Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki
miłość czy Miłość?

Odpowiedzi na pytania

Odp: [1-50], [51-100], [101-150], [151-200], [201-250], [251-300], [301-350], [351-400],
[401-450], [451-500], [501-550], [551-600], [601-650], [651-700], [701-750], [751-800], [801-850], [851-900]
[901-950], [951-1000], [1001-1050], [1051-1100], [1101-1150], [1151-1200], [1201-1250], [1251-1300],
[1301-1350], [1351-1400], [1401-1450], [1451-1500], [1501-1500], [1551-1600], [1601-1650], [1651-1700],
[1701-1750], [1751-1800], [1801-1850], [1851-1900], [1901-1950], [1951-2000], [2000-2050], [2051-2100],
[2100-2150], [2151-2200], [2201-2250], [2251-2300], [2301-2350], [2351-2400], [2401-2450], [2451-2500],
[2501-2550], [2551-2600], [2601-2650], [2651-2700], [2701-2750], [2751-2800], [2801-2850], [2851-2900], [2901-2950], [2951-3000],
[3001-3050], [3100-3100], [3101-3150], [3151-3200], [3201-3250], [3251-3300], [3301-3350], [3351-3400],




  Małgosia, 16 lat
1150
13.07.2006  
Kilka miesięcy temu zerwałam z chłopakiem... i do tej pory nie mogę przestać o nim myśleć. Czytałam juz różne propozycje co mogę zrobić aby o nim tyle nie myśleć ale to jest sliniejsze odemnie... chciałabym z nim być, jednak z drugiej strony boję się zrobic choć najmniejszy krok ku temu, boję się odrzucenia, a także, ze znowu nie bęziemy się mogli dogadać (swoją sytuację opisywałam już wcześniej, nr 959 jednak było już za późno). Nie mogę zerwać z nim całkowice kontaktu, ponieważ należymy do jednej drużyny i chcąc nie chcąc widujemy sie dość często :( jak tak dłużej już nie mogę, staram się chodzić uśmiechnięta, ale przychodzą czasami chwile słabości... a wtedy mam ochotę mu wszystko wyznać, czuję sie zagubiona. Znajomi radzą mi żebym znalazła sobie nowego chłopaka, ale czuję, ze nie jestem gotowa na nowy związek. Zresztą to nei w moim stylu szukania pocieszenia w ramionach innego. A moze powinnam czekac...? Choć tyle czasu już minęło, a ja myśle o nim coraz bardziej i coraz mocniej... Pozdrawiam. M.

* * * * *

Małgosiu, skoro się z nim rozstałaś to wiesz dlaczego. Czytałam Twoje wcześniejsze pytanie i na tej podstawie stwierdzam, że ten chłopak był niedojrzały do miłości a nawet że zaczął się powoli wycofywać z tego związku. Znalezienie sobie nowego chłopaka, żeby zapomnieć o tym nie jest dobrym pomysłem, bo metoda klina to najgorsza z opcji. Ty potrzebujesz po prostu czasu, potrzebujesz przeżyć swoją żałobę. I pozwól sobie na to. Kluczowe w tym wszystkim jest to czy tylko Ty odczuwasz taką potrzebę czy on też. Mam wrażenie, że to nie działa w obie strony, prawda...? A zatem nic nie zyskasz takim dręczeniem się i myśleniem o powrocie. Bo gdyby on nawet nastąpił byłoby to samo, a Ty nie chcesz tego, tylko chcesz z nim być ale chcesz go jako innego człowieka. Być może czytałaś moje inne odpowiedzi, ale jeśli nie polecam Ci te: 241, 248, 304, 80, 526, 653.Z uwagi na częste spotykanie się zadanie masz utrudnione, ale uwierz - i z takiej sytuacji da się wyjść. Małgosiu, nie jest tak, że "to jest silniejsze od Ciebie". Nic, żadna siła, żaden pociąg nie jest silniejszy od woli człowieka. Bóg tak nas skonstruował. Jeśli zatem na coś się decydujemy robimy to świadomie. Jesteś silna, nawet nie wiesz o tym jak bardzo. Owo pragnienie nie może i nie będzie górować nad Tobą. Uwierz w to. Potrzeba jeszcze tylko trochę czasu, bo nie upłynęło go zbyt wiele. Czas leczy rany, naprawdę leczy. To oklepane, ale prawdziwe. Chciałabym Cię pocieszyć, wiem jednak, że żadne słowa na razie Ci nie pomogą. Wiem też, że gdzieś jest ktoś kto pokocha Cię prawdziwie i da Ci to czego potrzebujesz. Kto nie będzie Ci mówił, że to nie Twoja sprawa gdzie on idzie i przy którym będziesz się czuła bezpiecznie. Jest taki ktoś. Módl się o niego i módl się o uleczenie swojej zbolałej duszy. Idź czasem na adoracje Najświętszego Sakramentu. To dobre lekarstwo. Jezus wie czego Ci trzeba i da Ci to z pewnością.

  Ali, 11.5 lat
1149
13.07.2006  
hej! Mam poważny problem! Zakochałam się w 3 chłopcach naraz!!! Jeden podaba mi się już baaardzo długo,ten drugi to jego kumpel a mój kolega a trzeci... no córz...trzeci jest... moim dość dalekim sąsiadem!Ich imiona to :Kamil, Wojtek, Piotrek... ten ostatni to mój dobry kumpel! Wojtek jest sekretarzem samorządu szkolnego, a Kamil... uff...zawsze się ze mnie śmieje jak się potknę czy coś ale jak tylko widzę te jego piękne oczy...no cóż... zapiera mi dech w piersiach... Ostatnio po szkole chodzą plotki że Wojtek się we mnie buja.Ucieszyłam się gdy potwierdziła to moja koleżanka ale i tak gdy spotykam Kamila w sklepie czy na ulicy to mam ochotę się rozpłakać!!! Ostatnio spotkałam go w Realu...był ze swoimi rodzicami i braćmi (ma młodszego i starszego).Chyba mnie nie widział... Ale ja miałam łzy w oczach...Dlaczego ja mu się nie podobam?!Może nie wyglądam ja... Pamela Anderson czy jakoś tak ani nie mam figury jak Rihanna ale wiele chłopaków (moich kumpli itd) mówi że jestem ładna (jeden powiedział że dla niego to ja nawet w worku na śmieci wyglądam seksownie, co nie znaczy że chodzę w worku na śmieci). Kiedyś namówiłam jednego kumpla żeby wypytał kamila o mnie czy mu się podobam itd. Biedny koleś chodził za Kamilem krok w krok aż ten dla świętego spokoju powiedział że jestem nie brzydka!!! Od kiedy się w nim zabujałam popadłam w komleksy.Uroiłam sobie że jestem szkaradna i gruba! Wszyscy mówią że to nie prawda ale ja i tak co chwila się ważę, maluję żeby pzykryć moje (prawie niewidoczne)pryszcze!!!A on?! Poraz kolejny prosi moją kumpelę o chodzenie!!!A ona mu odmawia... Niewiem czy ze względu na mnie czy na siebie (bo za kolesiem nie przepada) ale mu odmawia... a on nadal gdy mnie widzi śmieje się ze mnie bo raz czy dwa gapiąc się na niego się przewróciłam! To straszne!!! Błagam o pomoc! Ale to i tak połowa mojego problemu!Druga połowa to to że Piotrek buja się w mojej kumpeli a Wojtek...no cóż wątpię żeby coś z tego wyszło bo ja cały czas myślę o Kamilu! Wysępiłam od koleżanki nawet jego nr komurkowy!!!Proszę mi pomóc bo popadnę w depresję!!! PROSZĘ MI JAK NAJ SZYB IEJ ODPISAĆ! Najlepiej na mój e-mail !!! Proszę bo ja już się głodzę! Niedługo wyjeżdżam i yłabym wdzięczna gdyby mi pani odpisała jeszcze do piątku przyszłego tygodnia!!! Proszę!!! i najlepiej niech pani odpisze na mój e-mail. tam częściej zaglądam!;)) z góry dziękuję!!!

xxxwitamxxx xxxkocham tą stronęxxx xxxi panią teżxxx xxxpomogła mi pani bardzoxxx xxxdziękujęxxx xxxproszę odpowiedzieć na moje pytaniexxx xxxile powinno się mieć lat gdy się przeżywa pierwszą miłośćxxx xxxdziękujęxxx


* * * * *

Moja Droga! Wygląda na to, że zauroczyli Cię ci chłopcy. Jednak skoro jest ich aż trzech to nie można tu mówić o miłości, bo ona skierowana jest do jednej osoby i gdybyś któregoś z nich kochała to nie miałabyś wątpliwości którego. Co zrobić? Zachowywać się normalnie i odpowiadać zainteresowaniem na działania tego, który interesuje się Tobą - to najprostsze by kogoś poznać naprawdę, a tylko znając kogoś można go pokochać. Inaczej kochamy tylko swoje wyobrażenia, o tym pisałam w odp. nr 441, 868.
Co do wieku miłości. Pierwszą miłość można przeżyć i w wieku 80 lat i wcale nie żartuję. Natomiast Ty piszesz o pierwszej miłości młodzieńczej, więc pewnie chcesz wiedzieć ile najmniej można mieć lat. Żadnych "przepisów" tutaj nie ma, natomiast - tak jak pisałam wyżej - o miłości można mówić dopiero wtedy gdy znamy dobrze tą osobę i pragniemy jej dobra bardziej niż własnego. A taka postawa zakłada pewną dojrzałość. Różni ludzie w różnym wieku dojrzewają (niektórzy nie dojrzewają nigdy). Jest natomiast tak, że w owym "młodzieńczym" wieku jesteśmy bardziej podatki na zakochanie, zauroczenie. Czym się ono różni od miłości możesz poczytać w odp. nr 15 i 19. A jak się do niej przygotować to przeczytaj tutaj: 817.

  Marysia, 23 lat
1148
13.07.2006  
Planujemy z narzeczonym tuż po ślubie wyjazd za granicę, aby zarobić na mieszkanie. Zależałoby nam, aby mieszkać samodzielnie, ale nie jesteśmy w stanie kupić mieszkania, a kredyt spłacany przez następnych 30 lat nie wydaje nam się najlepszym pomysłem. Rodzice mojego narzyczonego mają pokoik, który moglibyśmy zająć, aczkolwiek nie wydaje nam się to najlepszym pomysłem dla młodego małżeństwa. Niestety, spotykamy się z problemami ze strony naszych rodziców... Mówią, że oni też nie mieli pieniędzy, gdy brali ślub, brali kredyty, potem je spłacali i jakoś dali radę. Poza tym wmawiają nam, że jak wyjedziemy, to już nie wrócimy do kraju. My jesteśmy przekonani, że jak tylko będzie to możliwe to natychmiast wrócimy. Od razu też postanowiliśmy, że dłużej jak na dwa lata nie wyjeżdżamy, jednak rodzice oczywiście wiedzą lepiej... Z powodu tego wyjazdu ciągle się kłócimy, rodzice mają nam to za złe... Nie chcemy, aby się na nas obrazili, jednak stwierdziliśmy, że ten wyjazd to najlepszy dla nas pomysł i wielka szansa. Jak sobie z tym poradzić??? Jak wytłumaczyć to rodzicom, że liczymy się z ich zdaniem i wcale nie chcemy robić im na złość, ale potrafimy sami podjąć decyzję i ponosić jej konsekwencje??? Kolejne pytanie: Jak już uda nam się wyjechać, to najlepiej z jakimiś znajomymi, ponieważ wynajem mieszkania tylko dla nas jest za drogi... Oczywiście im większe mieszkanie i im więcej ludzi, tym taniej. Jak sobie poradzić ze współlokatorami, przecież będąc małżeństwem i to dopiero po ślubie, będziemy potrzebować prywatności, a w tej sytuacji poza pokoikiem, który będzie tylko dla nas, wszędzie będą ludzie. Nie chcemy się czuć zażenowani i nie chcemy nikogo zawstydzać. Co zrobić, aby wszyscy czuli się swobodnie??? Jak się zachowywać??? Czego unikać??? Przecież nie będziemy w stanie cały czas zachowywać się tak, jakby znajomi wpadli z wizytą do nas, a podejrzewam, że im byłoby tak najwygodniej. Dziękuję, za wysłuchanie.

* * * * *

Marysiu, rodzice chcą na pewno dobrze ale...to jest dobrze w ich rozumieniu tego dobra. Wy macie prawo do własnych pomysłów, własnych planów. Uważam, że dobrze robicie i jest to przejawem Waszej samodzielności i odpowiedzialności. Mieszkanie w pokoiku u rodziców nie jest najlepszym pomysłem na życie dla młodego małżeństwa. Bardzo dobrze, że wyznaczyliście sobie cel wyjazdu i okres jego trwania no i przede wszystkim - że jedziecie razem. To podstawa. Obawy rodziców mogą wynikać właśnie z owego lęku, że nie wrócicie. No ale to już Wasza decyzja i jeśli będziecie chcieli wrócić to wrócicie na pewno. Jak z nimi rozmawiać? No, cóż, po prostu trzeba robić swoje i wziąć pod uwagę nawet taką ewentualność, że się trochę obrażą itp. Grzecznie acz stanowczo powiedzieć, że podjęliście już decyzję i uważacie ją za dobrą i nie prowokować rozmów na ten temat. Niektóre szczegóły przemilczeć. Ewentualnie zapewnić rodziców, że będziecie o nich pamiętać i zrobicie wszystko co w Waszej mocy, by wrócić jak najszybciej. A jak już wyjedziecie często się z nimi kontaktować. Tyle, innej rady nie ma. Nie możecie ustępować dlatego, że rodzice mają inne zdanie na ten temat.
Kolejny problem jest wbrew pozorom dość poważny. Oczywiście, im więcej ludzi tym taniej. To zrozumiałe i pewnie tak będziecie musieli zrobić. Jak się zachowywać? Cóż, najlepiej by było, żebyście trafili na współlokatorów, którzy też są małżeństwem - wtedy każdy by rozumiał potrzebę intymności i prywatności. Jeśli tak nie będzie to należy jasno ustalić zasady panujące w mieszkaniu takie jak korzystanie z kuchni, łazienki itp. Nie przyzwyczajać innych, że zawsze mogą do Was przyjść tylko pilnować zasady, że zapraszacie kogoś do siebie. Pytajcie także czy możecie przyjść do kogoś innego, czy nie przeszkadzacie, ustalcie, że przyjdziecie o tej i o tej. Taki nawyk prawdopodobnie da się wyrobić. Chodzi o to, że nie może być tak jak w akademiku - każdy o każdej porze tarabani się do każdego. Oczywiście po 22 do nikogo nie chodzimy. Poza tym trochę spraw technicznych: jeśli drzwi mają szybę to szczelnie ja zakleić grubą tekturą, zamontować zamek na klucz lub zasuwkę. Łóżko odsunąć nieco od ściany, jeśli skrzypi poprzykręcać śruby, na wierzch być może położyć jakiś materac. Takie szczegóły są ważne. Uczyć się asertywności. Jeśli chcecie pobyć sami lub jesteście zmęczeni to powiedzcie to wprost i zaproponujcie że może umówicie się na jutro. Myślę, że życie podpowie Wam jeszcze inne, praktyczne rozwiązanie. Fakt, nie będzie to sytuacja komfortowa, ale zawsze wtedy pomyślcie, że za ścianą mogliby być rodzice (a wtedy dopiero byłoby to krępujące!), Wy mielibyście mały pokoik bez perspektyw na większe mieszkanie i mama pouczałaby Cię jak masz gotować. Może to małe pocieszenie, ale jednak jest...prawda? :)
Dobrze by też było, żeby udało Wam się wyjechać po ślubie choć na kilka dni w podróż poślubną, aby te dni zaraz po ślubie, takie niepowtarzalne były tylko dla Was, żebyście nacieszyli się sobą. To nie musi być zagranica, mogą być np. Karkonosze, ale gorąco polecam, bo to naprawdę ważne chwile.
Powodzenia!

I już tradycyjnie Was jako narzeczonych zapraszam na nietypowy kurs przedmałżeński prowadzony metodą dialogu tylko między Wami. Informacje znajdziesz tutaj: www.spotkaniamalzenskie.pl, www.malzenstwo.pl

  NiEzNaJoMa, 13 lat
1147
12.07.2006  
Witam !! Od razu powiem o co chodzi : Zakochałam się. Kocham go całym sercem. Znam go pół roku i pół roku się o niego staram. Niedawno wyznaliśmy sobie, że się sobie podobamy. Po tym byłam w siódmym niebie. Byłam strasznie szczęśliwa. Problem jest w tym, że nie chodzimy ze soba. Niby sie kochamy chociaż on mi tego nie powiedział. Spotykamy się codziennie. W pewnych kwestiach zachowujemy się jak para. Konsultujemy się ze sobą tak jak pary. Jeżeli chcemy podjąć jakąś decyzje udajemy się do siebie. Jesteśmy dla siebie również jak przyjaciele. Zawsze mogę mu powiedzieć jak jest w moim życiu. Ale mimo to nie chodzimy. Nigdy się nie przytuliliśmy, nie pocałowaliśmy się. Myslałam, że jak nasza znajomość jest tak rozwinięta, że możemy już ze sobą chodzić. Mimo to on się jeszcze nie zapytał. Bo takie \"krecenie\" ze sobą różni się od chodzenia. Może ktoś sobie pomyśli, że chodzenie to jest tylko tak powiedziane. A ja myślę zupełnie co innego. Kocham go mocno. Ale trochę denerwuje mnie to, że on nie potrafi postawić tego kroku, żeby mnie objąć, pocałować, a nie mówiąc już o chodzeniu :/ Może to jest dla niego za wcześnie i rozumiem to. Ale jak ludzie się kochają to w czym problem ??

* * * * *

Widzisz, mi się zdaje, że Wasz problem polega właśnie na różnym rozumieniu słowa "chodzenie". Bo być może dla niego to już JEST chodzenie, skoro się spotykacie, jesteście sobie bliscy itp. I nie odczuwa potrzeby poproszenia Cię o to formalnie. Natomiast Ty potrzebujesz tego momentu, by mieć pewność. I to też jest zrozumiałe. Natomiast pół roku to wcale nie jest tak dużo. A objęcie i pocałunek znaczą więcej niż się ludziom powszechnie wydaje i nie należy tak pochopnie tym szafować. Twój chłopak z pewnością nie jest jeszcze na tyle pewny swoich uczuć, że o tym wie i po prostu nie chce gestami kłamać. Zresztą najważniejsze jest w związku, by dobrze się poznać i odnaleźć wspólnotę poglądów i wartości a gesty przyjdą później. Nie domagaj się ich, tak jak nie wyznawaj zbyt śmiało miłości. O tym w odp. nr: 18, 61, 74, 217, 514. Natomiast wracając do tej formalnej decyzji o chodzeniu to podpytaj kiedyś delikatnie chłopaka kim dla niego jesteś i spytaj czy możecie uważać się za parę. Jestem przekonana, że odpowiedź będzie pozytywna. Może tylko jesteście na różnych etapach Waszego związku? O tym tutaj: odp. nr 15, 906.

  ewa, 26 lat
1146
12.07.2006  
czy chłopak może się zakochać w dziewczynie (oboje mają tyle samo lat), która jest podobna z wyglądu do jego matki?

* * * * *

A to jakiś żart? A co tu ma wygląd do miłości?

  Edyta, 18 lat
1145
12.07.2006  
Czy jeżeli dopuszczam się samogwałtu, ale nie doszło do przerwania błony dziewiczej i chce skończyć z tym nałogiem, to czy moge mówić, że jestem dziewicą???

