Rozważania Miłość Modlitwy Czytelnia Źródełko Pomoc Duchowa Relaks Download Cuda Opowiadania Perełki
miłość czy Miłość?

Odpowiedzi na pytania

Odp: [1-50], [51-100], [101-150], [151-200], [201-250], [251-300], [301-350], [351-400],
[401-450], [451-500], [501-550], [551-600], [601-650], [651-700], [701-750], [751-800], [801-850], [851-900]
[901-950], [951-1000], [1001-1050], [1051-1100], [1101-1150], [1151-1200], [1201-1250], [1251-1300],
[1301-1350], [1351-1400], [1401-1450], [1451-1500], [1501-1500], [1551-1600], [1601-1650], [1651-1700],
[1701-1750], [1751-1800], [1801-1850], [1851-1900], [1901-1950], [1951-2000], [2000-2050], [2051-2100],
[2100-2150], [2151-2200], [2201-2250], [2251-2300], [2301-2350], [2351-2400], [2401-2450], [2451-2500],
[2501-2550], [2551-2600], [2601-2650], [2651-2700], [2701-2750], [2751-2800], [2801-2850], [2851-2900], [2901-2950], [2951-3000],
[3001-3050], [3100-3100], [3101-3150], [3151-3200], [3201-3250], [3251-3300], [3301-3350], [3351-3400],




  alcia, 10 lat
1050
08.05.2006  
mam problem jak jakiś chłopak mnie kocha to ja go nie ale jak ja kogoś kocham to ten chłopak mne nie kocha wcale na mnie niezwraca uwagi boje sie ze nigdy niebende miała chłopaka

* * * * *

Jak Ty nie kochasz - daj sobie spokój.
Jak on nie kocha - daj jemu spokój.
Chłopaka będziesz miała wtedy gdy pokochacie się wzajemnie. Bo do miłości potrzeba chęci i uczuć dwojga. Inaczej to nie miłość tylko cierpienie.

  Bartek, 20 lat
1049
07.05.2006  
Na wstępie chciałbym podziękować za wcześniejszą waszą odpowiedź, na moje pytanie. Dużo nad tym myślałem, apropo \"prawdziwej miłości\". I jedna tajemnica mnie zastanawia, tajemnica, która chyba najbardziej poznaję ze wszystkich wartości, jakie opisują miłość. Ta tajemnica to \"miłość trwa, pomimo wszystko i nie ustaje\". Moje pytanie brzmi zatem tak: Czy dwoje ludzi, związanych tą miłością, którzy w tragicznych i może do końca niezrozumiałych warunkach się rozeszli, którzy tak na prawdę w głębi sobie nie chcieli się rozstawać, czy tacy ludzi mogą być jeszcze razem? Czy mogą do siebie powrucić? Czy jest szansa, bądź nadzieja, kiedy on nieustannie ją kocha, pomimo tej rozłąki, a ona powoli rozumie, że odchodząc popełniła jeden z poważnych błędów w swoim życiu?... Była kiedyś taka piosenka kościelna, mówiąca, że \"wielkie wody nie zdołają ugasić miłości...\" Wiem, że ten portal został stworzony po to, aby ukazywać zainteresowanym (zagubionym), czym jest tak na prawdę miłość. Jednak jak mówimy, że miłość jest: dobrotliwa, wspaniała, najpiękniejsza, łaskawa, tak często się zapomina o tym, że jest ona również cierpliwa, że wszystko zniesie i że nigdy nie ustanie. Wszystko jest pięknie, kiedy ona i on są razem i się \"kochają\". Jednak kiedy są rozdzieleni, osobno w zupełnie odmiennych, obcych miejscach i nadal ta miłość trwa w ich sercach, to naprawdę trudno jest wtedy zrozumieć sens trwania tej miłości. Bo przecież nie ma ich razem.... I tak na koniec chciałbym dodać jeszcze jedno pytanie. Czy zatem, kiedy ona zrozumie swój błąd i będzie chciała wrucić, to czy on będzie w stanie jej zaufać, oraz przelać tą miłość na nią, miłość która tak długo w mnie czekała? Z góry dziękuję za wszystkie odpowiedzi.

* * * * *

Domyślam się, że chodzi Ci o pytanie nr 975. Konkretnie co do pytania: czy mogą wrócić do siebie? Tak, mogą. Ale pod warunkiem, że OBOJE tego chcą. Pytasz czy jeśli ona będzie chciała wrócić to czy on będzie w stanie jej zaufać. Jeśli od rozstania nie minęło zbyt dużo czasu, jeśli naprawdę się kochali, jeśli ona nie nadużyła drastycznie przedtem jego zaufania to tak. Ale zawsze może pozostać w psychice podświadomy lęk, że ona znów odejdzie. Będzie tak zwłaszcza wtedy gdy rozstanie było spowodowane osobą kogoś trzeciego. Wtedy będzie obawa, że taka osoba jest niestała w uczuciach. Ja zasadniczo nie jestem zwolennikiem czekania nie wiadomo ile na kogoś kto "może się namyśli", "może zrozumie swój błąd", "może wróci". Rozstanie jest czymś drastycznym więc jeśli na tyle nie chce się być z tym kimś, że się odchodzi to wymowa tego faktu jest oczywista. Pytasz o tych, którzy musieli się rozstać choć nie chcieli. To zależy z jakiego powodu się rozstali. Takich powodów jest bardzo mało. Jeśli dlatego, że któraś ze stron była związana sakramentem małżeństwa z kimś innym to nie ma na co czekać, sytuacja nie do rozwiązania. Jeśli z jeszcze jakichś innych powodów to należy rozważyć czy te powody są odwracalne czy nieodwracalne. W pierwszym przypadku można mieć nadzieję, jeśli te osoby nadal utrzymują ze sobą kontakt. Jeśli nie - uważam, że należy żyć swoim życiem i nie zamykać się na innych. Nie ma przecież przeznaczenia (o tym pisałam w odp. nr 58, 86) i nikt nie jest na nikogo skazany, a porażka w młodości nie przekreśla szans na szczęśliwe życie.

  Kasia, X lat
1048
07.05.2006  
Czy ktoś kto tak naprawde nienawidzi siebie nienawidzi tez innych ludzi? czy to jest tak ze nie akceptujac siebie nie akceptuje tez innych?czy to stąd ten strach przed miloscia?czy to stad ten wstret do innych ludzi...? Ja od jakiegos czasu znienawidzilam siebie, poczulam ze zrobilam cos zle, cos czego bede zalowac. Gdy bylam mlodsza, pewna osoba bawila sie mna, dotykala, a ja, mimo ze nie chcialam tego, nie przeciwstawilam sie. Nie musial nawet uzywac sily bo ja po prostu lezalam spokojnie i czekalam az skonczy. Nigdy nie doszlo do wspolzycia, on byl moją rodzina.... mowil ze to co robi ze mna jest normalne ze to dobrze ze poznajemy w ten sposob siebie,ze to pomoze w przyszlosci. Ja nie chcialam, ale nie zrobilam nic by przestal. Czulam sie winna zawsze za to... To trwalo kilka lat. Pozniej zaczelam sie masturbować. Tego tez nienawidzilam. Ale zawsze to robiąc wyobrazalam sobie ze to ktos mi tak robi, ktos komu na mnie nie zalezy ze to robi tak jak on mi robil ... a ja jestem bezbronna... Nienawidze siebie za to! Teraz jest inaczje. Po kilku latach przestalam, bylo ciezko ale teraz wiem ze nie wroce do tego. Ze ten rodzdzial juz zamkniety. Zawsze mi zalezalo na czystosci, dopiero kiedy zzczelam sie spowiadac z tego, pomoglo. Modlitwy pomogly. Pomogl mi Bóg. Teraz czuje sie strasznie z tym, to wraca. Ten wstret do siebie samej,za to co bylo... A teraz co? Jak mozna o tym zapomniec, jak nauczyc sie tej prawdziwej milosci, jak przerlamac lęk? Bo ja nie umiem teraz tak normalnie z kims byc ... boje sie ze ktos znów mnie tak potraktuje. Ja siebie nie znosze... a jak siebie nie znosze nie potrafiew kochac kogos... co teraz?

* * * * *

Kasiu! Przede wszystkim to nie nienawiść do siebie z Ciebie wychodzi tylko ogromny lęk przed skrzywdzeniem. Wiesz o tym? Ty się w ten sposób bronisz. Założę się, że nie dopuszczasz nikogo go głębszej relacji w obawie - może nawet nieuświadomionej - by Cię nie skrzywdził. Chodzi mi tu o krzywdę jakąkolwiek a nie tylko na tle seksualnym. To typowa reakcja obronna organizmu. Kasiu, nie pytaj o nienawiść. Ty nikogo włącznie z sobą nie nienawidzisz. Gdzieś w środku Ciebie siedzi i płacze mała dziewczynka, która potrzebuje utulenia i zapewnienia, że jest bezpieczna. Bardzo dobrze, że się spowiadałaś z masturbacji. Ale widzisz to nie tylko ona teraz do Ciebie wraca, ale przede wszystkim wraca tamto wykorzystywanie. Twoja tęsknota za bliskością zaraz jest zabijana przez tamte ciemne obrazy. W ten sposób chciałabyś mieć kogoś bliskiego, ale obawiasz się, że nie jesteś zdolna do miłości, bo wydaje Ci się, że siebie nienawidzisz. Kolejny lęk. Kochana! Czas z tym skończyć. Oczywiście nie będzie to natychmiastowe ani nie zatrze w Twojej pamięci tamtych obrazów na zawsze, ale pomoże i wyleczy. Powinnaś się zwrócić do chrześcijańskiego psychologa. Nie buntuj się, proszę. Jeśli było trzeba poszłaś do spowiedzi, prawda? Jeśli byś długo chorowała poszłabyś do lekarza. A Twoja psychika została poważnie zraniona i bardzo długo już choruje. Dlaczego zatem nie pozwolić się wyleczyć? Wiesz, kilka słów przez internet to nie terapia, a Tobie terapii potrzeba. Nie bój się, psycholog to osoba, która chce i MOŻE Tobie pomóc. Takie jego zadanie. Zna sposoby radzenia sobie z takimi sytuacjami, zna lekarstwa. Jeśli na dodatek nigdy nikomu w domu nie powiedziałaś o tej sytuacji to siedzi ona w Tobie jeszcze głębiej i jeszcze mocniej Cię zżera. Proszę, nie dopuść do tego, że Cię pogrąży. Wyjdź z tego, daj sobie szansę. Możesz i powinnaś.
Proszę, wejdź na tą stronę i zadzwoń: www.spch.pl A odpowiadając na Twoje pytanie: nie można pokochać kogoś tak naprawdę nie kochając siebie. Z bardzo prostego powodu. Jezus powiedział, że mamy kochać bliźniego swego jak siebie samego. Jakże zatem ktoś kto siebie nienawidzi może kochać kogoś? Powiesz, że może. Tak się może wydawać. Ale to nie będzie miłość tylko służalczość, uległość i podskórny żal, a może poczucie wykorzystywania. Ale nie miłość. Zatem pokochaj siebie poprzez właściwą terapię i odbudowanie relacji ze sobą i Bogiem i pozytywnego obrazu siebie. A wtedy kochanie innych przyjdzie Ci z zadziwiającą łatwością - jako coś bardzo oczywistego. Powodzenia!
Aha! Jako lekturka "Urzekająca" Johna i Stasi Eldredge.

  Katy, 18 lat
1047
05.05.2006  
Szczęść Boże!! Mam problem, gdyż w sierpniu 2005roku na wakacjach, podczas rekolekcji poznałam chłopaka, który ma na imię Michael. Gdy sie poznaliśmy ja rozważałam czy nie wstąpić do zakonu, a On już we wrześniu 2005r. miał iść do seminarium. Rozmawialiśmy głównie o Bogu i powołaniu, ale również i o nas, naszych problemach. Potrafimy się bardzo dorze ze soba porozumieć. Jest on chłoakiem z moich marzeń. Nie pije, nie pali, kocha świat i we wszystkich potrafi dostrzec obecność Boga. Ale jest ode mnie starszy o 7 lat! A w dniu dzisiejszym nie jest już w seminarium, gdyż okazało się że nie ma podmiotów misjonarskich i \"wyrzucili go\" z seminarium. Obecnie on pracuje i zdaje egzaminy na studia. JA chodzę do Liceum i za rok zdaję maturę. Jest jeszcze coś - dzieli nas 400km. Nie wiem czy to przeznaczenie, że w momencie, w którym oboje się zastanawialiśmy nad powołaniem, zostaliśmy powołani do zycia wspólnego? Czy istnieje możliwość że połaczył nas Bóg właśnie wtedy, gdy oboje chcieliśmy pójść do Niego i Jemu służyć?? Nie potrafię bez Michaela żyć. Codziennie chciałabym patrzeć na Jego twarz w te jego błękitne oczy. Ale nie wiem co on do mnie czuje. Proszę pomóżcie mi. Bardzo potrzebuję waszej rady. Z pozdrowieniami Katy.

* * * * *

Przeznaczenie - według mnie - nie istnieje (o tym pisałam w odp. nr 58, 86). Ale: Pan Bóg na pewno dał Wam sposobność spotkania się w tym momencie i okolicznościach, więc od Was zależy czy będziecie chcieli być ze sobą.
To, że on jest 7 lat starszy nie jest przeszkodą, jeśli się dobrze rozumiecie, macie wspólne poglądy i zainteresowania (o różnicy wieku pisałam w odp. nr 8). Z odległością również można sobie poradzić - o tym w odp. nr 97, 120, 112, 132, 278, 620, 864. To, że on był w seminarium, a Ty chciałaś iść do zakonu również nie jest problemem - jeśli jego przełożeni stwierdzili, że nie powinien być duchownym to znaczy, że powinien być osobą świecką. Być może Bóg pozwolił mu pójść do seminarium nie dlatego, że chciał by On został księdzem, ale po to, by się tam czegoś nauczył, aby tą wiedzę wykorzystał w świecie świeckim i w ten sposób ludziom służył. Nie widzę żadnego powodu dla którego nie mielibyście być razem jeśli tego chcecie. Problem - jak rozumiem - jest w tym, że Ty nie wiesz co on do Ciebie czuje. Wiesz, tak od razu się nie dowiesz, bo być może on jeszcze też nie wie. Bądź blisko niego (ale się nie narzucaj), spróbuj się zaprzyjaźnić, poznawajcie się, a stwierdzicie czy będziecie razem czy nie. Wykorzystuj rady z odp. nr 3, 30, 37, 134, 411, 912, proś go o pomoc, rozmawiajcie jak najwięcej - po jego zachowaniu poznasz jak jest do Ciebie nastawiony. Weź pod uwagę, że on może myśleć, że Ty wolisz kogoś młodszego i dlatego nie próbuje jaśniej się określić. W rozmowie delikatnie zasugeruj mu, że różnica wieku nie ma dla Ciebie istotnego znaczenia. Generalnie: traktuj go jak dobrego kolegę i módl się, by Bóg pokazał Ci właściwą drogę. Nie rób tylko jednego: nie wyznawaj mu uczuć. Bo co może z takiego przedwczesnego wyznania wyniknąć przeczytaj w odp. nr: 18, 61, 74, 217, 514. Życzę Wam wszystkiego dobrego i pięknej miłości. Powodzenia!

  Aga, 14 lat
1046
05.05.2006  
Znam kolesia od pewnego czasu i bardzo go lubię myślę nawet że może to być coś więcej... Czy powinnam mu powiedzieć że to co było kiedyś zamienia się powoli w coś więcej?

* * * * *

Zależy co on do Ciebie czuje. Jak nic to pogorszysz sytuację, bo zacznie Cię unikać. A jeśli tak to on jako chłopak powinien wyjść pierwszy z inicjatywą. Przedwczesne wyznanie miłości może mieć bardzo zły skutek, pisałam o tym w odp. nr: 18, 61, 74, 217, 514. Myślę, że powinnaś poczekać, bo jeśli jest to sympatia wzajemna to on pewnie wcześniej czy później zadziała. Jeśli zrobisz to Ty to możesz mu zepsuć plan. Skąd wiesz czy on już czegoś nie przygotował?

  Anka, 16 lat
1045
05.05.2006  
Szczęść Boże :) Mam duże powodzenie u chłopców, jednak uważam, że mam jeszcze czas na związki. Wielu z moich kolegów ma mi to za złe i nie odzywają się do mnie gdy nie chcę z nimi być. Ja boję się, że przez tzw. chodzenie mogę ich bardziej zranić, bo wiem, że nie są tymi jedynymi. Czy mają powód, żeby się obrażać? Z góry dziękuję jeśli zechcesz mi odpisać :)

* * * * *

Nie mają powodu, żeby się obrażać. Ty im się podobasz, ale oni Tobie nie i trudno, żebyś się zmuszała. Wszystko przyjdzie w swoim czasie. Bądź sobą, a jak ktoś się obrazi z powodu Twojej odmowy to jego sprawa. Pytanie tylko w jaki sposób odmawiasz? Bo w tym też potrzeba dużo delikatności, żeby kogoś nie zranić. Może poczytasz odp. nr: 33, 77, 90, 119, 185, 224, 680?

  Smutna, 18 lat
1044
05.05.2006  
Przepraszam, ale... zapomniałam dodać bardzo istotnej rzeczy. Chodzi o to, że... Może się wydawać iż to błachy problem. Nie potrafiłam tego wszystkiego oddać w słowach. Jednak sytuacja jest naprawdę poważna. On przestał nawet chodzić na te sobotnie popołudniowe msze święte. Boję się, że przeze mnie... A jego rodzice? Też wkrótce po nim przestali to robić. A wcześniej nie opuszczali tych mszy... Będę niesamowicie wdzięczna za pomoc...

* * * * *

Odpisałam Ci w odp. nr 1040. Cóż, może z Twojego powodu przestali chodzić, może nie. Myślę, że chyba nie, bo na Mszę chodzi się przecież dla Jezusa i tylko z Twojego powodu by jej nie opuszczali. Może po prostu wtedy nie mogą?

  Maciek, 21 lat
1043
05.05.2006  
Moje pytanie jest nastepujace: powiedzialem kocham, chociaz to bylo za szybko i sprawa wyglada tak, ze wiem ze ta dziewczyna wciaz mnie lubi, wiem ze myslala o tym zeby ze mna byc (wiem to od jej kolezanki), ale nie chce, i obecnie chce zebym o niej zapomial i sie strasznie wrednie wobec mnie zachowuje... nie odzywamy sie do siebie... a mianowicie wiem, ze nie bedzie tak jak kiedys, ale czy istnieje szansa abysmy chociaz zaczeli gadac ze soba? wiem ze mi zaufala, znam jej najskrytsze marzenia, problemy. Niestety tego juz nie ma.. a nie chce aby to sie zakonczylo najprostszym rozwiazaniem \"nie znamy siebie\".

* * * * *

Proszę, przeczytaj odp. nr: 18, 61, 74, 217, 514 - tam pisałam o tym problemie i o tym co zrobić w takiej sytuacji.

