam, by ktoś podpowiedział mi czy rzeczywiście to
zakochanie jest tak istotne, że bez niego nie można pokochać
drugiego człowieka? Niech Wam wszystkim błogosławi Pan Jezus.
* * * * *
Skoro sama rozróżniasz miłość i zakochanie to ten temat pominiemy :) Pewnie chodzi o to, że czytając książki na temat miłości przeczytałaś, że zakochanie jest pierwszym etapem miłości i z przerażeniem odkryłaś, że Ty tego etapu nie przeszłaś, więc być może w tym związku nie ma szans na miłość.
Zosiu, książki to książki, teoria to teoria. One są po to, żeby przedstawiać ogólne, najczęściej spotykane schematy. Co wcale nie oznacza, że u wszystkich przebiega to tak samo. Życie jednak jest na tyle bogate, że na szczęście niesie ze sobą różne odstępstwa od "normy", zresztą we wszystkich dziedzinach życia, także w tej.
Właściwie to trochę się uśmiechnęłam czytając Twój list, gdyż miałam wrażenie, że czytam samą siebie.
Ja też nie przeszłam etapu zauroczenia na początku znajomości, była to dobra znajomość, w zasadzie przyjaźń, wspólnota zainteresowań itd. Bezustannie zadawałam sobie pytanie czy kocham, kiedy pokocham, czy to ma szansę...? Miało - i dziś jestem już żoną, a owo zauroczenie chyba sobie u mnie pomyliło etapy, bo pojawiło się ...po ślubie! Dzięki temu coraz mocniej kocham mojego męża, nasza miłość jest ciągle świeża i sami się nie możemy temu nadziwić.
Słusznie piszesz, że miłość to zobowiązanie, to pragnienie dobra dla drugiego człowieka, troska o niego. Jeśli pragniesz dobra dla swojego chłopaka, tak bezinteresownie, jeśli dopingujesz go to tego, żeby się rozwijał, jeśli zależy Ci, żeby osiągnął coś w życiu a on pragnie tego dla Ciebie to Wasz związek jest dojrzały i jest na dobrej drodze.
Zakochanie nie jest konieczne, wcale nie musimy mdleć na widok ukochanego. Być może autorom książek chodziło o to, żeby w ogóle czuć jakiś pociąg, także fizyczny do tej drugiej strony, bo małżeństwo to wprawdzie rodzaj przyjaźni, ale takiej szczególnej, związanej też z fascynacją fizyczną, a nie przyjaźń taka "koleżeńska". Musi więc ta osoba odpowiadać nam także fizycznie, po prostu się podobać, bo nie można przecież zbudować związku z osobą, która absolutnie nam nie odpowiada wizualnie, ale z którą dobrze się dogadujemy.
Słusznie też piszesz, że miłość powstaje każdego dnia, trzeba o nią dbać i nad nią pracować, ona nie przychodzi jak burza. Prawdziwa miłość jest cicha, prawie niezauważalna, czasem wymaga dużego trudu i poświęcenia. Buduje się ją pomalutku. Aż pewnego dnia stwierdzamy, że mamy potężną budowlę, że nie sposób dalej bez tej miłości żyć i ma się ochotę ją dalej budować przez całe życie.
No i wtedy zwykle mają miejsce oświadczyny ;-)
|