* * * * *

Jeśli chcesz skończyć z nałogiem, szczerze się o to starasz i robisz wszystko w tym kierunku to znaczy, że walczysz o czystość. Jeśli jesteś czysta to choćbyś fizycznie nie była dziewicą jesteś nią w sensie duchowym. Dlatego moim zdaniem - tak, masz prawo mówić, że jesteś dziewicą. Ale pamiętaj, że czystość to coś bardziej zobowiązującego, to postawa, w przeciwieństwie do dziewictwa, które jest stanem. Polecam też ten artykuł: [zobacz]

  Ania, 25 lat
1144
11.07.2006  
W przyszłym roku wraz z moim chłopakiem planujemy zawrzeć związek małżeński. Chciałam się spytać o co chodzi z tymi pytaniami, na które się odpowiada u księdza. Chciałabym również prosić o jakieś pozycje do przeczytania na temat życia z teściami, szczególnie pod jednym dachem, oraz jakieś mądre książki na temat życia małżeńskiego i narzeczeńskiego. Serdecznie pozdrawiam

* * * * *

Przed ślubem spisuje się protokół przedślubny: jest to kilkanaście pytań, na które odpowiadają narzeczeni dotyczące ich wiary, wychowania dzieci, ewentualnych wcześniejszych małżeństw czy związków cywilnych. Ma to na celu wykluczenie przymusu, groźby, chorób psychicznych czy przeszkód uniemożliwiających zawarcie małżeństwa jak np. pokrewieństwo. Więcej o protokole możesz poczytać np. na www.katolik.pl, pamiętam, że kiedyś był artykuł na ten temat.
Co do pozycji dla narzeczonych polecam książki ks. Pawlukiewicza np. " Porozmawiajmy spokojnie...o tych sprawach", Jacka Pulikowskiego "Jak pokochać teściową", ks. Meissnera i B. Suszki " Nas dwoje i...", "Młodzi i miłość". Oprócz tego "świeckie" książki, ale bardzo mądre: Johna Graya "Mężczyźni są z Marsa, kobiety są z Wenus", Johna Eldredge "Dzikie serce". Co do tych teściów...przepraszam jeśli Cię urażę, ale... NIE RADZĘ. Żeby byli najukochańsi, to - pomijając przypadki gdy są schorowani i wymagają opieki - uważam (nie tylko ja!), że młodzi małżonkowie, w ogóle małżonkowie, a już szczególnie zaraz po ślubie nie powinni mieszkać z teściami. Są sytuacje niewyobrażalne i nieraz bywa tak, że stosunki dobre przed ślubem psują się okropnie. Lepiej mieć skromny kącik, nawet nie własny ale samodzielny. Małżeństwo tworzy nową rzeczywistość i ma ją tworzyć od początku, razem. Choćby popełniali błędy, to niech się na nich uczą ale niech wiedzą, że robią to na własną odpowiedzialność a nie pod krytycznym okiem mamusi. Niech sobie żona ustawi garnki tak jak chce, niech gotuje jak potrafi, a niech jej teściowa nie poucza. Niech nikt nie mówi facetowi, że ma buty w tą a tą stronę stawiać albo, że źle coś przykręcił. To ogromnie frustruje. Nie wspomnę nawet o sytuacji współżycia, które - zwłaszcza na początku - może być trudne i nie wyobrażam sobie, żeby było uzależnione od tego kiedy rodzice pójdą spać i zachowywania się tak, by nikt nic nie słyszał i nie widział... I mnóstwo, naprawdę mnóstwo, setki takich sytuacji. Aniu, przemyślcie to tysiąc razy. Teraz Wam nawet nie przychodzi do głowy, że coś może być nie tak, ale później Was ta sytuacja tak zmęczy, że nie macie pojęcia.
I jeszcze jedno: skoro i tak przed Wami kurs przedmałżeński to zapraszam serdecznie na "Wieczory dla zakochanych". Informacje znajdziesz tutaj: www.spotkaniamalzenskie.pl, www.malzenstwo.pl
Naprawdę warto! Życzę pięknego, czystego i owocnego przeżycia okresu narzeczeństwa!

  beta, już dawno pełnoletnia
1143
10.07.2006  
chciałabym umrzeć Czasem nie widze sensu w życiu trudno mi se dogadać z Bogiem ( nie byłam w spowiedzi prawie rok ) z rodziną z mężem z przyjaciółmi .... Tylko nie pisz że Bog mnie kocha i chce bym była ze chciał zebym sie urodziła i takie tam ja to wiem znam przykazania, biblie ,KKK cczytałam prase ale to sie wypaliło nie potrafie znaleź drogi do NIEGO życie jest takie brutalne jest mi cieżko sei podnieśc po kolejnym problemie , upadku czy grzechu LEPIEJ UMRZEĆ zapomnieć ( wiem ze to grzech ale ... )

* * * * *

A kiedy ostatnio szczerze rozmawiałaś z mężem? Kiedy poszliście razem na spacer, na kawę i powiedziałaś mu co Cię gryzie? Duszenie w sobie urazów nie ma sensu. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Jeśli byłabyś szczęśliwa w małżeństwie to oczekiwałabyś pomocy od męża a nie anonimowej babki w internecie. Jeśli zależy Ci na Was (a przypomnij sobie swój ślub - co teraz czujesz?) to jedźcie na rekolekcje, które Wam pomogą. Informacje znajdziesz tutaj: www.spotkaniamalzenskie.pl, www.malzenstwo.pl

Zaryzykujcie. Gwarantuję, że nic nie stracicie a zyskać możecie dużo. Założę się, że tu gdzieś tkwi problem, bo jeśli mężatka chce umrzeć to sygnał, że nie otrzymuje od męża wystarczająco dużo wsparcia i poczucia bezpieczeństwa. To znaczy, że oddaliliście się od siebie tak, że on dopuścił, by Ci to głowy przyszło. Szkoda życia, szkoda czasu. Ratujcie to co da się uratować, a zobaczysz, że to życie nie jest takie złe. A umrzeć i tak każdy zdąży.

  Edda, 17 lat
1142
10.07.2006  
Mam 17 lat i nie moge znależć sobie chłopaka. Mam wrażenie że kiedy ktoś mi sie podoba to ja jemu nie, a ja sie podobam samym facetom nie w moim typie. nie wiem co robie źle. czuje sie bardzo samotna. potrzebuje kogoś przy kim bede mogła czuc sie bezpiecznie. nie moge sobie z tym poradzic a zwłaszcza gdy widze mnustwo ludzi przytulajacych sie do siebie itp zazdrość to ogromny grzech a ja nie moge nad nim zapanowac bo bardzo pragne byc szczesliwa

* * * * *

No to normalne, że pragniesz być szczęśliwa. Ale widzisz, chłopaka to się nie szuka, ale albo pozwala się jemu znaleźć albo - jeśli Ci się ktoś podoba - to próbuj zastosować rady z odp. nr 3, 30, 37, 134, 411, 912 . No i czasem trzeba zaryzykować. Bo co to znaczy "mój typ"? Oczywiście trzeba mieć jakieś oczekiwania w sensie: uczciwy, wierzący, zaradny, ale nie może być "moim typem" wysoki brunet umiejący tańczyć. A zatem może musisz dac szanse temu kto się zainteresuje Tobą? Może własnie Pan Bóg Tobie daje szansę stykając Was ze sobą? Proszę, poczytaj też odp. nr 461.

  Zagubiona, 22 lat
1141
10.07.2006  
Swoj pierwszy raz odbylam w wieku 6 lat.W ten swiat wprowadzil mnie kolega z podworka. Oczywiscie nie bylam swiadoma do czego mnie namowil.Powiedzial mi ze tak zachowuja sie ludzie zakochani. Zylam w tej nieswiadomosci do 4 klasy szkoly podstawowej,gdzie po raz pierwszy uslyszalam co to jest seks i ze jest on czyms zlym w tak mlodym wieku. Niestety trwal on az do tej klasy.Tzn.nie mialam juz kontaktu z tym chlopakiem kilka miesiecy.Wtedy sobie zdalam sprawe do czego dochodzilo miedzy nami przez te lata. Zamknelam sie w sobie i traktowalam to jako tajemnice.Inne dziewczyny w klasie opowiadaly co zaszlyszaly gdzies w telewizji a ja udawalam glupia. Zaczal sie we mnie rodzic strach do ludzi, a zwlaszcza do plci odmiennej. Z wiekiem nabawilam sie histeri. Moje kolezanki chodzily z chlopakami a ja balam sie dotyku. Balam sie nawet przytulenia wlasnej rodziny. Powiedziano mi ze jestem dzika.Ja niestety tez przez te lata bylam uzalezniona juz od seksu i ciagle mialam pragnienie. Wiedzialam juz ze to jest zle i walczylam ze swoimi pokusami. Choc nie jeden raz chcialam zadzwonic do tego chlopaka, nigdy nie zrobilam tego.Walczylam.W osmej klasie bylam pierwszy raz na ONZ st 0. Tematem tej oazy byla czystosc przedmalzenska. Ludzie mowili swiadectwa a ja,milczalam. Mielismy tez spotkania w grupach, gdzie dowiedzialam sie o czyms takim jak mastrurbacja.Nigdy nie slyszalam o tym wczesniej i bardzo mnie to zainteresowalo. Dowiedzialam sie na czym to polega i zaczelam dalej trwac w seksie. Staralam sie uwolnic od tego ale niestety nie moglam. Dzis jeszcze pamietam jak mialam rozaniec na palcu jak modlilam sie i plakalam zarazem dopuszczajac sie grzechu. To bylo silniejsze ode mnie.Jednak walczylam. Bylam smutna i samotna.Balam sie ludzi. Odizolowalam sie. Pamietam jak moja mama chciala mnie przytulic a ja ja zrzucila z lozka.Jednak to jakos dalo sie wytlumaczyc, bo pozniej ddy mialam 12 lat zmarl moj tato.Wiedzialam ze mam problem, wiec ktoregos dnia odwazylam sie i poszlam do pani psycholog. Powiedzialam jej o wszystkim,a ona miala mi pomoc. Spotykalismy sie, rozmawialismy ale ona mnie nie rozumiala. Szukalam lekarstwa w Bogu. Poszlam na pielgrzymke, zreszta juz kolejny raz i ofiarowalam to w intencji.Tam poznalam grupke chlopakow, ktorzy byli bardzo mili.Rozmawialam z nimi,okazalo sie ze sa z mojego miasta i zakochalam sie w chlopaku. Zreszta nie mowilam mu tego, bo zakochiwalam sie w kazdym kto byl dla mnie mily i okazal mi troche ciepla.Pielgrzymka sie skonczyla a ja wrocilam do domu.Jakie bylo moje zaskoczenie jak spotkalismy sie w naszym miescie. Wtedy to pierwszy raz poznalam prawde, ze pielgrzymka byla dla nich odwykiem od alkoholu i narkotykow.Nie wiem jak to sie stalo ale ktoregos razu wszyscy razem pilismy.Ten chlopak tez zainteresowal sie mna. Wtedy tez powiedzialam mu prawde.Chcial sie do mnie przytulic, ale ja mialam histerie i zaczelam krzyczec.On mnie mocno przytulil i nie puszczal az sie nie uspokoilam.Wtedy to pierwszy raz dalam sie komus przytulic a wlasciwie zostalo to na mnie wymuszone.Pozniej tez sie okazalo ze moj wybranek serca jest uzalezniony od seksu. Ja za jedno przytulenie i ,,dobroc\'\' jaka mi okazywano bylam w stanie zrobic wszystko i tak ktoregos dnia w koncu znalezlismy sie w lozku. Oczywiscie mialam lek, panike, ale on czekal az ja sie uspokoje. Wtedy naplynely do mnie slowa czym sie zraniles tym sie lecz. I dalam sie po raz drugi wykorzystac mezczyznie, ale wtedy to bylo cos innego.Przestalam sie bac,pomyslalam sobie ze on byl zly a ja to jakos przezylam i juz chyba wieksza krzywda ze strony chlopakow nie moze mnie spotkac. Bylam akurat w klasie maturalnej wiec to pozwolilo mi zerwac z nim kontakt, bo studia znajdowaly sie w innym miescie. On oczywiscie nachodzil mnie moja rodzine. Powiedzialam mu ze jeszcze raz to zrobi to zadzwonie na Polcje. Wyprowadzilam sie do innego miasta.Moja rodzina miala jeszcze troche z nim problemow ale w koncu dal sobie spokoj.Zaczely sie studia.Zycie w akademiku.Nowe zwiazki.Ja przestalam czuc.Nie mialam uczuc,radosci,smutku.Nic.Wtedy to kolega zalatwil mi pania psycholog.Pracowalismy razem z pania psycholog a ten chlopak byl przy mnie.Jest on osoba niepelnosprawna i jezdzi na wozku.Ja uczylam sie a zarazem przechodzilam terapie a on czuwal z boku i mi pomagal.Niestety zakochal sie we mnie.Rano gdy sie budzilam,przychodzil do mnie co dzien do pokoju,kladl sie obok i mnie przytulal.Ja niestety nic nie czulam.Zadnego przytulenia,nic.Pozniej zaczal mnie calowac, tez nic nie czulam,az w koncu wyladowalismy w lozku.To bylo cos dziwnego nie czulam nic,a jednak cos zmuszalo mnie zebym to robila.Nastepnego dnia on powiedzial mi ze nie chcial mnie skrzywdzic i odszedl.Ja po raz pierwszy od kilku miesiecy zaczelam cos czuc.Smutek,pustke i brak tej osoby.Nie wiedzialam gdzie tu jego krzywda, przeciez nic nie czulam a podswiadomie tego chcialam.W tygodniu spotkalismy sie i powiedzialam o tych kilku chyba tylko trzech uczuciach.On mnie przytulil i tak bylismy para.Poprosil mnie o to a ja pomimo braku uczuc zgodzilam sie.On wiedzial ze moze sie okazac ze go nie bede kochac.Ja jednak powoli odzyskiwalam uczucia i zyskalam milosc do niego, tylko ze ta milosc tez mial seks.Bylo mi dobrze.Terapia trwala, a ja zaczelam byc agresywna.Za kazde zle slowo w stosunku do mnie bilam mego chlopaka, a on czekal.W koncu przestalam byc agresywna.Zaczelam patrzec na niego, bo na poczatku mialam ciagle zasloniete rekoma oczy.On siedzial i prosil mnie otworz oczko itd.az w koncu dalam mu cala siebie.Bylismy razem.On mnie bronil,kochal bardzo mocno i wszystko bylo pieknie.Ja dostalam sie na studia na semestr do Niemiec gdzie jestem teraz.Wiedzialam ze go kocham i po moim powrocie planowalismy zareczyny.Niestety, moje poczatki byly bardzo trudne.Nie znalam jezyka i znow bylam sama.On organizowal wiele rzeczy i nie zawsze znajdowal mi czas na rozmowe.Pewnego dnia bardzo zle sie poczulam i pogotowie zabralo mnie do szpitala.Tam powiedziano mi ze jestem w ciazy.Ja tak sie balam,czulam sie tak samotna, niepotrzebna nikomu, ze zamiast sie cieszyc bylam przerazona. Pozniej na szczescie diagnoza okazala sie mylna, choc wszystko na to wskazywalo.Mialam zalamanie nerwowe spalam trzy dni.Powiedziano mi nie mozesz sie stresowac, musisz byc egoistyczna, bo znowu tu trafisz.Dodatkowo jestem chora na astme.Wyszlam ze szpitala i wybralam sie na spacer, wtedy to spotkalam chlopaka, ktory zagadal ze mna.Powiedzialam mu ze mam chlopaka i nie interesuje mnie znajomosc z nim, ale on nie dawal za wygrana. Byl zawsze obok i zaproponowal mi pomoc w niemieckim i rozmowe. Byla to pierwsza osoba, ktora mi chciala tu poswiecic czas.W koncu doszlo do tego ze pocalowalismy sie. Powiedzialam o calym zajsciu mojemu chlopakowi w Polsce, a on ze zrobilam najgorsza rzecz jaka moze zrobic dziewczyna chlopakowi. Ja nie chcialam go skrzywdzc.Wyslalam mu smsa ze chcem z nim porozmawiac, ale dostalam odpowiedz ze on nie moze bo teraz jest z kolegami na dyskotece.Wiem ze rzeczywiscie tak bylo, przeciez on jezdzi na wozku,sam nie wroci, ale ja juz nie wytrzymalam tego psychicznie.Brak kwiatka na dzien kobiet bo przeszkody architektoniczne, brak kartki, bo tamto i jak jeszcze uslyszalam to...Nie wytrzymalam choc nie chcialam mu tego zrobic. I tak sie zwiazalam z nowym chlopakiem,pomimo przeogromnej milosci do niego.Nowy chlopak traktowal mnie jak ksiezniczke, jest dla mnie dobry, ma czas,rozmawia ze mna,niestety tez jest seks bo ja nie umiem juz bez niego zyc. Zreszta cale zycie spedzilam na walce i juz nie mam na nia sily. Prawie wszystko jest super. Zaczelam go kochac, ale on jest muzulmaninem. Musze wrocic do Polski bo mam juz obrone licencjacka, bo chcem dokonczyc studia. Mamy sie spotykac w ciagu roku, a pozniej ja mam tu wrocic. Pisze to wszystko,bo chcialam sie zapytac, czy ja jeszcze mam w sobie milosc?Nie chcem juz nic robic, bo juz nie mam sily. Jestem w stanie jeszcze cos wysluchac, nie wiem moze to jest jeszcz moja walka.Wiem jedno,czuje sie dziwnie.Nie wiem czy ja wytrzymam ten rok, bo moze pojawic jakis chlopak ktory tez mi okaze cieplo i co wtedy... Ja jestem chora. Moje cialo, moja dusza. Przestalam sie modlic, gdzie bylam w oazie, pozniej w Odnowie w Duchu Sw.Znam 1000 piosenek religijnych i nic. Czasem czuje jak Jezus o mnie walcz jak moj glos spiewa wlasnie te piosenki,ale ja nie chcem juz rozmawiac z Jezusem.Pragnie moja dusza tego ale nie ja.Czasem raz w tygodniu uda mi sie cos powiedziec i to najczesciej jak sie boje. Czy jeszcze moze byc ze mna dobrze?Czy moge byc jeszcze normalnym czystym czlowiekiem z czysta miloscia. Ja potrzebuje pomocy ale sama nie dam rady i prosze mi nie mowic zawierz to Bogu, bo jakos nie mam tez sily z nim rozmawiac. Pozdrawiam i mam nadzieje ze uslysze tu cos konkretnego, nie wiem-ze nie jestem zla.Prosze.

* * * * *

No to konkretnie: nie jesteś zła, bo chcesz się podnieść, bo piszesz tutaj, a więc szukasz ratunku. Tak, jest dla Ciebie szansa i to całkiem realna, bo każdy może się podnieść z największego grzechu i żyć jak święty (patrz przykład św. Augustyna). Oczywiście nie z dnia na dzień, ale pomału, pracując nad sobą. Musisz pamiętać tylko o jednym: nie jest tak, jak mówił Ci jeden z tych chłopaków, że "na co chorujesz tym się lecz", bo gdyby tak było to ludziom chorym na raka wstrzykiwano by komórki rakowe, a mordercom w ramach resocjalizacji polecano by ponowne zabójstwo. A zatem jeśli palisz papierosy to nie możesz się nikotyną wyleczyć, jeśli masz problem z alkoholem to nie pij, a jeśli jesteś uzależniona od seksu to nie chodź tak chętnie do łóżka z każdym kto chce Cię przytulić. Nie płać seksem za czułość, bo płacisz fałszywą monetą: ten kto chce od Ciebie seksu nie kocha Cię prawdziwie i nie przytula Cię dla Ciebie samej tylko zaspokaja swoje egoistyczne żądze. Zresztą o tym dobrze wiesz. Bo kto kocha prawdziwie myśli o tym drugim a nie o sobie i szokuje mnie postawa Twoich niby - przyjaciół, którzy wiedząc jakie masz problemy nawet w trakcie terapii proponowali Ci seks. To już jest barbarzyństwo, to tak jakby wykorzystując sytuację leczącego się narkomana sprzedawać mu narkotyki zarabiając jeszcze na tym interesie. Tak Cię traktowali Ci Twoi koledzy. Po prostu Cię wykorzystali. Że Ty ich kochałaś to ja nie neguję, bo jesteś bardzo spragniona miłości i czułości. To co powinnaś zrobić to powolne oswajanie się ze sobą, z tym, że jesteś wartościową osobą i że wszystko możesz zacząć od nowa. To co możesz sobie dać najlepszego to urlop od tych wszystkich chłopaków, od "miłości", która domaga się seksu. Żyj teraz choć przez rok dla siebie, tylko. Odkryj siebie, poznaj siebie, bo na razie nie znając siebie do głębi potępiasz się. Ciesz się sobą, ciesz się samotną wyprawą do muzeum, żeby pooglądać sztukę, idź sama do kina i nie czuj się gorsza. Ok, nie będę Ci mówiła, byś zawierzyła to wszystko Bogu, bo w takiej sytuacji zabrzmi to jak pusty frazes. No bo niby co masz zrobić? Zawierzyć i problem zniknie? Nie zniknie. Natomiast widzisz, Ci wszyscy co Ci mówią "zawierz" myślą pewnie: "zaufaj". Że Bóg Cię nie potępia i że czeka na Ciebie. Uwierz sobie samej, póki jeszcze nie jesteś wstanie uwierzyć Bogu. Dla siebie samej bądź dobra i wyrozumiała. Nie karz siebie i się nie potępiaj. Rób rzeczy dla siebie. Przede wszystkim pójdź do psychologa, ale takiego porządnego, chrześcijańskiego psychologa. Namiary znajdziesz tutaj: www.spch.pl

Pogadaj z jakimś zakonnikiem, nie na spowiedzi, ale umów się na rozmowę. Po prostu wyrzuć z siebie to co tutaj napisałaś. Ci mądrzy zakonnicy, którzy tak na co dzień obcują z Bogiem mają wiele skutecznych, prostych rad. Od takich ludzi chłoń dobro i czułość - tak, oni są czuli dla świata niczego w zamian nie żądając. Nie biegnij w panice na oślep. Pozwól się poprowadzić mądrym ludziom, pozwól się uzdrowić. Zatrzymaj się i pomyśl o prostych radościach. Może dobrą terapią dla Ciebie będzie pomoc starszym ludziom, może zwierzętom? Widzisz, Tobie potrzeba zatrzymania i odnalezienia siebie i siebie w świecie na nowo,. Odkrycia tego świata. Odkrycia, że gwiazdy świecą pięknie, że słońce fantastycznie wschodzi, że pachną kwiaty i że pies z radości macha ogonem. Kiedy ostatni raz kontemplowałaś naturę? Dawno? Na pewno. Idź samotnie na łąkę. Nic nie mów. Posiedź w trawie. Nie musisz wołać do Boga ani zarzucać Go modlitwami. On Cię zna. I sam do Ciebie przyjdzie. W lekkim powiewie wiatru i brzęczeniu pszczół. Jak tego doświadczysz to poczujesz, że On jest. I że Ty też jesteś. I wtedy oboje do siebie przemówicie.

  Konrad, 20 lat
1140
10.07.2006  
Dzień Dobry:) Mój problem polega na tym, ze zakochałem się w dziewczynie z klasy, która jest nieśmiała i posiada bardzo wiele kompleksów. Co prawda oficjalnie nie jesteśmy parą, rzadko też się spotykamy sam na sam, ale bardzo często piszemy ze sobą smsy. Ta dziewczyna kiedy dowiedziała się, że się w niej zakochałem chyba się przestraszyła i unikała mnie (to było na początku roku). Jednak od około 2 miesięcy ta dziewczyna wykazuje mną zainteresowanie pisząc właściwie codziennie do mnie smsy i puszczając \"strzałki\". Zauważyłem też, że coraz więcej mi się zwierza ze swoich radości, smutków i problemów. Chciałem umówić się z nią na spacer, ale ona jest chora i nie może wychodzić z domu, więc pozostają nam tylko smsy. Jednak moje pytanie polega na tym, czy ta dziewczyna może coś do mnie czuć i jeśli tak to jak postępować z jej nieśmiałością, niską samooceną i brakiem zaakceptowania samej siebie?