  Jarosław, 21 lat
1042
05.05.2006  
Witam Mam na imie Jarek.Jestem 21 letnim chłopakiem.Niestety mój problem to nieszczęsliwa miłość-nieodwzajemniona.Moja sytuacja jest szczególna ,bo gdy zakochałem się w Ani-dziewczynie urodnej , mądrej studiującej na jednym roku ze mną lecz chodzącej do innej grupy.To była milość od pierwszego wejrzenia.Wiedziałem ze jest kimś szczególnym dla mnie i od tego się zaczęlo Na początku nie dawałem sobie szans bo jestem osobą skrytą spokojną nieśmiałą i wstydliwą.Ale gdy ona przyszła do Kościoła i usiadła 1 ławkę przede mną myślałem że moje serce spłonie Poczułem ogromne ciepło .Nie wiem skąd to się wzieło??Po tej mszy świętej pomyslałem sobie że jednak spróbuje.No i wyczekałem momentu aby się z nią poznać.No i zagadałem.Gdy chwilkę rozmawialiśmy właśnie zadzwonił do niej jej chłopak i przerwał rozmowę A to wszystko działo sie przy Kościele gdzie o nie śniłem marzyłem. Pytałem wtedy Boga czy to jest ona czy to ta prawdziwa miłość i czy będe z nią przez całe życie i teraz nie wiem bo usłyszałem że tak Nie wiem czy to Bóg czy po prostu ja sobie tak powiedziałem.Rozmowy praktycznie nie dokończyliśmy bo ona ooszła do domu w swoją stronę i cały czas rozmawiała.O mało co nie popełniłem samobójstwa ,nie mówiąc o tym że straciłem wiarę w Boga.Po prostu się zawiodłem.Dziś nawet cześć nie mówię Ani bo wiem że ona jest nadal ze swoim chłopakiem.Jestem osobą która nie potrafi się tak po prostu wepchnąć.Miałem coś takiego podobnego w technikum Zakochałem się w dziewczynie i myślałem o niej przez 5 lat i NIC z tego.Myśle jednak że teraz będzie podobnie Odkocham się dopiero wtedy gdy przestanę się z nią widywać.Po prostu jej unikam.nawet ostatnio ktoś mnie zawołał i ona tam była to udawałem ze nie słyszę.Jednak zacznę się modlić o nią z całych sił Może Bóg mnie usłyszy i pomoże bo nie wyobrażam sobie życia z kimś innym Proszę o poradę

* * * * *

Po pierwsze Jarek - nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie i nie sadzę, by Ci Bóg wprost powiedział czy ona z Tobą będzie. Gdyby tak było to na co byłaby nam wolna wola i możliwość dokonywania wyborów? Wszystko byłoby zaplanowane i swoja żonę po raz pierwszy zobaczyłbyś w dniu ślubu, jak w sekcie Moona. Proszę poczytaj o przeznaczeniu w odp. nr 58, 86. A po drugie: kogo Ty karzesz przez to obrażenie się na Boga i Anię? Boga, Anię czy siebie? Boga nie bo On się nie obraża. Anię pewnie też nie bo najwyżej pomyśli, że jesteś niewychowany i obrażalski (choć nie wie za co możesz być na nią obrażony, pewnie myśli, że masz wysokie wymagania i robisz z siebie nie wiadomo co, skoro najpierw z nią serdecznie rozmawiałeś a teraz się nie odzywasz).Co najwyżej robisz sobie krzywdę pielęgnując w sobie żal i zamykając swoje serce na innych. Jedno w tym wszystkim jest pozytywne: że nie próbujesz wchodzić miedzy nią i jej chłopaka. Bardzo pięknie, bo tak nie należy robić. Ale zaniepokoiło mnie to co pisałeś o technikum. Wynika z tego, że jesteś owszem bardzo wytrwały, ale też ...uparty. Skoro zatem wiesz (a wiesz to logicznie, rozumowo - jesteś mężczyzną, więc potrafisz to sobie wytłumaczyć rozsądnie), że Ania z kimś jest i wiesz, że każdy ma rozum i wolną wolę to wiesz również, że od Ciebie zależy czy będziesz nadal trwał w swoim żalu i tęsknocie czy podejmiesz próby wyjścia z tego i otwarcia się na inne dziewczyny. Ja nie mówię, że masz teraz zastosować metodę klina. Ja mówię, że mając klapki na oczach i czekając na nie wiadomo co możesz przegapić kogoś wartościowego. Uwierz, Bóg nie jest złośliwy. Nie stawiałby jej przed Tobą a potem zabierał, nie pokazywałby Ci lizaka przez szybę. On ma dla Ciebie mnóstwo propozycji. A co do tego uwolnienia serca. Najpierw musisz przejść proces uwolnienia od tego uczucia. W odp. nr 80, 526, 653, 825 poczytaj co może Ci w tym pomóc. I działaj. Szkoda życia na dąsy i żale. Odetchnij wreszcie pełną piersią. Dasz radę, w końcu jesteś mężczyzną.
Aha! Polecam Ci rewelacyjną książkę Johna Eldredge "Dzikie serce". Z Bogiem!

  kropka, 18 lat
1041
05.05.2006  
Nigdy jeszcze nie miałam chłopaka. W moim życiu było kilku takich, którym się podobałam i którzy chcieli ze mną chodzić, jednak w każdym z nich coś mi nie pasowało (z wyglądu i z zachowania), więc odrzuciłam ich (chociaż muszę przyznać, że to wcale nie było dla mnie przyjemne). Byli też, oczywiście, tacy, którzy mi się podobali i z którymi chciałam być, ale oni nie byli mną zainteresowani :(. I teraz w moim życiu znów jest taki chłopak, któremu się podobam, lecz mnie z kolei podoba się ktoś inny, kto nie zwraca na mnie uwagi. Czy powinnam dać temu chłopakowi szansę i spróbować z nim chodzić? Jednak jak mogłabym spotykać się z nim i myśleć o tym drugim? A może powinnam dalej czekać aż znajdę kogoś, kto mi się spodoba i komu ja także nie będę obojętna? Proszę o radę, gdyż nie chcę ranić kogoś odrzuceniem ani nie chcę także robić czegoś wbrew swoim uczuciom. Z góry dziękuję. Pozdrawiam.

* * * * *

Absolutnie nie powinnaś być z tym chłopakiem jeśli podoba Ci się ktoś inny i nic do niego nie czujesz. To byłoby nieuczciwe. Ale może zastanowisz się dlaczego on Ci się nie podoba? I dlaczego nie podobali Ci się inni? Może masz zbyt rygorystyczne wymagania, może zbyt szczegółowo określiłaś sobie jaki ten Twój chłopak według Ciebie powinien być? Bo czasem jest tak, że czekamy na swoje wyobrażenia a porządny, sympatyczny chłopak nie może się doczekać kiedy go dostrzeżemy. Proszę poczytaj odp. nr 25, 50, 340, 234, powinny Ci podpowiedzieć w jakim kierunku należy szukać i co jest najważniejsze.

  Smutna, 18 lat
1040
04.05.2006  
Witam... Kompletnie nie wiem, co mam robić. A sytuacja jest dość beznadziejna. Przynajmniej tak mi się wydaje... Zaczęło się niecałe 4 lata temu (w listopadzie). Wówczas pierwszy raz go zobaczyłm. W kościele. I od razu coś we mnie drgnęło. Wracając do domu zauważyłam, że on idzie w kierunku mojego osiedla. Normalnie mnie zatkało. Zaczęłam się zastanawiać kim on jest... Przypomniałam sobie że przecież brat mi kiedyś mówił że nasz sąsiad (krakus) ma syna (ja jednak myślałam wówczas że to mały chłopczyk)! Kolejny szok. Okazało się że przez parę ładnych lat mieszkaliśmy obok siebie a ja o tym nie wiedziałam. Następnego dnia nie mogłam oderwać się od okna. W końcu go zobaczyłam. Jakiś chłopak bawił się z psem bokserem. To był on! I już wszystko było jasne... Jednak ja zamiast się ucieszyć że mam takiego sąsiada (tak prawdziwie ucieszyć) zaczęłam to co zaczęłąm... Od tego dnia gdy tylko przyjeżdżał paradowałam ciągle koło jego domu, albo siedziałm na takiej ławce z której było go idealnie widać. Na dodatek bez przerwy (jeśli byłam w domu) wisiałam przy oknie. Nawet z lornetką. Pamiętam, że kiedyś jak tak sobie szłam zauważyłam że on się chowa za domem. Tzn. wyglądał zza niego i zaraz się cofnął gdy tylko looknęłam w jego stronę. On naprawdę nie miał spokoju przyjeżdżając do mojej miejscowości (a przyjeżdżał zapewne żeby odpocząć a nie męczyć się). Ale... to dopiero początek... Zawsze chodził w soboty do kościoła (wtedy też go pierwszy raz zobaczyłam). I ja od tamtej pory też zaczęłam to robić systematycznie. Po mszy robiłam wszystko żeby iść za nim (i za jego rodzicami, czasem był też jego starszy brat). I szłam. Po czym ich wymijałam patrząc się na niego. Raz to nawet szłam z nimi, jakbym była częścią rodziny... Wiem, że przeżywali koszmar przeze mnie. Raz wydarzyło się nawet coś takiego, że 3 maja poszłam na rano do kościoła, ale ich nie było. Więc... poszłam jeszcze raz po południu. Mało tego, gdy zobaczyłam że on idzie do Komunii świętej byłam gotowa też pójść choć rano już byłam. To chyba cud że ostatecznie tego nie zrobiłam... W wakacje zaczęłam mu mówić cześć gdy go spotykałam. Odpowiadał mi. Ale nic więcej. I wcale mu się nie dziwię... Kiedyś gdy uciekł mu pies (pobiegł obok mojego domu) przygadałam coś do niego kiedy biegł za nim (nawiązując do zaistniałej sytuacji). A on... Tak ciepło się uśmiechnął i odpowiedział mi. Mimo tego co było wcześniej... Nie udawał że nie słyszy. Nie odpowiedział mi oschle. Tylko tak miło... On ma kochane serduszko... Ale ja dalej ciągnęłam to co zaczęłam... Wciąż wymuszałm na nim słowo \"czesc\" aż w końcu sam zaczął mi to mówić. Ale wciąż nic więcej nie było. Dowiedziałm się gdzie spędza wolne popołudnia. I dwa razy tam poszłam. Nad rzekę. I pewnie zrobiłabym to jeszcze nie jeden raz, ale pogoda się popsuła. Po wakacjach nasz wspólny kolega dał mi jego numer komórki. No i to już musiał być dla niego horror. To co zaczęłam mu wypisywać. Zaczęło się niewinnie. Nawet nie wiedział kim jestem. Ale zadręczałm go sms-ami okrutnie. W końcu zaczęłam wypisywać mu takie rzeczy, że nie wiem. Np. że taka jedna dziewczyna, z którą sie kumplował (myślałam że mu się podoba) jest wredna i tak dalej (ale tak w sumie to miałam dobrą intencję bo w szkole nieraz widziałam jak się wiesza po chłopakach). Napisałam mu też że mi się podoba. Ale to tylko tak obrazowo przedstawiam te sms-y bo one były bogate w słowa i baaaardzo liczne. Na koniec tak się na niego wściekłam (pisałam mu i pisałam a on nic. Tylko na początku coś odpisał jak jeszcze w miarę było dobrze z tymi moimi sms-ami), że napisałam mu iż jeśli nikomu nie powie że podoba mi się taki jeden ktoś (we wcześniejszych esach duzo o tym kimś pisałam) to przestanę do niego pisać. Wiem, to jest śmieszne... Przestałam pisanie, ale śledzenia go i łażenia za nim nie przestałam... Jak on musiał się okrutnie męczyć... Zmienił nawet numer (a przynajmniej jakaś pani mówiała gdy chaciałam puścić mu sygnałka \"nie ma takiego numeru...\"). Z czasem jednak dotarło do mnie że zachowywałam się jak idiotka. Najpodlejsza na świecie. Ale było już za późno... Nie mogę pojąć co we mnie wstąpiło. Po prostu nie mogę... Dlaczego ja się tak zachowywałam? ? ? A mogło być całkiem inaczej pomiędzy mną a nim. Wiem to. Do dziś pamiętam w jaki sposób popatrzył na mnie w tym pierwszym dniu gdy go zobaczyłam... W tym spojrzeniu kryło się coś pięknego. A teraz gdy się przypadkiem (teraz to są już czyste przypadki, ale mnie wciąż gryzie to że dla niego to przypadek nie jest...) spotkamy, idzie smutny, patrząc przed siebie gdzieś poza mnie, albo na ziemię... Wciąż mam w pamięci to, jak się bawił z psem (to tak słodko wyglądało...), jak pomagał swoim rodzicom przy domu (lub dziadkom z którymi też czasem był), jak mył samochód, jak grał z bratem w piłkę, jak... Te wspomnienia wywołują u mnie ból. Gdy sobie pomyślę ze moglibyśmy być dobrymi znajomymi (już nie mówię o przyjaźni), to... czasem nawet łezki cisną mi się do oczu. Nie mogę sobie darować tego że być może zniszczyłam coś pięknego. I tego że niszczyłam mu weekendy, ferie, wakacje. Że musiał przeze mnie przechodzić to wszystko... Od kilku miesięcy przyjeżdża z dziewczyną (oczywiście razem z rodzicami). Dwa razy ich spotkałam... I, co tu dużo ukrywać, przykro mi jest gdy ich widzę. Ale nie czuję nienawiści do tej dziewczyny. Mało tego: lubię ją. Tzn. chaciałabym poznać, może nawet zaprzyjaźnić się z nią. Tak sobie nawet zamarzyłam że on, ona, ja i mój przyszły chłopak stworzymy razem paczkę przyjaciół. Ale to tylko takie nierealne marzenie... Teraz boję się nawet przed dom wyjść, a co dopiero gdzieś dalej bo nie chcę zeby on pomyślał ze ja znowu zaczynam. Czasem się przełamuję, ale jest mi okrutnie trudno... Czy on mi kiedyś... Czy on... Czy... Nie wiem co robić. Tak długo się juz z tym męczę... Kiedy był tu tydzień temu, wycisnełam na komórce jego numer. Sama nie wiem dlaczego. I... On jest aktualny! Puściłam mu sygnałka. A po pięciu minutach odpuścił mi. Tak się zastanawiam czy to on i czy jeśli to on to czy wiedział ze to ja. W nocy nie mogłam spać. Coś mnie podkusiło żebym napisała mu sms-a. I napisałam... To był sms dosc długi (6x160 znaków). Przeprosiłam go w nim. On nic nie odpisał... W ten weekend znowu przyjechał, ale nic się nie wydarzyło. Już go nie ma od wczoraj. On chyba nigdy nie zapomni tego wszystkiego co było. Ja przecież wiem ze on ma dziewczyne. I poza tym nie zależy mi na nim jako na chłopaku. Mi zależy na tym żeby nie było tej negatywnej granicy między nami. Zeby gdy sie znowu kiedyś spotkamy nie znikał na jego twarzy uśmiech na mój widok. Zeby podał mi rękę do zgody choćby poprzez symbolicznego sms-a. Zeby.... Co mam robić? Czy jest jeszcze jakaś szansa na to że to się kiedyś skończy? Ta cała sytuacja jaka panuje... Czy porozmawiać z nim szczerze osobiście? Czy... Kiedy przyjeżdza nie moge sie na niczym skupic. Na nauce, po prostu na niczym. Ciągle tylko myśle o tej całej sprawie. A gdy wyjeżdża to czuje ogromną ulgę (z jednej strony. Bo z drugiej jest mi smutno ze to wciąż będzie trwało). Jest mi tak okrutnie ciężko... Bardzo, bardzo, bardzo proszę Panią o pomoc...

* * * * *

Nie będę oceniać tego co zrobiłaś, bo sama dobrze rozumiesz, że nie było to najmądrzejsze. Ale cóż, stało się, to już przeszłość. Myślę, że nie możesz a nawet nie powinnaś już nic robić po tym jak go przeprosiłaś. Bo to właśnie należało zrobić. A teraz...rozumiem, że Ci głupio, smutno, wstyd. Ale najlepsze co możesz zrobić, by ostatecznie go do siebie nie zniechęcić to...właśnie nic już nie robić. Po prostu nic. On musi poczuć, że nie polujesz na niego, że nie stanowisz dla niego zagrożenia, że zrobisz mu wstydu przy jego dziewczynie. Bo może właśnie z tego ostatniego powodu unika Cię całkowicie - żeby ona nie miała żadnych podejrzeń.
Po prostu zachowuj się tak, jakby nic nie zaszło. To najlepsze co możesz zrobić. I sama też już się nie gryź tą sytuacją. Bo nic to nie da. Przeprosiłaś go, on albo Ci wybaczył albo wybaczy - tym łatwiej im mniej będziesz się narzucać.

  magda, 17 lat
1039
04.05.2006  
\"Wszystko\" zaczęło się ponad 2 lata temu, kiedy postanowiłam nalezeć do jednej z wspólnot młodzieżowych. Była to przede wszystkim odnowa duchowa, bardzo zresztą potrzebna w czasie kiedy przechodziłam kryzys wieku młodzieńczego. I tam poznałam Adama. Dwa lata starszy, znajomy mojej siostry (ona również należy do wspólnoty). Na poczatku Adam po prostu mi się podobał. Mijały miesiące, ja byłam nim zauroczona. Zdarzało się, że podobali mi się inni chłopcy, lecz były to tylko nieliczne epizody. Żyłam w miarę normlanie. Raz bardziej zauroczona, raz mniej. Przyszedł czas na egzamin gimnazjalny, więc zajęłam się nauką. Zauroczenie stało się mniej istotne. Przyszły wakacje- okres w którym nie ma spotkań wspólnotowych, czyli czas,w którym sie praktycznie nie widywaliśmy. Kończył się okres nauki w gimnazjum, nadeszła więc pora na wybór drogi dalszej edukacji. Po tych wakacjach zaczęłam, więc naukę w pewnym liceum, w którym - będę szczera - trzeba się mocno starać i niezwykle intensywnie uczyć. I jeszcze na początku roku - częsciowo pod wpływem impulsu - przeniosłam sie do innej szkoły. Nieco słabszej, jeżeli chodzi o poziom nauki. Przejde dalej. Należałam dalej do tej wspólnoty i w osatnim kwartale ubiegłego roku pojechaliśmy wspólnie na rekolekcje. I tam w czasie adoracji dotarło do mnie, że tak naprawdę przez cały ten czas ja myslałam tylko o Adasiu. W zasadzie to jego słowa obudziły moją miłość. Choć nie umiem okreslic czy to aby na pewno mozna nazwać miłością. On może nie był i nie jest świadomy tego co ja do niego czuję, choć zapewne mógł się domyslić. I nawet kiedy ktos mi mówił (nieświadom moich uczuć), że np Adasiowi podoba się jakaś dziewczyna inawet pomomi tego, że od czasu tych rekolekcji minęło ponad pół roku, to ja nie umiem zapomnieć. I albo ja jestem najbardziej naiwna osoba tego świata albo widzę, że niektóre rzeczy, które mnie spotykają są znakami Bożymi. A może ja po prostu nie umiem tego odczytać i źle to robię? Wiele razy będąc na spacerze z moim przyjacielem zdarzało się , że czułam iż spotkam go jeszcze tego samego dnia. I tylko bardziej utwierdzałam się w tym przekonaniu. Ostatnio też będąc w Kościele i modląc się w ławce poczułam, że własnie On wchodzi do Kościoła. Nie myliłam się. W ubiegłym tygodniu koleżanka zaprosiła mnie na swoją osiemnastkę. Dostałam oczywiście 2 zaproszenia. Zapytałam Adasia czy chciałby ze mną iść. On jednak odmówił, ma w końcu matury. I ja wcale nie mam mu tego za złe. I nadal mam nadzieję, nadal wierzę, że to nie koniec. Ale nie wiem co mam robić dalej... Nie wiem...

* * * * *

Magdo! Widzę, że intensywnie doszukujesz się i czekasz na jakiś wyraźny znak Boży w tym kierunku. Ale czegoś takiego jak przeznaczenie nie ma, poczytaj o tym w odp. nr 58, 86, więc nie myśl, że Bóg wskaże Ci coś bardzo wyraźnie palcem. A jeśli Adam Ci się podoba to próbuj nawiązać z nim bliższy kontakt, poprosić go o coś. Pomocą mogą dla Ciebie być odpowiedzi nr: 3, 30, 37, 134, 411, 912. Może lepiej podziałać niż myśleć co to wszystko może oznaczać?

  Magda, 17 lat
1038
04.05.2006  
Witam.Jejku pomozcie mi :( tak bardzo kocham swojego Miska, to nie jest puste uczucie czy jakas dziecinna zabawa , po mimo swojego wieku ja wiem jak wyglada prawdziwa milosc, ja wiem ja czuje ja; to jak wielkim uczuciem darzy mnie moj chlopak. Jestesmy ze soba prawie 2 lata , On mnie bardzo kocha i ja jego , wszystko byloby pieknie, cudownie ,jak w bajce gdyby nie to ze mieszka On tak daleko.Smutno mi bo wczoraj wlasnie wrocil do swojego domu po 5 dniach pobytu w moim miescie. Bardzo mi smutno ze nie moge go zlapac za raczke, przytulic glowki do Jego ciala , isc na spacer..etc.Trudno bylo mi sie dzisiaj obudzic z mysla ze juz Go dzisiaj nie zobacze!:(. Co ja mam zrobic , mam 17 lat On jest rok mlodszy, mieszkamy od siebie ok 400 km :( to niby nie wiele, a jednak rzadko sie spotkamy ( ferie, dlugi weekend) ,chcialabym go widziec chociaz raz w miesiacu ale co ja mam zrobic zeby rodzice mi pozwoli jechac do niego ( a boja sie o mnie i boja sie mnie puscic i w ogole podchodza do tego mojego zwiazku sceptycznie bo uwazaja ze nauka na 1 miejscu ( chociaz ucze sie b, dobrze )i ze ten wiek jest zly na milosci i ja nic nie wiem o zyciu itp itd:( troche mnie mecza tym :( No ale wracajac do tematu jego rodzice boja sie o Niego , moi o mnie i jak mozna przekoonac rodzicow zeby zrozumieli w koncu!!! ze 17 -latka tez moze miec uczucia i niekiedy wieksze i prawdziwsze od niejednego doroslego :( Wszystko bym zrobila zeby moc sie z Nim widziec chociaz raz w miesiacu na 1 weekend ..Czy to tak duzo..mi sie wydaje ze dla nich zaden klopot a dla mnie byloby to bardzo duzo ... co mam zrobic? Pomozcie:(( tak bardzo mi smutno , ze jestem bezsilna :(

* * * * *

Droga Magdo! No sytuacja jest trudna, bo i Ty i rodzice macie swoje racje. Doskonale Cię rozumiem, wiem, że chciałabyś się częściej z chłopakiem widywać. Masz rację, że raz na miesiąc to nie jest wygórowane wymaganie. Skoro mimo tak młodego wieku jesteście już razem dwa lata to świadczy o tym, że mimo odległości potraficie wytrwać i poważnie traktujecie swoja znajomość. To już jest jakiś dowód dojrzałości i tego właśnie argumentu powinniście używać w rozmowach z rodzicami. Myślę, że spokojne, rzeczowe rozmowy, bez histerii i płaczu bardziej do rodziców przemówią. Jeśli dobrze się uczycie, rodzice nie mają z Wami problemów to powinni pozwalać Wam na coraz częstszy kontakt. Musicie im to udowadniać Wasza postawą - nie tylko w związku ale też dojrzałością w innych dziedzinach życia. To ich przekona. No i pomyślcie - jak zawsze radzę to osobom w Waszej sytuacji - nad studiami w jednym mieście. To już w sumie nie tak długo, prawda? A zawsze będzie to dla Was punktem zaczepienia, celem a czas do tego momentu może być prawdziwa próbą uczuć. A przez ten czas kiedy się nie widzicie pozostaje kontakt elektroniczny (gg, może skype?, maile) no i telefony. Miłość na odległość jest trudna, ale jeśli jest pewnym etapem z widokiem na częstszy kontakt jest możliwa. Dużo osób sobie w ten sposób radzi. Wierzę, że jeśli przetrwacie ten czas to później będziecie bardzo silni. Proszę przeczytaj co pisałam innym o takich sytuacjach, może kilka rad Wam się przyda?: 97, 120, 112, 132, 278, 620, 864.

  Nana, 17 lat
1037
01.05.2006  
Witam. Mam kilka pytań na dwa tematy. Po pierwsze, ostatnio napisała mi pani, że Jezus powiedział \"Proście, a bedzie wam dane\", no tak byłoby ok, gdybym ja miala odwage go o cokolwiek prosic... Otóż ja uwazam ze jestem niegodna Boga i nie zasluguje na jego dobra. Jak mam go o cos prosic, skoro ciagle grzeszę? Jak moge go prosic o cokolwiek, skoro on ode mnie nie dostaje nic. Mam ciagnac w jedna strone? To troche nie ladnie. Ja nie zasluguje na milosc Boga i na jego dobroc. Prosze go tylko o zdrowie dla mojej rodziny, dla siebie nieraz tez. ja musze zyc sama, sa ludzie ktorym bardziej jest potrzebne szczescie i milosc. Swoje cierpienie ofiaruje za ludzi ktorzy nie potrafia, nie maja sily niesc swoich krzyzy. Pomagam im je niesc. To ja prosilam Boga o to aby wszyskie cierpienia ktore przeznaczyl mojej rodzinie zlozyl na moich barkach i musze teraz wytrzymac pod ciezarem grzechow i win. Ja moge sie poswiecic i isc do piekla po smierci w zamian za pobyt moich rodzicow i siostry w rajskim niebie. Ja moge cierpiec teraz i po smierci. Na to przyszlam na swiat. Aby pomoc Bogu znosic grzechy innych. Moje zycie nalezy do Boga i ja nie jestem godna dotknac skrawka jego szaty, nie jestem godna nazywac go moim ojcem, a jednak to robię. To sa moje mysli, moje twierdzenia. To wszystko co pisze czego to jest objawem?

* * * * *

Jeśli nie choroby psychicznej i nie prowokacji to bardzo niskiej samooceny (myśli podsuwane Ci przez szatana) albo niezrozumienia miłości Bożej.
Nie będę Ci wypisywać kontrargumentów do Twojej tezy - obie dobrze wiemy, że jest błędna, Ty po prostu pisząc tutaj chcesz, żebym zaprzeczyła temu co napisałaś.
Powiem Ci krótko: Bóg jest: nieogarniony, nieskończony, transcendentny. Jest w Nim i Jego miłości miejsce dla wszystkich. Inaczej by nie stwarzał całych rzesz ludzi - gdyby nie było dla nich miejsca. Nikt nie żyje dla kogoś ani za kogoś. Ty nie musisz iść do piekła, by Twoi rodzice byli zbawieni. Wiesz dlaczego? Bo zbawienie już się dokonało. Tylko jedna osoba umarła za ludzkość - Jezus. I to wystarczyło. Jeśli sam Syn Boży się ofiarował to my nawet nie powinniśmy myśleć, że Bogu potrzebna jest jeszcze jakaś ofiara. KAŻDY ma rozum i wolna wolę. KAŻDY zdecyduje czy chce przyjąć to zbawienie. Ani Ty nic nie wskórasz w sprawie innych wbrew ich woli ani Ciebie nikt nie pogrąży bez Twojej woli. KAŻDY sam dokonuje wyboru. A miłosierdzie Boże jest dla grzeszników, bo jak powiedział Jezus: "nie potrzebują lekarza zdrowi, ale Ci co się źle mają". I kropka. A jak Cię takie myśli nachodzą to mów o nich spowiednikowi, on odpowiednio nimi pokieruje.

  Żabka, 20 lat
1036
01.05.2006  
Dlaczego wciąż nie mogę znaleźć chłopaka? Co jest takiego we mnie, że żaden nie chce mnie pokochać? Mam dużo kolegów, wiem, że mnie lubią, ale każdy widzi we mnie TYLKO koleżankę. Wokół mnie jest tyle atrakcyjniejszych dziewczyn ode mnie. Zawsze na zabawach poczas wolnych stoję pod ścianą i nikt mnie nawet nie poprosi. Ale inne koleżanki tak. Teraz też mi się jeden podoba, ale nawet nie wiem, czy ja jemu. Ale znając moje szczęście pewnie w ogóle. Bo kto by mnie pokochał...

* * * * *

Ojojoj, chyba jakieś kompleksy z Ciebie wychodzą? Przeczytaj odp. nr 421, 537. A tego chłopaka, który Ci się podoba to może zagadnij jakoś? Podejdź, spytaj o coś, porozmawiaj. Możesz wykorzystać sytuacje opisane w odp. 3, 30, 37, 134, 411.

  Beata, 23 lat
1035
01.05.2006  
Niedawno oglądałam Rozmowy w toku - odcinek \"Rozwód w kościele czyli tego ślubu nie było? \"Poruszony był temat rozwodów orzekajacych przez kościół . Ogladając nasuneło mi sie pytanie o czystośc o dziewictwo : Jesli On lub ona ( albo oboje ) zachowali czystośc az do slubu skonsumowali je ale po pewnym czasie ( z różnych przyczyn) dostali rozwód koscielny - został unieważniony to co z czystościa ?? Czy wedłóg koscioła sa \"czyści\" Czy odpowiesz mi na to pytanie ??

* * * * *

Tak, odpowiem.
Czystość to nie tylko dziewictwo, to coś znacznie więcej. Dziewictwo to pewien stan polegający na tym, że człowiek nigdy jeszcze nie współżył. A czystość to postawa człowieka, polegająca na życiu zgodnie z Bożymi przykazaniami w tej materii, obejmująca czyny, myśli, działania i zaniechania.
Zatem to, że ktoś już współżył oznacza, że stracił dziewictwo w sensie fizycznym, ale to wcale nie oznacza, że nie ma szans na życie w czystości.
W Twoim przykładzie - tak, ci małżonkowie, co do których małżeństwa została stwierdzona nieważność (bo to jest prawidłowy termin - stwierdzenie nieważności małżeństwa, a nie rozwód kościelny - czegoś takiego w ogóle nie ma) są czyści jeżeli nie łamią VI i IX przykazania, po prostu - jak każdy inny człowiek. Fakt wcześniejszego współżycia nie był cudzołóstwem, bo oni byli przekonani, że małżeństwem są. I mieli prawo tak myśleć, bo małżeństwo uznaje się za ważne, dopóki nie udowodni się czegoś przeciwnego.
A co do czystości po utracie dziewictwa polecam ciekawy artykuł: [zobacz]

  aga, 23 lat
1034
28.04.2006  
prosze Panią stala sie rzecz dla mnie straszna!!! nie wiem co robic czuje sie okropnie!!!:((( pokochalam chłopaka o 3 lata starszego ode mnie, poznalismy sie przez internet a nasza znajomość rozwijała sie az za szybko. mam ogromny zal do siebie ze pozwolilam na to by doszło nawet do wspolzycia. co z tego ze na początku bylo tak dobrze jak i tak to teraz nie ma dla mnie znaczenia bo przez caly czas mnie oszukiwal. a prawda wyszła na jaw po tym jak widzialam ze cos sie psuje zadkie spotkania mało czasu wieczne tłumaczenie się pracą wiec zadałam wyjasnien ze albo cos sie zmieni albo ja koncze i sie okazalo ze mial zone i z tego zwiąku 2 dzieci!!!! ukrywal to przez 5 miesięcy naszej znajomości mimo ze byl juz po rozwodzie!!! a nie chcial mi mowic zeby mnie nie stracic ze sie we mnie zakochal ze z zoną go juz nic nie łączy!!! ze teraz chce mnie ale i tak decyzja nalezy do mnie a ja wiem ze bede zawsze na drugim miejscu ze z zoną go lacza dzieci!!! prosil o wybaczenie ale ja nie jestem w stanie tego wybaczyc czuje sie upokorzona!!! wiedzialam tylko ze mial dziewczyne jak to powiedzial na poczatku ze mieszkał z nią niby na kocią łape ze sie z nia rozchodzi ale dziwiło mnie ze az sprawa wyladowala w sadzie po zwykłym chodzeniu ze sobą??? ale jak sie okazalo to bym zwiazek małzenski normalna rodzina!!! mam wyrzuty sumienia nie chce sie w to dalej pakowac nie chce byc ta drugą!!! a wiem ze bede i nie wazne co mowi!!! Boze dlaczego mnie to spotyka?? nikomu nie zaufam juz moje serce krwawi:( uwazam ze nie powinnam tego kontynuowac bo moge miec problemy nie bede to najwazniejszą i szczescliwą osobą a chce byc poprostu tą pierszą ktora urodzi dzieci swojemu męzowi a nie akceptowac czyjes tym bardziej ze ich matka zyje i ma prawo zarówno do niego jak i dzieci choc bardzo tym dzieciom wspolczuje czy mam racje??? czulam sie jak zabawka, istytucja charytatywna jak cos na oderwanie sie od szarej rzeczywiśtości i jego problemów wiem ze nie bede z nim szczesliwa powinnam chyba odejsć a co najgorsze nie mam juz nic do zaoferowania mojemu przyszłemu męzowi chyba zostane sama do konca zycia:(:(:( prosze o odpowiedz bo juz nie wiem co ma myslec jestem totalnie załamana nic nie ma dla mnie sensu co z tego ze on nadal chce byc ze mna jak mnie oszukal nic nie bedzie takie jak dawniej...

* * * * *

Aga...zostałaś klasycznie "załatwiona". Strasznie mi przykro. Spokojnie, wyjdziesz z tego. Zapewniam Cię. Tylko działaj rozsądnie. Oczywiście jesteś pod wpływem emocji i na pewno jeszcze trochę pocierpisz, ale proszę, posłuchaj mnie, a będzie dobrze.
Kochana, masz całkowitą rację, masz właściwe ukształtowane sumienie i ono dyktuje ci te wszystkie odczucia. Bardzo dobrze, to są zdrowe reakcje.
A teraz posłuchaj mnie.
Po pierwsze: jak najszybciej zerwij kontakt z tym człowiekiem. Im szybciej to zrobisz tym lepiej, bo jest ogromne prawdopodobieństwo, że zostaniesz wplątana w ich sprawę rozwodową jako świadek i czeka Cię tam wiele bardzo przykrych rzeczy. Jeśli już się to stało to mów całą prawdę. Nie wolno Ci słowa skłamać w sądzie bo to przestępstwo. Niestety, muszę Cię przed tym ostrzec, bo być może któraś ze stron (on lub jego żona jeśli wie o Twoim istnieniu) będzie próbowała powołać Cię na świadka ich rozkładu pożycia. I przy okazji zwalić na Ciebie całą winę. To już nie przelewki. Oby do tego nie doszło, ale jeśli tak będzie to wiedz, że do sądu zawsze musisz się stawić, zawsze musisz odpowiadać na pytania i zawsze musisz mówić prawdę. Nigdy go nie tłumacz. Możesz się spodziewać niestety upokarzających pytań o wasze współżycie ale musisz mówić jak było. Szczerze. Pamiętaj o tym.
Po drugie: nie wierz w ani jedno jego słowo. Nie wierz nawet w to, że musi coś z Tobą uzgodnić w sprawie rozwodowej - jeśli sąd Cię faktycznie wezwie zawsze doręczy Ci wezwanie - Tobie, nigdy przez osobę trzecią. Więc nie daj mu się zwieść czymkolwiek. Nie odbieraj telefonów od niego, nie rozmawiaj z nim. W szczególności nie daj się nabrać na tekst "nie mogę bez Ciebie żyć", zapewnienia miłości, zapewnienia ożenku z Tobą, szczęśliwego życia i tym podobnych bzdur. On nie wie tak naprawdę czym jest miłość.
Po trzecie: tak, on Cię skrzywdził. Fakt, Ty też bez winy nie jesteś, ale on jest winny podwójnie. Totalną krzywdą było niepowiedzenie Ci o tym, że jest żonaty. Zrobił to z oczywistych powodów: żeby Cię zawczasu nie zrazić do siebie. To banalnie proste. Nie chcę go osądzać, nie wiem czy chciał Cię tylko wykorzystać czy faktycznie żywił do Ciebie jakieś uczucia, ale nic go nie usprawiedliwia. Masz rację, że zawsze byłabyś na drugim miejscu, o ile w ogóle na jakimkolwiek miejscu byś się znalazła, jakbyś mu się po jakimś czasie nie znudziła. Człowiek, który zostawia żonę z dziećmi nie jest wart zaufania, nie daje żadnej rękojmi, że nie zrobi tego powtórnie, nie jest godzien nosić miana mężczyzny. Bo nim nie jest. Mężczyzna bierze odpowiedzialność za swoje czyny, za swoją kobietę, za swoje dzieci. Jeśli tego nie robi nie jest wart żadnego zainteresowania. A on właśnie dał dowód swojej "miłości". Jeśli nie ma oporów by odejść od kobiety, która poświęciła mu kilka lat swojego życia, urodziła jego dzieci, gotowała mu i prała jego brudne skarpetki i ofiarowała mu samą siebie i to co miała najdroższego (nie, nie mówię tu o dziewictwie, mówię o sercu i miłości) to nie ma żadnych oporów. A on poszedł dalej. Nie miał oporów by bezczelnie zdradzać żonę i wmawiać zakochanej w niej dziewczynie, że jest wolny (czyli okłamywać ją) i ją wykorzystywać. Aga! Uciekaj gdzie pieprz rośnie. Jak najszybciej, jak najdalej. I módl się, by skończyło się to tylko na poziomie uczuciowym i obyczajowym. Żeby Cię przez kilka lat po sądach nie ciągali jako winnej rozpadu małżeństwa.
Nie zrozum mnie źle, ja Cię nie straszę, daleka jestem od tego.
Chcę Ci pomóc.
Nie myśl, że zostaniesz sama. Masz co ofiarować swojemu mężowi: miłość, serce, oddanie, wierność itp. Co do samego dziewictwa poczytaj ten artykuł: [zobacz] Nie czuj się potępiona. Ty właśnie ponosisz ciężką karę za swoją niefrasobliwość. Twój przyszły mąż na pewno dostrzeże w Tobie prawdziwe wartości.
Aga! Ja wiem, że tysiące myśli Ci się w kłębią w głowie i nie wiesz co masz zrobić. Ja wiem, że go kochasz i szamoczesz się z tym niemiłosiernie. Że rozważasz wszystkie za i przeciw. Że rozpaczasz i tęsknisz. Że przemyka Ci przez głowę, że może z Tobą będzie inaczej, że będzie ok. Nie będzie Aga i żeby nawet on nagle metamorfozę przeszedł to wiesz dobrze, że byłoby to życie w ciągłym grzechu. A Bóg Ci przecież nie jest obojętny skoro piszesz tutaj.
Pomyśl sobie zatem w chwilach największego zwątpienia: Czego chce człowiek dla osoby którą kocha? Dobra, prawda? Co jest dla chrześcijanina największym dobrem? Zbawienie. A zatem nie utrudniaj jeśli już nie sobie to jemu tego zbawienia i odejdź. Nie bądź przyczyną potępienia. Kochana, ogromnie Ci ciężko. Ale wyjdziesz z tego. Ja Ci to obiecuję. Pisz tutaj ilekroć będziesz potrzebowała. Rozumiem Cię bardzo dobrze. Wiesz, ja też kiedyś byłam w takiej sytuacji, w takim "nieświadomym" związku. Wprawdzie nie były to aż tak dramatyczne okoliczności, ale doskonale wiem jak się czujesz, jak to boli. Jak upokarza i pozbawia sił i nadziei. Ja z tego wyszłam, mam dziś wspaniałego męża. I Ty też wyjdziesz. Tylko posłuchaj tych rad. Z całego serca życzę Ci odwagi i mądrości. I pamiętaj: w życiu trzeba dokonywać wyborów słusznych, a nie wygodnych. Powodzenia!

  Ania, 19 lat
1033
28.04.2006  
Moja historia jest dość skomplikowana. Kiedy miałam 17 lat pojechałam z moimi koleżankami z księdzem i paroma ministrantami pod namioty nad morze. Szczerze powiedziawszy jechałam tam z nastawieniem, ze będę sie dobrze bawić i tyle, jednak zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Pewnego dnia jednen z ministrantów(którego dobrze wcześniej znałam) zaprosił mnie na spacer, nie iwedziałam co jest grane ale się zgodziłam...no i zaczęło się- zaczął się o mnie troszczyć, przytulał jak było zimno itd.Przyznam szczerez, ze było to coś cudownego, może też dlatego, ze pierwszy raz czegos takiego dosiwiadczyłam..nie wiem,ale byłąm pewna jednego-zakochałam się.Po przyjezdzie myślałąm,ze nasza bliższa zanjomośc bedzie trwać nadal, jednak on udawał jakby nic sie nie stało, to było straszne, a co gorsza moje uczucia pogłębiały sie z dnia na dzień.Co niedziele spotykałam go na Mszy sw. a godziny nie mogłam zmienić,bo spiewałam w zespole-a to było moją pasją.POstanowiłam pojść do niego i wszytsko mu opowiedzieć.był zaskoczony moją wizytą, a na pytanie czy się mną bawił powiedział:\"tak\". Byłam wsciekła na siebie, ze dałam się tak \"wykorzystać\" ale już nic nie mogłam zrobić...musiałam zapomnieć.Miałam przyjaciół, którzy próbowali wyperswadować mi, ze on nie jst wart ani jednej mojej łzy.Mój umysł był tego świadomy,ale serce nie.Gdyby nie wierzył w Boga, klnął, palił czy ćpał an pewno dałabym sobie spokój,ale on był tym, an którego zawsze czekałam.Nie dawał mi o sobie zapomnieć przez cały rok-rozmawiał ze mną,patrzył się często na mnie na wspólnych zabawach tańczył ze mną,a ja sie na to godziłam z nadzieją, ze może odmieni się mu. Póżniej dostałam od niego list, w którym przepraszał mnie za wszytsko i mówił, ze nie może być moją drugą połówką, bo ma blokadę psychiczną, gdyż rok temu jego dziewczyna zdradziła go an jego oczach.Ten list był ciosem w samo serce,ale nie poddałam się...postanowiłam czekać tak długo, jak to będzie konieczne.Trwałam tak w tej nostalgi, a miesiące mijały.Pewnego dnia postanowiłam poderwac chłopaka i sprawdzić, czy uda mi sie zapomnieć, lecz bez skutku- wszystko kojarzyło mi się z nim, porównywałam innych z nim...nie byłam sie w stanie znikim związac.Rok pózniej także pojechaliśmy z ksiedzem na wycieczkę i sytuacja sie powtórzyła,ale tym razem byłam pewna, ze dojrzał.Moim błędem było to, ze nawet się nie spytałąm o jego uczucia czy lęki. Po paruch dniach stał się do mnie oschły, rozmawiał ze mną jak musiał,a jego zachowanie było ciosem w samo serce.Pomimo tego wszystkiego kocham go z całego serca...modlę się za niego codziennie, miedzy innymi w tej intencji byłam na pielgrzymce w Czestochowie...trwa juz to 2 lata a w moim życiu nie ma dnia, zebym o nim nie myślała, jednak boję sie, ze przez to mogę zamknąć sie na innych ludzi, coś przeoczyc.Z drugiej strony jakiś wewnętrzny głos mówi mi, że mam być cierpliwa, a nagroda będzie wielka. Proszę napiszcie, co o tym sądzicie. Dziękuję!