* * * * *

Jasne, że do Ciebie czuje! (Jak to mężczyźnie trzeba czasem wszystko palcem pokazać i dosłownie powiedzieć :) ) Mnóstwo rzeczy aż krzyczy, że darzy Cię sympatią. Mało tego, ona już przełamuje swoje kompleksy, bo...właśnie wykazuje Tobą zainteresowanie. Na pewno kosztowało ją to wiele wysiłku i przełamywania siebie. Ona to robi dla Ciebie, a przy tym sama się zmienia. Natomiast zadajesz bardzo mądre pytanie świadczące o tym, że Ty też pragniesz jej dobra - i chwała Ci za to!
Jak postępować? Delikatnie, ostrożnie, NIGDY nie dając do zrozumienia, że podejrzewasz u niej jakiekolwiek kompleksy. Wprost przeciwnie. Musisz ją chwalić za to co robi, mówić, że jest w czymś dobra, że coś jej wspaniale wyszło. Że pięknie wygląda, że ją za coś podziwiasz. Kobieta pięknieje i rozkwita pod zachwyconym nią okiem mężczyzny. Traktuj ją naturalnie, jakbyś traktował inne dziewczyny i docieraj do jej serca poprzez szacunek jakim ją darzysz, przez podziw i zachwyt nad jej osobą, a gdy będzie Ci się żalić, że czegoś tam nie potrafi lub jest kiepska to wybijaj jej to z głowy mówiąc, że po pierwsze nic takiego nie widzisz, a po drugie - nawet jakby tak było to dla Ciebie jest najpiękniejsza/najlepsza/itd. - w zależności od sytuacji. W ten sposób ofiarujesz jej coś bezcennego - nie tylko ją pokochasz ale i uleczysz. A owo uleczenie dokona się przez miłość. Bo miłość naprawdę leczy, zwłaszcza kobiety :. Ta dziewczyna naprawdę w miarę rozwoju Waszego związku będzie inna: odważniejsza, bardziej ufająca we własne siły, piękniejsza, bardziej towarzyska. A o nieśmiałości i o tym jak przełamywać niską samoocenę poczytaj w odp. nr 421, 537, 37, 136, 256.
I jeszcze jedno: nie mów jej za wcześnie, ze ją kochasz. Czasem szybkim wyznaniem można kogoś nieźle przestraszyć i wiele zepsuć, o tym w odp. nr 18, 61, 74, 217, 514.
I nie parz na nią tak jak jeszcze kilka miesięcy temu: zakompleksioną koleżankę z klasy. Ona już jest innym człowiekiem: zrobiła krok w kierunku miłości. To niesamowite. Ona już się zmieniła, już wiele w sobie przełamała. Życzę Wam wielu pięknych chwil. Powodzenia!

  Sandra, 15 lat
1139
10.07.2006  
Wiec... jest taka sytuacja...Ja do niego \"coś\" czuje, znamy sie juz troche..., on nie jest pewnien czy czuje to samo co ja, ale przynajmniej sie mu podobam, ale on jest niższy ode mnie, boje sie tego, ze inni beda sie z nas śmiać...nie jest on duzo ode mnie nizysz, ale troche tak...(jakies 10/15 cm) nie wiem czy próbować z nim być czy lepiej go zostawic??

* * * * *

A czy miłość to brak różnicy wzrostu czy coś innego? Jeśli się kocha naprawdę to argument, że ktoś może się śmiać jest ...śmieszny. Jeśli się kocha to takie rzeczy nie przeszkadzają. Owszem, zwracają uwagę, ale po jakimś czasie ludzie się przyzwyczają. Swoją drogą zadziwiające w jakim kierunku poszła ludzka nietolerancja. Wyśmiewane jest to co naturalne (wzrost, uroda itp.) a powszechnie akceptowane są np. niebieskie włosy i kolczyki w różnych miejscach ciała - zupełnie jak u ludów pierwotnych. A w zasadzie nie, oni byli mądrzejsi, z różnicy wzrostu się nie śmiali...
Sandra, wracając do twojego problemu: jak jesteście sobą zainteresowani to nie oglądajcie się na innych. Kto powiedział, że wszystko musi by standardowe? Sama znam małżeństwa, gdzie to dziewczyna jest wyższa i są bardzo szczęśliwi. Powodzenia!

  Iwona, 21 lat
1138
08.07.2006  
2 lata temu na studiach pozanałam chłopaka, po jakimś czasie się w nim zakochałam(a przynajmniej się zauroczyłam). Bardzo się polubiliśmy, ale wydawało mi się że on tak samo lubi pozostałe koleżanki, a ja nigdy nie dawałm mu do zrozumienia, że zanczy dla mnie coś więcej, bo był juz zajęty! Po roku on zmienił kirunek studiów i od tej pory widywalismy się tylko \"w biegu\" na korytarzu. Próbowałam wbić sobie do głowy, że kontakt się urywa i nic z tego nie będzie, ale to nic nie dało dalej o nim myślałam i się za niego modliłam.Po pół roku nagle wysłał mi smsa ze swoim nr gg i zaczęlismy ze soba rozmawiać, potrafimy rozmawiać ze sobą codziennie do godziny 3 w nocy. Zwierza mi się z takich problemów, o których ja nie powiedziałabym nawet najlepszej przyjaciółce. Nie wiem co mam o tym sądzić, nie wiem co on do mnie czuje? Gdy próbuję go delikatnie wypytać to odpowiada mi że jestem jego najlepszą psychoterapeutką. Wiem że ma nową dziewczynę, ale nie jest z nia szczery, nie mówi jej o swoich problemach ze sobą, bo boi sie że go rzuci. Tylko co w tym wszystkim robie ja?On nie wie co ja do niego czuję, poza tym ze bardzo go lubie. Nie chcę podeptać przyjaźni miłoscią, choć bardzo cierpię z tego powodu. nie wiem czy mogę liczyć na coś więcej i czy ta moja miłość ma w ogóle jakiś sens?Proszę pomóżcie mi!!

* * * * *

No właśnie, co Ty w tym wszystkim robisz?
Pisałam już o takich sytuacjach i takich chłopakach. Wbrew pozorom ta sytuacja jest jasna i to on sam określił dla Ciebie rolę w jego życiu: jesteś jego psychoterapeutką. Dokładnie tak. To typ człowieka, któremu potrzebny jest ktoś, kto wysłucha jego żalów, podniesie na duchu, połechcze mile jego "ego". Przy okazji może jeszcze się przydać na wypadek gdyby został sam i potrzebował lub zapragnął gdzieś pójść z osobą towarzyszącą. Taki ktoś nie myśli o uczuciach tej drugiej osoby, o jej planach, o tym czy ma czas tylko pasożytniczo uwiesza się na niej i "żeruje" na niej gdy tylko czuje taką potrzebę. Ta potrzeba sprowadza się głównie do wyrzucania nagromadzonych uczuć do "śmietnika emocjonalnego", by poczuć się lepiej. Ma to miejsce głównie drogą telefoniczną lub elektroniczną. Co ciekawe - osobnik taki rzadko lub w ogóle nie pyta o samopoczucie swojego śmietnika, o jego pracę, o to co u niego. Dominującym tematem jest jego ego, jego problemy.
I co? Odnajdujesz w tym jakieś podobieństwa do swojej sytuacji?
Ostro piszę? Owszem, ale dość się napatrzyłam i nasłuchałam takich osobników, a czasem sama musiałam się bronić przed byciem takim śmietnikiem - oczywiście gdy już się zorientowałam, że nim jestem.

Iwona!
Wiem, że uczucia do niego przysłaniają Ci rzeczywistość. To zrozumiałe. Jednak dla mnie facet, który ma dziewczynę (i obojętne co o niej mówi, jak źle to gorzej dla niego) a godzinami rozmawia i "dobrze się rozumie" z inną nie jest wiarygodny. Po prostu. Facet, który twierdzi, że jego dziewczyna go nie rozumie, który właśnie uwiesza się na innej wykorzystując ją bezczelnie nie dając nic w zamian (no bo powiedz szczerze czy on Ci w czymś pomógł, czy pyta o Twoje sprawy, czy Cię gdzieś zaprasza? Założę się, że nie) jest po prostu niedojrzałym emocjonalnie egoistą. Miłość to wzajemność, miłość to wychodzenie naprzeciw i chęć ofiarowania jak najwięcej, miłość to pragnienie dobra drugiego człowieka. Jeśli to wszystko Cię nie przekonuje to zrób test: poproś go o zrobienie czegoś dla Ciebie. Poproś go o rozmowę na żywo, bo Ty masz problem i chcesz się go poradzić. Jak zareaguje? Z chęcią, natychmiastowo? Jeśli nie to po prostu potrzebuje Cię dla odreagowania, dla owego oczyszczenia emocjonalnego. Bardzo to przykre. Pomyśl jeszcze o jednym. Jak czuje się jego dziewczyna? Czy byłaby zachwycona wiedząc o Tobie, czy Ty byłabyś zachwycona gdyby Twój chłopak tak do 3 w nocy z jakąś inną rozmawiał? Chyba byś się wściekła, i słusznie. No to więc teraz masz obraz tej sytuacji. Jak się uwolnić? Powiedzieć za którymś razem, że jesteś bardzo zajęta. Że nie masz czasu, że musisz się wyspać bo na drugi dzień idziesz na zajęcia (widzisz, już samo rozmawianie z Tobą do tej godziny dobrze o nim nie świadczy bo nie myśli o Twoim odpoczynku). Przykro mi, że padłaś ofiarą. Ale możesz się od tego uwolnić. Na pewno gdzieś jest ktoś kto potrzebuje Cię z miłości a nie z egoizmu. I takiego człowieka Ci życzę.

  Katarzyna, 17 lat
1137
07.07.2006  
jeśli małzonkowie są bezpłodni to nie mogą współzyć w małżenstwie? jak to jest? pozdrawiam:)

* * * * *

Oczywiście, że mogą, a nawet powinni, w końcu małżonkowie są nawet do tego zobowiązani. W przeciwnym razie Kościół by zakazał małżeństwa takim ludziom, a przecież nic takiego nie ma miejsca. Współżycie nie służy tylko poczęciu dziecka, bo przecież nie każdy stosunek owocuje poczęciem. Rodzicielstwo jest tylko jednym z celów współżycia, innym celem jest rozwój więzi małżeńskiej, mówi o tym wprost encyklika "Humane vitae".

  Pamcia, 15 lat
1136
07.07.2006  
jestem na wakacjach juz w pierwszy dzien bylam w skate parku i byl tam pewien chlopak przez ok. miesiac jak mnie widzial krzyczal \"halo\"tylko po to bym sie popatrzyla bo chcial sie usmiechnac i mi pomachac... ostatnio zaczelismy rozmawiac... tylko ze ja zauwazylam ze on mniej na mnie zwraca uwage teraz niz wczesniej... co moge zrobic zeby mi zaufal?? dlaczego tak sie zachowuje??

* * * * *

Prawdopodobnie chodziło mu tylko o zwrócenie na siebie uwagi, być może nawet z kimś się o to założył. W momencie gdy cel osiągnął przestał się interesować. Co zrobić? W zasadzie możesz albo nie reagować albo tylko odpowiadać na jego "cześć" nie nastawiając się, że chodziło mu o rozwój tej znajomości.

  Zosia, 14 lat
1135
04.07.2006  
Szczęść Boże. Zwracam się do Pani z dosyć krępującym problemem.... Otóż kilka lat temu zauważyłam przypadkiem w szafie mojego taty kasetę z filmem pornograficznym, ale miałam wtedy z 9 lat i nie za bardzo to rozumiałam. Od tego czasu zapomniałam zupełnie o tym i nie zawracałam sobie tym głowy. Ostatnio, korzystając z komputera ojca, natknęłam się w \'ulubionych\' na plik o nazwie \'sex\' z adresami wiadomo jakich stron. Od razu go skasowałam. Teraz za każdym razem, jak widzę ojca, aż mnie odrzuca, trudno mi się nawet do niego przytulić. Parę dni temu znalazłam kolejną kasetę. Czy to jest u dorosłych facetów normalne? Mi się to wydaje po prostu obrzydliwe... Zastanawiam się nawet, czy nie powiedzieć o tym mamie, albo czy od razu nie wyrzucać wszystkich tego \'typu\' znalezisk...

* * * * *

Nie jest to normalne. Niestety, Twój tata wpadł w pułapkę, w którą wpada wielu mężczyzn, ale zdecydowanie nie jest to zjawisko normalne. Tak naprawdę sytuacja jest bardzo trudna. Mamie na razie bym nie mówiła, bo nie wiadomo czy ona o tym wie, a tak czy inaczej będzie ją to strasznie boleć. Może jednak należałoby to wyjaśnić z tatą na osobności. Ale nie metodą wyrzutów ani pretensji czy płaczu to może się to zaraz skończyć stwierdzeniem, że to nie Twoja sprawa i ucięciem dyskusji. Tu trzeba podejść psychologicznie. Może zatem - najlepiej jak mamy nie będzie w domu - weźmiesz tą kasetę i powiesz tacie, że przypadkiem szukając czegoś tam znalazłaś coś takiego, nie wiesz co to jest i czyje i czy ktoś tego u Was przypadkiem nie zostawił, bo na pewno nie Wasze. Tak samo możesz postąpić jeśli znajdziesz coś w komputerze: spytaj czy tu się coś nie zainstalowało, bo Ci dziwne strony wyskakują. To nic, że "wyjdziesz na blondynkę". Twój ojciec przynajmniej się zawstydzi i nawet jeśli zareaguje agresją, wyparciem się lub zamknięciem się w sobie to na pewno w środku "coś go ruszy". Będzie wiedział, że Ty o tym wiesz i być może przemyśli swoją postawę. Możesz też porozmawiać z księdzem przy okazji spowiedzi lub w innych okolicznościach, może on też Ci coś doradzi. Na pewno jednak musisz zachowywać się spokojnie. Spojrzyj na swojego ojca jak na człowieka, jak na kogoś, kto wpadł w pułapkę szatana, jak na kogoś zbolałego, zaplątanego w grzech, któremu trzeba przede wszystkim pomóc, a nie potępiać go. Wiem, że Ci trudno o takie spojrzenie, bo to Twój ojciec, ale widzisz, wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy błądzimy. Dla wszystkich jednak jest ratunek. Dla Twojego ojca też, dlatego spróbuj mu w tym pomóc.

  Aneta, 17 lat
1134
04.07.2006  
Dziękuje bardzo za odpowiedź na moje pytania (1117). Zrodziły się we mnie jednak nowe pytania i obawy. Po pierwsze nie rozumiem dlaczego ktoś kto współżył przed ślubem nie może iść do ślubu z welonem itp a ja bym mogła. Przecież po spowiedzi każdy jest czysty. A jeśli ktoś kto współżył zdecydował się na wtórne dziewictwo? Co z taką osobą? Chyba chodzi o żal i chęć zerwania z tym co złe, parwda? Bo jeżeli ktoś nie żałuje i nie chce poprawy to inaczej niż ktoś kto podjał walke... Zresztą zdaje sobie sprawe z tego, że nie chodzi tylko o białą sukienke, welon itp. Ślub to nie tylko piękna ceremonia, to przedewszystkim sakrament! Są też czynniki pochodzące z tradycji i kultury, więc daltego mam takie wątpliwości co do tego welonu itp. Po drugie, (to jest większy problem) nie wiem czy jestem dziewicą w sensie fizycznym. Wątpie, żebym przez to co robiłam mogła przerwać błone dziewiczą, ale pewności nie mam. Martwię się tym, bo jeżeli niestety okaże sięze nie jestem dziewicą, a nie powiem o tym mojemu przyszłemu męzowi to bardzo go zranie i sprawie mu wielki zawód. Czy jest jakaś możliwość, zeby sprawdzić czy jestem dziewicą w sensie fizycznym? Pani odpowiedź na mój poprzedni list bardzo mnie ucieszyła. Jestem pełna nadziei i wiary:) Byłam nie dawno przy spowiedzi, modle się i wierze, że z Boża pomocą wygram tą walke:) Pozdrawiam serdecznie:)

* * * * *

Droga Aneto! Ja nigdzie nie powiedziałam, że jak ktoś współżył przed ślubem to nie może mieć białej sukni i welonu. Jeśli jest czysty (tzn. podniósł się z upadku, zrozumiał swój błąd, zdecydował się na tzw. wtórne dziewictwo) to nie widzę powodu, by za odpokutowane błędy młodości pozbawiać go takiej możliwości. Oczywiście, masz rację, że tu chodzi o coś głębszego, ale tak jak podkreślasz jest to też czynnik obyczajowy. Od danej osoby zatem zależy czy czuje się czysta i uważa, że ma prawo do welonu czy nie. Moim zdaniem welon jest śmieszny tylko w przypadku osób mieszkających ze sobą, dla których ślub jest tylko "zalegalizowaniem" związku czy w sytuacji gdy dziewczyna jest w ciąży - wtedy rodzi kpiny i komentarze. Ale w sytuacji gdy ktoś się szczerze nawrócił to już od jego indywidualnej decyzji zależy. To pierwsza sprawa. Teraz druga. Ja nie wiem jak możesz stwierdzić czy nadal fizycznie jesteś dziewicą, po prostu chyba tylko ginekolog może to stwierdzić, no ale chyba trochę nieswojo byś się czuła zwracając się do niego z taką prośbą. Tak naprawdę jednak lepiej chyba porozmawiać o tym z chłopakiem (choć na pewno nie na pierwszej randce), powiedzieć prawdę, powiedzieć, że nie jesteś pewna. Jeśli będziesz go kochała to będziesz w stanie mu to powiedzieć, a jeśli on będzie Cię kochał zrozumie i wybaczy. Właśnie dlatego, że nie ów kawałek błony jest najważniejszy tylko postawa. Cieszę się, że masz w sobie więcej nadziei. Tak trzymaj i wierz, że będzie dobrze. Bo z Bożą pomocą wszystko jest możliwe. Powodzenia!

  magda, 16 lat
1133
04.07.2006  
Witam.Mam dość dziwny problem.Odkad pamiętam moją najlepszą przyjaciółką jest moja mama.Może nie potrafiłam zaufać komuś obcemu,nie wiem..W kazdym razie nigdy nie było mi łatwo nawiązywać nowe znajomości.Dobrze się uczę,nie wiem dlaczego jednak inni znajdywali w tym powód do żartów,do wymśmiewania się ze mnie:(:/Ja przecież z niczym się nie obnosiłam..W podstawówce nie było mi łatwo,ale później przyszła kolejna szkoła,nawiązałam nowe znajomosci.Przejdę może jednak do meritum,otóż ponad dwa lata temu poznałam chłopaka.Oczywiście powiedziałam o tym mamie,o tym,ze nie jest o mi obojętny..Jaką uzyskałam wówczas odpowiedź?Że powinnam jak najszybciej o nim zapomnieć,wybic go sobie z głowy,bo jestem za młoda,bo w tym wieku to nawet nie przystoi.Początkowo ta opinia wydawała mi się całkiem logiczna...Z czasem zaprzyjaźniliśmy się(ja i on),od jego znajomych dowiedziałam się,że i on zwrócił w ten sposób na mnie swoją uwagę..Ja wciąż jednak starałam się stłamsić w sobie moje uczucie,jednak niezbyt mi to wychodziło,a właściwie efekt był odwrotny..Ostatnio szczerze ze sobą porozmawialiśmy,od roku pół roku jesteśmy razem i jestem naprawde szczęśliwa.Sądzę,że z mojej strony nie jest to już zakochanie,ale miłość.Nie wiem,czy mam rację,trudna mi się w tym odnaleźć.Raz byłem już bliska zaufaniu komuś i cierpiałam..Czy w moim wieku taka znajomość musi się też podobnie skonczyć?Modlę się,żeby tak nie było..I tu pojawił się kolejny problem,na początku on był pewien swoich uczuc,ja tez nabrałam takiej pewnosci.Niedawno w jego duszę zaczęły wkradać się wątpliwości,mniej więcej w tym samym czasie powiedziała mu KOCHAM..Odczuwałam taka wewnętrzną potrzebę, czy nie zrobiłam tego za wcześnie?Czy skoro jestem pewna,powinnam tego żałowac?I jeszcze jedna sprawa,moja mama intensywnie wpaja mi,że powinnam się jak najszybciej odkochac,bo będę cierpieć.Staram się ją zrozumiec,ma za sobą nieudane małżenśtwo,a jej obecny maż(a mój tato)też nie jest ideałem:(:(Ale ja nie potrafię tak po prostu wybić go sobie z głowy..Chyba nie rozsądnie byłoby uciekać się do zapomnienia...skoro kocham..sama nie wiem,proszę o radę..pozdrawiam i z góry dziękuję.Magda

* * * * *

Madziu, jeszcze zanim dobrnęłam do końca pomyślałam, że Twoja mama musi mieć jakieś dramatyczne przeżycia z mężczyzną za sobą. I nie myliłam się. Widzisz, ciężkie zadanie przed Tobą, bo musisz i to co mama mówi traktować z szacunkiem a jednocześnie nie możesz, nie wolno Ci tak do końca w to wierzyć... Twój chłopak nie musi być taki jak mąż Twojej mamy, a Wasza znajomość wcale nie musi skończyć się fiaskiem. Tego, że kiedyś cierpiałaś z powodu jakiegoś chłopaka absolutnie nie możesz łączyć z tym, że to mężczyzna zawsze jest powodem cierpienia kobiety. To, że wtedy Ci związek nie wyszedł było efektem Waszej niedojrzałości - po prostu a nie jakimś fatum. To, że tamto źle się skończyło absolutnie nie oznacza powtórki, nawet nie wolno Ci tak myśleć, bo jak Ci to wejdzie w podświadomość to mogą być tego negatywne konsekwencje w postaci samospełniającej się przepowiedni. Madziu, jeśli kochasz tego chłopaka to nie roztrząsaj czy dobrze zrobiłaś czy źle tylko rozwijaj nadal tą znajomość, a to, że Twój chłopak ma wątpliwości potraktuj naturalnie: każdy przecież ma prawo do zastanowienia się, nikt nie wie od razu. Może niepotrzebnie tylko Ci o tym mówił, bo powinien wszystko najpierw sam przemyśleć, a tak zbiegło się to z Twoim wyznaniem i zaczęłaś mieć wyrzuty sumienia.
Magda! To co napiszę jest trudne do przyjęcia, ale posłuchaj. Popatrz na Twoją mamę nie jak na mamę tylko jak na kobietę, trochę starszą od Ciebie dziewczynę. Popatrz na jej doświadczenia. Ciężko jej. Może czegoś żałuje, może teraz inaczej pokierowała by swoim życiem. Być może uważa, że mężczyźni wszyscy są tacy sami i podświadomie próbuje Cię przed nimi uchronić albo przynajmniej opóźnić na ile to możliwe Twoją styczność z nimi. Myśli, że gdy nie będziesz miała z nimi kontaktu będziesz wolna od tych trosk, które spadły na nią. W głębi duszy wie, że to nie tedy droga ale instynkt samozachowawczy każe jej chronić Ciebie. Popatrz na nią w ten sposób i zrozum dlaczego tak się zachowuje. Jednocześnie potrzebujesz wzoru, autorytetu i mądrości kogoś kto potrafi wypośrodkować co jest właściwe a co nie. Jeśli masz zaufaną ciocię babcię lub kogoś innego to możesz o tym chłopaku z tą osobą porozmawiać. Twoja mama bowiem - choć chce najlepiej - nie ocenia tej sytuacji realnie tylko przez pryzmat własnych negatywnych życiowych doświadczeń. Nie oznacza to, że masz w ogóle z mamą na ten temat nie rozmawiać, tylko, że musisz mieć na względzie, że nie zawsze będzie to obiektywna ocena sytuacji. Zachęcam Cię też do lektury odp. nr 234, 25, 50, 340, myślę, że znajdziesz tam dla siebie jakieś rady odnośnie sytuacji kobiety i mężczyzny w związku.

  Marcin, 25 lat
1132
04.07.2006  
Mam koleżankę, która pociąga mnie fizycznie, ale na razie tylko fizycznie. Chciałbym by to \"pociąganie\" nie było tylko fizyczne, ale i duchowe,ale czy to w ogóle jest możliwe? Czy jest możliwa jakaś przemiana tego co czuję w \"rzecz\" bardziej duchową? A może mam się przestać z nią spotykać? (odwiedzam ją od czasu do czasu).

* * * * *

Wiesz, tak naprawdę to ja nie wierzę, że ona pociąga Cię tylko i wyłącznie fizycznie. Skoro ją odwiedzasz to chyba czujesz jakąś sympatię, wspólnotę poglądów lub zainteresowań, prawda? No bo chyba nie idziesz do niej tylko po to, by sobie na nią popatrzeć. Zapewne o czymś rozmawiacie a jak macie o czym rozmawiać to już nie jest tylko pociąg fizyczny. Oczywiście, może nie jest to nic więcej niż sympatia (na razie) ale nie wyklucza to głębszego uczucia w przyszłości. Szansa zawsze jest. Naturalnie nie chodzi o to, byś się teraz zmuszał do pokochania jej, ale po prostu rozwijaj tą znajomość. Jeśli będziecie się coraz lepiej rozumieć, będziecie chcieli coraz częściej ze sobą przebywać to będzie znak, że właśnie zaczyna się "coś więcej". Miłość nie zawsze jest gwałtownym wybuchem (a przeważnie taka nie jest), nieraz przychodzi niepostrzeżenie. Może być też tak, że wydaje nam się, że nie kochamy, bo nic nie czujemy, a tak naprawdę jest to najprawdziwsza miłość (pisałam o tym w odp. nr 13). To, że nie czujesz większej więzi duchowej może być spowodowane tym, że być może jeszcze za słabo się znacie - zbyt mało wiecie o sobie, nie odkryliście wspólnych obszarów. Jedynym sposobem, by się przekonać czy tak będzie jest kontynuowanie znajomości. Nie wiadomo czy znajdziecie w sobie bratnie dusze, ale nawet jeśli nie - będzie miła znajomość. A póki co, prócz spotkań proponuję też modlitwę w celu rozeznania. Powodzenia!

  Dzieciak, 17 lat
1131
29.06.2006  
Jak zachęcić Kolego-Przyjacielo-Chłopaka (nie padły żadne deklaracje i w zasadzie dopiero się poznajemy - od 2 miesięcy się spotykamy - stąd nie wiem, jak nas określić...), żeby to on podejmował decyzje, \"przewodził\"? On jest o rok (rocznikowo) młodszy... Jak dać mu znać, że różnica paru miesięcy jest nieistotna przy \"zarządzaniu\"? Żadne z nas nie ma natury dominującej. Ale wydaje mi się, że dobrze jest, jak to on podejmuje decyzje... Czy mam rację? Bynajmniej nie mam pretensji o to, że często to ja mam dokonać wyboru. Zastanawiam się, czy dobrze robię, chcąc \"przekazać mu pałeczkę\"...

* * * * *

Bardzo mądrze! Oczywiście, że masz rację. Chłopak musi być przewodnikiem w związku. Pisałam o tym w odp. nr 25, 50, 340, 1101 oraz 234. Jak to zrobić praktycznie? Pozostawiaj mu decyzję np. co do tego na jaki film pójdziecie, jakie lody kupicie, poproś by coś zaproponował np. trasę wycieczki. Proś go by Cię zabierał w ciekawe, ważne dla niego miejsca. Pochwal wybór przez niego dokonany. Gdy chłopak jest bardzo oporny i na żadne aluzje nie reaguje pozostanie Ci konkretna rozmowa: że Ty lubisz jak on podejmuje decyzje, że nie leży to w Twojej jako kobiety naturze, że czujesz się bezpieczna gdy on to robi. Podkreślaj jaki jest mądry, odważny. To go uskrzydli i będzie się starał coraz bardziej wykazywać. Poczytajcie sobie też razem książkę "Młodzi i miłość", gdzie jest mowa o odpowiedzialności chłopaka. Jestem pod wrażeniem Twojej dojrzałości w tym wieku, wiesz już teraz to, o czym nieraz nie da się przekonać kobiet z wieloletnim stażem małżeńskim. Brawo!

  Klara, 17 lat
1130
29.06.2006  
Od jakiegoś czasu zastanawiam się, aby zapoznać się z pewnym chłopakiem. Dodam, że jeszcze rok temu bardzo mi się podobał. Jednak dziś wiem, że nic do niego nie czuję i nie potrafiłabym się w nim ponownie zakochać. Problem leży w tym, że nie wiem w jaki sposób miałabym do niego /zagadać/. Dlaczego? Od jakiegoś czasu odnoszę wrażenie że Radek mnie nie lubi (!), chociaż wcale się nie znamy. Owszem, w podstawówce chodziliśmy przez pewien czas do jednej klasy, ale wówczas w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy. Ja- byłam trochę zagubiona i małomówna, natomiast on- towarzyski i dowcipny. W gimnazjum role się odwróciły. Radek zaczął słuchać /ciężkiej/ muzyki, zmienił styl i znajomych ( z których większość i tak znam). W tym też czasie, kumpele z jego klasy zaczęły opowiadać mi, że Radek jakoby zakochał się WE MNIE. I to tak całkiem poważnie. Niestety, ja w tym czasie nie myślałam już o nim. Ale nieśmiałe zainteresowanie Radka, stawało się już całkiem widoczne. Zaznaczę, że Radek jest nieśmiały TYLKO w kontaktach z dziewczynami.Przez jakiś czas żałowałam, że Radek /obudził się/ dopiero teraz, podczas gdy ja zdołałam o nim nareszcie zapomnieć. Nie robiłam żadnych kroków w jego stronę, bo po co miałabym robić mu nadzieję? Sama byłam już w takiej sytuacji, więc znałam ten ból. W każdym razie, skończyliśmy gimnazjum i trafiliśmy do jednego liceum. Tu zaczyna się mój kłopot. Po ostatniej, wspólnej, szkolnej wycieczce, doszłam do wniosku, że warto go nareszcie poznać. Śmieliśmy się ztych samych rzeczy, mieliśmy podobne poglądy. Pomyślałam że właśnie on mógłby mnie zrozumieć, moglibyśmy fajnie ze sobą rozmawiać itd. Nasi znajomi sądzą to samo. Pasujemy do siebie. Myślę, że nawet moglibyśmy zostać dobrymi przyjaciółmi. Naprawdę. Ale coś mnie niepokoi. Kiedy próbuję uśmiechnąć się do Radka, on odwraca głowę. Gdy mijamy się na ulicy, on udaje że mnie nie widzi (ostentacyjnie odwraca głowę)! Posyła mi dziwne spojrzenia. Dlaczego to robi? Przecież my się nawet nie znamy, ostatni raz gadaliśmy w podstawówce! Z drugiej strony, gdy gwałtownie podnosze głowę, czuję na sobie jego wzrok. Czasami nasze spojrzenia spotykają się, ale on (ZNOWU) odwraca głowę. Najgorsze, żę kiedy on myśli że ja nie widzę, przygląda mi się z tą dziwną miną. Czemu on mnie nie lubi? Co ja mu zrobiłam? ;( Jest mi z tym bardzo źle... Naprawdę, coraz częściej mam ochotę podejść do niego i zapytac o co chodzi! Chcę z nim porozmawiać, nie mogę już tak dłużej żyć. Czekają nas jeszcze 2 lata liceum. Jak mam do niego podejść i... co powiedzieć? Bardzo zależy mi na tym, żeby go poznać. Czuję, że jeśli nie zrobię tego /kroku/ to będę żałować. Bardzo panią Proszę o pomoc. Z góry dziękuję i pozdrawiam.

* * * * *

Pytanie nr 1: po co chcesz z nim nawiązać kontakt, jeśli - jak piszesz - "jednak dziś wiem, że nic do niego nie czuję i nie potrafiłabym się w nim ponownie zakochać". Jeśli nic do niego nie czujesz to daj mu spokój i nie rób mu nadziei, nie rań chłopaka. A jeśli doszłaś do wniosku, że jednak dasz mu jakąś szansę to owszem, może próbować z nim porozmawiać. Dlaczego on się tak zachowuje? Pewnie dlatego, że mu się podobasz lub podobałaś, ale doszły do niego słuchy, że Ty nie masz ochoty na kontakt z nim i teraz uniósł się dumą. Jest mu głupio, że on coś czuł, ale dostał - w pewnym sensie- kosza. Dlatego teraz udaje obrażonego, żeby pokazać, że wcale go to nie dotknęło i wcale go to nie boli. To taki męski sposób. Jak z nim rozmawiać? Spytać o coś lub poprosić o pomoc w jakiejś drobnej rzeczy. Jak będzie odwracał głowę, to przełknąć tą obelgę, podejść i mówić do niego. No chyba nie będzie udawał, że nie słyszy. Jeśli nadal mu na Tobie zależy to na pewno wykorzysta tę okazję, by z Tobą pogadać. Z początku może być ciężko, ale stopniowo się "oswoi". Po kilku takich rozmowach lody zostaną przełamane. Natomiast na pewno nie pytaj o co mu chodzi, bo powie, że o nic- i będziesz znów w punkcie wyjścia. Rozmawiaj z nim tak jakbyś nie widziała jego dziwnego zachowania, jakby nic się nie stało. Skorzystaj też z porad z w odp. nr: 3, 30, 37, 134, 411, 912. Powodzenia!

  marysia, 16 lat
1129
29.06.2006  
jak można rozpoznać że chłopak jest zainteresowany dziewczyną?

* * * * *

Po pierwsze: szuka jej obecności, chce z nią rozmawiać, uśmiecha się do niej. Ponadto proponuje pomoc, zaprasza gdzieś. Korzysta z okazji by być blisko niej. To tak w skrócie, na sam początek.

  ewa, 19 lat
1128
29.06.2006  
stronke wasza polecila mi kolezanka,gdyz mam pewien problem (zreszta jak prawdopodobnie kazdy piszacy do was) u mnie polega to na tym,ze mam chlopaka (ok 4 mies.) i wszystko jest w porzadku,gdy jestesmy sami, gdy wspedzamy czas razem to potrafimy sie smiac, bawic,rozmawiac, jestesmy ze soba szczesliwi. problem polega na tym, ze gdy jestesmy w towarzystwie innych, ja nie odczuwam takiej potrzeby, by np. siedziec obok niego, trzymac za reke,rozmawiac,smiac sie z nim. wydaje mi sie ze podswiadomie szukam wtedy kontaktu z innymi. dodam,ze chlopak ten sporo czasu na mnie czekal,jest pewny swoich uczuc do mnie, ja w zasadzie tez,tylko meczy mnie ta sytuacja,czy to wlasnie jest normalne,ze np. gdyby ktos nas nie znal, to czasem nawet by sie pewnie nie domyslil ze jestemy razem. wydaje mi sie,ze on jest na mnie zly o takie sytuacje,ze on chcialby, by wszyscy \"wiedzieli i widzieli\" ze jestesmy razem. nie wiem z czego to wynika, nie wydaje mi sie bym sie np. wstydzila tego,ze z nim jestem,bo przeciez nie! czasem chcialabym by to on np. do mnie podszedl,przytulil, a czasami (az wstyd przyznac!) wolalabym by go w ten danej grupie nie bylo, denerwuja mnie czasem jego zachowania (nie potrafie jednak powiedziec mu,jakie konkretnie) ale przeciez jak nie ma przy nas innych to wszysto jest ok. (i nie ma tu mowy o jakiejs za daleko dochodzacej cielesnosci) wazna jest moze jeszcze sprawa,ze zanim zdecydowalismy sie byc razem (albo raczej ja z nim;)bo on dawno wiedzial ze chce) dosc dlugo sie znalismy,widywalismy sie w paczce znajomych. i mi sie wydaje,ze wtedy mielismy na prawde wspanialy kontakt \"w grupie\" wtedy zartowalismy,smialismy w obecnosci innych (a teraz nie umiemy?) ????? mam jeszcze jedno pytanie, mianowicie czy to jest zdrowa relacja,jesli ja pragne sie podobac i impoonowac innym chlopcom ,ni etylko temu mojemu (a czasem moze nawet bardziej innym) (no bo w zasadzie \'mojemu itak sie zawsze podobam\'>??

* * * * *

Dwie sprawy. Pierwsza to owa potrzeba kontaktu w większej grupie. Cóż, trudno mi odpowiedzieć jednoznacznie na Twoje pytanie, bo sama mam z tym problemy. Myślałam nad tym z czego one się wzięły i u mnie jest jedno wytłumaczenie: z domu. Nie wiem jak jest u Ciebie w domu, ale u mnie nigdy nie było okazywania uczuć, jakichś cieplejszych gestów, stąd jako dziecko zakodowałam sobie, że okazywanie uczuć na zewnątrz jest czymś wstydliwym. Oczywiście w kontaktach sama na sam z mężem nie mam takiego problemu, bo jest to naturalne, potrzebujemy tego i cieszymy się. Jednak wśród ludzi jest mi bardzo ciężko, a przecież jestem już po ślubie. Dobija mi to, bo widzę, że mężowi jest nieraz przykro. Oczywiście staram się ten dziwny "wstyd" przełamywać, z różnym skutkiem. Nie jest to - tak jak piszesz wstydzenie się tej osoby, tylko wstyd przed publicznym okazywaniem uczuć. U mnie podłożem tego jest to co działo się w domu rodzinnym, być może zatem u Ciebie też? Metodą na to jest powolne przełamywanie się, ale nie na siłę. Musisz zatem porozmawiać z chłopakiem, powiedzieć, że być może u Ciebie w domu była taka sytuacja i jest Ci ciężko ale się starasz. Chłopak z pewnością zrozumie. A może po prostu jest tak, że skoro jesteście ze sobą dopiero 4 miesiące to Ty jeszcze tak do końca nie czujesz, że on jest taki "Twój", nie czujesz się do końca jego, może do końca nie jesteś przekonana, że to właśnie ten, a wobec tego nie potrafisz jeszcze demonstrować tego innym? Bo czujesz, że te gesty wyrażone publicznie to byłoby w pewnym sensie jeszcze kłamstwo?
A druga kwestia to owo podobanie się innym chłopakom. Po części jest to normalne. Bo w naturze kobiety jest chęć podobania się innym mężczyznom, a nie tylko swojemu. Kobieta nawet kobietom chce się podobać - w sensie oczywiście samego podobania się, bez podtekstów. Natomiast nie podoba mi się to zdanie: "'mojemu itak sie zawsze podobam". Nawet jeśli tak jest to wcale nie znaczy, że masz się nie starać. Przeciwnie, masz się starać tak jak dla nikogo. I właśnie dlatego, że jemu się zawsze podobasz masz się starać. Bo owo podobanie się swojemu mężczyźnie jest częścią miłości jaką masz do niego. A miłość trzeba pielęgnować. Z pewnością słyszałaś lub nawet na własne oczy widziałaś nieraz taką zwiędłą miłość małżeńską chodząca w papilotach i szlafroku. Pana w przydeptanych kapciach i poplamionym podkoszulku. No pociągająco to oni nie wyglądają i na pewno nikt, kto na nich patrzy nie może powiedzieć, że miłość w nich kwitnie. A oni po prostu doszli do wniosku, że sobie się zawsze podobają, więc po co tu się starać? A no właśnie dla siebie nawzajem. Bo to jest dowód szacunku. Przecież gdy kogoś darzymy szacunkiem to ładnie się ubieramy, prawda? Nikt przecież nie pójdzie na egzamin w wymiętym dresie. A wiec jeśli szanujemy tą drugą osobę to oszczędźmy jej widoku sflaczałego swetra. A oprócz szacunku to dowód miłości. Wyglądem mówimy, że ten ktoś ciągle robi na nas wrażenie, podoba nam się, pociąga nas. Dlatego trzeba właśnie w pierwszej kolejności ukochanego/ukochanej się podobać. I także, a może przede wszystkim w małżeństwie. Dlatego ja zawsze gonię mojego męża, by się ogolił dla mnie i sama wystrzegam się chodzenia byle jak. Robię to, by podlewać, pielęgnować nasza miłość. Ten drugi człowiek koło mnie wcale mi się przecież nie należy. Jest dla mnie darem, jest ze mną z własnej nieprzymuszonej woli, a zatem z radości, że jest dbam o siebie dla niego. Dlatego podobanie się innym - tak, jak najbardziej, ale przede wszystkim temu jednemu. Tak powinnaś postępować, a Twój chłopak nie będzie wtedy ani zazdrosny ani nie będzie się czuł zaniedbany.

  Olka, 16 lat
1127
29.06.2006  
Co ja mam zrobić? Moja najlepsza przyjaciółka ma chłopaka i przez to mamy dla siebie mniej czasu (na wakacjach!) i mniej sie rozumiemy... Dziwnie sie czuje, bo wczesniej tez miala chlopakow i bylo jakos ok... Spedzalysmy ze soba w miare duzo czasu i rozumialysmy sie doskonale... Nie wiem dlaczego to sie zmienilo... Naleymy do pewnej wspolnoty i tam sie cala nasza trojka zapoznala, czyli mamy prawie to samo środowisko... Moze tyle, ze Maciek słucha hip hopu, a ja wole rock i nie a bardzo wypalaja wspolne koncerty. Prosze o pomoc, bo bardzo mi na tej przyjazni zalezy...

* * * * *

Może tym razem Twoja przyjaciółka zakochała się bardziej? To naturalne, że wtedy pragnie się bardziej obecności chłopaka niż kogokolwiek innego - jest taki właśnie etap związku. Dopiero później gdy ta miłość dojrzewa jakby "otwierają się oczy na innych" i widzi się, że można fajnie spędzać czas nie tylko we dwoje. Twoja przyjaciółka jest pewnie właśnie na takim etapie. Nie możesz jej za to winić, bo ona pewnie nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, ale to jest naturalne, zresztą Ty sama też się o tym przekonasz gdy się zakochasz. Na pewno więc jej zachowanie nie wynika ze złej woli. Oczywiście to nie oznacza, że ona już na nic nie ma czasu. Ma i powinna go mieć dla Ciebie. Może lepiej byś się czuła gdybyście się spotykały - może nawet rzadziej - ale we dwie? W końcu nie jest powiedziane, że macie się zawsze spotykać we trójkę, przypuszczam nawet, ze jej chłopak wcale nie przepada za "babskimi plotkami". Musisz też powiedzieć koleżance o tym jeśli uważasz, że spędzacie za mało czasu razem, że potrzebujesz jej obecności. Razem ustalcie jakiś kompromis, powodzenia!

  Kinga, XX lat
1126
29.06.2006  
Nie wiem juz gdie szukac pomocy...Nie radze sobie z nalogiem onanizmu...Trudno mi z tym skonczyc...trwam w tym juz jakies 12lat!!!Sprobowalam juz wielu rzeczy-czesta spowiedz/zdazalo sie ze musialam przystepowac do tego Sakramentu kazdego dnia, co dwa dni.../,wkoncu spowiedz generalna,powiedzialam o moim problemie chlopakowi-probuje mnie ratowac ale nie zawsze mu sie to udaje,codziennie modle sie o wytrwanie w czystosci...Zastanawiam sie nad wstapieniem do RCS-u,ale boje sie ze i tym razem nie bede miala na tyle sily zeby wytrwac...Chce zyc normalnie!!!Nie chce dluzej topic sie w tym bagnie!!!Moze wlasnie Pani wskaze jakis drogowskaz,ktory uwolni mnie od tego grzechu...Prosze o modlitwe!!! Goraco Was pozdrawiam!

* * * * *

RCS to dobry pomysł, będziesz miała dodatkową motywację, bo będzie Cię trzymać zobowiązanie. Najważniejsze jest to, że powstajesz z upadków, że w nich nie tkwisz. Jezus kocha Cię i wie jak bardzo się starasz. To wszystko nie jest bez znaczenia i choćbyś miała codziennie przystępować do spowiedzi to nie jest to nadaremno - to Twoja walka, świadcząca o tym, że chcesz z tego wyjść, że się nie poddajesz. Szatan widząc Twoją determinację będzie musiał w końcu ustąpić, na pewno już niedługo. Tylko musisz trwać przy Jezusie, musisz walczyć. Poza tym pomyśl sobie (żeby mieć dodatkową motywację), że robisz to dla swojego przyszłego męża, że jemu chcesz siebie ofiarować. Pomyśl o nocy poślubnej, o tym jaka może ona być piękna. Za każdym razem pomyśl o tym i w imię tego staraj się walczyć. Pomyśl o satysfakcji jaką masz gdy udaje Ci się wygrać ze sobą. Nagradzaj się za każde zwycięstwo. W chwilach pokusy módl się szybciutko jakimś aktem strzelistym np. "Jezu, cichy i pokorny, uczyć serce me według serca Twego". Powtarzaj to cały czas, tak aby skupić się całkowicie na tej modlitwie. Gdy akurat nie możesz się modlić próbuj odwrócić swoją uwagę, zająć myśli czymś konkretnym, co Cię wciągnie, czymś przyjemnym, na co czekasz, co Cię cieszy. Uprawiaj też sport - porządny wysiłek powoduje, że nie masz już ochoty na inne wyładowanie energii. Nie trać nadziei. Skup się też na tym co Ci za każdym razem mówi spowiednik - zapamiętaj jakąś radę i stosuj ją. Poza tym - nie pozwól by masturbacja zdominowała Twoje życie, by zawładnęła twoimi myślami, bo nie można jej demonizować. Ona nie może być najważniejsza! Jeśli będziesz normalnie żyć, mieć swoje hobby to ona zejdzie na dalszy plan. Im mniej będziesz o niej myśleć tym bardziej ona zblednie, odejdzie, a Ty będziesz coraz bardziej wolna. To będzie proces, oczywiście, ale jest to możliwe. Masz szczęście, że Twój chłopak Cię w tym wspiera. Rób to więc również dla niego, walcz też dla niego i z myślą o Waszej przyszłości. Czytaj też pismo "Miłujcie się", tam masz wiele rad osób, które wyszły z nałogu. Odmawiaj Koronkę do Bożego Miłosierdzia i módl się do Maryi - Matki pięknej miłości. Ona pomoże Ci z tego wyjść. Powodzenia!