* * * * *

Sądzę, że powinnaś pozwolić mu dojrzeć z daleka od siebie i nie pozwolić sobie na jego eksperymenty sprawdzające czy już blokada psychiczna mu przeszła czy nie. On jest ewidentnie niedojrzały i kompletnie nie wie czego chce. Na dodatek jest egoistą - brakuje mu ciepła - no to się poprzytula do koleżanki, ale do głowy mu nie przyjdzie co ona wtedy czuje. Dziwię się, że zgodziłaś się powtórnie na taką sytuację. Myślę, że tym razem ostatecznie powinna Cię ona czegoś nauczyć. Że to nie ten człowiek. Wiesz, możesz tak czekać jeszcze 10 lat. Albo więcej. Mówię zupełnie serio. Są takie przypadki. A on może nawet nigdy nie dojrzeć. Nie rozumiem czemu cierpisz i tracisz czas na kogoś, kto Cię ewidentnie nie szanuje i ma jeszcze czelność się przyznać, że byłaś tylko zabawką. Dziewczyno! Rozumiem, że się zakochałaś, ale przejrzyj na oczy. Czy Ty chcesz być szczęściem dla kogoś czy sama też chcesz być szczęśliwa? Jeśli nie zmienisz swojego postępowania, swojej wizji związku to grozi Ci bardzo zła postawa uległości wobec mężczyzny i bycia z nim za wszelka cenę. Czy chcesz całe życie ulegać, pogrzebać swoje potrzeby i marzenia bo "facet taki jest"? Czy chcesz zgadzać się na wszystko i żebrać o jego spojrzenie? Dziewczyny w dużej mierze są same sobie winne, że nie są szanowane. Bo pozwalają chłopakowi na wszystko. I on się panoszy, bo mu się wydaje, że tak ma być - że on decyduje, a kobieta ma być uległa. No chyba nie o to Ci chodzi? Jeśli chcesz być szczęśliwa to otwórz swoje serce na innych. Wiesz, nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie (zobacz odp. nr 58, 86 ) i nie jest tak, że masz na niego całe życie czekać. Oczywiście, że możesz coś w tym czasie przeoczyć. Zacznij żyć normalnie. A jak Bóg uzna, że powinnaś z nim być, to nie bój się, tak pokieruje okolicznościami, że nawet gdybyście byli na dwóch krańcach świata to stworzy sytuację, byście mogli się spotkać. Odwagi!

  Lukasz, 21 lat
1032
26.04.2006  
Dziekuje za odpowiedz na pozycje nr 976. Chociaz w tych postach co mi Pani polecila mowi generalnie o tym... ze za szybko nie mozna powiedziec \"kocham\". Ale tez mam takie pytanie, moze zle postapilem.. ze jej to powiedzialem.. ale juz czulem ze powoli zaczela sie odemnie oddalac... byla zimna... chociaz jak jej wszystko powiedzialem.. to mnie za to przepraszala... ogolnie postanowilem zniszczyc wszystko... do zera.. moze to dziwne, ale jezeli bym przyjal jej pojecie \"przyjazn\" to tak czy tak by to raczej upadlo... bo zawsze mialbym o cos pretensje... Jezeli cos bylo.. to sie odbuduje.. to co bylo.. a jezeli nie, to mowi sie trudno... raczej bym jej tego jeszcze nie mowil.. ale musialem sprobowac.. cos zrobic... moze to dziwne sie moze wydawac.. taka kolejnosc.. ale w zyciu zawsze ryzykowalem... robilem wszystko na odwrot... zawsze pod gorke :) i jestem tam gdzie jestem i to sie sprawdzalo :) Ale wiem, tez z doswiadczenia.. ze jak sie jednak zburzylo wszystko to wtedy jeszcze powstawalo \"kolezenstwo\", a z przyjecia tej wersji \"przyjaciel\" po tych slowach, to byloby chyba raczej tylko na zasadzie bo nie ma nic do zaoferowania innego. I zupelnie by sie rozwalilo... najgorzej mnie wkurza ze dziewczyna ma 22 lata.. a pokazuje na zajeciach jakiego ma wielkiego focha na mnie. Jak bym nie wiadomo co jej zrobil? a to przeciez ona mnie zranila... ale coz jej nie zmienie. Trzeba isc przez zycie dalej :) szukac swojej polowki. A czasami niestety tak bywa... ze niektore rzeczy przychodza w najmniejoczekiwanych momentach i tak samo odchodza szybko. Napomkne ze nie mam zamiaru czekac do konca zycia na \"nia\". Nie chciala, ma do tego prawo. I je uszanuje. Najgorzej mnie zabolalo jej stwierdzenie \"ze jej nie szanuje\", bo nie moge uszanowac jej decyzji ze nie gadamy ze soba. Takie jest z drugiej strony pytanie czy ona mnie szanuje? Kazala mi wybierac \"czy sie znamy czy nie\". Wybralem to pierwsze.. ale sprawy sie tak potoczyly ze jest to drugie. Ale to byl jej wybor. I niech bedzie jej wyborem. Chyba lepiej jak ona tak wybrala niz ja ? Ogolnie przez najblizsze 1,5 roku bede jej nie bede widzial. Zatem zapewne w kims innym ulokuje uczucia. A \"ona\" zostanie milym wspomieniem, milo spedzonego czasu i tegp ze mi w zyciu pomogla sesje zaliczyc. Dziekuje za odpowiedz Pozdrawiam Lukasz

* * * * *

No właśnie dlatego poleciłam Ci tamte odpowiedzi, żeby dać Ci do zrozumienia, że prawdopodobnie słowo "kocham" powiedziałeś za wcześnie. Ale już trudno, uczymy się na błędach, a zatem na drugi raz nie popełnij tego błędu tylko dlatego, że - jak mówisz - "zawsze robiłeś wszystko na odwrót". Może i robiłeś, ale nie zawsze daje to dobry efekt. Rozumiem Cię, że nie chcesz przyjaźni z nią - zapewne wyczuwasz, że nie byłaby to prawdziwa przyjaźń. Pewnie masz rację. Zresztą nie musisz chcieć i nie musisz się katować przyjaźnią z kimś kto nie jest Ci obojętny a nie możesz liczyć na nic z jego strony.
To, że zachowuje się w stosunku do Ciebie tak jak się zachowuje świadczy o tym, że gdzieś tam w głębi dręczy ją to, że źle Cię potraktowała. Próbuje zatem udawać obrażoną bo tak jej wygodniej, inaczej czułaby się bardzo nie w porządku i gryzłyby ją wyrzuty sumienia. Zatem fochy to taki plasterek na te wyrzuty - żeby nie było ich widać. Oczywistą bzdurą jest jej stwierdzenie, że jej nie szanujesz, bo nie szanujesz decyzji, że nie rozmawiacie. To też taki plasterek - tak jest jej po prostu wygodniej. Gdybyś się nie odzywał miałaby Cię z głowy, a tak każda rozmowa z Tobą przypomina o jej winie. Być może ona nawet z tego wszystkiego nie zdaje sobie sprawy, to podświadomość.
Najważniejsze, że zaczynasz sobie całkiem nieźle z tym wszystkim radzić.
I tak trzymaj.

  Paulina, 12 lat
1031
26.04.2006  
Szczęśc boże! 26.04.2006 był u nas pan policjant i powiedział że tatuś umarł bo go samochód potrącił, mam dopiero 12 lat i nie umiem sobie poradzic z tym jest mi bardzo ciężko czy można jakoś ukoić ból bardzo za nim tęsknię i boję się pogrzebu co ja mam zrobić teraz ?kiedy taty już ze mną nie ma?

* * * * *

Paulino w sprawie tego pytania bardzo prosimy o kontakt z redakcją admin@adonai.pl

  AGA, 23 lat
1030
25.04.2006  
Na początku chciałam pani bardzo serdecznie podziękować gdyż pani sugestie bardzo mi pomagają (pisałam już tutaj kilka razy, ale nie będę nawiązywać do poprzednich pytań gdyż nie jest to tutaj moim zdaniem istotne). Jestem w każdym razie zaręczona i mój związek miał swoje wzloty i upadki. Mieliśmy też problem z czystością przedmałżeńską. Zaproponowała mi pani wtedy rekolekcje dla narzeczonych więc pojechaliśmy. Owocem tych rekolekcji jest postanowienie wstrzemięźliwości do ślubu i zakupienie domowego kursu naturalnego planowania rodziny LMM. Od trzech miesięcy nie współżyjemy i przed nami jeszcze cztery miesiące. Jest nam bardzo ciężko ale wiem, że robimy dobrze. Odzykałam spokój sumienia ale ... Czuję, że stałam się oziębła dla mojego narzeczonego. Nawet zarzucił mi kiedyś, że \"teraz to się już nawet dotknąć nie dam\". I to jest niestety prawda. Kiedy przekroczy się wszystkie granice trudno potem je odbudować. Mam wrażenie, że jakoś mi zobojętniał. Nie wiem co to znaczy. Czy to stres przedślubny czy taka jest reakcja na zaniechanie współżycia? Z góry dziękuję za radę. Pozdrawiam.

* * * * *

Aga, może to brutalne, ale: lepiej, żebyś przez te trzy miesiące była trochę "oziębła" niż żebyście zaszli za daleko. Ja jestem przekonana, że ta Twoja "obojętność" jest rezultatem podświadomego strachu wynikającego z wcześniejszych doświadczeń. Ty nawet nie uświadamiasz sobie, że się boisz, że zrobicie coś za dużo. To nie wzięło się samo z siebie, to niestety "konsekwencja" wcześniejszych czynów. Co mogę Ci poradzić? Przede wszystkim uwierz, że tak Ci nie zostanie. Po ślubie otworzysz się na swojego męża i - nie mówię, że od razu będzie idealnie- ale stopniowo będziecie się "oswajać", przyzwyczajać do swoich ciał, swoich reakcji, odkrywać czego pragniecie i co wam sprawia radość. Powierzysz siebie mężowi bez obaw - właśnie dlatego, że to będzie Twój mąż i będziesz czuła się bezpiecznie. Nie będzie wyrzutów sumienia, kombinowania czy to jest jeszcze dopuszczalne czy już nie. A zatem nie stresujcie się, że teraz będzie zimno i sztywno. Oczywiście teraz też wcale nie jest powiedziane, że macie siebie nie dotykać, bo jesteście narzeczonymi i macie prawo do okazywania sobie czułości. Ale jeśli czujecie się niepewnie, to lepiej z pewnego gestu zrezygnować niż później zastanawiać się czy to było w porządku. Proszę poczytaj odpowiedzi o czułości: 773, 800, 804. No i życzę Wam pięknego, czystego przeżycia narzeczeństwa i wielu małżeńskich radości.

  lady , 19 lat
1029
25.04.2006  
mam moze trocha dziwne pytanie ale am nadzieje ze odpowiecie mi na nie:). poznalam chlopaka ktorego na poczatku kochalam ale bardzo mnie zranil a mianowicie wybral inna dziewczyne chociaz na poczatku robil mi nadzieje i mowil ze bedziemy razem. Dzis juz nie wiem co czuje czy dalej go kocham czy tylko mi sie podoba. z jednej strony wydaje mi sie ze czuje do niego cos wiecej a z drugiej jest mi \"obojetny\".. co mam zrobic pomozcie mi!!

* * * * *

Niewykluczone, że nadal go kochasz, a w każdym razie na pewno żywisz do niego jakieś uczucia bo nie jest Ci obojętny. Myślę, że nie jest najistotniejsze CO w tej chwili do niego czujesz tylko JAK się pozbyć tego uczucia. Miłość nieodwzajemniona nie jest budująca i rani. Proszę przeczytaj odp. nr 80, 526, 653, 825. Życzę Ci dużo siły i spotkania tej właściwej osoby.

  Zdesperowana, 15 lat
1028
24.04.2006  
Witam! Przeczytałam wszystkie Pani odpowiedzi dotyczące uczucia do duchownego(księdza). Wszystkie te rady, których Pani udzielała innym, już mam za sobą. Próbowałam wszystkiego. Modlę się, rozluźniłam kontakty, wszytko to nie pomaga, jest wręcz odwrotnie. Wszystko co robię, robię z myślą o nim. I tak jest od 3 lat. Miałam kilku chłopaków, wydawało mi się że coś do nich czuję, ale niestety, tylko mi się wydawało. Jeszcze 2 lata temu myślałam, że mi przejdzie, że to tylko tak chwilowo, ale niesety..:( Już powoli zaczyna mi brakować sił, by z tym walczyć. A kiedy mi ich barknie to boję się, że zrobię cos głupiego... Najgorsze jest to, że zauważam wszytskie jego wady a mimo to nic się nie zmienia. Bardzo proszę o pomoc.

* * * * *

Moja Droga, może czas zrobić coś bardzo radykalnego? Przestać go całkiem widywać. Miłość nie pielęgnowana usycha. Twoja nie usycha bo ją pielęgnujesz (robisz wszystko z myślą o nim). Więc nie dajesz sobie szansy. Poza tym co głupiego mogłabyś zrobić? Myślisz, że ksiądz pozwoliłby sobie na coś głupiego z 15-latką? Pomyśl o tej strony: on NIE CHCE być z Tobą, bo gdyby chciał to by księdzem nie był. A zatem nie chce. Może zatem zamiast tracić czas na cierpienia ofiaruj je Bogu i módl się, by Jezus zabrał Ci to uczucie i postawił na Twojej drodze - w odpowiednim czasie - odpowiedniego człowieka.

  Aneczka, 21 lat
1027
24.04.2006  
Mateusza znam od dawna.Zaprzyjazniliśmy się,aż On wyznał,że z Jego strony to jest coś więcej niż przyjaźń...Na początku odrzucałam od siebie myśl, że mnie kocha, gdyż nie czułam tego samego.Z czasem jednak coś zaiskrzyło...Od dwóch miesięcy jesteśmy parą:-) Może się wydawać-więc jaki masz problem? Jesteś z chłopakiem, którego kochasz, i który kocha ciebie!Jest jednak pewien kłopot...różnica wieku!Jestem starsza od Niego o 5lat!!!On ma dopiero 16!Czy taki związek ma w ogóle sens?Nie chce brnąć w coś, co nie ma przyszłości! Proszę o jakąkolwiek radę!Z góry dziękuję!Pozdrawiam Was gorąco!

* * * * *

Aneczka, ja Ci nie powiem jednoznacznie czy ma sens czy nie. To zależy od konkretnej pary a nie od różnicy wieku. Fakt, że u Was jest trochę nietypowo, bo zwykle to kobieta bywa młodsza. Przeczytaj co pisałam na temat różnicy wieku w odp. nr 8, 28, 87, 310, 916.

  Marek, 21 lat
1026
21.04.2006  
Szczesc Boze, Mam wielki problem.. w sumie sam sobie jestem winny ale juz nie wiem co poczac... po prostu... jak szedlem na studia powiedzialem sobie ze nie bede nawet probowal byc z jakas dziewczyna... z roku.. no i trzymalem sie tego... przez pol roku.. mimo ze jedna dziewczyna mi sie bardzo podobala... ignorowalem ja.. nie mowilem jej nawet czesc... bo nie chcialem sie zakochac... w sumie przez przypadek przed sama sesja.. zaczelismy rozmawiac... na gadu - gadu. Zaproponowalem jej zebysmy sie pouczyli razem do egzaminu. No i sie odrazu zgodzila. No i wyladowalem u niej... oczywiscie gadalismy na wsyztskie inne tematy.. tylko nie uczylismy sie... na dzien dobry.. powiedziala mi ze ma juz od kilku lat chlopaka... i ze jak sie zakocha.. bedzie mogla go rzucic... a z drugiej strony odrazu stwierdzila.. ze nie ma przyjazni miedzy kobieta a mezczyzna.. i sobie przyznalismy w tej kwestii racie.. egzamin oczywiscie oblalismy :) Nastepnego dnia zadzwonila zebym do niej wpadl i sie na nastepny pouczyl.. i to samo.. rozmawialismy o swoich marzeniach, problemach o wszystkim.. chociaz ze drugi raz w zyciu ze soba gadalismy w zyciu... opowiedziala mi nawet o swoim romansie... a z ta nauka byla jeszcze druga kwestia.. ze kolezanka nasza tez mi napisala sms czy sie nie spotkamy i sie nie pouczymy razem... no i zadzwonilem do tej pierwszej dziewczyny.. i sie powiedzialem ze tez ta druga napisala mi sms.. to ona stwierdzila \"ze chce sie uczyc ze mna i tylko ze mna, bo jak by chciala z nia to by sie do niej odezwala\". Pozniej jakies wypady na zakupy :) takie 4-5 godzine... z 4 razy w sklepie potraktowano nas jak pare :) raz sie poklocilem o jej chlopaka.. \"ze jak chce to niech sobie do niego idzie\" to powiedziala ze jestem nie fair wobec niej... a po dwoch dniach sie pogodzilismy... wogole to dziennie gadalismy na gadu gadu praktycznie caly czas.. i to ona sie zawsze odzywala... caly czas.. dzien w dzien... i tak w sumie przez 2 miesiace.... jakeis spotkania, telefony i bylo bardzo bardzo milo... zaprosila mnie nawet na dyskoteke.. ale ze akurat mialem ciezka sytuacje.. to sie nie bawilem.. poszedlem pogadac z nia... i wyszlo tak.. ze jak stalem to caly czas bawila sie przede mna gdzies 1,5 m, (chociaz miala caly parkiet) i chyba w 3 godziny poderwala i splawila z 10 facetow... wogole przez cala sesje mowila mi ze na piwo pojdziemy po niej... aby ja oblac.. (ale o tym pozniej). Pozniej byl taki tydzien ze sie do niej od piatku nie odzywalem.. na gadu. Tzn czekalem az sie peirwsza odezwie.. no i we wtorek sie odezwala.. z pytaniem czy jestem na nia obrazony... no i wyladowalem z nia u fryzjera no i na zakupach :) wogole to jak siedziala na krzesle.. to jak tylko fryzjerka odchodzila na sekunde.. to odrazu sie na mnie patrzyla.. prosto w oczy mi... w sumie przez 2 miesiace ciagle sie tak patrzylismy na siebie.. bardzo gleboko w oczy... nastepnego dnia wlasnie w srode.. spytalem sie ja o te piwo.. co mi w czasie sesji obiecala... no i sie zaczelo... wyjechala mi z tekstem... \"ze nie bedzie sie umawiala z nikim na randki poza swoim chlopakiem. Jak sie spytalem o ta dyskoteke to stwierdzila, ze \"nie zapraszala mnie, tylko mowila ze jest impreza.. i jak chcialem moglem nie przychodzic\". I byla strasznie wredna dla mnie... podeslalem jej linka do stronki z opisem naszych spotkan co czulem :) zawsze lubilem takie rzeczy pisac :) no i w sumie do piatku cisza byla.. zaproponowalem jej spotkanie... w sobote sie spotkalismy... powiedzialem jej ze sie w niej zakochalem... a ona stwierdzila ze \"nie kocha mnie\", no i przeprosila mnie za srode... ze byla wredna.. a jesli chodzi o jej chlopaka to stwierdzila ze ma mu jedno do powiedzenia... ze nie sa juz razem... no i ze wyjezdza od wrzesnia na rok... i ze zwiazki na odleglosc, tak jak ma z tym chlopakiem nie maja sensu... no i ze sie nie nadaje do zwiazkow... kazala mi rowniez wybierac... czy chce zebysmy byli znajomymi czy \"bedze mi latwiej jak sie nie bedziemy do siebie odzywac\". Wybralem to pierwsze... wyroslem juz z obrazania sie... przytulila mnie.. no i poszlismy na obiad ... wieczorem mnie jeszcxze wkurzyla na gadu... i powiedzialem kilka slow za duzo i ta mnie zablokowala... tydzien pozniej w piatek wyslalem jej kurierem kwiaty.. z karteczka... \"wybacz mi za sobote i daj szanse\" wiem ze sie jej bardzo podobaly.. spytala sie mnie pozniej czemu to zrobilem... to jej odpowiedzialem tylko, ze zalezy mi na znajomosci z nia... a ona stwierdzila \"ze nie mamy sobie jak narazie nic do powiedzenia\". I wyjechala mi z tekstem.. ze jej nie szanuje.. bo skoro bym ja szanowal to bym uszanowal jej decyzje ze sie do siebie nie odzywamy.. no i okej. to tak zrobilem... wyjechalem na 3 tyg... bo akurat mialem wyjazd za granice. Teraz wrocilem.. bylem na zajeciach.. no i zabawnie bylo.. bo ona wyglaszala referat... i siedziala przodem do mnie.. 1,5 m przede mna... no i patrzyla sie na sale odemnie w bok.. a juz na mnie ani razu... a jak kolezanka jej cos mowila.. to sie patrzyla ciagle w notatki i szuakala czegos w nich.. tak przez 40 min... i ogolnie ma na mnie chyba focha... ale to ona mi kosza dala... i zranila... a teraz ona jest na mnie obrazona ? a dziewczyna jest o rok starsza ode mnie... nie wiem co juz zrobic... wiem ze mi nie przeszlo... wiem.. ze chcialbym jej pomoc w kazdej sprawie... ale juz nie moge.. nie odzywam sie do niej od 3 tyg... chociaz troche mnie juz to irytuje.. ogolnie mam juz dosc tego.... nie wiem czy ignorowac ja.. do konca.. po prostu... nie wiem juz naprawde...