  Paweł, 14 lat
1125
29.06.2006  
Niezmiernie sie ciesze ze mozecie mi pomóc mam taki problem iż mam dziewczyne chodzimy ze sobą około 2mies. i łączy nas czysta, platoniczna miłość... I zazwyczaj gdy jest wszystko tak dobrze ze lepiej byc niemoze Ewelinka wyjechała na stałe do Anglii bo jej mama znalazła tam pracę... Jestem załamany niewiem co robić. Będzie przyjeżdżała na święta do Polski i będziemy się spotykać ale j ajestem bardzo załamany prosze o pomoc co mam robić?

* * * * *

No bardzo trudna sytuacja. Generalnie miłość na odległość jest możliwa, tylko wymaga wielu wyrzeczeń i dużej pewności. No i nadziei, a raczej konkretnej szansy na wspólne bycie razem - w jakiejś określonej perspektywie. Na pewno może być Wam ciężko, tym bardziej, że jesteście młodzi. O tym jak sobie radzić z taką sytuacją i na ile taka miłość ma szansę przetrwać pisałam w odp. nr: 97, 120, 112, 132, 278, 620, 864. Przeczytaj, tam znajdziesz coś dla siebie.

  Paula, 21 lat
1124
26.06.2006  
Nie wiem od czego zaczac...Chyba najlepiej od poczatku:-) Wiec moj problem zaczal sie bardzo dawno,kiedy mialam okolo 7lat!Wtedy po raz pierwszy zostalam wykorzystana przez pewnego mezczyzne...To nie byl tylko jeden raz, trwalo to latami...Teraz nie potrafie okreslic kiedy przestal mnie molestowac...bo tak naprawde to trwa do dzisiejszego dnia!Wszystkie wspomnienia sprawiaja ze to ciagle we mnie trwa!Najgorsze jest jednak to,co robie teraz...Nie chce wszystkiego skladac na swoja przeszlosc,ale mysle ze miala ona bardzo wielki wplyw na moj nalog...Tak,trwam w nalogu masturbacji!I to bardzo dlugo!Wiele razy probowalam z tym skonczyc,ale bez skutku:-( Najdluzej wytrwalam w czystosci tylko3 miesiace! Od 4 miesiecy mam chlopaka,bardzo mnie kocha i chce dla mnie wszystkiego co najlepsze!Jest jedyna osoba, ktorej powiedzialam o swojej przeszlosci i nalogu!Okazalo sie,ze On ma podobny problem...Tez walczy z grzechem onanizmu...Teraz za kazdym razem kiedy mamy ochote to zrobic, dzwonimy do siebie,piszemy, krzyczymy i to pomaga!:-)Razem latwiej jest przezwyciezyc zlo!!!Jednak nie zawsze bylo kolorowo...3razy upadlismy wspolnie:-(Uprawialismy petting:-(Wiem ze to byl najwiekszy blad,jaki popelnilismy...Postanowilismy wtedy ze nigdy wiecej tego nie zrobimy!Ze zachowamy czystosc az do slubu!!!Jutro wybieramy sie do spowiedzi generalnej,chcemy zaczac cale zycie od nowa!!!Kazde z nas zalozylo kalendarz,w ktorym \"+\"znaczymy kazdy dzien w czystosci!Narazie nie mamy zadnych\"-\":-) Nie wiem,jak teraz postepowac,bo Marcin chce pocalunkow,a niektore wzbudzaja we mnie ochote na cos wiecej...Wiem,ze w Nim tez wzbudza to pewne reakcje...Ciagle mowie\"nie\",On to rozumie, ale mimo to nie raz probuje calowac...Powinnam chyba zaznaczyc, ze Marcin ma dopiero 16lat!!!Wiele osob jest przeciwko naszemu zwiazkowi,ale nie rezygnujemy!:-) 3lata temu tata Marcina zmarl...tzn.sam pozbawil sie zycia...To byl bardzo bolesny cios dla Niego,zwlaszcza ze dowiedzial sie o tym od babci,a nie od mamy,z ktora ma bardzo dobry kontakt!!!Czesto zamykal sie w sobie, mial \"napady samotnosci\", nie chcial rozmawiac,wolal byc sam...a ja tak bardzo balam sie ze moze zrobic to co tata...Przysiagl mi ze nigdy tego nie zrobi,ale balam sie i nadal boje!!!Za kilka dni wyjezdza na wakacje do mamy,za granice...Chce kupic mu ksiazke \"Dzikie serce\"bo wiem ze Pani poleca ja do przeczytania...Nie wiem co w niej jest takiego szczegolnego,bo sama jej nie czytalam, ale mam nadzieje ze pomoze Marcinowi/a takze mi/we wspolnym zyciu... Strasznie sie rozpisalam,ale chcialam zeby Ktos jeszcze poznal nasza sytuacje.Mam obawy co do zalozenia rodziny,boje sie wspolzycia, boje sie ze moje malzenstwo moze skonczyc sie tak jak wiele innych,nieudanych zwiazkow...a przeciez to jest Sakrament na cale zycie!!!Obawiam sie tez ze nasz nalog moze powrocic...I to jest najwieksza obawa!!! Wiem ze dostaje Pani wiele listow,ale bardzo prosze o szybka odpowiedz/jesli to oczywiscie mozliwe/.Chcialabym jeszcze porozmawiac z Marcinem o tym co Pani napisze,a On wyjezdza juz 30czerwca. Prosze wszystkich o modlitwe w naszej intencji!Goraco Was pozdrawiam!!! Przepraszam jeszcze raz za dlugos listu!Z gory dziekuje za odpowiedz!

* * * * *

Droga Paulo! Przepraszam, że dostajesz ten list teraz dopiero, ale jest Was strasznie dużo i nie mam możliwości odpowiadać na bieżąco. Ale spokojnie. Książkę kup chyba, że już kupiłaś, rzeczywiście jest bardzo dobra, choć faktycznie Twój chłopak jest bardzo młody, ale mam nadzieję, że na tyle dojrzały, że te treści mu pomogą. Proponuję też dla niego ( i dla Ciebie) bardzo dobrą lekturę "Porozmawiajmy spokojnie o ...tych sprawach" ks. Piotra Pawlukiewicza, chyba nawet w Waszej sytuacji będzie ona lepsza na razie niż "Dzikie serce". Na początek co do Twojej przeszłości. Paula, to poważny problem i potrzebujesz terapii, potrzebujesz pomocy specjalisty na żywo, nie przez internet. Musisz z psychologiem o tym porozmawiać i zastosować się do wskazówek, bo to nie tylko o Twoje małżeństwo chodzi ale o całe Twoje życie. Te przeżycia mogą rzutować nie tylko na współżycie ale na Twoje podejście do innych dziedzin życia także. Musisz zamknąć za sobą ten rozdział. Polecam Ci gorąco tą stronę: www.spch.pl to strona psychologów chrześcijańskich, możesz umówić się na spotkanie.
Co do Waszej czystości - pięknie walczycie! Naprawdę. Proponuję jeszcze Ruch Czystych Serc, będzie Was to bardziej motywowało. Jeśli chodzi o pocałunki: jeśli powodują u Ciebie pobudzenie- całujcie się tylko w policzek. To też jest piękne i jest przejawem niezwykłej czułości a nie spowoduje podniecenia. Lepiej dmuchać na zimne. Widzisz, wiek Twojego chłopaka (oczywiście jeśli potraficie się dogadać to żaden problem, choć musicie pamiętać o pewnych odrębnościach pisałam o tym w odp. nr 8) powoduje, że w nim teraz buzują hormony bardziej niż w Tobie. To dlatego on bardziej dąży do kontaktu fizycznego. Natomiast to wcale nie jest powód by pozwalać mu na więcej, wprost przeciwnie - to duże wyzwanie dla niego, nauka opanowania. Na pewno jednak jest Wam ciężko. Nie poddawajcie się jednak i walczcie, to zaprocentuje piękną, czystą miłością. Nie obawiaj się współżycia w małżeństwie - nie musisz teraz o tym myśleć, ale zapewniam Cię, że czuła miłość męża usuwa strach i powoduje, że jest to bardzo piękne, jednoczące przeżycie. Proszę przeczytajcie też odpowiedzi o czystości na tej stronie, może którąś z tych rad jeszcze wykorzystacie: 20, 75, 79, 85, 92,144, 249, 252, 258, 269, 300, 309, 320, 363, 428, 462, 488, 531, 572, 582, 780, 877.

  Smutna, 18 lat
1123
26.06.2006  
Witam! Pisałam już w numerze 1056... Teraz problem jest troszkę inny, choć nie do końca... Nie sądziłam, że to będzie aż tak okrutnie bolało... Ktoś inny pewnie powie, że lamentuję nad niczym. A mi jest naprawdę bardzo, bardzo ciężko... Ponad 3 miesiące temu zaczęłam pisać na G-G z pewnym chłopakiem. Już od pierwszej \"rozmowy\" z nim czułam, że jest on inny niż wszyscy chłopcy. Był taki kochany... Tak wiele mieliśmy wspólnych pasji: wędrówki po górach, muzyka rockowa, gitary, rekolekcje dla młodzieży (zwłaszcza wieczorowe) itd. Oboje też docenialiśmy wartość PRAWDZIWEJ przyjaźni. Po 1,5 miesiąca pisania ze sobą wymieniliśmy się zdjęciami. A potem dwa razy (całkowicie przypadkowo) spotkaliśmy się. Mieszka w mieście, w którym znajduje się moja szkoła. Był mi naprawdę głęboko bliski. \"Nauczył\" mnie też przytulać się do ludzi (tzn. objął mnie na powitanie przy obu spotkaniach) :) Teraz bardzo tego potrzebuję (niekoniecznie od niego)... Pokochałam to. Z każdym dniem coraz bardziej odnajdywałam w nim swojego przyjaciela. Marzyłam o tym, by nim został. Mocno tego potrzebowałam (i wciąż potrzebuję...). W mojej szkole jest kilku jego znajomych (i dziewczyn, i chłopaków). Nie znam ich osobiście :( Ale obserwowałam ich zachowanie itd. I... Wiem, że nadajemy na tych samych falach. Łączy nas rock. Coś mnie do nich przyciąga. Są weseli, przyjaźni dla innych, uśmiechają się. Też byli na tamtych rekolekcjach. Kiedyś na religii siostra rozdała nam kartki i mieliśmy napisać na nich, czym jest dla nas modlitwa. Porównać ją do czegoś. Każda klasa, którą uczy, miała to samo zadanie. Kartki te zostały powieszone na ścianie. Niedawno siostra poprosiła mnie i moją koleżankę, żebyśmy je ściągnęły. Pod koniec trafiłam na taką, która była podpisana przez dwie z tych osób (dwóch chłopaków), o których piszę do Pani. Przeczytałam, co napisali. I... Po prostu prawie mi łezki zaczęły cisnąć się do oczu. To było piękne. I takie szczere... Z każdym dniem coraz bardziej czułam, że chcę należeć do nich. Do tej grupy przyjaciół. Że chcę być z nimi. Pragnęłam tego tak mocno, mocno... I chyba aż za mocno, bo teraz jest mi niesamowicie ciężko ze świadomością, że to marzenie nigdy się nie spełni. A tak mocno w nie wierzyłam - w to marzenie. Niedawno zrozumiałam, że... Po prostu, jak tak na nich patrzyłam i jak pisałam z tamtym chłopakiem na G-G, uświadomiłam sobie, że... Przecież oni mają swój świat. On ma swój świat. Nie mogę i nie chcę im go niszczyć, wpychać się do niego. Łączy ich coś naprawdę pięknego... A ja? Ja nigdy nie będę z nimi. Ja to wiem... Dlatego cieszę się, żę są już wakacje (choć tak bardzo nie chciałam żeby już były) bo ich nie widuję. Nie łudzę się, że być może ich poznam bliżej, że połączy mnie z nimi przyjaźń... Nie widząc ich jest mi łatwiej... Choć i tak wciąż trudno, bo to marzenie głęboko wryło się w moje serce... Są wakacje. Wakacje, które chciałam spędzić z nimi, z gitarą, w górach... Choćby kilka odległych od siebie dni. A ten chłopak, z którym pisałam? Właśnie - pisałam. Już nie piszę. Od ośmiu dni. Bo z każdą chwilą coraz bardziej potrzebowałam jego przyjaźni. W realu, a nie na G-G. I zresztą nie chcę też mu zabierać czasu, który poświęcał mi pisząc ze mną. W mojej ostatniej rozmowie z nim napisałam mu coś takiego, z czego mógł wywnioskować, że to pożegnanie. Nie miałam sił pisać mu tego w sposób jasny, bezpośredni. Czy zrozumiał? Nie wiem. Ale też już nic nie pisze... Tak bardzo tęsknię za rozmowami z nim. Mogłam z nim pisać o wszystkim i o niczym. Mogłam dzielić się z nim radościami i również wypłakiwać się. Tak szalenie tęsknię :( Również za tą niespełnioną przyjaźnią... Czy dobrze zrobiłam? Jest mi tak potwornie ciężko... Nie chcę tego kończyć, ale czuję, że muszę... Czy jest jeszcze jakaś szansa? Czy mogę coś zrobić?

* * * * *

Co Ty wyprawiasz dziewczyno?
Masz marzenia i zamiast je realizować urządzasz im pogrzeb raniąc przy tym nie mającego o niczym pojęcia chłopaka. Czy dobrze zrobiłaś? Nie! Bo Twoje działanie jest zupełnie niezrozumiałe. Jeśli chcesz nawiązać kontakt z tą grupą, jeśli chcesz się przyjaźnić z tym chłopakiem (i masz rację, że w realu, a nie na gg) to DZIAŁAJ! Dlaczego się wycofujesz? Przecież oni nie czytają w Twoich myślach, nie wiedzą czego pragniesz, jakie masz zainteresowania, marzenia. Wycofywaniem się mówisz, że nie jesteś zainteresowana kontaktem z nimi, że Ci nie zależy na ich towarzystwie. Poza tym takie nagłe zakończenie znajomości z tym chłopakiem wywołało na pewno jego zdziwienie i może rozczarowanie. A skąd wiesz czy Ty mu się nie podobałaś? A może to był początek dobrej znajomości albo nawet czegoś więcej? Jeśli powodem Twojego działania jest niewiara w swoje siły to chyba pora odważyć się, przełamać i zacząć żyć pełnią życia. Nic nie przyjdzie samo. Trzeba zrobić krok, nawet mały, a potem każdy następny będzie łatwiejszy, a każdy sukces podbuduje Twoje poczucie wartości. Masz szansę stworzyć coś niepowtarzalnego, dlaczego z tego nie korzystasz? Dlaczego tkwisz w swoim rozgoryczeniu i lubujesz się swoim cierpiętnictwem uważając nie wiadomo dlaczego, że to nie dla Ciebie? Jeśli tak będziesz uważać to faktycznie będziesz smutna i będziesz cierpieć. Po co? Widzisz tego jakiś sens? Bo ja nie. Nie możesz uważać się za szarą myszkę, której nic się nie należy. Jesteś takim samym, wartościowym człowiekiem jak oni. Masz identyczną wartość, rozumiesz? I tak jak tamta grupa może ubogacić Ciebie tak Ty możesz wiele do niej wnieść. Ale musisz działać, bo oni nie mają pojęcia, że też chciałabyś z nimi być. Próbuj! Nawiąż kontakt z tym chłopakiem, próbuj go bliżej poznać, skorzystaj z porad w odp. nr 3, 30, 37, 134, 411, 912 w jaki sposób nawiązać bliższy kontakt. Poproś go by przedstawił Cię swoim znajomym, sama zaproponuj np. jakąś wycieczkę w najbliższą okolicę. Tylko odwagą realizuje się marzenia. Jeśli naprawdę się tego pragnie. Jeśli chcemy być szczęśliwi musimy się odważyć. I nawet jak czasem poniesiemy porażkę to będziemy z siebie dumni a każde następne działanie będzie łatwiejsze, bo będziemy bogatsi w doświadczenie. Odwagi! A zobaczysz jak można góry przenosić.

  Asia, 15 lat
1122
24.06.2006  
Mam dośc dziwny problem. Otóż juz ponad 1,5 roku temu zakochałam sie w chłopaku starszym o 2 lata. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie znam go, niestety. Wiem, że to uczucie nie ma sensu, bo nie mozna kochac za dwoje (w dodatku, gdy prawie nic sie nie wie o tej drugiej osobie), ale ja sobie nie daje juz rady. Nie mam nikogo komu mogłabym się zwierzyc, kto by mi pomógł. Chciałabym zapomniec, bo juz nie wytrzymuje tego psychicznie. Płacze całymi dniami, wzdycham ... nawet nie wiem do kogo. To nienormalne, ale ja nie mogę się opanowac. Co moge w tej sytuacji zrobic ??

* * * * *

A dlaczego Ci się wydaje, że nie ma sensu? Dlatego, że on nie zwraca na Ciebie uwagi czy może dlatego, że jest np. w związku z kimś? Jeśli to ostanie to faktycznie nie można się komuś wtrącać, ale jeśli on po prostu nie wie o Twoim istnieniu, albo wie tylko tyle, że jesteś, ale Cię nie zna to może spróbujesz nawiązać z nim jakiś kontakt? Może warto? Nawet jeśli nic nie wyjdzie to będziesz wiedziała, że spróbowałaś (jak to zrobić pisałam w odp. nr 3, 30, 37, 134, 411, 912). Spróbować warto, bo wtedy się okaże czy obiekt Twojego zainteresowania tak naprawdę Ci się podoba czy nie (bo jak na razie to kochasz swoje wyobrażenia o nim, pisałam o tym w odp. nr 441, 868). Jeśli jednak z jakichś względów, o których tu nie piszesz naprawdę nie możesz z nim być i chcesz o nim zapomnieć to przeczytaj proszę odp. nr 80, 526, 653, 825.

  Ewelina, 17 lat
1121
23.06.2006  
Mam taki problem: miałam kiedyś chłopaka ale on mnie chyba traktował jak pierwszą lepszą więc do niego zadzwoniłam i o wszystkim mu powiedziałam a raczej wykrzyczała, ale oficjalnie nie zerwaliśmy. Od tamtego czasu minęło kilka ładnych tygodni, a ja nadal czuje że go kocham starałam się z nim o tym porozmawiać, ale on też nie może znalezć odpowiedzi na moje pytania. Pomóżcie mi co ja mam dalej robić

* * * * *

A nie lepiej porozmawiać zamiast krzyczeć? Poza tym skąd ta informacja, że traktował Cię jak "pierwsza lepszą"? Powiedział Ci to on, ktoś inny? Sama to widziałaś? Poza tym jak to on nie może znaleźć odpowiedzi? A kto ma ją znaleźć? Przecież to on wie jak Ci traktował? Ej, chyba za wcześnie tu było na związek między Wami. Przeczytaj proszę odp. nr 817, 19, 728, 273, 276, 311, 313, 356, 370 o miłości i po prostu na drugi raz nie popełniajcie takich błędów. A z chłopakiem bądź na stopie koleżeńskiej, spotykajcie się czasem, rozmawiajcie - jak z kolegą, a jeśli poczujecie, że chcielibyście być bliżej to poznawajcie się coraz bardziej, poznawajcie swoje poglądy, żeby nie było później takich nieporozumień.

  Ewa, 28 lat
1120
22.06.2006  
Pytałam już kiedyś o to czy małżeństwo z rozsądku jest grzechem. Dziękuje za odpowiedź. Przeczytałam też wszystkie odpowiedzi o podobnej tematyce, ale pozostaje jakąś niepewnośc... Pisała Pani gdzieś, że Pani zakochała sie w swoim mężu po ślubie. Czy ja też mogę liczyć na to, że tak będzie? A co jeśli nie? Czy może to być dobre małżeństwo, jeśli zdecyduj się być z tym człowiekiem, bo wierzę, że sensem życia jest miłość i bycie \"dla kogoś\", pragnę dla niego dobra, chcę założyć rodzinę ALE! - nie jestem zakochana, ten człowiek mnie nie fascynuje...tzn, np. nie pragnę sie do niego przytulić, pocałować, często nie bardzo sie rozumiemy. Jest to taka miłość \"na sucho\", jakby z \"zimnej\" decyzji, a nie ma w tym uczucia. Czy to też jest miłość? Czy może ja nie potrafię kochać? A może to nie jest jeszcze ten ktoś? Czy może tak jest, że jedni mają szczęście, zakochują się i wychodzą za mąż z miłości, a inni albo są samotni albo decydują sie na taką trudną miłość innego rodzaju-bez uniesień, bez zakochania, bez uczucia, sama decyzja. Ale jak tu nie tęsknić za zakochaniem...? Proszę o pomoc! Może też jakieś namiary na jakąś literaturę, poradę...HELP!

* * * * *

Tak, pisałam, że tak naprawdę coraz bardziej "zakochuję się" w swoim mężu po ślubie. Zakochuje się, tzn. coraz bardziej dochodzą do głosu również emocje. Wiem, trochę odwrotna kolejność, ale cóż, nie musi być przecież u wszystkich standardowo. Co wcale nie oznacza, żeby mnie niektórzy źle nie zrozumieli, że ja wyszłam za mąż bez miłość, że męża nie kochałam. Kochałam i kocham bardzo. Natomiast jako dziewczyna i narzeczona miałam szeroko otwarte oczy, widziałam wady ( może nawet miałam tutaj wyostrzony wzrok), bo chciałam wiedzieć na co się decyduję, bo nie chciałam być zaślepiona emocjami. Teraz, kiedy jestem z mężem szczęśliwa, kiedy jestem go pewna, kiedy jest dla mnie całkowicie oparciem i umacnia nas sakrament małżeństwa niejako mogę sobie pozwolić na troszkę "przyróżowione" okulary. Ponieważ nasza miłość jest "utwierdzona" poprzez sakrament (co nie oznacza, że nie musimy nad nią ciągle pracować), ponieważ czujemy się bezpieczni i pewni co do osoby możemy pozwolić sobie na większą radość i większą swobodę uczuć. Stąd ten stan jest bardziej zbliżony do zakochania niż był kiedyś. Ale uwaga! - do zakochania a nie do miłości, bo miłość była cały czas, dojrzewała i wzrastała.
Co do Ciebie. Ewo! Pierwsza część Twojego zdania" Czy może to być dobre małżeństwo, jeśli zdecyduj się być z tym człowiekiem, bo wierzę, że sensem życia jest miłość i bycie \"dla kogoś\", pragnę dla niego dobra, chcę założyć rodzinę ALE! - nie jestem zakochana" - każe mi odpowiedzieć TAK, natomiast dalsza część:" ten człowiek mnie nie fascynuje...tzn, np. nie pragnę sie do niego przytulić, pocałować, często nie bardzo sie rozumiemy" już mnie bardzo niepokoi i chyba już wiem z czego wynikają Twoje wątpliwości. Tak jak pisałam już wcześniej człowiek, z którym chcemy iść przez życie musi nas fascynować. Nie chodzi tu o urodę, o wielkie porywy uczuciowe, ale o owo "coś". Musimy tego kogoś za coś podziwiać. Musi nam imponować. Odwagą, szczerością, poglądami, uczciwością, zaradnością. Musi. Nie możemy być z kimś kto jest dla nas szary, bo wtedy to nie jest miłość w sensie oblubieńczym i trudno nam się zmusić do pragnienia dobra dla niego więcej niż wobec przeciętnego bliźniego. Trudno się poświęcać, a przecież wspólne życie nie ma być karą. To, że nie pragniesz się do niego przytulić, pocałować to ogromny problem! Bo normalnie ludzi "ciągnie do siebie" i to coraz bardziej. I to normalne, bo pragniemy być z kimś blisko we wszystkich wymiarach. Jeśli teraz tego nie pragniesz to pewnie wstrętem lub bojaźnią napawa Cię myśl o współżyciu z nim (albo wcale o tym nie myślisz, odsuwasz tę myśl, myśląc, że samo się ułoży potem). Bardzo źle. Bo współżycie jest czymś tak intymnym, tak pięknym i tak jednoczącym ludzi, że nie można, nie wolno go przeżyć z kimś kogo się nie pragnie. Nie wolno. Bo to obdarcie siebie z intymności, to upokorzenie...i to w imię czego? Współżycia, bliskości powinno się pragnąć i choć na początku może ono być trudne, szczególnie kobietę może trochę napawać lękiem - to normalne) to musi się go chcieć. Musi się chcieć dotykać ukochanego, głaskać go, całować. No nie ma siły, tak już Pan Bóg to wymyślił, że dał dwojgu ludziom pociąg ku sobie. Bez niego ta sfera będzie kuleć, będzie dla kobiety przykrym obowiązkiem, mężczyznę będzie frustrować (skoro nie cieszy to jego żony) i stanie się zarzewiem konfliktu. Tak być nie może. Skoro więc naprawdę zupełnie nie czujesz przyjemności gdy on Cię obejmuje, gdy nie pragniesz z czułością pogłaskać go policzku, przytulić to nie ma co rozważać czy po ślubie to się zmieni tylko trzeba się zastanowić dlaczego tak się dzieje. Owszem, może nagle ten człowiek zafascynować Cię po ślubie, ale niekoniecznie tak będzie. A jak nie będzie to wspólne życie będzie udręką, karą, a to już jakiś absurd. Zastanów się w szczerości swego serca dlaczego tak jest. Moim zdaniem jeśli chłopak nas fizycznie nie pociąga to na pewno nie dlatego, że nie jest urodziwy tylko dlatego, że z jakichś względów zmuszamy się do bycia z nim, że stosujemy technikę "słodkich cytryn" - wmawiamy sobie, że to co jest złe jest dla nas właśnie dobre i cytryna smakuje wyśmienicie. Można się tak oszukiwać tylko po co? Zastanów się nad pobudkami bycia z tym mężczyzną. Czy naprawdę jesteś z nim bo pragniesz jego dobra tak bardzo, że chcesz z nim być całe życie czy boisz się samotności? Nie mówię tu o innych pobudkach typu: presja społeczna itp. bo w dzisiejszych czasach one są już rzadkością. 95 % błędnych pobudek to strach przed samotnością.
To nie jest tak jak piszesz - że "jedni mają szczęście, zakochują się i wychodzą za mąż z miłości, a inni albo są samotni albo decydują sie na taką trudną miłość innego rodzaju-bez uniesień, bez zakochania, bez uczucia, sama decyzja". To dwie skrajności i żadna z tych postaw nie jest dobra. Zresztą pisałam już o tym wielokrotnie. Tak jak mówiłam - miłość rozsądna. Miłość bez zakochania - tak, ale nie tego rodzaju, że jestem z kimkolwiek. Coś przecież decyduje, że tą osobę z tłumu wybieram. Nie możemy przecież stworzyć szczęśliwego związku z kimkolwiek, z pierwszym człowiekiem napotkanym na ulicy. No nie da się, choćbyśmy decyzję podjęli, dobra pragnęli itp. Nie wolno nam bowiem mylić miłości bliźniego z miłością oblubieńczą. Czynnikiem różniącym te dwie miłości jest właśnie owa fascynacja. Fascynacja nie jest jednak zakochaniem. Jest czynnikiem, który nas w kimś pociąga. Ewo! Analizuję Twoje listy i chcę zaprosić Ciebie i Twojego chłopaka na "Wieczory dla zakochanych" - taki kurs dla dwojga. Jedźcie. To będzie dla Was chwila prawdy. Wyjedziecie z niej umocnieni bez względu na to jaką podejmiecie decyzję. Będziecie przekonani, że jest słuszna. Informacje znajdziesz tutaj: www.spotkaniamalzenskie.pl, www.malzenstwo.pl
Jeśli myślicie o sobie poważnie, jeśli autentycznie chcecie się przekonać czy możecie stworzyć dobry związek to jedźcie lub idźcie (bo nie wiem w jakim mieście mieszkacie), zróbcie wszystko, by decyzji o małżeństwie nie żałować. Myśl o ślubie ma dawać radość, a nie napawać lękiem lub zniechęceniem. Miłość po ślubie będzie się rozwijać, będzie dodawać skrzydeł, będzie piękniała i unosiła na wyżyny jeśli będzie prawdziwa. Jeśli będzie naprawdę miłością. Jeśli nie będzie ulotnym zakochaniem ani przymuszaniem się do bycia z kimś. Ta miłość tworzy się już przed ślubem, a przez sakrament umacnia się i rozwija. Ona nie tworzy się dopiero po ślubie a nie gaśnie w dniu ślubu. Ona wciąż trwa, rośnie i dojrzewa. Trzeba zatem starać się dać jej dobre podstawy, oparte na poznaniu się dwojga ludzi i świadomej decyzji. To zaś jest możliwe gdy będziemy wewnętrznie wolni. Jeśli nikt i nic nie zdecyduje za nas. Módlcie się Ewo o rozeznanie, to jest gra o wieczność.

  Magda, 17 lat
1119
22.06.2006  
Chciałam się zapytać, kto jest powołany do życia w białym małżeństwie...

* * * * *

Nikt. Małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny powołany do tego, by pogłębiać miłość między małżonkami i do zrodzenia potomstwa. Kościół nie akceptuje białych małżeństw, przecież nawet jednym z pytań poprzedzających przysięgę małżeńską jest pytanie: "Czy chcecie przyjąć i po katolicku wychować dzieci, którymi Was Bóg obdarzy?". Oczywiście, nie zawsze małżonkowie są płodni, ale wykluczenie współżycia powoduje że nie można ważnie zawrzeć małżeństwa. Więcej na ten temat w encyklice "Humane vitae".

  katia, 22 lat
1118
19.06.2006  
Witam :) Mam kilka pytań i wątpliwości, proszę o odpowiedź, rozwianie ich... Znaliśmy się jakieś 7 – 8 miesięcy zanim zaczęliśmy być razem. Mamy wspólnych przyjaciół, należymy do tej samej wspólnoty. I jakoś tak szybko potoczył się ten początek naszego związku. Modliłam się dużo o rozeznanie czy warto wchodzić w to i czułam, że tak. Postanowiłam jednak nic nie robić, bo nie chciałam by jakakolwiek inicjatywa wyszła z mojej strony. Stało się jednak tak, że rozmawiałam z naszym wspólnym znajomym i jakoś tak wygadałam się na temat Piotrka, a ten napomknął mu, że ja zwróciłam na niego uwagę itd. Następnego dnia spotkałam się z Piotrkiem, to on zainicjował spotkanie i udźwignął ciężar całej rozmowy (trudnej dla nas obojga). Postanowiliśmy być razem... Niewiele o sobie wiedzieliśmy, ale było coś wyjątkowego między nami. Dopiero później zaczęliśmy się poznawać, spędzać dużo czasu razem i teraz po 13 miesiącach bycia razem mogę stwierdzić, że jesteśmy przyjaciółmi :) Tyle, że nachodzą mnie czasem takie wątpliwości... Czy nie popsułam czegoś przez zbyt szybkie decyzje na początku? Tak jakby nie dałam szansy Piotrowi by się o mnie starał, by mógł się wykazać, „walczyć” o mnie zanim zaczęliśmy być razem... Dostał jak gdyby prezent, ot tak, za nic, bez żadnego wysiłku. To chyba niezbyt dobrze dla mężczyzny? Wiem, bo mówił mi to nieraz, że on też ma z tym problem, że czasem mu to przeszkadza, że właśnie ja tak po prostu chciałam z nim być i stało się. Czy nieumyślnie skrzywdziłam go, nas, przez to? Okradłam z czegoś cennego i ważnego? Jeśli tak, to czy można jeszcze coś z tym zrobić? Czasu nie wrócę... Czy teraz powinnam mu dać mu się wykazać? Czasem specjalnie coś „utrudniać”, żeby mógł się powysilać, np. by dostać buziaka? Z drugiej strony nie chcę niczego grać i być sztuczna w zachowaniu, bo przecież nie o to chodzi w miłości.... Cieszę się, że jesteśmy razem, jesteśmy szczęśliwi i nie zmieniłabym tego, co się stało, a z drugiej strony te wątpliwości... To nie jest tak, że ja niczego nie wymagam od niego i on nie musi nawet kiwnąć palcem by być ze mną. Wręcz przeciwnie, czasem mam wrażenie, że nawet zbyt wiele wymagam J Razem pracujemy nad nami, nad naszym związkiem. Jesteśmy w RCS, walczymy o zachowanie czystości, chcemy by Bóg nas prowadził, by nasza miłość Jemu się podobała... Czy mogę coś zrobić by rozwiać te wątpliwości moje i Piotra? I pomóc jemu? By czuł się spełniony w swojej męskiej naturze, również w aspekcie „zdobywania” kobiety? - ten tekst napisałam jakieś 10 dni temu, teraz znów powrócił ten problem... co robić?

* * * * *

Kasiu! Najlepsze co możecie teraz zrobić to przestać się zadręczać, że Wasz początek był niestandardowy i zacząć się cieszyć tym co jest teraz. Oczywiście, ja zawsze piszę, że chłopak powinien się starać, że ma zabiegać o dziewczynę, to prawda. Jednak mam głównie na myśli takie sytuacje, że to dziewczyna biega za chłopakiem, narzuca mu się, sama proponuje spotkania a on przed nią ucieka, bo czuje się zdominowany. Ja nigdy nie powiedziałam, że dziewczyna ma być obojętna i udawać, że jej nie zależy. Wprost przeciwnie, w odp. nr 3, 30, 37, 134, 411, 912 piszę co można zrobić by kontakt nawiązać. Dziewczyna też może to zrobić, byle tylko potem nie przejmowała roli chłopaka. To co Ty zrobiłaś wcale nie było czymś za dużo. Przecież - jak piszesz - to on zaproponował spotkanie, to on poprowadził rozmowę itp., to on teraz musi się starać. Więc wszystko ok. Może Bóg właśnie Wam taką sytuację stworzył, by Piotr zwrócił na Ciebie uwagę? Może inaczej by do Waszego spotkania nie doszło? Może Bóg się Tobą właśnie w ten sposób posłużył? Jeśli Piotr też uważa, ze za mało się o Ciebie starał to ma teraz doskonałą okazję by to nadrobić. Bo tak naprawdę starać się trzeba przez całe życie i jak będziesz jego żoną to dopiero będzie musiał się starać. Myślisz, że żartuję? Wcale nie. Bo to jest trudniejsze zadanie. Tak więc wiele możliwości do wykazania się jeszcze przed nim. Na pewno nie wolno Ci czegoś utrudniać specjalnie - to była by niepoważna gierka i mogłabyś go skrzywdzić. Natomiast może w zbyt wielu rzeczach go wyręczasz i stąd to poczucie? Poproś go czasem by zrobił coś dla Ciebie, coś co Ty sama mogłabyś zrobić, ale będzie Ci przyjemnie jeśli otrzymasz to od niego. Kup mu książkę "Dzikie serce" Johna Eldredge a razem przeczytajcie "Mężczyźni są z Marsa, kobiety są z Wenus" Johna Graya. Wiele Wam to wyjaśni i do wielu rzeczy zmotywuje. I wzmocni jego poczucie męskości. Nie zamartwiajcie się, wiele jeszcze przed Wami. Potraktujcie to jako Boży impuls, który właśnie tak zapoczątkował Waszą znajomość. Bądźcie sobą i cieszcie się z tego. A życzę Wam powodzenia w rozwoju Waszej miłości!

  Aneta, 17 lat
1117
19.06.2006  
Witam:) Mój wielki problem dotyczy masturbacji... Zaczęło się, gdy byłam jeszcze dzieckiem i nie wiedziałam co robie... Bardzo się tego wstydze i uważam to za wielkie zniewolenie... Często się spowiadam jednak nikomu innemu poza spowiednikowi nie zwierze się z tego... Boli mnie to że wszysttcy biorą mnie za przykład a ja tak naprawdę przecież okropnie grzesze. Dopuszczałam się Komuni świętokrackich:( Boje się, że sobie nie poradze i, że zbawienie to już nie dla mnie patrząc na brud, który jest we mnie... Z drugiej strony ufam w miłosierdzie Boga i w to, że doda mi sił... Nie mam dobrego spowiednika, martwi mnie to, że pomimo takiego grzechu zazwyczaj odsyłają mnie tylko z pokutą... Nie wiem czy im się nie chce czy to ja jestem jakaś stracona lub niereformowalna... Bardzo pragne czystej, pięknej miłości, a mimo to postępuje zupełnie inaczej. Wiem też, że dla Boga, siebie i przyszłego męża musze z tym skończyć, ale jest to trudne, bo pomimo wielu prób upadam... Myśle o jakiś rekolekcjach lub czymś w tym stylu. Okropnie czuje się z moją dwulicowością bo z jednej strony ten okropny grzech- nałóg, a z drugiej strony budowa życia z Bogiem itp- należe do wspólnoty (ale nie wiem jak to jest z tą moją wiarą- wierze, ale jakoś nie pojmuje, nie zdajesobie sprawy z obecności Boga). Chciałabym miec w przyszłości chłopaka, a potem męża. Myślę jednak, że nie zasługuje na kogoś czystego... Najpierw musze skończyć z masturbacją, ale i tak nie zmienie przeszłości. Mam jeszcze takie pytania: czy można mówić jeżeli skończe z tym nałogiem, że jestem czysta? Czy będe mogła iść do ślubu w białej sukienca i z welonem? (przecież nie zachowałam czystości). Czy jestem dziewicą ale nie w sensie fizycznym? Czy będe musiała powiedzieć o tym mojemu chłopakowi? Do RCS narazie się nie zapisze bo jestem za słaba, nie chce zobowiązań ponad miarę... Nie wiem w tej chwili czy nie będe współżyła przed ślubem(choć bardzo chciałabym wytrwać, bo to piekne ofiarować siebie mężowi (jaki będzie ten mój dar skoro masturbowałam się?). Mam mocne postanowienie poprawy i jeżeli wytrwam wakacje w czystości mam nadzieje, że się ułozy, choć wiem, że zerwanie z nałogim to długotrwały proces. Już się ciesze na ten czas kiedy bede mogła cieszyć się tak naprawdę życiem, bo będe wiedziała, że ciało mną nie rządzi tylko ja ciałem... Dziękuje z góry za odpowiedż, proszę o modlitwe i przepraszam za długość listu... Pozdrawiam:)

* * * * *

Droga Aneto! Ja myślę, że właśnie dlatego nie otrzymujesz większej nauki podczas spowiedzi, bo spowiednik widzi, że masz pełną świadomość grzechu i nie trzeba Cię o tym przekonywać, poza tym widzi, że chcesz z tym skończyć i też nie musi Ci wykazywać konieczności poprawy. Po prostu uważa Cię za osobę dojrzałą, która bardzo się stara, a zatem by nie pogłębiać Twego upokorzenia poprzestaje na pokucie.
Teraz co do owego zasługiwania na kogoś czystego itd. Oczywiście, że jak skończysz z nałogiem będziesz mogła mówić, że jesteś czysta. Powiem więcej - Ty już jesteś czysta skoro się nawracasz. Tak, naprawdę. Bo podnosić się z grzechu jest sztuką, na którą nie każdego stać. Bo trwać w upadku jest przecież wygodniej. A Ty po każdej spowiedzi, w której Chrystus Ci przebacza jesteś czysta. I taka też będziesz w dniu ślubu. Tak, masz prawo do białej sukni i welonu, bo przecież będziesz czysta - jeśli będziesz chciała taka być i nie będziesz współżyć przed ślubem. Nie zakładaj, że możesz współżyć - przeciwnie, powiedz sobie, że chcesz swe ciało oddać mężowi i staraj się trwać w czystości. Oboje z narzeczonym, którego będziesz miała musicie trwać. Zapewniam Cię, że jest to możliwe. Teraz czy musisz mówić o przeszłości swojemu chłopakowi? Nie doradzę jednoznacznie, bo to zależy od sytuacji. Jeśli fizycznie nie jesteś już dziewicą to należy mu o tym powiedzieć, żeby nie zamienić nocy poślubnej w koszmar i poczucie bycia oszukanym. Ty przecież też nie chciałabyś takiej rzeczy odkryć dopiero po ślubie. Jeśli dojdzie miedzy Wami do takiej rozmowy - nie kłam, powiedz szczere, nie wchodząc w szczegóły. Twoja przeszłość jednakże jest między Tobą i Bogiem - to będzie zamknięty rozdział, nie miej zatem poczucia bycia kimś gorszym, nie zasługującym na kogoś czystego. Każdy ma prawo i obowiązek być czystym, a zatem nie wolno Ci robić założenia, że możesz być tylko z kimś kto już miał za sobą doświadczenia seksualne. To bardzo błędne i niebezpieczne myślenie. Staraj się, walcz. Bóg widzi Twoje wysiłki. Błagaj Go o wyzwolenie. Na rekolekcje - jak najbardziej pojedź. Może zapytaj o takie rekolekcje na Forum Pomocy na www.katolik.pl . Może ktoś podzieli się informacjami. RCS jest świetną sprawą. Widzisz, ten ruch nie zakłada braku upadków, tylko podnoszenie się z nich, więc może jednak spróbujesz? Ty przecież tak naprawdę spełniasz warunki. Czytaj "Miłujcie się", tam masz świadectwa tych, którzy wyszli z nałogu, idź ich przykładem i czerp siłę z Boga, z codziennej modlitwy o wyzwolenie. Pan Cię uleczy, zobaczysz. On może wszystko.
I przeczytaj jeszcze ten artykuł: [zobacz]

  dominika, 18 lat
1116
19.06.2006  
czy pierwszy stosunek boli?

dlaczego nie mogę zdobyc chlopaka ktorego kocham. czy ja naprawde nie zasługuje na miłość? :(


* * * * *

Ad 1) A czy to jest pytanie o miłość?
Ad 2) Na miłość zasługuje każdy. Jednakże owo "zasługiwanie" nie jest równoznaczne z posiadaniem tego czego akurat się pragnie. Zresztą może właśnie Twój problem leży w owej próbie zdobycia chłopaka, w przejęciu roli, która do niego należy? Chłopcy nie lubią ( i słusznie) gdy dziewczyny próbują ich "zdobyć", bo w ten sposób nie mogą się sami wykazać. Czują się przyparci do muru, osaczeni, czują, że taka dziewczyna chce dominować. Naturalną rzeczą jest staranie się chłopaka o dziewczynę - chodzi oczywiście o przejęcie inicjatywy, bo później naturalnie obie strony muszą się starać. Pomyśl zatem czy Twoje zachowanie nie odstrasza tego konkretnego chłopaka czy chłopaków w ogóle, czy nie robisz czegoś za dużo. Jeśli chcesz nawiązać kontakt to skorzystaj z rad w odp. nr 3, 30, 37, 134, 411, 912 i nie rób nic nadto. Pozwól chłopakowi się wykazać.