* * * * *

No cóż, wygląda na to, ze dziewczyna traktowała Cię jak poduszkę na otwarcie łez, ewentualnie trzymała w rezerwie, gdyby faktycznie coś nie wyszło z tamtym chłopakiem. No i nie wyszło. Ale w tym momencie stwierdziła, że nie jesteś jej już potrzebny, że nie jest potrzebne już jej Twoje wsparcie emocjonalne, a być z Tobą nie ma ochoty. Po prostu zostałeś odsunięty. Zostałeś bardzo brzydko potraktowany, bardzo egoistycznie z jej strony. Wydaje mi się dziwne, że do tej pory nie zorientowałeś się o co jej tak naprawdę chodzi i że nie traktuje Cię poważnie. Wiele rzeczy na to wskazywało. Rozumiem, że cierpisz, ale mam wrażenie, że ona cały czas myślała o sobie, kompletnie nie interesując się co dzieje się w Twoim wnętrzu. Cóż Ci mogę radzić? Nie błagaj o jej zainteresowanie, o jej uczucia. Nawet jeśli umówi się z Tobą to jest ogromne prawdopodobieństwo, że zrobi to dlatego, że akurat nie będzie miała z kim wyjść. Szanuj swoje uczucia. Na pewno poznasz dziewczynę, która pokocha Ciebie. Bardzo mi przykro, Marku. W tym wypadku - w mojej ocenie - powinieneś przestać się z nią kontaktować, niech wie, że uczucia drugiej osoby należy szanować. I nie pozwól by Cię więcej raniła. Trzymaj się!

  Michalina, 22 lat
1025
21.04.2006  
Jestem z chlopakiem 2 lata. Bardzo chcielismy w koncu wyjechac sami w gory na 3 dni. Krotko bo on musi pozniej do pracy wrocic a ja na zajecia. Obiecal mi tez ze zarezerwuje 2 osobne lozka. No tylko ze wypadalo by z mama moja porozmawiac, wiec porozmawialam. .... i.....? Nie zgodzila sie. Zdaniem mojej mamy na takie wyjazdy bede mogla sobie pozwolic po malzenstwie. Wiem ze chce mnie uchronic przed seksem przed malzenstwem. Prawda jest tylko taka ze gdybym chciala to zrobic to napewno bym to juz zrobila bo byly okazje gdy bylismy sami i w ogole. A ja tego jeszcze nie zrobilam wiec chyba powinna byc mozliwosc wyjazdu. Nie chce skrzywdzic mojej mamy, wiec nie pojade sama z moim chlopakiem. Wiem ze on poczeka. Tylko ze problem w tym ze ja chyba juz powinnam podejmowac sama takie decyzja bo inaczej mama bedzie rzazila w naszym zwiazku.Prosze napisac co o tym pani sadzi. Pozdrawiam.

* * * * *

No właśnie. Dokładnie tak uważam, że powinnaś sama podejmować takie decyzje. Rozumiem, że mama się martwi, ale nie powinna Ci zabraniać wyjazdu, bo to dowód braku zaufania i traktowania Cię jak dziecko. Jeśli uważa Cię za osobę dorosłą, a Twój związek za poważny to powinna porozmawiać z Wami obojgiem.
Twój chłopak - jak z listu wynika - stanął na wysokości zadania, więc w czym problem???
To wszystko zależy od ludzi, od wyznawanych wartości. To bez sensu, że do ślubu mielibyście nigdzie razem nie wyjechać. Takie wyjazdy zbliżają i pozwalają się poznać. A jak ludzie są poważni i odpowiedzialni to głupoty nie zrobią i nie trzeba ich pilnować. Zadaniem bojowym chłopaka jest tak zorganizować warunki, żeby do niczego złego nie doszło. I to jest rozwiązanie problemu, a nie rezygnacja z wyjazdu.
Na drugi raz poproś chłopaka, by porozmawiał z Twoją mamą. Oczywiście, to, że mieszkasz z mamą zobowiązuje Cię do szanowania jej zdania i w pewnym sensie do podporządkowania się jej. Ale z drugiej strony jest też kwestia Twojego związku i Twojego chłopaka, któremu odbiera się szansę na wykazanie się odpowiedzialnością.

  ja sama, 15 lat
1024
17.04.2006  
Mój problem nie jest problemem miłosnym, bynajmniej... problem mojej osoby polega na tym, że, hmmm... \"nie lubię ludzi\"... nie jestem odludkiem, nie, jestem całkiem normalna, mam znajomych i wszystko teoretycznie jest w porządku, prócz tego że poprostu nie lubię ludzi... chodzę po szkole i na nikogo nie mam ochoty nawet popatrzeć... wychodzę gdzieś.... to samo. Nawet będąc na spotkaniach oazowych irytuje mnie każde zachowanie kogoś innego... Jestem szczęśliwa kiedy moja przyjaciółka wyjeżdża. Czasem, aż wstyd pisać, denerwują mnie nawet rodzice... Rozmawiałam o tym z przyjacielem, szczerze chciał mi pomóc, ale nic z tego... Nie mam najmniejszej ochoty jechać na rekolekcje - 17 dni non stop z tymi samymi ludźmi... O dniach wspólnoty nawet nie wspominam. Trudno jest mi kogoś polubieć. Większa część ludzi poprostu mnie denerwuje... i nie wiem co z tym zrobić. Może nic ? Może poprostu taka jestem i taka mam być ? Z góry dziekuję za odpowiedź...

* * * * *

A może potrzebujesz trochę samotności, by usłyszeć to co jest w Tobie, Twoje pragnienia, emocje, przemyśleć co chcesz i lubisz robić? Może spotkaniami z ludźmi zagłuszasz w sobie jakiś głos, jakieś pragnienia? Może robisz to co inni od Ciebie oczekują tłumiąc swoje potrzeby i dlatego masz dość? Nie zmuszaj się na siłę do kontaktów towarzyskich, pobądź sama ze sobą, pójdź na samotny spacer do parku. Odkryj przyjemność bycia w towarzystwie Boga. Może tego Ci akurat trzeba?
A jak zatęsknisz za przyjaciółmi to na pewno do nich wrócisz. Nie wiem co jest przyczyną takiego stanu, ale daleka jestem od twierdzenia, że to jest nienormalne i że powinnaś się zmuszać do bycia z ludźmi.
Być może to Bóg w ten sposób woła Cię do przebywania z nim? Nie, nie myślę tu o zakonie, po prostu - o byciu w Jego towarzystwie. Pomódl się w tej intencji, poczytaj Pismo św. - co Bóg chce Ci w ten sposób powiedzieć?

  pati, 19 lat
1023
17.04.2006  
mam pewien problem. Otóz bylam z chłopakiem przez 3 lata potem przez glupote sie rozstalismy ale wciaz utrzymywalismy kontakt a teraz znow jestesmy razem no i jest cudownie! ale jest jeden problem ze jesli chodzi o seksualnosc to ja nie potrafie powiedziec nie... ale to nie dlatego ze boje sie ze go strace czy cos takiego. wiem ze on juz ma wspolzycie za soba a ja nie. Po prostu kiedy jestesmy razem to co raz pozwalamy sobie na wiecej (w tej chwili to juz bardzo duzo) a ja wiem ze to jest zle ale kiedy jestem z nim to sama tego chce a potem nie widze w tym nic zlego. Jestem bardzo wierzaca osoba i sama sie nie wiem rozumiem czemu mnie to nie rusza. wiele razy czytalam o czystosci ze dziewczyna musi pomoc chlopakowi zeby On sie hamowal ale ja wcale nie chce zeby On sie hamowal bo oboje potrzebujemy czulosci a wiem ze to tan jedyny :) prosze o jakas opinie na ten temat

* * * * *

Czułość to czułość a niezachowanie czystości należy nazywać po imieniu. Poza tym nie wiesz czy to ten jedyny. Do dnia ślubu tego nie wiesz. I nie jesteś bardzo wierząca osobą skoro Cię to nie rusza. Jakbyś była to byś cierpiała, że Jezusa w ten sposób obrażasz. Jak mam Ci pomóc jeśli Ty tego nie chcesz? Co mogę Ci napisać? Że skutki będą opłakane? Że oddalicie się od siebie? Że przestaniecie się szanować? Że wyrzuty sumienia wzbudzą w Tobie złość na tego chłopaka? Że poczujesz obrzydzenie - do siebie i do niego? To wszystko będzie Twoim udziałem, ale co z tego, jeśli Ty tego nie przyjmujesz do wiadomości? Czego więc oczekujesz? Że powiem, że jest ok.? Nie jest. Im wcześniej do tego dojdziesz tym lepiej. Mogę Ci jako ostrzeżenie przed tym co Cię czeka polecić Ci pytanie Oli (21 lat) kilka wypowiedzi wyżej oraz odp. nr 25. No i wszystkie odpowiedzi o czułości: 773, 800, 804 i czystości: 20, 75, 79, 85, 92,144, 249, 252, 258, 269, 300, 309, 320, 363, 428, 462, 488, 531, 572, 582, 780, 877 oraz artykuły w "Miłujcie się". Wybieraj. To Twoje życie. Możesz z nim zrobić co zechcesz i nawet Bóg Ci w tym nie przeszkodzi. Ale nie dostaniesz przyzwolenia na niemoralność ze strony Kościoła. Wybieraj!

  Ola, 13 lat
1022
17.04.2006  
Kocham chłopaka ale wiem że nie realne jest żebym z nim była.Co mam robić?Pomóżcie!Tylko nie piszcie żebym dała sobie spox!

* * * * *

No jeśli to naprawdę nierealne to co możesz innego zrobić? Chcesz kochać bez wzajemności? Możesz, tylko po co? Cierpienie bez sensu.
Ale może nie jest to takie nierealne? Może przemyślisz sprawę i spróbujesz nawiązać z nim jakiś kontakt? Podpowiedzi znajdziesz w odp. nr 3, 30, 37, 134, 411, 912.

  Kasia, 26 lat
1021
17.04.2006  
Witam Panią ponownie:) (m.in. odp.114,400.)Po kilku mailach i Pani odpowiedziach na nie , myślałam ,że już więcej nie będę musiała sięgnąć Pani rady.Naprawdę w wielu chwilach Pani listy były mi bardzo pomocne.Piszę bo chce się podzielić kilkoma sprawami.Po pierwsze , Bóg zdziałał cuda po raz kolejny w moim życiu.Ostatnie Święta Bożego Narodzenia były właśnie takim okresem kiedy te cuda Bożej Miłości się działy(cuda Bożej Miłości dzieją się oczywiście codziennie ale w tej jednej , ważnej dla mnie kwestii którą opisuję w swoich pytaniach , stało się to w Święta).Otóż po kolejnej wizycie mojego chłopaka u mnie w domu , tata wziął mnie na rozmowę i powiedział ,że on widzi że z mojego chłopaka to chyba dobry człowiek , że owszem nie jset taki jakby tata chciał dla mnie , ale skoro ja się tak upieram i tak o to walczę to on już nie będzie mi przeszkadzał ani robił takich problemów,powiedział że to moja decyzja, że zrobię co będę uwarzać , że on chce żebym była szczęśliwa .!!!!!!!!!!!!To był cud.Zapłakałam wtedy .Tak bardzo o to prosiłam Boga. I tak bardzo się wtedy cieszyłam !!!!!Od tej pory już tak pozostało .Nie są szczęśliwi z tego powodu że z nim jestem ale teraz jeśli zdecydowałabym się za niego wyjśc , zaakceptowaliby to.Tata powiedział tez wtedy ,że jak tylko będzie mógł to nam pomoże w przyszłości , na ile sił mu wystarczy.Wiem ,że chcieliby by to troche inaczej wyglądało ale już się to bardzo zmieniło . Ale jest niestety \"po drugie\".Od momentu kiedy sytuacja w domu się poprawiła u mnie zniknął zapał .Nasz związek obecnie wygląda tak jak stary wrak ciągnięty na siłę z dna morza w nadziei ,że może jeszcze będzie pływał. Etap mojego ciągłego zastanawiania się nad tym co robic trwa już miesiące.Spędzamy coraz mniej czasu.Nie tęsknię , nie pragnę spotkań z nim.Dziś właśnie ma przyjechac do nas , a ja jestem jakby obojętna.Nie wiem co się stało.Czy to że rodzice drążyli po kropelce wygasiło we mnie ta miłośc , czy ja sama przestałam dbać o nią ( to na pewno bo właściwie już prawie wogóle się nie staram.)On oczywiście jest we mnie dalej zakochany , a właściwie kocha mnie bo jeśli dobrze rozumiem co to jest miłośc do drugiego człowieka to on mnie kocha naprawdę.Troszczy sie o mnie jak tylko może , tylko że ja mu na to nie pozwalam bo jest mi głupio że ja tak nie umiem.Tylko jedna rzecz mnie wkurza.Dla niego choćbym nie wiem jaką zmorą była , wystarczy że jestem.Czasem bywam bardzo nieprzyjemna, niemiła, obojętna , czasem robię tak dlatego by to zauważył i żeby wreszcie zaczął walczyć w tym związku o swoje.A on dalej nic.Nie powie mi żadnego przykrego słowa , nie będzie się sprzeczał, czasem tylko przemilczy i znów jest dobry .Jak dla mnie za dobry .A ja im bardziej to widze tym gorsza jestem dla niego.Owszem , zależy mi na nim , ale jak na przyjacielu. Wiem że miłość to nie zakochanie.Wydaje mi się tez że umiem to rozróżnić , ale czy to aby jest jeszcze miłość ???To że nie ma we mnie tęsknoty , nie ma troski o niego , to że nie dzwonię ani nie zabiegam o spotkanie , to że nudzę się gdy jesteśmy razem , to że odbiegam od rozmowy myślami gdzies w stronę czegoś innego to chyba nie świadczy o miłości...A jeśli jej już faktycznie we mnie nie ma , to co się z nia stało ??????To co ja przegapiłam że się skończyła???? To gdzie się ona we mnie podziała??????Znó studiowałam różne pytania na tej stronie , i Pani odpowiedzi i trafiłam na tą , w której pisze Pani że nie ma przeznaczenia .A ja ciągle Boga proszę ,że jeśli chce dac mi tego człowieka za męża to niech mi wskaże co mam zrobić by go znów pokochac.Czasem wydaje mi się że ja czekam aż pojawi się we mnie znów ta miłość albo dopiero , bo może wcześniej to było tylko zakochanie któreg o ne umiałam jeszcze wtedy odróżnić od miłości. Modlę się do św. Józefa by mi pomógł w tej sprawie ale dalej nie wiem co robić. Wciąż tkwi we mnie ten problem akceptacji jego wyglądu.Juz myślałam że sobie z ty poradziłam , że to juz mam za soba . Jednak nie.Mam nawet czasem koszmary że nie moge sie pogodzic z tym jak wygląda , że to nam przeszkadza w obowiązkach małżeńskich itp.Złapałam sie nawet kiedys na tym że spoglądam na niego z brakiem akceptacji .Ciągle sprawdzam czy schudł. I najgorsze że mam świadomośc że go strasznie krzywdzę. On już nie wie co robić , a stara się jak może mi \"dogodzić\" .A ja jakby coraz twardzsza sie staję. Podobno w związku powinna być chociaż odrobina pociągania fizycznego, czy to prawda?Czy jesli tego nie ma tzn ze to nie jest miłość?? Na dzień dzisiejszy np z moim do tego podejściem nie wyobrażam sobie naszej nocy poślubnej gdyby taka była. Boję się tego.Wiem że to wszystko Bóg uzdrawia. POlecam mu się w modlitwach.Modlę się o jasność umysłu i ducha żebym wiedziała jaką decyzję podjąc ale ciągle nie wiem co dalej.Albo sie po prostu boję ,Nie boję się o siebie jesli się rozstaniemy.Boję się o niego.Boję sie że przez moje odejście on jeszcze bardziej popadnie w kompleksy.Nie zasłużyłam sobie na jego miłość.Teraz trudno mi nawet zaakceptować siebie za ten fakt że nie umiem go kochac mimo wszystko.Naprawde siebie nie znoszę.Perfekcjonizm , egoizm.Nie wiem co jeszcze.Kończe za 2 miesiące studia , mam wybrac miejsce gdzie będę odrabiac staż . Nie mam pojęcia co chcę , gdzie chcę itd. Obojętnieję. Żeby tego było mało .Dwa tygodnie temu nagle pojawił się w moim życiu młody człowiek, w moim wieku , zachwycił mnie swoim duchem , jest blisko Boga , razem studiujemy ale dopiero 2 tyg temu po raz pierwszy rozmawialismy ze sobą. I od tej pory on ciągle szuka kontaktu ze mną.Zafascynował mnie swoim życiem , rozmawiam z nim o Bogu jak z nikim dotąd.Nie znam go dobrze ale fakt że mnie zafascynował jako człowiek i jako mężczyzna nie daje mi spokoju .Jak to ??jestem z kims a fascynuje mnie kto inny???? Juz nie wiem co dodać.Nie chce nikogo oklamywac , nie chce nikogo krzywdzic ale im bardziej nie chce tm bardziej krzywdze. Juz nie wiem naprawde co mam robic.Prosze , jesli będzie Pani miała ochcotę , o szczerą odpowiedź , nawet gdyby miało boleć. Choć wiem i ze bez mojej prosby i tak byłaby szczera.Pozdrawiam.

* * * * *

Kasiu! Po pierwsze - cieszę się, że z rodzicami lepiej. Jest to skutkiem tego, że doszli do wniosku, że Ty faktycznie poważnie go traktujesz.
A teraz po drugie: być może Twoja postawa jest spowodowana faktem, że nie musisz już tak walczyć. Bo wtedy przekonywałaś i rodziców i siebie, że chcesz z nim być - Twoja motywacja więc była podwójna, a teraz zostałaś tylko Ty na placu boju.
Nie mogę ocenić czy Twoje uczucie jest prawdziwe, czy Wasz związek przetrwa. Nie będę Ci też pisać o etapach i różnicach bo to już wiesz.
Co do zachowania Twojego chłopaka, co do tego, że mimo zranień i Twoich humorów on jest "niezrażony". Tzn. zewnętrznie, bo w środku na pewno cierpi. Tak się dzieje, bo jemu naprawdę BARDZO na Tobie zależy i znosi wszystko, by z Tobą być. Nie radzę wypróbowywać w ten sposób jego charakteru bo on może nie zachować się tak jak oczekujesz - nie wykrzesa z siebie złości tylko przyjmie wszystko z pokorą i...straci do Ciebie serce. Wiem co Cię boli. Wiesz co? To, że nie zachowuje się jak pewny siebie, silny mężczyzna. Zgadza się? Wolałabyś, żeby czasem tupnął nogą, powiedział co myśli, nawet Ci czegoś zabronił. Wtedy widziałabyś go w walce, czyli tam gdzie mężczyzna powinien być. Nie świadczy to jednakże o tym, że on nie jest mężczyzną tylko o tym, że nie wie czy wypada się tak zachowywać. Powiedz mu o tym. Szczerze. Zamiast się dąsać i robić mu przykrości powiedz: "Słuchaj, przepraszam. Zachowywałam się tak dlatego, żebyś wyraził swoje zdanie. Nie bój się tego. Przez Twoją łagodność mam wrażenie, że zgodzisz się w życiu na wszystko. A ja tak nie chcę. Chcę, żebyś był sobą. Proszę, powiedz co o tym myślisz. Zawsze mów to co myślisz. Możesz mi nawet czegoś zabronić, możesz się ze mną nie zgadzać. Ale mów to. Chcę widzieć, że jesteś silny. Bo jesteś. Nie obawiaj się okazywać swojej siły. Nie obawiaj się pokazywać męskości. Chcę mieć w Tobie obrońcę, faceta z charakterem. Wcale mi się nie podoba, że pozwalasz mi na wszystko i zawsze się ze mną zgadzasz. Dlatego Ci dogryzam. Żeby Cię sprowokować. Proszę, wrzaśnij czasem!".
Kasiu, zupełnie serio Ci to radzę, mówię to z doświadczenia. Rozmawiaj z nim, mów mu czego pragniesz, pobudzaj do dyskusji, pytaj co myśli, co sądzi, czego pragnie. Uświadom mu, że on nie musi myśleć tak jak Ty i Ty go za to nie potępisz ani nie odrzucisz. Bo tego Ci w nim brakuje - okazania pierwiastka męskiego. I dlatego zaczął Cię pociągać ten kolega ze studiów. Bo on jest sobą, jest mężczyzną i nie boi się tego okazywać. A Twój chłopak nie wie czy może. Bo tak został wychowany, bo tak mu wmówiono, bo nie wie czy TY SOBIE TEGO ZYCZYSZ. To mu powiedz, że sobie życzysz. Zobaczysz na ile lepiej się poczujesz jak po raz pierwszy powie coś twardo i stanowczo. Poczujesz się bezpiecznie, poczujesz, że masz oparcie w nim jako w mężczyźnie. Spróbuj, powinno poskutkować, bo uważam, że tu tkwi problem. I wcale nie chodzi o jego wygląd. Bo jak czujesz w kimś mężczyznę to jego wygląd się nie liczy. A to co Cię do tej pory przerażało to nie wygląd i to jak będzie się zachowywał podczas nocy poślubnej tylko to, że Ty sama będziesz musiała o wszystkim decydować i mówić mu co ma robić. Zgadza się? Kasiu? Zapewniam Cię, że najbrzydszy facet, który jest konkretny, silny i zdecydowany będzie budził podziw w kobiecie, a największy przystojniak, który jest tylko miły odpadnie w przedbiegach. Na tym właśnie polega czar dyktatorów, przywódców, idoli nastolatków itp. Na męskości. To właśnie jest dramat wielu związków, które się rozpadają, a nie musiały się rozpaść. Na tym, że obie strony nie pełnią swojej roli. Facet jest potulny, miły i wydaje mu się, że jak kobiecie na wszystko pozwoli to ona będzie szczęśliwa. Guzik prawda. Ona chce faceta, który będzie sobą. Nie wiedząc o co chodzi i musząc decydować za dwoje ona się wścieka, robi mu awantury, po jakimś czasie stwierdzają, że nie są dla siebie. Sądzą, że nie mają o czym rozmawiać i już siebie nie pociągają. Wkrada się nuda. Totalna klapa. Pisałam o tym już w odp. nr 25.
Kasiu, teraz jak najszybciej pogadaj z chłopakiem, powiedz mu to a potem - koniecznie kup mu "Dzikie serce" Johna Elgredge. Obowiązkowo! Daj mu do przeczytania i sama przeczytaj. Bez tego nie decyduj się na żaden krok. I napisz jeśli nadal będziesz potrzebowała pomocy. Na dzień dzisiejszy to jest moja rada i moja ocena sytuacji. Pomyśl nad tym. Powodzenia!

  Ola, 21 lat
1020
17.04.2006  
Witam! Bardzo chcę podzielić się tym co czuję, bo to bardzo boli, męczy i wykańcza.Bardzo przepraszam, że to co piszę będzie takie długie, będę starać się jak najkrócej, ale obawiam się że to sie nie uda.Potrzebuje pomocy,jakiejś wskazówki.Czytałam zamieszczone tu pytania i odpowiedzi,ale nie do końca znalazłam odpowiedzi.Dotyczy to mojego byłego chłopaka.Byliśmy razem dwa lata,coś zaczęło się sypać już po roku, zaczęły się pojawiać problemy.Myślę,że było to w dużym stopniu spowodowane tym,że rozpoczęliśmy współżycie.Na początku nie zastanawiałam się nad tym tak bardzo,mimo,że jestem osobą wierzącą.Ale z każdym dniem zaczynałam odczuwać,że to był błąd,ale myślalałam,że i tak nie można nic zmienić.Jednak w pewnym momencie zrozumiałam,że nie chcę żyć w grzechu, zaczęliśmy o tym rozmawiać, bardzo dużo, pomału wszystko zaczynało się zmieniać, zaczęliśmy zachowywać czystość,ale było to bardzo trudne.On nie czuł takiej potrzeby,ale robił to dla mnie.Wtedy pojawiły się inne problemy, nie mogliśmy się ze sobą dogadać. Dużo kłótni wychodziło ode mnie, ponieważ szukałam ideału, ciągle miałam do niego jakiś żal, chyba złość za to, że do tego doprowadził. Choć to była także moja decyzja. Może moja złość była taka duża, bo był moim pierwszym chłopakiem, bo żałowałam, że to stało się przed ślubem, i ciągle go raniłam. Myślałam, że on tego tak nie przeżywa, bo ja dla niego nie byłam pierwszą. Traktowałam go jakby był gorszy, zawsze znajdowałam w nim jakieś wady, błędy. Miał je, jak każdy, ale ja nie potrafiłam ich zaakceptowac. Gdy tylko zrobił coś źle, mimo, że przepraszał, że się starał, ja zamiast zapomnieć i wybaczyć , złościłam się. On wszystko znosił z pokorą. Kochał mnie bezinteresownie, akceptował taką jaką jestem, mimo, że nie byłam przecież też idealna.Zawsze mówił i dawał odczuć, że jestem wyjątkowa, ja chyba nie dawałam mu tego poczucia. W pewnym momencie chyba zabrakło mu sił. Zawsze był nerwowy i porywczy, i gdy tylko zaczynaliśmy się kłócić to były to poważne kłótnie,mimo ze czasem wywołane zupełnie błahym powodem. Czasem nie potrafił panować nad swoimi nerwami. Potem ja płakałam, on przepraszał. To było straszne. Straszne było to jak bardzo się kochaliśmy, a jak bardzo nie mogliśmy się ze sobą zrozumieć. Potem były już próby rozstania, głównie z jego strony. Mówił, że nie chce mnie więcej ranić, po takich jego wybuchach złości. Rozmawialiśmy o tym co się stało, mówił ,że nie wyobraża sobie życia beze mnie, ale nie chce żebym przez niego cierpiała. Rozstawaliśmy się ja płakałam, nie wytrzymywaliśmy nawet kilku dni bez siebie. Wracaliśmy ,godziliśmy się, rozmawialiśmy. Ale nadszedł taki dzień, że tej złości, zła i wszystkiego było tak dużo, że wydarzyły się złe rzeczy, w czasie kłótni on krzyczał, przeklinał, było bardzo źle,uderzyłam go w twarz. Rozstaliśmy się, na zawsze, powiedziałam ,że nie chce już z nim być, on że nigdy sobie tego nie wybaczy, i że też nie możemy być razem. Na początku nawet ja chciałam wrócić dać mu szansę, bo nie wyobrażałam sobie życia bez niego, ale on nie chciał. Pisał mi, że jego życie nie ma sensu, że nic nie ma sensu, chyba zaczął przeżywac jakieś załamanie,nie próbował walczyć tylko pisał mi o chęci odejścia stąd, bardzo sie bałam, chyba zaczął pić, przestał chodzić do szkoły, wtedy zaczęłam mieć w sobie całkowity dysonans z jednej strony bardzo chciałam mu pomóc, z drugiej czułam że wogóle nie znam tego czlowieka. Ale robiłam wszystko ,żeby pomóc. To nic nie dawało, chyba było tylko gorzej. Urwałam kontakt, ale z każdym dniem bałam sie że może stać się coś złego. Od czasu tego rozstania minęło ponad pół roku. Nie wiem co powinnam była wtedy zrobić, jak wiele powinna znieść milość. Czasem myślę sobie, że powinnam przy nim być. Tym bardziej, że czulam to, czułam że go kocham, że chce przy nim być. Czuję to do teraz. Zdarza się, że jeszcze teraz on czasem napisze, że za mna tęskni, że mu mnie brakuje. Wiem, że nadal jest mu ciężko, ale jego sytuacja psychiczna jest już chyba lepsza. Ale problemem jest to co ja czuję. Myslę sobie, że prawdziwą milość się czuję, a ja czuję że chciałabym dać mu wszystko co najlepsze, że chciałabym zobaczyć jego uśmiech, porozmawiać z nim. Myślę, że powinno sie wybaczać, i dawać sobie szanse. Ale czy po takich ranach , i cierpieniach, mozna jeszcze zbudowac cos pieknego? Czy warto?Z jednej strony mysle, ze moze powinnam czekac,ze napewno jeszcze spotkam tego kogos,kogo pokocham,ze moze powinnam nadal kazdego dnia probowac zapomniec, myslec, ze to byl blad, mimo, ze czuje cos innego. Walcze ze swoimi uczuciami, walka miedzy rozumem a sercem. Probuje sobie powiedziec, ze tak jak jest, jest najlepiej, bo nie narazam sie juz na bol i cierpienie, i strach. Ale czy to jest dobra droga?Nie czuję się szczęśliwa.Czy to jest wlasciwe rozwiazanie? Z góry dziękuję za odpowiedź.

* * * * *

Olu! Masz rację podejrzewając, że źródłem Waszych problemów było rozpoczęcie współżycia. Wprawdzie potem zachowywaliście czystość, ale Ciebie "zjadły" wyrzuty sumienia. Bardzo żałowałaś tego co się stało, a jednocześnie czułaś ogromny żal, że w ogóle do tego doszło, że to było przed ślubem. I co najważniejsze - podświadomie - miałaś pretensje do swojego chłopaka, że on nad tym nie zapanował, nie uchronił Was od tego, że w pewnym sensie Cię skrzywdził. Że zamiast poczucia bezpieczeństwa i oparcia w nim masz wyrzuty sumienia i pustkę. Stąd te pretensje do niego, złość - to był ogromny żal, z którym nie mogłaś sobie dać rady. Do tego nie miałaś gwarancji, że on zostanie Twoim mężem i to pogłębiało Twój stan. A zatem to psucie się związku było spowodowane nie tym, że coś innego zaczęło się nie układać tylko właśnie tym. Szatan wiedział, że jesteś bardzo wrażliwą osobą i uderzył w Twoje czułe miejsca. Ty - nie wiedząc o tym - dałaś mu się zwieść i uwierzyłaś, że źródłem wszystkiego złego jest Twój chłopak. On z kolei próbował walczyć, ale w końcu nie wytrzymał psychicznie.
Wiele złego się stało i bardzo daleko sprawy zaszły. Co zrobić teraz?
Nie wiem czy ten związek jest do uratowania, ale na pewno do uratowania jest Twoja psychika. Masz rację mówiąc o wybaczeniu. Powinniście sobie nawzajem oboje wybaczyć. Ja mam wrażenie, że Ty do końca tego nie zrobiłaś i że ten żal nadal w Tobie tkwi. On z kolei to czuje i dlatego myśli, że powrót byłby powtórką pretensji i Twojego żalu i że on jako mężczyzna już nic z tym nie może zrobić. On czuje, że jako mężczyzna się nie sprawdził - każdy mężczyzna tak czuje gdy jego kobieta cierpi. A zatem uznał, że nie jest w stanie dać Ci szczęścia, więc nie chce powrotu.
Teraz przede wszystkim Ty powinnaś dojść do siebie, uwierzyć, że nadal jesteś wartościową dziewczyną i zasługujesz na miłość. Nie pozwól sobie wmówić, że jest inaczej. Czystość to postawa a nie tylko stan dziewictwa. Proszę przeczytaj ten artykuł: [zobacz]. Jeśli masz w sobie tyle siły to - nie oczekując, że ten chłopak znowu będzie Twój - spróbuj spotykać się z nim bez zobowiązań, pogadać. Wiem, że ogromnie Cię to boli i chcesz z nim być. Być może będzie to jeszcze możliwe ale oboje musicie tego chcieć i nad tym pracować. Ale najpierw sobie przebaczyć i przestać rozpamiętywać przeszłość, przestać mieć do siebie pretensje. Wiem, że robiłaś co mogłaś. Teraz możesz po prostu z nim rozmawiać, przy nim być. Musisz pokazać mu się jako ktoś kto ma pokój w sercu a nie jako znerwicowana, rozżalona dziewczyna, która za wszelką cenę chce go odzyskać. Musisz mu dać do zrozumienia, że tamto już za Wami i teraz jesteście o to doświadczenie mądrzejsi, że się do tego zdystansowaliście.
Bóg wie co dla Was będzie lepsze, zaufaj Mu i módl się o światło i rozwiązanie tego problemu. Z chłopakiem utrzymuj kontakt ale nie spodziewaj się natychmiastowych owoców. Być może zostaniecie "tylko" przyjaciółmi ale nawet dla tej przyjaźni warto być w zgodzie i wzajemnym szacunku.
Oczywiście nie rób nic na siłę. Jeśli stwierdzasz, że to Cię przerasta albo stwierdzisz tak po spotkaniu z nim to znaczy, że ta historia naprawdę się skończyła. Nie możesz żyć za niego i nie jesteś za jego poczynania odpowiedzialna.
I jeszcze jedno - prawdziwą miłość nie tyle się czuje co się pragnie dobra dla drugiego i podejmuje się w tym względzie decyzję. Polecam ten artykuł: [zobacz]

  Grzegorz, 21 lat
1019
16.04.2006  
witam jestem z dziewczyna od roku ja pracuje i studiuje mam malo czasu widzimy sie co 2 tygodnie ale ja kocham z calego serca dzieli nas 250km dlatego tak zadko sie widujemy ja Ja kocham i szanuje pierwszy raz mi tak na kims zalezy robie wszystko by mi ufala i nie byla zazdrosna o mnie a ona mi nie ufa mimo tego ze sama chodzila kilka razy gdzies sama gdzie ja adorowano i to ja sie boje ze ona mnie zostawi i tak naprswde boi sie mi powiedziec prawde o tym co sie czasami dzieje u niej nie wiem dlaczego ale ja nie czuje takiej obawy poniewaz wiem ze jestes z nia fer i nie zdradze jej bo ja kocham nad zycie a mimo to ona mi nie ufa moze sa jakies sposoby by sie przkeonac ze ona szczerze mnie kocha a nie tylko robie sobie nadzieje co zrobic by mi bardziej zaufala uwierzyla w moja szczera milosc do niej z gory dziekuje i pozdrawiam.

* * * * *

Ale na czym tak naprawdę opierasz swoje twierdzenia, że ona Ci nie ufa? Na tym, że chodzi gdzieś sama? I gdzie? Bo przecież nawet w małżeństwie nie wszędzie chodzi się razem. Jeśli zatem są to jakieś normalne spotkania z przyjaciółmi to w czym problem? Jeśli zaś faktycznie Cię lekceważy, spotyka się z innymi chłopakami, flirtuje to już inna sprawa. Co robić? Rozmawiać szczerze. Czy jest jakiś problem, jak wyobrażacie sobie kierunek związku i czego oczekujecie od siebie nawzajem? Jaka jest szansa, że nie będzie to związek tylko na odległość ale zamieszkacie w jednym mieście? Oczywiście takie związki są możliwe, pisałam o tym w odp. nr: 97, 120, 112, 132, 278, 620, 864, ale wymagają dojrzałości między dwojgiem ludzi. Wymagają właśnie zaufania. Rozmowa to remedium na problemy. Po to ludzie otrzymali dar mowy, żeby się nie domyślać tylko wyjaśniać sobie wszystko. Powodzenia!

  Magda, 19 lat
1018
16.04.2006  
Może opowiem od początku... Poznaliśmy się na obozie, z mojej strony była to miłość od pierwszego wejrzenia. Początkowo wydawało mi się, że On też coś do mnie czuje... Ale na spojrzeniach i \"przypadkowych\" dotknieciach sie, niestety, skończyło... Zaszła taka sytacja, że zmieniłam szkołę i teraz widujemy się tam prawie codziennie... tylko co z tego?? Dalej są między nami jedynie spojrzenia i uśmiechy... Nie wiem co mam o tym myśleć, nie wem jak zdobyć się na odwagę i zrobić pierwszy krok... Nie wiem wogóle, czy to uczcie ma jakikolwiek sens... Dlatego, w miarę możliwości, proszę o odpowiedź...;]

* * * * *

Hmm, z jednej strony gdybyś mu się od razu spodobała to ma mnóstwo okazji do nawiązania kontaktu. Z drugiej strony jeśli Tobie naprawdę zależy to też wykorzystaj tę sytuację i spróbuj pierwsza go zagadać. Spróbuj wykorzystać którąś z rad w odp. nr 3, 30, 37, 134, 411. Czasem trzeba zaryzykować. Niekoniecznie coś z tego wyjdzie ale przynajmniej będziesz wiedziała co dalej robić. Powodzenia!

  Franka, 15 lat
1017
15.04.2006  
Witam...mam taki problem iz poznałam sie z pewnym chłopakiem ok.2 lata temu.Wspólni nasi przyjaciele twierdzili,że tworzymy idealny zwiazek...my oczywiscie zaprzeczaliśmy.Nie kochałam go,ani on mnie.Owszm kazda dziewczyna uważała go za przystojniache nawet ja...ale nic wiążącego nie było miedzy nami. Bardzo swietnie nam sie ze soba rozmawiało,żartowało.Duzo spędzalismy ze soba czasu...na spacerach czy z przyjaciólmi.Stwierdziła,z ego kocham.Aż pewnego września 2005r.Przysłąl mi sms żbysmy sie spotkali.Ja sie zgodziłam.Na zajutrz(niedziela)spiewałam w scholcce więc nie mogłam z nim pogadac...więc po wyjsciu z koscioła pozartowaliśmy sobie...jak to czesto bywało i na wtorek sie umuilismy.Skończyła sie scholka...On przszedł poo mnie.Spacerowaliśmy dlugo...nie mógł to z sibie wykrztusic...lecz wkrótce powiedzł\"kocham Cię\"Nie wiedziałam co myslec.po kilku dniach ja mu to samo powiedziałm.Nasi przyajciele zyczyli nam jak najlepiej,bardzo sie cieszyli i wspierali nas...Kupywał mi piekne kwiaty,czułe słowka,Miesiąc póżniej zaprasił mnie na studniówkę...Ja sie sgodział...Było cudownie,bosko rewelacyjnie....Uwielbialismy siebie.Aż wkoncu pojawia sie broblem.Mój ukochany pisze zaniedługo mature...żadko się widzimy.wystarcza nam tylko gg.lecz dawno nie usłyszałm czegos miłego.myslałm,ze to juz koniec.do jego siostry,a mojej kofanej kumeli, przychoddziły inne kolezanki...zostawił książki i szedłz z naimi żartowac.Ja chciałm żeby zdał mature jak najlepiej bo zalezy mu na tym.jest bardzo intelientnym człowiekiem.Ja nie chciał mu przeszkadzac.jedna z koleznek powiedziała mi,ze jak bym miała takiego chłopaka (jeseśmy rzem 4 mies.)to by już dawno z nim zerwała...ale ja go kocham i co mam robic??bardzo prosze o sensowną odpowiedz

* * * * *

Porozmawiać z nim. To nie jest normalne. Jak się naprawdę kocha to zawsze można się spotkać choć na kilka minut, zadzwonić itp. Jak się kocha to się bierze odpowiedzialność za to co się mówi i myśli się o konsekwencjach i uczuciach tej drugiej osoby. Pisałam o tym niedawno. Tym bardziej, że - jak mówisz - znajduje czas na spotkania z innymi. Nie ma innego wyjścia jak wyjaśnienie sobie wszystkiego szczerze. I nie myśl, że mu przeszkadzasz - część egzaminów już ma za sobą, a pół godziny na rozmowę może Ci poświęcić. Życzę powodzenia!