  Daria, 15 lat
1115
08.06.2006  
Szczęść Boże. Zwracam się do Pani z wielką proźbą o pomoc, bo sama już nie wiem, jak powinnam postąpić... Może zacznę od tego, żę moja najlepsza przyjaciółka lubi \'kokietować\' płeć przeciwną i już miała kilku chłopaków. Pozatym, należy do osób bardzo kochliwych i często flirtuje z kilkoma osobami na raz. Niedawno rozstała się z chłopakiem z naszej klasy. Byli ze sobą prawie przez miesiąc. On pali(lub palił), pije, wygląda na dużo starszego niż jest, miał już ponad cztery dziewczyny i raczej należy do \' tej trudnej młodzieży\'. Co interesujące, gdy chodzili ze sobą był sympatyczny, zabawny, miły i zmienił się nie do poznania. Mija już prawie drugi miesiąc od ich rozstania, a Marta, bo to imię mojej przyjaciółki, zwierzyła mi się, że nie może już wytrzymać w domu. I bynajmniej nie dlatego, że tęskni za byłym, ale ponieważ jej matka próbuje ją namówić, aby do niego wróciła. Najpierw usiłowała ją przekonać, obiecując jej w zamian kupienie nowych ciuchów, prezenty, założenie internetu i z czasem coraz poważniejsze rzeczy. Zdziwiłam się, bo jej mama nigdy nie przepadała za Bartkiem, głównie z powodu jego ocen i zachowania. Doszło między nimi (między Martą a jej mamą) do paru poważnych kłótni na ten temat, po których jej matka wybuchała płaczem mówiąc, że to pewnie przez nią się rozstali (co jest absurdem, bo zwyczajnie się sobą znudzili, a Bartek zaczął się już obnosić z inną panną) i błagała Martę, żeby z nim porozmawiała i wróciła do niego , bo pewnie on tylko chciał sprawdzić, czy jej na nim zależy itp, itd. Poradziłam Marcie, żeby jej powiedziała, że to jest jej życie i sama będzie decydować, z kim chodzić a z kim nie i że jej matce powinno zależeć na jej szczęściu, a nie na siłę kazać im do siebie wrócić. Ona na to, że już jej mówiła i to nic nie daje. Naprawdę starałam się jej jakoś pomóc, bo z coraz większą niechęcią mówi o powrocie do domu. Postanowiłam ją wkrótce zapytać, czy ona sama chciałaby wrócić do Bartka. Przyznała, że sama nie wie. Opadły mi ręce, ponieważ wszystkie argumenty przeciwko jej mamie nie miały znaczenia skoro Marta sama nie wie czy nie chce do niego wrócić. A w domu było coraz gorzej, bo, ponieważ mają tylko dwupokojowe mieszkanie, nie miała jak uciec przed nie poddającą się w namowach matką. Załamana przyjaciółka przyznała, że ich rozmowy ograniczają się prawie i wyłącznie do Bartka. Nie chcąc zostawić jej samej sobie powiedziałam, żeby porosiła matkę pobyć jej chwilkę w samotnoości i pomyśleć. Gdyby była pewna swoich uczuć, nie byłoby problemu, wystarczyłoby tylko obwieścić jasno i wyraźnie jej matce, że już nie będą razem, bo nic do siebie nie czują. W końcu zaświtała mi myśl, że problem może być w tym, że ojciec Marty odszedł od jej matki, kiedy była z nią w ciąży. Nie powiedziałam moich myśli na głos, ponieważ rzadko poruszała ten temat i domyślam się, że ciężko jest dorastać bez ojca. Marta jest jedynaczką i nie ma jej kto poprzeć, gdy są w domu same z matką. Martwię się o nią, bo zawsze doskonale dogadywała się z mamą, a teraz same problemy...

* * * * *

Doskonałe spostrzeżenie. Bardzo możliwe, że matka Marty po prostu się boi, że dziewczyna zostanie sama. Jednak czytając Twój list byłam zdziwiona niesamowicie, bo nigdy się z taką sytuacją nie spotkałam, żeby matka namawiała 15 - latkę do związku z chłopakiem, o którym przecież nawet nie za dużo wie. Sam fakt namawiania do jakiegokolwiek związku jest tutaj nie na miejscu! Moim zdaniem to właśnie namowy matki wpływają tak na Martę, że zaczyna się wahać i już sama nie jest pewna swoich uczuć. No bo jak się coś słyszy cały dzień na okrągło to coś w głowie zostaje, człowiek zaczyna myśleć i nawet jeśli wcześniej podjął decyzję - zastanawiać się. Bardzo źle, że tak się dzieje, ja w ogóle tutaj nie rozumiem tej sytuacji: przecież ona może córce piekło zgotować takim postępowaniem i wpychaniem w ręce pierwszego lepszego chłopaka. Przecież w życiu nie chodzi tylko o to, by mieć faceta ale by być szczęśliwym, prawda? Domyślam się, że jej matka jest młoda, sama zraniona przez mężczyznę, rozgoryczona byciem samej przez całe życie i chyba nie do końca ma świadomość konsekwencji swego postępowania. Od razu wychodzi fakt, że nie ma oparcia w mężczyźnie, który byłby bardziej stabilny emocjonalnie i trzeźwo patrzył na życie. Myślę, że gdyby Marta miała ojca to nie doszłoby do tej sytuacji. Dobrze, że ma oparcie w Tobie, ale to za mało, bo Ty przecież nie masz decydującego wpływu na jej matkę. Dobrze by było jednak gdyby udało Ci się z jej matką porozmawiać, żebyś powiedziała kilka słów prawdy o tym chłopaku, żeby jej matka nie myślała, że to anioł jej córce się trafił a ona go nie chce, tylko żeby znała prawdę. Porozmawiaj też z Martą i powiedz jej o tym, że jej wątpliwości wynikają z indoktrynacji matki. Dobrze by było, by z matką Marty porozmawiała też jej babcia, sąsiadka - ktoś z kim ma dobry kontakt. Może to jej przemówi do rozsądku? A może delikatnie zasygnalizować problem wychowawczyni lub zaufanej nauczycielce lub siostrze zakonnej, katechetce? To nie byłoby skarżenie, tylko prośba o pomoc, o radę. Marta nie może zostać z tym sama. Musi być silna, musi się mocno trzymać Jezusa, musi się modlić o mądrość, o światło Ducha św. co robić. Powinna też poruszyć ten problem przy spowiedzi lub po prostu porozmawiać z jakimś księdzem. Marta w ogóle potrzebuje jakiegoś oparcia, dlatego dobrze by było, by była w jakiejś wspólnocie, by miała system wartości, którego może się trzymać. Może obie byście pomyślały o jakiejś wspólnocie np. o oazie? Powodzenia!

  Eliza, 14 lat
1114
08.06.2006  
Czy noszenie tamponów jest nieczyste? Czy to prawda, że można przez nie stracić dziewictwo? To dla mnie bardzo ważne, ponieważ są wygodne i praktyczne, ale boję się, że używając ich zgrzeszyłabym lub dopuściła się nieczystości. Proszę o radę i z góry serdecznie dziękuję za pomoc.

* * * * *

Nieczyste nie jest, grzechem również nie, choć niektórzy faktycznie mówią o jakiś niepotrzebnych doznaniach seksualnych zdarzających się podczas ich noszenia. Ale lepiej nie ingerować w te okolice tamponami, bo faktycznie błona dziewicza u każdej ma innej kształt i wrażliwość i niewykluczone, że można sobie jakąś "krzywdę" zrobić. A po drugie: są niewskazane, bo mogą spowodować wstrząs anafilaktyczny, trzeba je często zmieniać, mogą powodować obtarcia i nie dochodzi tam powietrze. Uważam, że w Twoim wieku szczególnie nie powinno się ich używać.

  ona, 14 lat
1113
08.06.2006  
Wiatm. Mam następujący problem. Chodzę do 1 klasy gimnazjum. Nie jestem ani najbrzydsza ani najgrubsza, moze nie najszczuplejsza ale bardziej szczupła niż gruba czy coś. Trochę to zawiłe przepraszam. Staram ubierać się modnie. Niby wszystko jest OK ale... Moi koledzy, niektórzy, dokuczają mi.(oczywiście nie codzień ale..) Dokuczali że jestem gruba, jak troche schudłam, mowią ze mam grube łydki itp.. Przy wszystkich.. Czuje się niezauważona, niedoceniona, i przykro mi, szczególnie że dotyczy to tylko mnie.. Chciałabym, tak jak pewnie każda dziewczyna żeby jakiś fajny chłopak się mną zainteresował.. A z każdym dniem mam coraz mniej wiary w siebie. Nie znoszę sie. Wiem że nie jest to związane z miłością, chociaż.. ale proszę o odpowiedź..

* * * * *

No przykro mi bardzo, że padłaś ofiarą czyjejś niedojrzałości i dziecinady. Pewnie to marne pocieszenie, ale w tym wieku chłopcy często zachowują się w ten sposób. To wszystko wcale nie świadczy o czyjejś nieatrakcyjności. Na szczęście szybko się z tego wyrasta, ale warto przestrzec przed takim zachowaniem, bo można zrobić komuś krzywdę. Moja Droga! Rozumiem, że Cię to boli. Ale widzisz to co możesz zrobić to właśnie nie odpowiadać na ich zaczepki, nie prostować, nie pokazywać, że Cię to boli. Wprost przeciwnie, zachowywać się tak jakbyś tego nie słyszała, a czasem uśmiechnąć się ironicznie. Jak będą widzieli, że Cię to "nie rusza" to zabawa przestanie być zabawą. Znudzi im się po prostu. Natomiast każda inna reakcja będzie dowodem na to, że to co Ciebie "dociera" i tylko ich rozochoci. Natomiast na pewno nie warto brać sobie do serca czegoś co jest nieprawdą, co jest szczeniackim wygłupem. No, tak na logikę: Jezus mówi, że Cię kocha, mówi, że jesteś dzieckiem Bożym, z miłości Cię stworzył, więc jesteś piękna. Kogo więc będziesz słuchać? Kto jest bardziej wiarygodny? Ci chłopcy czy Bóg? A co do wiary w siebie przeczytaj odp. nr: 421, 537.

  kaska, 17 lat
1112
08.06.2006  
na czym dokładnie polega petting?tyle razy o tym słyszałam ale nie wiem dokładnie o co chodzi....

* * * * *

Petting polega na zaawansowanych pieszczotach erotycznych, czyli pieszczeniu narządów płciowych lub innych stref erogennych partnera w taki sposób, że może dojść do osiągnięcia tzw. satysfakcji seksualnej, czyli orgazmu, ale inną metodą niż poprzez immisję (wprowadzenie) członka do pochwy. Generalnie jednak petting to tzw. seks bez stosunku.
Źródło: www.wikipedia.org
Petting jest grzechem ciężkim, jest wykroczeniem przeciw czystości, a tym samym przeciw VI przykazaniu.

  Zdziwiona, 16 lat
1111
08.06.2006  
Nie rozumiem pewnej rzeczy. Mianowicie chłopak najpierw zachowuje się ciepło i mile, jest uczynny i sympatyczny, szuka kontaktu, zagaduje, zaczepia. Wydawać się zaczyna, że dziewczyna mu się spodobała. Ona zaczyna odwzajemniać -tak to nazwijmy- jego starania i daje mu pewne znaki, że on się jej podoba. Jednak pewnego dnia, chłopak staje się dziwnie oschły i nieobecny, a ona patrzy szeroko otwartymi oczyma, jak on nagle zmienia obiekt zainteresowania i obejmuje jakąś dziewczynę. On nie zasłużył na miano mężczyzny, czy po prostu nie dawał znaków? Bo mnie się wydaje, że stchórzył i poszedł na klasyczną łatwzinę - wziął tą, która sama się do niego przybliżała celem wywołania w nim hmm... zainteresowania ? Pożądania ? Tamta dziewczyna miała zasady. Co Ty o nim myślisz, Kasiu... - chyba lepiej trzymać się od takich z daleka, tylko jak ich rozpoznać?

* * * * *

No widzisz, omijać się takich nie da, bo nie można nigdy przewidzieć z góry ich zachowania. Rozpoznać się nie da. Generalnie jeśli chłopak nagle traci zainteresowanie dziewczyną to mu się "odmieniło" z jakichś względów. Pisałam o tym w odp. nr 2.

  King@ =(, 18 lat
1110
08.06.2006  
Szczęść Boże. \"Szukam gwaru, bo boję się usłyszeć Ciebie...\". Od pewnego czasu nie daje mi spokoju myśl o...powołaniu! Wszystko zaczęło się od tego, że poszłam do kościoła na nabożeństwo grupy św.Ojca Pio. Po nim ksiądz podchodził do każdego z Najświętszym Sakramentem i błogosławił. Właśnie wtedy usłyszałam:\"Pójdź za Mną.\" Powiedzałam o tym księdzu,a on zapytał:\"Przeczuwasz powołanie?\" Teraz to pytanie nie daje mi spokoju. Wszędzie gdzie jestem pytam siebie: Czy to woła mnie Bóg? Boję się, że to jest prawda, że mam powołanie. Wolę chodzić do kościoła i modlić się, niz np.z koleżankami na dyskoteki. Z jednej strony to jest niezwykłe, że ja właśnie JA mogłabym być bliżej Boga, całkowicie się Mu oddać i Mu służyć. Z drugiej strony bardzo się tego boję. Boję się, że mogłabym nie wytrzymać, żę rodzice mnie nie zrozumieją, koledzy wyśmieją, że będę musiała zrezygnować ze wszystkich swoich dotychczasowych planów. I zastanawiam się:dlaczego ja? Przecież jest tyle lepszych, mądrzejszych, zdolniejszych. Dlaczego nie może zaprosić kogoś innego? Wiem też, że jeżeli nie przyjmę Bożego wołania będę nieszczęśliwa. Czuję też pustkę w moim życiu. ciągle czegoś mi brakuje. Nie mogę znaleźć właściwej drogi dla mnie. CZęsto zastanawiam się czy jeżeli odpowiem na Boże wołanie, będzie inaczej. Codziennie modlę się, żeby Bóg wskazał mi właściwą drogę, chociaż jakąś małą iskierkę, mały znak, że to własnie tam mam iść...Niestety na razie nic nie zauważyłam. A może coś ominęłam?? Być może moje miejsce jest w zakonie. Bóg przecież wie, co jest dla mnie najlepsze. Ja jednak nie umiem wstać i iść. \"Kiedy światło na górach daje znak-wstań i idź\"-napisał Z.Herbert. Nie potrafię, nie umiem, nie nadaję się i nie mogę powiedzieć:\"...bądź wola Twoja\" Jednak ciągle i wszędzie słyszę:\"Pójdź za Mną, nie bój się...\" Wiem, że jeżeli nie przyjmę powołania ciągle będzie mi czegoś brakować. Z Bogiem się nie wygra, bo :\"On silniejszy\" Czy myśł o powołaniu na zawsze będze w moim sercu? czy nigdy o tym nie zapomnę? Tak bardzo się boję, że Bóg wybrał właśnie mnie... :( zarazem to takie niezwykłe. I jeżeli to okaże się prawdą, co mam zrobić? JAk rozpoznać, że to ta jedyna i najlepsza dla mnie droga? Przepraszam, że tak się rozpisałam. Dziękuję za odpowiedź i pozdrawiam. :*:*

* * * * *

Jeżeli naprawdę odkryjesz swoje powołanie będziesz szczęśliwa i wyjdziesz mu z radością naprzeciw. Oczywiście nie będzie to oznaczało drogi usłanej różami, ale na pewno będzie w Twoim sercu na to zgoda. Być może Twoje powołanie jest dopiero w fazie tworzenia, a Ty byś chciała zaraz znać odpowiedź. A być może nie jesteś jeszcze dojrzała na tyle by Bóg dał Ci wyraźny znak. Skoro się boisz to może On powoli Cię do tego przygotowuje. Najlepiej więc abyś pojechała (a jest okazja bo są wakacje) na jakieś rekolekcje powołaniowe. Informacje znajdziesz w internecie. Tam spotkasz ludzi podobnych sobie, porozmawiasz z siostrami, dowiesz się jak było u nich. Może masz też w swojej okolicy jakiś żeński zakon? Możesz pójść i umówić się z jakaś siostrą na rozmowę. Najlepiej bowiem szukać u źródła. Powodzenia!

  NiEzNaJoMa, 13 lat
1109
06.06.2006  
Witam i proszę o pomoc. Już pare razy pisałam w sprawie przyjaźni. Mam nadzieję, że tym razem też moje pytanie nie będzie odrzucone :) No to zaczynam Miałam przyjaciółkę, która nie zasługiwała na mnie. Dlatego zaczęłam się kumplować z drugą dwuosobową grupą, a inaczej dwoja przyjaciółami. Same mnie do siebie przyjęły. Było super i spox. Ale jedna z nas (nie ja) samowolnie przeszła do tamtej drugiej grupy. To zostałyśmy we dwie. Mimo wszystko zaprzyjaźniłyśmy się :) Było super. Codzienne wypady na pizze. Codzienne spotkania :) U nas w klasie była dziewczyna, że tak powiem przez wszystkich \"tępiona\". Była spoko. Miała przyjaciółki dopóki nie zmarł jej tata. I to właśnie zmieniło jej życie. My postanowiłyśmy wziąć ją do swojej grupki :) Moja przyjaciółka chyba aż za bardzo ją polubiła :( Olewa mnie zupełnie. Zawsze i wszędzie jest z nią. ja się czuję jak 5 koło u wozu. Byłyśmy na wycieczce. Ona siedziała w autobusie akurat z nią. Ja nie miałam gdzie. Jednak ona się tym w ogóle nie przejęła. Przez cała wycieczke byłam sama. A gdy jużbyłam z Przyjacióką, ta druga musiała wepchać nos :( Nie powiem bo ta co doszła jest fajna. Na początku ją lubiłam i nadal ją lubie i uważam za przyjaciółkę, ale jak już jesteśmy we 3 to powinnyśmy trzymać się razem :( Pare razy miałam do nich pretensje dlaczego tak się zachowują i dlaczego mnie tak olewają. A one tylko odpowiedziały: No co ty zdaje ci się, wcale Cię nie olewamy\" i poszły się przejść :/ NIe wiem co ja mam robić. Boję się, żę tracę przyjaciółkę. Jednak skoro mam mnie gdzieś to chyba nie jest moją przyjaciółką ?? Proszę o pomoc. A w skrót tego pytania to\" PoJaWiŁa SiĘ tA tRzEcIa :(

* * * * *

Najprostsze rozwiązanie to porozmawiać sam na sam z tą przyjaciółką, ale nie w formie zarzutów tylko wyrażenia swoich uczuć. Powiedz jej jak Ty się czujesz i że jest Ci przykro. Chodzi o to, by nie zarzucać jej pretensjami i wyrzutami, bo wtedy automatycznie zacznie się bronić przerzucając ciężar tej sytuacji na Ciebie i mówiąc, że to Ty ją źle interpretujesz. A przecież chodzi o to, by polepszyć sytuację, a nie udowadniać sobie winę. Dlatego w takiej rozmowie zawsze należy mówić o sobie, o swoich odczuciach, bo tego nie można zakwestionować i wspólnie poszukać kompromisu. Polecam też książkę "Sztuka przyjaźni".

  Marcin, 25 lat
1108
06.06.2006  
Czy mogę się modlić o żonę dobrą i ładną? Czy może modlitwa o urodziwą żonę jest niegodziwa?

* * * * *

To normalne, że każdy woli mieć żonę mądrą i ładną. Jednak uroda nie może być warunkiem koniecznym, tzn. nie można przekreślać wartościowych dziewczyn, które nie są - według chłopaka - wystarczająco urodziwe. I vice versa.
Generalnie zatem powinno się modlić przede wszystkim o dobrą żonę i prawdziwą miłość. Gdy kogoś pokochamy, tak naprawdę to nie jest tak, że uroda go zdyskwalifikuje. Dzieje się tak dlatego, że ten ktoś po prostu nam się podoba. A podobanie jest całkiem niezależne od urody. Bo jak wytłumaczyć związki osób w potocznej opinii -właśnie ze względu na urodę - kompletnie do siebie niepasujących? Bo czynnikiem powodującym, że nas ktoś pociąga jest owo "coś".
Niekoniecznie jest to uroda. A czasem przecież okazuje się, że prócz urody nic w tym kimś nie ma.
Wyczuwam w Twoim liście obawę przez tym, że trafi Ci się brzydka żona. Spokojnie! Nikt się nigdy nikomu nie "trafia", zawsze jest to nasz wolny wybór. I gdy spotkasz dziewczynę, która Cię zachwyci zdecydujesz czy chcesz z nią być czy nie. Ale jeśli naprawdę ją pokochasz to tego dylematu już nie będzie. I to bez względu na jej urodę.

  Monika, 22 lat
1107
06.06.2006  
Witam. Nie wiem od czego zaczac. Jestem osobą niewierzącą. Tę stronkę poleciła mi przyjaciółka. Jestem z moim chłopakiem od roku. Poznaliśmy się w zasadzie przez przypadek. Bardzo dobrze nam się rozmawiało i po krótkim czasie byliśmy już parą. On jest moim pierwszym chłopakiem ja jego drugą dziewczyną (trzy lata temu był z kimś przez ponad rok). Wydawało nam się,ze wreszcie odnaleźliśmy szczęście. Że skończy się nasza samotność. Na początku było bardzo dobrze. Oboje okazywaliśmy sobie sporo czułości, uczucia. Wydawało mi się, ze mój chłopak, starszy ode mnie o 3 lata (teraz kończy studia) ma poukładane życie, wie czego chce. Teraz po roku okazało się,ze ma straszne problemy emocjonalne. Przyznał się,ze czuje się nieszcześliwy, że nie potrafi odnaleźć sensu w życiu i nie potrafi dać mi tego na co zasługuję. Jego tata zmarł na raka gdy on miał 16 lat i od tamtej pory mój chłopak zamykał się w sobie coraz bardziej. Musiał stać się dorosły, pomagać swojej mamie i wykonywać wszystkie \"męskie\" prace w domu. Jest zasklepiony w sobie, jakby zamknięty w jakiejś skorupie. Kocham go, nie wiem co jeszcze mogłabym zrobić dla niego prócz tego co robiłam do tej pory. Zawsze jestem dla niego kiedy mnie potrzebuje, wspieram go, okazuję mu jak bardzo mi na nim zależy etc. Niedawno tuż przed naszą pierwszą rocznicą powiedział mi, ze nie jest pewien czy mnie kocha. Nie wie co to miłość, nie wie jaka będzie jego przyszłość, z kim ją spędzi...Chce być ze mną bo mnie lubi, ceni, szanuje i jest do mnie przywiązany ale nie wie czy mnie kocha. Nie wiem co robić. Przez ten rok zbliżyliśmy się do siebie. Było tak dobrze. Nie wyobrażam sobie że moglibyśmy się rozstać. Powidziałam mu, że poczekam na niego. Ale jak długo?