  Aśka, 17 lat
1016
15.04.2006  
Cześć. Mam takie jedno pytanko znajduję się teraz w dosyć dziwnej sytuacji. Podobał mi się kiedyś jeden chłopak lecz ten mnie \"olał\" a ja znalazłam ukojenie u jego przyjaciela, który stwierdził że czuje sie za mnie odpowiedzialny. Jesteśmy ze sobą już trzy tygodnie, lecz martwi mnie jedno tamten koleś jest obrażony i na mnie i na niego i zastanawia mnie pytanie dlaczego tak jest. Z góry dziekuje za odpowiedź.

* * * * *

A to już nie Twój problem. Może mu szkoda, może zazdrości? Nie wiadomo. Nie myśl o tym, bo możliwości jest wiele a niekoniecznie wpadniesz na właściwe rozwiązanie. Po jakimś czasie mu przejdzie.

  Pati, 14 lat
1015
14.04.2006  
Chłopak mi mówi że chciałby być ze mną, a zarywa do innej dziewczyny co mam zrobić????

* * * * *

Spytać się o co mu chodzi tak naprawdę i powiedzieć, że wiesz o jego poczynaniach w stosunku do tamtej. Jeśli to nie poskutkuje i nadal będzie się tak zachowywał to daj sobie z nim spokój, bo najwyraźniej nie wie czego chce.

  Ewa, 19 lat
1014
13.04.2006  
Mam bardzo słabe kontakty z ludźmi, ale jednocześnie marzę o tym, by mie kogoś bliskiego. W moich fantazjach pojawiają się pocałunki, stosunki seksualne przed ślubem, a nawet możliwośc bycia z wieloma osobami. Do tej pory nawet się nie całowałam. Jestem zazdrosna, gdy widzę jakąś czulącą się parę. Wiem, że przedstawiam swoją sytuację chaotycznie... Mam tylko jedno pytanie: jaką mam szansę na zbudowanie trwałego, chrześcijańskiego związku, z zachowaniem czystości przedmałżeńskiej i wierności?

* * * * *

Masz całkowitą szansę na taką miłość. Te myśli, które się pojawiają są odzwierciedleniem Twoich tęsknot i pragnień. To prawda, idą za daleko i powinnaś z tym walczyć. Wiedz, że to szatan za każdym razem podsuwa Ci te obrazy. Wzywaj więc w takich chwilach Jezusa. To Cię absolutnie nie przekreśla, nie przekreśla też Twojej czystości. Najważniejsze bowiem w każdym upadku jest powstanie. Pamiętaj, że zawsze można zacząć od początku, z czystą kartą, którą jest nasze postanowienie nowego życia a nasz grzech zostaje zmazany.
Owo ukłucie zazdrości na widok szczęśliwych par też jest normalną reakcja organizmu - doświadczył tego każdy kto odczuwał jakikolwiek brak.
Ewo! Polecam Ci poczytanie działu "Czystość" na tej stronie, a także odpowiedzi nr 20, 75, 79, 85, 92,144, 249, 252, 258, 269, 300, 309, 320, 363, 428, 462, 488, 531, 572, 582, 780, 877 oraz o miłości w ogóle: 19, 15, 13, 728, 906, 273, 276, 311, 313, 356, 370 oraz tego artykułu: [zobacz] i życzę pięknej, czystej miłości. A może zapiszesz się do Ruchu Czystych Serc?

  kasia, 13 lat
1013
12.04.2006  
jak mam uwieść chłopaka który jest na mnie zły tylko dlatego ,że się w nim zakozchałam?

* * * * *

Po pierwsze - jak jest z tego powodu zły to znaczy, że nie jest Tobą zainteresowany. Więc jakiekolwiek zwracanie jego uwagi na siebie będzie rodziło odwrotny do oczekiwanego efekt. A po drugie - słowo "uwieść" ma negatywne znaczenie, ponieważ kojarzy się z zabawą, z flirtem, z bawieniem się kimś.

  Amelia, 12 lat
1012
12.04.2006  
Czemu pani odpowiada w taki sposób?Każdy głupi tak sobie może odpowiedzieć.Jak kiedyś moja psiapsióła poprosiła o poradę i pani jej odpowiedziała to złapała jeszcze większą deprechę niż przedtem!Przepraszam za tak ostre słowa ale to prawda.Proszę o odpowiedź!

* * * * *

A jaki konkretny problem ma Twoja "psiapsióła" i czemu sama do mnie nie napisała?

  Paweł, 23 lat
1011
12.04.2006  
50,220,256,336, 566, 691,793, 891,931 Na wstępie dziękuje za odpowiedź . No coż znów mi się nie udało po pierwszej randce oboje się mocno rozczarowaliśmy , jakoś niby było tak jak myślałem niby nie popełniłem , żadnego błedu ,ale jakoś to nie było to czego co sobie wyobrażałem . Ja po długim mamyśle mimo to uznałem , że chce dać jej szanse , ale ona stwierdziła , że nie chce bym bardziej cierpiał i wycofała się . Coś jednak z tego wyniosłem ( może przydać się innym ) nie róbcie przed Bogiem żadnych przechwałek , tak jak święty Piotr , że nie zaprze się , a się zaprał . Tak samo ja myślałem , że nie będzie problemem nawet nie-dziewica byleby tylko żałowała gdy jednak miała miejsce sytuacja łatwiejsza w końcu dziewica , ale miała już chłopaka . Cały czas oczami wyobraźni widziałem jak ona obejmuje się z tym chłopakiem siedzi mu na kolanach , przytula się do niego i czułem wielką gigantyczną zazdrość . Musiałem się długo modlić by to zaakceptować i udało. Dziś już to , że dziewczyna miała chłopaka nie jest już takim problemem jakim było. Zresztą gdy okazało się , że to nie wyjdzie zrobiło mi się na prawdę żal , że nie jest z nią nie była ideałem , ale była . Wiele mnie jednak nauczyła na temat relacji między dziewczyną ,a chłopakiem . W stosunku do potrzednich zachowywałem się jak \"matka kwoka\" , tzn. traktowałem je jak inwalidki i byłem gotów zagłaskać na śmierć . Nadmierna opieka nad dziewczyną też nie jest dobra. Teraz nauczyłem się jak nie być za dobrym i nie naprzykrać się ze swoją pomocą . W końcu wreszcie jakaś się ze mną umówiła i była mną zainteresowana , a nie zpławiła od razu , a to chyba jakiś postęp przynajmniej argument \" Jak mam wierzyć , że mogę się z kimś związać na całe życie , skoro nie umiem zanleźć nikogo na jedną randkę\" - został mi wytrącony . No i niestety wciąż zbyt mocno pragne dotyku . Gdy zaczynałem z nią znajomośc wydawało mi się , że wszystkie moje ciepłe słowa , wsparcia w mailach i smsach były darem za darmo , a tak na pradę liczyłem , że za jakiś miesiąc czy dwa dostanę trochę jej ciepła , czułości . To chyba mój najbardziej ochydny bożek . Czy znasz jakieś modlitwy o to by nie traktować tego w końcu naturalnego pragnienia na 1 miejscu , bo czasem czuje , że to one mną steruje. Gdyby nie to pragnienie mógłbym spokojnie czekać do 30-dziestki i dalej. Owszem nie wykluczam , że jak znajdę dziewczynę to kiedyś będzie ona moją żoną , czy , że będę miał z nią dzieci uważam to za naturalne . Ale czekanie na żonę dzieci itp nie jest problemem wiem, że nie jestem na to gotowy . Co zrobić by brak czułości nie doskwierał tak bardzo . I jak pokonać mysli ciągle wsciskające się do mojej głowy . Wiem ,że muszę się od tego uwolnić bo inaczej nawet jak znajdę dziewczynę będę ciągle się bał , że ona chce się rozstać ( nawet jak wszystko wskazywało , że budowanie relacji przebiega prawowidłowo bałem się , że zaraz to się zniemi ) , więc sądze , że nawet po ślubie ciągle bałbym się rozwodu. Potrzebna jest więc mi przemiana bym nie miał bożka w takiej relacji. Wreszcie to zrozumiałem . Ona też sporo zrozumiała czystość zachowała nie z postanowienie , ale dlatego , że nie czuła \"pragnienia by zgrzeszyć\" Uważała się za \"dziwolonga\". Długo musiałem jej tłumaczyć by przestała uważać zalety za wady . Przesłałem jej ksiązkę J . McDowella \"Tajemnice miłości\" dzięki temu pomogłem w jej rozwoju duchowym. Być może jeszcze kiedyś za parę miesięcy dostanę drugą szanse jesteśmy cały czas w dobrym kontakcie. Nie pozostaje nic innego jak zająć się innymi sprawami i czekać na nią , gdy będzie gotowa lub na inną gdy się taka znajdzie . Nie liczyć na za dużo , ale i nie wykluczać żadnej opcji . Czy to najlepsze wyjście . Więc widzę , że dzieki tym wobec każdej kolejnej zachowuje się lepiej i lepiej jestem coraz lepszy. Dziękuje za to Bogu .

* * * * *

Pragnienie dotyku jest naturalne. Ale - tak jak mówisz - nie może to być pragnienie najważniejsze. Co do modlitw, może zajrzyj tutaj: [zobacz], [zobacz]
Wszystkie swoje lęki powierz Bogu, to szatan podsuwa Ci lęk, by uczynić Cię niepewnym. Nie bój się tak panicznie popełnienia błędu i tego, że związek się rozsypie - pamiętaj abyś robił wszystko co możesz, nie oskarżając się wciąż o to czego nie zrobiłeś. Nie wiesz przecież wszystkiego. Zapewniam Cię, że po ślubie wcale nie będziesz ciągle bał się rozwodu. Nie wiem jak to działa, ale łaska sakramentu naprawdę czyni bardzo wiele - daje spokój, pewność, poczucie bezpieczeństwa. W końcu przysięga małżeńska to nie są słowa rzucane na wiatr, ale wypowiadane z całą świadomością wobec świadków i z Bożą pomocą. I z tą Boża pomocą już teraz poznając dziewczynę rozwijaj swoją miłość. Polecam Ci też ten artykuł: [zobacz] i książkę Johna Eldregde "Dzikie serce". Dzięki za Twoje przemyślenia! No i powodzenia!

  ewa, 19 lat
1010
12.04.2006  
Chcialam poznać bliżej fajnego księdza(czegoś się o nim dowiedzieć)i wymysliłam z kumpelą,że zadzwonimy do niego na domowy do plebanii do pokoju i spytamy się o ankietę czy zgodzi się wypełnić.On spytał się skąd mamy numer i nie był zbyt zadowolony,a kumpela się wyłączyła,bo nie wiedziała co powiedzieć.Co powinnma teraz zrobić?Co ten ksiadz może pomyśleć?

* * * * *

Nic nie robić. Zapomnieć o tej historii. Nie sądzę, żeby ksiądz siedział i myślał nad tym - ma ważniejsze zajęcia. A na marginesie: po co Wam było poznawać bliżej tego księdza?

  Katarzyna, 18 lat
1009
11.04.2006  
ostatnio spotkałam sie z opnią księdza ze NPR to tez grzech...bo w koncu tez zapobiega sie poczeciu dziecka...i jak tu wiedzieć co prawdziwe skoro kazdy mówi co innego?

* * * * *

NPR nie może być grzechem bo jest metodą i to polecaną przez Pawła VI w encyklice "Humane vitae". Natomiast faktem jest, że ktoś może wykorzystywać nawet dobrą metodę do złych celów np. ludzie współżyją ze sobą przed ślubem i wykorzystują wiedzę o NPR by "nie wpaść". Albo nawet w małżeństwie po to by NIGDY dziecka nie począć, choć funkcja prokreacyjna jest wpisana w małżeństwo i osoby, które posiadanie dziecka Z GÓRY z wygody wykluczają nie mogą ważnie małżeństwa zawrzeć. Natomiast skoro jest to metoda i skoro poleca ją papież to wykorzystywanie jej w godziwym celu absolutnie grzechem nie jest. A zatem jeśli małżonkowie nie planują dziecka (ale nie wpierają się go w ogóle, nigdy go nie chcąc, ale z jakichś względów TERAZ nie planują, albo nawet ze względów zdrowotnych - bo kobieta by umarła - nigdy nie mogą go mieć) to spokojnie powinni stosować tę metodę i o grzechu nie może tu być mowy. NIKT nie powiedział, że małżonkowie mają mieć non-stop dzieci, wprost przeciwnie wspomniana encyklika mówi o takiej ilości dzieci jaką małżonkowie są w stanie wielkodusznie przyjąć i wychować.
Nie wiem w jakim kontekście ten ksiądz to mówił, ufam, że prawidłowo interpretował sytuację. A jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej o NPR to polecam stronę www.lmm.pl. No i oczywiście lekturę "Humane vitae". Cienka ale bardzo ciekawa i rozwiewa wszelkie wątpliwości.

  Jazzmine, 21 lat
1008
10.04.2006  
ehhh...nie wiem od czego zacząć.....to może zabrzmi okropnie ale nudzi mi sie w związku...brakuje mi czegoś w nim....jakoś ostatnio odbieram mojego chłopaka....w negatywny sposób...poprostu denerwuje mnie....czasem nawet nie wiem czemu.....chciałabym chyba aby był \"idealny\" ale wiem że ideałów nie ma....chodzi mi o to aby był idealnym dla mnie parterem...a czesto mam inne wrażenie.....że zupełnie sie nie rozumiemy....czuje do niego niechęc...i najdziwniejsze jest to że nie wiem sama dlaczego tak jest:( poprostu nie moge go już znieść....:( codziennie sie widzimy......mało rozmawiamy ze sobą.....tzn.takie głębsze rozmowy....i ogólnie.....dziś np. pomyslałam że przecież jest wiele ciekawych ludzi-męzczyzn którzy mogliby być \"idealni\" dla mnie......a ja dla nich...kto wie....czy to znaczy że przestało mi zależeć na moim chłopcu.....i że powinniśmy sie rozstać?:( aj sama nie wiem co robić.....chciałabym być szczęsliwa w związku....i wiem że też nie jestem ideałem....i potrafie dać w kość:(.....a może oczekuje od faceta to czego on nigdy mi nie da?aj wogóle bez sensu ten list....jest juz póżno.....dobranoc.....ehhhh....już doszło do tego , że nawet nie mam nikomu sie wygadać......czuje sie samotna.......chyba dla tego że nie ma tu u mnie w mieście nikogo (tzn. nie spotkałam) kto okazałby troche zaintersowania i przyjazni....:( nawet jak ja sie staram....i tak nic sie nie udaje...ludzie są zamknięci na innych :( i ja to doświadczam.....i co mam zrobić?kto mi powie.....i taka jest prawda że mam tylko mojego chłopaka i nikogo z kim moge pogadac....a często chciałabym jak kobieta z kobieta pogadac.....i nie ma z kim ;( aj koncze już.....kto chciałby czytać o tym co ja pisze.....stek bzdur.....:( pozdrawiam......i jesli coś możecie mi doradzić albo coś podobnego to bede wdzięczna.....dziekuje......Z Bogiem

* * * * *

A no właśnie. Bardzo źle, że masz tylko chłopaka, bo jak on się stał całym światem i ten świat zaczął się walić to nie widzisz żadnego innego sensu. Poczytaj o tym w odp. nr 975.
Odpowiedz sobie też na pytanie: czego Ty oczekujesz od związku, co Ty sama możesz ofiarować? Jak sobie wyobrażasz swoją przyszłość? Jak rozumiesz miłość? Jak wyglądają Wasze randki? A jako podpowiedź polecam odp. nr 234, 25, 50, 340 oraz ten artykuł: [zobacz]

  Karolina, 18 lat
1007
10.04.2006  
Witam! Dziękuję ślicznie za porady (pyt. 468). Czytałam kilka razy i zrozumiałam na czym polega mój błąd. Teraz jest troszkę inaczej. Otóż poznałam pewnego chłopca. Powoli poznajemy się. Nie staram się od razu wchodzić z nim w związek. Małymi kroczkami zbliżamy sie do siebie. I niby jest wszystko ok, ale... Postanowiłam się nie angażować. Chciałam do wszystkiego podejść na luzie. Jednak w rzeczywistości nie udało się. Choć to nie wydaje się być problem, ja wiem, że ze mną jest coś nie tak! Za każdym razem, gdy nie odzywa się do mnie, np. na gadu- gadu, czy na komórkę, wymyślam sobie najróżniejsze rzeczy- że pewnie już mu się znudziłam, że nie chce już się ze mną spotykać, że ma kogoś innego... Cały czas odczuwam wielki lęk. Boję się, że on mnie zrani. Wszystkiego się boję. Nie wiem, jeśli bylibyśmy razem, jak zaprosiłabym go do domu. Przecież w każdej chwili mógłby przyjść pijany tata. Wstydze się tego... Wiem, że nie powinnam tak podchodzić do tej znajomości, nie mogę być tak podejrzliwa, zazdrosna, ale nie wiem co zrobić, żeby było inaczej. Ja chyba nie będę nigdy szczęśliwa.. :(

* * * * *

Będziesz szczęśliwa.
Twoje reakcje świadczą o tym, że Ci na nim zależy - dlatego chcesz, by wszystko wypadło jak najlepiej. Rozumiem, że się krępujesz zaprosić go do domu. Gdy już będziesz czuła, że powinnaś po prostu powiedz mu prawdę. Nie w szczegółach, ale powiedz dlaczego nie możesz tego zrobić. Jeśli chłopak jest wrażliwy i zainteresowany Tobą to się nie zrazi, ale przejmie Twoim losem. No pomyśl: jak Ty byś zareagowała w takiej sytuacji? Odczułabyś odrazę czy współczucie? No widzisz. Karolino, nie ma innej rady na życie jak...po prostu życie. Musisz w pewnym sensie zaryzykować. Nie gwarantuję Ci, że się uda, ale gwarantuję, że będziesz dumna z siebie, że spróbowałaś. Nawet jeśli nie wyjdzie to Cię to czegoś nauczy: odwagi, mądrości, radzenia sobie z własnymi ograniczeniami. Odwagi!

  kinga, 19 lat
1006
10.04.2006  
bardzo mi sie podoba wasza stronka:) znalazlam tu wiele cennych wskazowek, a i rowniez sama mam male pytanie dotyczace oczywiscie pewnego chlopca;) wyglada to tak, ze poznalam Go jakis rok temu przed wakacjami na zabawie w gronie znajomych, wiem ,ze sie mna wtedy zainteresowal. , (teraz jest 2lata starszy, zaczal w tym roku studia) ja wtedy mialam chlopaka (dosc dlugo bylismy razem) i oczywiscie on sie o tym dowiedzial ode mnie. moze to byl blad, ze nie od razu, tylko dopiero gdzy chcial sie jakis czas pozniej ze mna umowic do kina to mu napisalam, ze mam kogos. ale bardzo nie chcialam tracic z nim kontaktu przez to,ze sie mna interesuje a ja kogos juz mam. wydal mi sie bardzo ciekawa osoba i naprawde chcialam go poznac. byl na tyle mily, ze nie urwal kontaktu gdzy sie dowiedzial ze kogos mam (choc wiem,ze troche sie rozczarowal) spotkalismy sie jakies pol roku pozniej dalam sie zaprosic na kawe (to bylo moze dziwne z mojej strony, bo mialam chlopaka. sprawa jednak wygladala tak, ze moj chlopak pojechal do rodziny do pracy na drugi koniec polski na ponad miesiac i wlasciwie bardzo rzadko sie do mnie odzywal. Wiem,ze to mnie nie upowaznilo do spotkania sie z kims innym, ale traktowalam te kawe po kolezensku,wiem ze TEN chlopak wiedzial ze mam kogos,wiec czulam sie \'bezpiecznie\' i byla to dla mnie okazja, by go troszke poznac. no i jak sie spodziewalam bylo calkiem milo, no i naprawde \'niewinnie\' ;) niedlugo pozniej spotkalismy sie na pewnej imprezie (mamy podobne zainteresowania i to bylo pewne ze sie tam spotkamy moj chlopak w dalszym ciagu byl daleko no i to co czulam wtedy pomieszalo mi wszystko w glowce - a mianowicie zalowalam bardzo ze z kims jestem, bo wiedzialam ze jakbym nikogo nie miala to cos by sie pewnie zaczelo dziac miedzy mna a NIM. przestraszylam sie swoich mysli, bo dopoki moj chlopak nie wyjechal, bylam z nim naprawde szczesliwa. od tamtej pory sie z NIM nie widzialam. po powrocie mojego chlopaka powiedzialam mu o tym, ze kogos spotkalam nie powiedzialam tylko o tej strasznej mysli, ze zaluje ze mam chlopaka;( i bylismy dalej razem. sprawy sie tak potoczyly, ze zerwalismy ale zupelnie z innych powodow to bylo przytoczenie obecnej sytuacji, wiem,ze to troche dziwne - rodem z telenoweli;) cuz.. no i dalej.... minelo pol roku... numer do NIEGo pozostal w moim telefonie, pisalismy jakies zyczenia na swieta, i przy okazji tak, co u nas.ale pod koniec marca spotkalismy sie. znowu w miejscu laczacym nasze wspolne hobby znowu wiedzielismy ze tam bedziemy oboje. ja od 4 miesiecy nie mam nikogo. nie wiem, jak on. sprawa jest teraz taka, ze jak go tylko spotkalam,to wszystko wrocilo te mysli sprzed pol roku ale prawda jest taka, ze bardzo niewiele o nim wiem, i boje sie,ze moj poglad na niego jest tylko taki wyidealizowany. jednakze nie moge przestac myslec o tym,ze stracilam ten rok czy pol roku temu szanse bycia z Nim. wiem, to troszke nie fer w stosunku to mojego chlopaka z ktorym wtedy bylam. ale nic na to nie poradze. jak rozmawialam z nim te 2 tyg. temu znow bylo milo, ale tak jakos \'inaczej\' tzn. teraz to ja chcialam by mnie np. gdzies zaprosil ale tak sie nie stalo. mysle ze mnie lubi, ale po tamtym weekendzie pojechal znow do innego miasta na studia i choc prawdopodobnie wraca do domu co weekend pewnie spotkamy sie znow za jakies pol roku. no a u mnie w srodeczku pozostaje mala tesknota za nim. nie wiem czy ma ona sens, bo jak juz pisalam, praktycznie go nie znam poza tym,ze interesuje sie tym co ja;) nie wiem, czy pani mysli ze to moze miec jakis sens, ze cos sie moze z tego rozwinac w sytuacji, gdzy pol roku temu w zasadzie \'dalam mu kosza\'... :( ??? nie chcialabym tez pisac mu np. ze za nim tesknie bo tak naprawde to chcialabym go po prostu lepiej poznac i wtedy naprawde zrozumiec, czy moglibysmy byc razem bo bardzo mnie ten chlopak fascynuje:)) a co jesli kogos ma? jak moge jakos zagadac, wiem ze do facetow trzeba prosto z mostu, bo \'podchodow\' nie zrozumie. dodam jeszez ze nie mamy np. wspolnych znajomych, przez ktorych moglabym go jakos poznac:( czy to ma sens?

* * * * *

Po pierwsze - nie myśl, że wtedy straciłaś jakąś szansę, bo po pierwsze- byłaś wtedy z innym chłopakiem i to by nie była szansa tylko nieczysta gra. A po drugie - nawet jakbyś z nikim nie była to nie wiadomo czy coś by z tego wyszło. No, nie możesz mieć tej gwarancji, prawda?
Co teraz? On Cię nie zaprasza bo pewnie jest przekonany, że nadal masz chłopaka.
Ale masz ułatwioną sytuację.
Skoro macie wspólne hobby i czasem się spotykacie w pewnych miejscach to po prostu spytaj co u niego, całkiem neutralnie "jak sesja" itp. Spytaj go jak studia i poproś by Ci o nich więcej opowiedział. Jak rozmowa zacznie się rozkręcać możesz rzucić propozycję typu :" To może dalsza część przy kawie?". Jeśli skorzysta to już będzie łatwo :) Zaryzykuj.

  Gosia, 23 lat
1005
10.04.2006  
Może to nie najmądrzejsze pytanie,ale czy jeśli mężczyzna raz przekreśli kobietę(ucieknie ze związku i odetnie sie od rozmów,spotkań) to czy nie ma szansy,zeby próbować od nowa? Czy psychika męzczyzny jest taka,że idzie do przodu i zamyka w przeszłosci to co było?Czy to może wynika z uporu,z ambicji?A moze z dumy,ze jak raz podjął decyzję to bedzie sie tego trzymał ?Czy może jest inaczej?

* * * * *

Jest coś takiego jak przerośnięta męska duma nie pozwalająca mężczyźnie się ukorzyć, przyznać do błędu a nawet ranić ukochaną osobę, byle samemu "wyjść z twarzą", nie być przegranym. Czasem tak naprawdę we wnętrzu ten mężczyzna czuje zupełnie inaczej, ale właśnie w imię owej dumy nie popuści. Co do pytania: nie, nie zawsze tak jest, że jak mężczyzna się raz od kobiety odetnie to już nie ma żadnych szans. Chyba, że - jak wspomniałam wyżej - jego przerośnięta, urażona męska duma wmawia mu, że tak będzie lepiej i że ona na niego nie zasłużyła. Albo - nie zależy mu na niej, może nawet już od dawna nie zależy i tylko szukał pretekstu, żeby zerwać. Bo i tak może być.
Generalnie zdrowy, normalny mężczyzna, któremu na kobiecie zależy nie będzie postępował dla "zasady" tylko robił to co naprawdę uważa za słuszne. No bo co jest ważniejsze - zasada, własne, wyimaginowane "zwycięstwo" czy miłość czy kochana kobieta? Prawdziwy mężczyzna zna odpowiedź. I jeśli naprawę ją kocha to będzie się o nią starał, nawet jeśli ona go odrzuca to będzie próbował. Taka jego natura.
Jeśli mężczyzna zachowuje się tak jak piszesz, jeśli unika kontaktu to raczej ciężko będzie skłonić go do zmiany zdania. Jest to raczej niemożliwe. No i świadczy jednak o nienajmocniejszym zaangażowaniu w związek.

  Ola, 12 lat
1004
09.04.2006  
Wiem że jestem jeszcze młoda ale mam poważny problem. Poraz pierwszy jakiś chłopak podoba mi się tak długo jak Kamil. Od 1 roku. Nie jestem pewna ale często łapię go na tym że mi się przygląda. Nie dawno poprosił o chodzenie moją psiapsiułę co robić?

* * * * *

No to jeśli twoją koleżankę poprosił o chodzenie to chyba sprawa jest jasna - chce być z nią. A co Ty masz robić? Czekać na kogoś kto poprosi Ciebie.

  Kasia, 18 lat
1003
08.04.2006  
Kochać... Wydaje się, że gdy człowiek się zakocha (bo chcę tu wspomnieć o miłości do płci przeciwnej), to wtedy zazna smaku prawdziwej Miłości. Jednak, ona wcale nie jest taka prosta! Człowiek, będący chrześcijaninem pragnie walczyć z czystością (przede wszystkim) przedmałżeńską. To ogromnie trudna walka... Osobiście, ja i mój ukochany zmagamy się z tym już od ponad 11 miesięcy (tyle jesteśmy razem). Bardzo chcemy dotrwać do ślubu (jeżeli tylko Bóg go chce między nami), ale nie raz już upadliśmy. Na szczęście, nie doszło między nami do współżycia, ale granicę przekroczyliśmy kilka razy. Zawsze po tym żałujemy, bo wiemy, że to wielki błąd! My chcemy żyć Miłością Bożą, ponieważ doskonale wiemy, iż to Ona doprowadzi nasz związek do jedności. ... ale jest ogromnie trudno. Czasami, gdy jedna osoba czuje słabość, to druga ją powstrzymuje... ale gdy tą słabość czują obydwie osoby, to wszystko prowadzi do grzechu. Wtedy czujemy tylko ból... Jak z tym walczyć??? Jak walczyć z nieczystością?! Ja dobrze wiem, że w moim związku jest za mało modlitwy w tej intencji. Chciałabym, abyć poradziła mi, jak mam dawać mojemu ukochanemu otuchy w tym, aby trwał w czystości i ogólnie przy Bogu...? On jest wspaniałym chłopakiem. Rozmawiamy wspólnie o Bogu i Jego łasce... ... ale jak mam mu pokazywać sama sobą Boga? Co to znaczy, być chrześcijaninem w związku z drugą osobą???

* * * * *

Kasiu, a może Ruch Czystych Serc? Zapiszcie się oboje (jest na tej stronie) i żyjcie jego zasadami. Będzie Wam łatwiej. Poza tym modlitwa i ...planowanie randek. Jeśli trudno Wam wytrwać to: przebywajcie jak najwięcej na świeżym powietrzu, róbcie sobie wycieczki, znajdźcie interesujące tematy do rozmowy, spotykajcie się (nie zawsze, ale czasem) w gronie rówieśników, chodźcie do kina, teatru. Nie zostawajcie sami w domu. Randka nie może polegać tylko na przytulaniu się. To bezowocne. Poznawać się trzeba w różnych sytuacjach, a siedzenie w domu na wersalce nie stwarza za dużych możliwości. O ile lepiej jest wybrać się gdzieś rowerem. Miejcie wspólne pasje, zmęczcie się razem. Mówię poważnie. Możliwości jest - jak to się mówi - full. Jest też takie ćwiczenie, sprawdzające czy para potrafi się szanować czy łączy ją też coś innego niż tylko cielesność. Jest bardzo proste. Polega na tym, żeby na jednej z randek po prostu się nie dotykać. W ogóle. Oczywiście nie mówię tu o podaniu ręki na powitanie, bo nie można popaść w przesadę, ale : nie całować się, nie przytulać, nie obejmować, nie trzymać za rękę na spacerze. Jeśli na takiej "bezdotykowej" randce macie o czym rozmawiać to jesteście na dobrej drodze i cielesność nie przesłania Wam tego co najważniejsze. Spróbujcie. Radość z sukcesu będzie wielka. Na Twoje ostatnie pytanie nie odpowiem wprost, bo nie chodzi o to, żebym podała Ci swój własny wzór, Wy musicie sami stworzyć swój obraz chrześcijańskiego związku. Ale proszę przeczytaj odpowiedzi nr: 19, 728 - tam są moje przemyślenia na temat miłości i jej kształtu w ogóle. No i o czystości: 20, 75, 79, 85, 92,144, 249, 252, 258, 269, 300, 309, 320, 363, 428, 462, 488, 531, 572, 582, 780, 877. Powodzenia!

  malgosia, 15 lat
1002
08.04.2006  
urodziłam sie w rodzinie, w ktorej zawsze byly klotnie. w koncu, kiedy mialam 9 lat moj tata odszedl od mamy i zalozyl nowa rodzine z inna kobieta. teraz, kiedy mam juz 15 lat, mieszkam z mama a z tata w bardzo dobrych stosunkach, widuje sie co kilkanascie dni naszly mnie dziwne mysli. nie potrafie sobie wyobrazic sytuacji w ktorej (za kilka lat) jakis mezczyzna bylby gotowy zostac ze mna do konca zycia, mimo moich wad itd. bardzo lubie siebie, swoj wyglad i charakter, jednak po prostu NIE POTRAFIE uzmyslowic sobie czegos takiego! nie chce miec chlopaka, bo boje sie ze on mnie zostawi, lub co gorsza \'\'znudze mu sie\'\' (kiedys uslyszalam takie slowa taty, skierowane do mojej mamy...) nie mam zaufania do plci przeciwnej, dlatego nie mam zbyt wielu kolegów (a jeśli już, to takich nad ktorymi czuje ze to ja \'\'mam gore\'\',ale to bez sensu...) co mam robic, czy w jakis sposob moge zmienic swoj sposob myslenia??? pozdrawiam!

* * * * *

Małgosiu, możesz i powinnaś zmienić swój sposób myślenia. To bardzo przykre, że masz takie doświadczenia w rodzinie. Możesz jednak wyciągnąć z tego coś dobrego: wiesz już czego nie należy robić. Może to marne pocieszenie. Twoi rodzice na pewno chcieli dobrze. Gdzieś po drodze Twój tata się zagubił. Nie wiem co nim kierowało i nie zamierzam go oceniać. Ty też spojrzyj na niego w ten sposób: jak na człowieka, który nie jest tak do końca szczęśliwy (nawet jeśli się do tego nie przyzna), jak na kogoś zagubionego i poranionego. Twoja mama na pewno mu się nie "znudziła". Po prostu pewne problemy, które pozostały nierozwiązane sprawiły, że "znudziło" mu się pracować nad tym związkiem. Czy możesz z tego wyjść? Tak! Proszę Cię przeczytaj odp. nr 468, 484, 520, 600, 699. Prawdopodobnie w którymś z nich znajdziesz odpowiedzi na swoje wątpliwości. Musisz uwierzyć, że nie każdy mężczyzna postępuje tak samo. Teraz kieruje Tobą strach, bo nie widziałaś niczego innego. Na pewno jednak znasz w swoim środowisku mężczyzn, którzy nie odeszli od swoich rodzin. Może to jakiś wujek, dziadek, sąsiad, ojciec koleżanki? Przypomnij sobie wszystkie takie przykłady z Twojego otoczenia. Gwarantuję Ci, że będzie ich więcej niż tych złych. A zatem JEST to możliwe. Tego trzeba chcieć i nad tym pracować. Bo nad miłością trzeba pracować. I jeśli obie strony tego chcą to wszystko jest możliwe. I gdy spotkasz kiedyś właściwego mężczyznę będziesz wierzyć, że będziecie razem całe życie. Utwierdzi Cię w tym przysięga małżeńska. Jeśli dla kogoś ma ona znaczenie, jeśli traktuję poważnie wiarę i Boga to tak łatwo nie odejdzie. Małgosiu! Przeczytaj wskazane odpowiedzi. Życzę Ci wiele wiary i nadziei. No i spotkania miłości - na całe życie.

  Beata, 36 lat
1001
08.04.2006  
Od piętnastu lat jestem mężatką, mam dwie piękne córki 14 lat, 6 lat. Moje małżeństwo przechodziło różne lata były dobre, ale i złe jak w każdym związku. Jednak od pięciu lat wszystko się zawaliło. Od początku naszego związku za dużo było rad rodziców, wszyscy wiedzieli zawsze lepiej, najpierw mieszkaliśmy u mojej mamy, po trzech latach przeprowadziliśmy się do miejscowości gdzie mieszka mama męża i od lat to ona wie lepiej. Tak naprawdę teraz dopiero odważyliśmy się mieć swoje zdanie, swoje myśli, rację. To „sterowanie” nami zabijało po trochu nasze kontakty, ja- uparcie twierdziłam, że racje są po stronie mojej mamy, mąż – twierdził , że to jego rodzice mają rację. Taka dziecinada, jak patrzę na to z perspektywy lat wydaję mi się to okropne – co zrobiliśmy z naszą miłością. Dom w którym mieszkamy nie jest nasz, ale nie to jest najważniejsze. Nasi rodzice zabrali nam naszą własną wartość, nasze plany bo nigdy nie pozwolili na nasze decyzję, na nasze marzenia. I tak było do 2000 roku. W tym właśnie roku okazało się, że mój mąż tonie w długach, a co za tym idzie i ja. Zobowiązań w miesiącu było 1700 zł, wszystkie nasze pieniądze szły na opłaty rat-kredytów , które zaciągnął mój mąż –bez mojej zgody. Rodzina męża bardzo nam pomogła, byliśmy nawet zmuszeni zamieszkać u rodziców męża przez dwa lata, bo nie było nas stać na utrzymanie rodziny. W ciągu tych 6 lat wydarzyło się bardzo dużo złych rzeczy. Najbardziej bolało jak znalazłam w moim domu panią z agencji towarzyskiej, potem było jeszcze dużo słów, które bardzo bolały, było pijaństwo, przekleństwa, była przemoc. W 2004 roku odeszłam z domu, uciekłam bo już nie mogłam znieść picia, bicia, przepychanek. Mąż przeszedł leczenie odwykowe i prosił byśmy zaczęli od nowa. Jestem osobą bardzo religijną i małżeństwo, rodzina jest dla mnie rzeczą świętą i przyrzeczenia, które dałam Bogu chce dochować . Wróciłam i było dobrze , skończyło się picie, wyzwiska i już myślałam , ze wszystko co złe dawno za nami, jednak bardzo się myliłam. Od jakiegoś roku odkryłam, że mój mąż koresponduje z paniami, wysyła sms, wynajduje je z gazet i różnych czasopism. Nie mogłam pogodzić się z działaniami mojego męża, prosiłam , rozmawiałam –nic. Potem zdarzyło się, że mój mąż nie wrócił na dwie noce do domu, po tej „wyprawie” nie potrafiłam już sobie z tym poradzić. Spakowałam się , zabrałam meble i wyprowadziłam się do wynajętej kawalerki. Modliłam się i pytałam Boga co teraz, bo bardzo kocham swojego męża. Po tygodniu spotkaliśmy się by dopełnić spraw bankowych i szczerze porozmawialiśmy. Nie było żadnych decyzji, mąż o nic nie prosił, a ja ja nie potrafiłam żyć bez niego. Nie podpisałam umowy najmu na kolejny miesiąc-stwierdziłam bowiem, że nie stać mnie na wynajem. Wróciłam do domu, wycofałam sprawę o separację i alimenty nie mogłam po prostu czynić czegoś wbrew sobie, swojemu sercu. Mąż wysyła sms, kontaktuje się, wychodzi nigdy się nie tłumacząc a ja-ja modlę się gorąco, bo wiem , że Pan kazał mi wrócić, kazał mi ratować mojego męża – tak czułam i czuje. Staram się radzić sobie w tej trudnej sytuacji, czasem nie mam już sił, ale moja ufność i wiara przeważa szalę. Są różne dni i dobre i bardzo złe, kiedy czuję jak bardzo jesteśmy daleko od siebie. Nie wiem czy postępuje dobrze, czy powinnam rzucić to wszystko na zawsze. Nie potrafię. Co robić, jak żyć , by pogodzić wszystko??? Jak poradzić sobie z obojętnością-bo to najbardziej boli.????

* * * * *

Beato! Bardzo mi przykro jak czytam Twój list, ale wiesz, tchnie z niego nadzieją i miłością do męża, a więc myślę, że jeszcze nie wszystko stracone.
Moja Droga! Nie odważę się dawać Ci rad, bo sytuacja jest skomplikowana i przez internet niewiele można pomóc. Polecę Ci za to kilka rozwiązań "praktycznych". Po pierwsze zajrzyj na tę stronę: www.spch.pl
Tu są adresy chrześcijańskich psychologów, do których mogłabyś się umówić na wizytę - bo Wam po prostu trzeba terapii. A po drugie: może zdecydowalibyście się z mężem wyjechać na weekend na rekolekcje małżeńskie? To znakomita sprawa i naprawdę wiele wyjaśnia między małżonkami i odbudowuje relacje. Informacje znajdziesz tutaj: www.spotkaniamalzenskie.pl, www.malzenstwo.pl Jeśli jesteście z okolic Warszawy to polecam też spotkania dla małżeństw przeżywających kryzysy: www.sychar.alleluja.pl
Beato! Wasze małżeństwo potrzebuje uzdrowienia, ale nie da się tego zrobić przez internet. Trzeba działać i to od podstaw. Inaczej wszystko co napiszę to będzie tylko teoria. Widzę w Tobie bardzo dużo dobrej woli i miłości, dlatego macie ogromne szanse. Nawet jeśli Twój małżonek jest "oporny" to Ty sama spróbuj skontaktować się z poradnią rodzinną, spowiednikiem i poproś o rozmowę w realu. No i bardzo namawiam Was na te małżeńskie rekolekcje. Wierze, że dacie radę, przeszliście już tak wiele.
Polecam Was Bogu w modlitwie i proszę o odwagę dla Was - przełamcie się i pozwólcie specjalistom na pomoc - tego wam teraz potrzeba. Nic nie tracicie, a do wygrania jest całe życie.
Z Bogiem!


Ostatnia aktualizacja: 09.06.2021, 10:11


[ Powrót ]
 
[ Strona główna ]

Modlitwy | Zagadki | Opowiadania | Miłość | Powołanie | Małżeństwo | Niepłodność | Narzeczeństwo | Prezentacje | Katecheza | Maryja | Tajemnica Szczęścia | Dekalog | Psalmy | Perełki | Cuda | Psychotesty |

Polityka Prywatności | Kontakt - formularz | Kontakt

© 2001-2024 Pomoc Duchowa
Portal tworzony w Diecezji Warszawsko-Praskiej