* * * * *

A mi się wydaje, że po prostu opadły emocje, minęło uczucie zakochania (to normalne!) i teraz rozpoczyna się kolejny etap Waszego związku. Teraz właśnie zaczyna się miłość a nie zakochanie. Twój chłopak jednak jest przerażony, że nie czuje tego dreszczyku emocji co na początku, tych wszystkich cudownych odczuć. Wydaje mu się, że już Cię nie kocha, a przynajmniej nie wie czy kocha. Tak jednak nie jest. Trzeba uświadomić sobie, że związek przechodzi różne etapy i teraz dopiero rozpoczyna się praca nad nim. Jest to trudne, bo człowiek nie jest już tak mocno dopingowany przez emocje, ale jest piękne i przede wszystkim jest prawdziwe. Pisałam o tym w odp. nr: 15, 906, 13, 19, 728 i w tym artykule: [zobacz]
Kolejna sprawa to brak ojca w jego życiu. Faktycznie, jest mu trudniej, bo nie ma wzorca. Dobrze, że jesteś dla niego wsparciem. Dzięki temu jednak szybciej dojrzeje i szybciej będzie odpowiedzialny. Musisz podkreślać, że cenisz go jako mężczyznę, chwal go za wszystkie męskie czynności. On nie ma potwierdzenia swojej męskości, nikt mu pewnie tego nie mówi i może mieć co do tego jakieś wątpliwości. Co do swojej siły, kompetencji. Jeśli chcesz mu zrobić prezent to kup mu "Dzikie serce" Johna Eldredge - książka o męskości. Bardzo dobra rzecz i myślę, że sporo mu wyjaśni. Polecam Wam też "Wieczory dla zakochanych" - albo metodą stacjonarną (spotkanie raz w tygodniu) albo wyjazdowy weekend. Nie zrażajcie się, że będzie tam sporo narzeczonych, jest tak, bo te rekolekcje zastępują kurs przedmałżeński, ale tak naprawdę każdy może w nich uczestniczyć. Nie jest to tylko spotkanie dla wierzących, niewierzący również mogą w nim uczestniczyć, choć oczywiście są pewne akcenty religijne, nie ma co ukrywać. Nie znam jednak (bo chyba nie ma takiego) kursu dla osób zakochanych całkiem świeckiego. Tam wyjaśnicie sobie najistotniejsze dla Was sprawy i zdecydujecie czy chcecie być ze sobą. Informacje na ten temat znajdziesz tutaj: www.spotkaniamalzenskie.pl, www.malzenstwo.pl
Droga Moniko! Rozumiem, że czujesz się teraz zagubiona i brak Ci oparcia. Rozumiem, że chcesz być wsparciem dla swojego chłopaka. A zatem najlepsze co możesz zrobić, by Wasza miłość wzrastała to właśnie uświadomienie mu, że przechodzicie pewien kryzys związany z przejściem związku na inny etap, że tak naprawdę teraz właśnie czekają Was najpiękniejsze chwile, które - choć może niełatwe - zaowocują. Jeśli je przejdziecie będzie to znak, że kochacie się naprawdę, a nie tylko podobaliście się sobie przez jakiś czas. Zapytam Cię jeszcze jakie masz relacje z jego matką? Znacie się? Jeśli nie to czas na to. Jeśli tak, to może udałoby Wam się obu porozmawiać o ojcu Twojego chłopaka. Jaki był? W jakich był relacjach z synem. Może bowiem okazać się, że coś było nie tak i Twój chłopak ma pewien problem z przebaczeniem mu? Może on nigdy od ojca nie usłyszał słowa pochwały, może ojciec nigdy nie mówił mu że jest z niego dumny? Jeśli tak to ta jego niepewność jest całkowicie zrozumiała. W takim wypadku będzie musiał najpierw uporać się z tym problemem. Autor książki, którą Ci polecam pisze o tym problemie i sposobach wyjścia z niego. Moniko, życzę Wam powodzenia i pięknej, dojrzałej miłości. Trzymajcie się!

  magda, 17 lat
1106
05.06.2006  
Kocham osobę, z która nie mogę być, ze względu na to kim ona jest:(( Bo jest nią ksiądz...Poprostu nie mogę się odkochać. Co ja mogę na to poradzić?

* * * * *

Proszę, przeczytaj odp. nr 11, 183, 524, tam pisałam o tym problemie.

  ania, po30tce lat
1105
01.06.2006  
Az mi toche głupio,ze jestem w takim wieku,a pytanie zadaję jak nastolatka.Ale tak sie sklada,ze to co mnie dreczy spotkało mnie tak naprawde pierwszy raz i nie umiem sobie z tym poradzić.Wlasciwie przez całe zycie byłam sama- w rodzinie,która - tak sie składa jest dośc mało liczna i nie było w niej zadnych moich rówiesnikow i w zyciu tez.Tak naprawde zakochalam sie po raz pierwsz 2 lata temu w mezczyżnie,z którym pracuję.Myślę,że duze znaczenie miał dla mnie fakt,że był ( i jest)on człowiekiem religijnym i wyznaje zasady takie jak ja.A jednak zdarzyło sie tak jak opisało to tutaj juz parę osób.Coś sie tam niby zaczynało,nie było co prawda zadnych konkretnych obietnic,ale zauroczenie,rozmowy i tak dalej.A potem nagle - jakby cos sie stało i on odwrócił sie ode mnie.Może to zreszta przesadne słowa,po prostu nagle zdystansował się,przestał sie zwierzac,był oschły i zaczął okazywać rozdraznienie .Nie dreczyłam go pytaniami co sie stało,po prostu starałam sie byc miła,ale nawet zwykłe zagadanie dot.spraw związanych z praca wywoływało jego niechęć.Oczywiście zastanawiałam się co właściwie sie stało,ale nie mam juz siły tego analizować.Może kogos poznał,może po prostu zrezygnował.Nie o to mi chodzi.Mimo,ze mija ponad 10 miesięcy od momentu,w którym zdałam sobie sprawe,że nic z tego nie będzie;mimo ,ze modlę sie w intencji uwolnienia mnie od tej sprawy,ktora nadal mnie w jakiś sposób dreczy,nie moge tego pokonać.Wiem,ze to źle,ale czuję sie sama.Nie rozumiem dlaczego zawsze musze byc sama.Nie czuje powołania do zycia w samotnosci.Zaczęłam chorowac - może nie az tak poważnie,ale sa to choroby utrudniajace czasami wyjście do ludzi.Nie wiem co robić.Wiem,ze tak naprawde nie jestem sama,ale chchciałabym,zeby w moim zyciu pojawił sie człowiek.Kiedy wracam do pustego,ciagle pustego domu - czasem po prostu siadam i placze.Żadne obowiązki i działania które podjełam nie łagodzą tego odczucia.I tak mnie nikt nie przytuli.Pamiętam,że na religii dawno temu,pewien ksiądz powiedział nam,ze jakas kobieta zaliła mu sie ze jest stara panna.Odpowiedział jej,ze jesli ktos wyraźnie wie,że nie ma powołania do zycia samemu,a nie wychodzi za mąz,to znaczy,ze kogoś przegapił,bo Bóg napewno postawił mu kogos na drodze.To zdanie mnie dreczy.Czy tak naprawdę jest?Czy ja mogłam kogos przegapic.Modle sie do św Józefa.Wiem,ze nie powinnam tak mówić,ale po tych 2 latach mam wrazenie,że to juz donikad nie prowadzi,ale mam juz dość płaczu.Sprawę utrudnia fakt,że nadal pracuje z tym człowiekiem.Ciężko mi sie z nim rozmawia.On czasami nawiązuje kontakt ze mna,jest bardzo miły,ale ZAWSZE okazuje sie potem,że chodzi mu o załatwienie jakiejś sprawy zwiazanej z praca.Potem przestaje się odzywać.Zawsze lubiłam moja pracę.Mam takie zobowiązania,ze nie moge jej tearz zmienic - nawet na lepszą.On zreszta jest w podobnej sytuacji.Dręczy mnie to,ale nie potrafie tego zmienić.I nadal czasami zadaje sobie pytanie dlaczego mężczyzna w tym wieku tak postapił.Po co to wszystko było?

* * * * *

Droga Aniu! To normalne, że masz takie rozterki. Ja też bym się zastanawiała dlaczego chłopakowi się tak odmieniło. Analizowałaś już ten problem i tak naprawdę może to być każde z przedstawionych przez Ciebie rozwiązań: tego nie wiemy. Na pewno jednak on z jakichś względów zrezygnował z bliższej znajomości z Tobą i teraz jest taki oschły bo się boi, że Ty będziesz chciała czegoś więcej. Zdaje sobie sprawę, że rozkręcił Waszą znajomość, wie, że Ty masz prawo oczekiwać innego zachowania a nie wie jak z tego wybrnąć. Ma świadomość, że nie postąpił elegancko i po prostu teraz najzwyczajniej się boi Twoich reakcji. No cóż, musicie razem pracować, wyjścia nie ma, zachowuj się tak jak dotychczas, Ty możesz mu przecież spokojnie spojrzeć w oczy, a jego reakcje - no cóż - nie odpowiadasz za nie i nie jesteś w stanie ich przewidzieć.
Co do Twojej samotności: to nie jest łatwe. Ja Cię doskonale rozumiem. Natomiast nie do końca zgadzam się ze słowami tego księdza, że kogoś przegapiłaś. Takim twierdzeniem można kogoś doprowadzić do rozstroju nerwowego i ciągłego analizowania swojego zachowania w stosunku do wszystkich napotkanych w życiu chłopaków. Tymczasem moim zdaniem nie istnieje coś takiego w życiu człowieka jak przeznaczenie. Bóg nie jest złośliwy. Pisałam o tym w odp. nr 58, 86. Owszem, można nie związać się człowiekiem, którego Bóg stawia na mej drodze, ale zawsze jest to wolny wybór, a nie kwestia niezauważenia tego kogoś! Proszę przeczytaj też to co pisałam o samotności w odp. nr 56, 302, 346, a przede wszystkim koniecznie wpisuj się tutaj: [zobacz]
Mamy już sporo małżeństw, nie licząc narzeczonych i sympatii. Powodzenia!

  kasia, 15 lat
1104
01.06.2006  
Mam problem bo niewiem co ja mam o tym myslec !! jeden nowicjusz sie ciagle na mnie patrzy i ze czasami jak sie zobaczymy na korytarzu w klasztorze to rozmawiamy i sie tak na mnie patrrzy i wszyscy sie ze mnie smieja ze on cos do mnie !! prosze cie napisz mi co ja mam zrobic i czy przez to ze on sie na mnie patrzy i sie usmiecha czy to moze cos znaczyc czekam na odpowiedz prosze o odpisanie

* * * * *

A co może znaczyć skoro jest nowicjuszem? No, pomyśl sama. Gdybyś Ty poszła do zakonu to chyba by znaczyło, że to jest Twoje powołanie i nie kokietujesz chłopaków. Z nim jest tak samo. Jego wzrok i uśmiech skierowane do Ciebie są wyrazem miłości bliźniego i radości z odkrytego powołania i bycia szczęśliwym z wyboru drogi. Bo gdy ktoś jest szczęśliwy jest radosny i pragnie tą radością się dzielić. Więc ja tak interpretuję jego zachowanie. Jeśli jednak uważasz, że jego wzrok jest zbyt nachalny to powiedz mu, że wprowadza Cię to w zakłopotanie. Być może nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Na pewno jednak nie chce Cię podrywać, bo inaczej nie byłby w miejscu w którym jest.

  angela, 13 lat
1103
01.06.2006  
Jestem nastolatką. Mam problem, bo w kim się nie zakocham to on nie odwajemnia uczucia tego ;(. Jestem bardzo stała w uczuciach i bardzo z tego cierpie. JEDNEGO chłopaka kochałam przez 6 lat !! A on nic....dawałam mu znaki - nic.... Nie potrafię nie kochać, przestać, odkochać się. Teraz jestem zakochana w moim kumplu, który tak jakby ma dziewczynę, ale to moja przyjaciółka i wiem, że nie chce z nim być. Ale jest - chyba robi mi na złość, bo obie o niego walczymy. Ale ona jest nachalna, jednak to właśnie ją pokochał. Czujuę doła....czasem to już żyć mi się nie chce. Nikt mnie nie kocha! I nawet paru chłopców powiedziłao mi, że jestem nieatrakcyjna...... Gdyby samobójstwo nie było grzechem ciężkim - już dawno to bym zrobiła, ale czy starczyłoby mi odwagi ? .............. Ratunku !!

* * * * *

Kochałaś go 6 lat? Od siódmego roku życia? Ej, a nie lepiej zająć się w życiu również czymś innym? Świat jest za piękny a czas za krótki by go tracić na nieszczęśliwe miłostki. Rozwijaj przyjaźnie, nie tylko z chłopakami, rozwijaj swoje zainteresowania, bądź w czymś dobra. Jak będziesz zwracać uwagę tylko na chłopaków i oni będą całym Twoim światem to w chwili gdy ten świat zacznie się walić nie pozostanie nic i wcale nie dziwią mnie Twoje słowa o samobójstwie. No bo skoro nic innego się nie liczy... Widzisz, do miłości nikogo nie można zmusić. To banał, tak, ale faktycznie tak jest. Więc jeśli ten który Ci się podoba Cię nie kocha to nie trać czasu i sił. Zostaw je na prawdziwą miłość. Chcesz jej zaznać? Módl się o nią. Tutaj masz przykładowe modlitwy: [zobacz]

  Xxxxxxx, 21 lat
1102
25.05.2006  
Jestem z chłopakiem od 4 lat. Początki były ciężkie , ponieważ rodzice nie akceptowali tego związku , traktowali mnie jak małą dziewczynkę, patrzyli negatywnie na każdego chłopaka , który się do mnie zbliżył. My jednak walczyliśmy o tę miłość , czerpaliśmy radość z każdej chwili spędzonej razem , mieliśmy pełne głowy marzeń , planów byliśmy zakochani i kochaliśmy. Do momentu aż przyszliśmy do Warszawy na studia. Każdy się zajął swoimi obowiązkami praca , studia. Cały czas wszystko dzieje się szybko , głośno. Ja nadal kocham, potrzebuję go widzieć, słyszeć, czuć , a on poprostu chce być sam... mówi, że czuje się jak w klatce ma dość wszystkiego. Co mam zrobić??? poprostu pozwolić mu odejść??? chociaż to nie będzie łatwe. Czy trzymać go siłą i walczyć o tę miłość na nowo???

* * * * *

Ojejej... Proszę, przeczytaj najpierw odpowiedź niżej, bo może owo czucie się "jak w klatce" wynika z tego, że nawzajem nie rozumiecie swoich potrzeb? Może Ty - jako kobieta potrzebujesz częstszego kontaktu, rozmów itd. a on akurat ma czas gdy potrzebuje trochę samotności i czuje się osaczony? Widzisz, właśnie bardzo wiele nieporozumień na tym tle wynika z kompletnego niezrozumienia. Pisałam o tym w odp. nr 568, 674, 715. Jeśli jednak nie to jest przyczyną, jeśli wcześniej dogadywaliście się dobrze, to należy szukać przyczyny gdzie indziej. Może przeprowadzka do Warszawy i studia tak naprawdę go przytłaczają, a nie Ty, tylko nie przyznaje się do tego, a frustracje wyładowuje na Tobie? Może jest mu za ciężko, może sobie nie radzi na studiach (nawet nie mówiąc Ci o tym, no chyba, że wiesz, że tak nie jest), może faktycznie stolica i ten ogromny ruch i pęd nie leżą w jego naturze i bardzo źle się z tym czuje. Ludzi różnie na Warszawę reagują. Jedni wręcz uwielbiają owo tętniące życiem miasto, lubią być w ruchu, a innych to okropnie przytłacza i czują się zagubieni, anonimowi, przygnieceni. Wydaje mi się, że właśnie w tym tkwi problem: w nieradzeniu sobie z rzeczywistością, w której przyszło mu żyć. Oczywiście jest też taka ewentualność, że on chce odejść i wybiera (ze strachu) nie najelegantszą formę i wtedy trzeba postawić sprawę jasno. Jeśli tak jest istotnie to siłą go nie zatrzymasz, nie zmusisz do miłości. No bo jak będziesz walczyć? Wbrew niemu? Upokarzając siebie? To bez sensu. Może tak jest, ale wówczas niech się jasno określi, nie zwodząc Cię. Tak czy inaczej musicie szczerze porozmawiać. O tym co do siebie czujecie, czego Wam brakuje, czego jest za dużo, nad czym trzeba popracować. Tylko musicie dojść do konstruktywnych wniosków, by nie tworzyć sobie czasu zawieszenia, bo to marnowanie czasu. Albo "walczycie" oboje albo nie. Jedna strona wózka pchać nie może. Bo prawdziwa miłość nie jest przymusem, tylko wolnym wyborem. Powodzenia!

  Kasia, 18 lat
1101
25.05.2006  
Hej! Bardzo dziękuję za porady(pyt.709). Dopiero w kwietniu udało nam sie spotkać, ale było miło... Ja niestety migowego nie znam- on zna. Aktualnie to nie mam czasu na naukę tegoż języka, ale w wakacje postaram sie nadrobić te straty.. Z powodu odległości nas dzielącej i mojej szkoły i jego pracy nie mozemy zbyt często sie spotykać.. Martwi mnie to, że on czasem potrafi nieodzywac sie do mnie nawet 4 dni.. zadnego sms, maila czy wiadomosci na gg... mowi, ze teskni i wogole a jednak jakos tego bardzo nie okazuje... a teraz np. w ostatnia niedziele to wolał pojechac na zawody w strzelaniu niz przyjechac do mnie.. a to troche zabolało, bo wolał zawody a nie mnie... Wiem, że ma dużo zajęć i potrzebuje odpoczynku.. ale czasem jest mi przykro kiedy sie nie odzywa.. kiedy to ja musze przypominac jemu o moim istnieniu, bo czuję sie jakby o mnie zapomniał.. a o tych zawodach to nawet mi nie powiedział... skwitowal tylko, ze nie mozemy sie spotkac w weekend i tyle. Dopiero po zawodach powiedzial o tym, gdzie byl.. nie chce zeby mówił mi wszystko szczegółowo.. ale chcialabym wiedziec gdzie jest,jak spedza czas.. Kiedys mówił mi gdzie wychodzi i takie tam.. opowiadał o spędzonym dniu.. ja bardzo lubiłam to czytać.. było mi miło, że liczy się ze mną.. ja tez mu opowiadałam o sobie... teraz tak jakby sie oddalamy, bo on ma pracę.. robi ponadto strone netowa firmy, gdzie pracuje.. wieczorami ślęczy nad kompem.. nie oczekuję że będzie siedział na necie i ze mną rozmawiał tylko czasem sms-a z wiadomością, że zyje... bo ja sie martwie... a tak wogóle to nawet nie przeprosił, że sie tyle nieodzywał.. a kolezanka powiedziała, że faceci nie umieją przepraszać.. często nawet nie wiedzą, że trzeba za cos przeprosić... Ja nie wiem co mam myslec.. ktos mi powiedział, że to nie ma sensu byc z nim, a moja przyjaciółka, że jesli do niego cos czuje to musze walczyc o to.. a ja czuję, chce walczyć, tyle, że do tanga trzeba dwojga a ja nawet nie jestem pewna jego uczuć... Pozdrawiam serdecznie i proszę o radę...

* * * * *

Kasiu! Jak na początki znajomości to przerwa w kontaktach 4 dni to nie jest tragedia. Ponadto: Mężczyzna czuje potrzebę czasowego "oddalenia", tzn. ma przypływy i odpływy uczuć, jest inaczej skonstruowany niż kobieta i potrzebuje takiego dystansu, by wrócić z większą siłą. John Gray mówi, że mężczyźni są jak "sprężynki". Kobieta jest zupełnie inna: ona chce ciągłego kontaktu, czułości, taka jej natura. Polecam Ci bardzo lekturę "Mężczyźni są z Marsa, kobiety są z Wenus" - świetna książka o różnicach w psychice obu płci, jak ją przeczytasz zrozumiesz, że czasem to co wydaje Ci się błędem lub ranieniem ze strony chłopaka jest jego naturalnym zachowaniem i on faktycznie nie ma pojęcia, że Ty odbierasz coś inaczej. Z tego też względu wybór zawodów strzeleckich nie jest niczym dziwnym - on jest MĘŻCZYZNĄ i czuł potrzebę wynikająca z jego natury, aby tam pojechać. To normalna sprawa. Nie powinnaś mu tego zabraniać, ani kazać wybierać bo to tak jakbyś chciała, by on był mniej mężczyzną. To taka duchowa kastracja. Inna kwestia, że on faktycznie powinien Ci o tych zawodach wcześniej powiedzieć i pomyśleć o tym, że dla Ciebie to spotkanie było ważne, że Ty spodziewałaś się czegoś więcej niż suchego komunikatu, że nie możecie się spotkać. To naturalne, że to Cię zabolało. To wszystko właśnie wynika z niezrozumienia różnic. Obowiązkowo zatem polecam Wam obojgu tą lekturę, a potem - w razie nieporozumień - szczerą rozmowę (wiem, że w Waszym przypadku jest to trudne, ale musicie zastosować tą formę, w jakiej się komunikujecie). O tym czego potrzebujecie, co Was rani, jak odbieracie pewne sprawy. Musisz poprosić o częstsze sms-y. Nikt się nie domyśli co druga osoba czuje. I nie musi, bo trzeba samemu wysłać taki komunikat. I wypracować kompromis. Czasem jest to rezygnacja, czasem coś w zamian, czasem da się pewne rzeczy pogodzić.
Teraz co do tego, że mężczyzna nie potrafi przepraszać. To absolutnie nieprawda. Natomiast jest coś takiego jak męska duma. I ona powoduje, że facet czasem woli okłamać, zranić niż przyznać się do błędu. Bo mu się wydaje, że jest na pozycji przegranej, a on jak mężczyzna przegrywać nie lubi, potrzebuje ciągle czuć się silny i kompetentny. I z tego wynika to, że nie przeprasza. Co go oczywiście wcale nie usprawiedliwia, bo z tym należy walczyć, przełamywać się, a nie uznać za fakt oczywisty. A to, ąe nie wie, że trzeba za coś przeprosić - owszem, tak jest, właśnie dlatego, że nie wie, że kobietę coś zraniło.
Kasiu, więcej tu piszę o mężczyźnie, ale nie chcę by to wyglądało, że ja "brzydką" płeć bronię, piszę to by wyjaśnić Ci to o co pytasz. Oczywiście kobieta, jej natura i potrzeby są tak samo ważne. Trzeba je poznać i zrozumieć. Dlatego Twój chłopak również powinien przeczytać książkę, o której pisałam wyżej. Powodzenia!


Ostatnia aktualizacja: 09.06.2021, 10:11


[ Powrót ]
 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej